środa, 22 sierpnia 2012

[25] Walczę

Nie nie, dzisiaj spokojnie. Znaczy niespokojnie, bo przeklinam od rana. Siarczyście, soczyście i naprawdę brzydko. Z przerwami na uśmiech, bo aż taka zła kobieta to nie jestem.
Dzień zaczął się zwyczajnie. Ciężko było zwlec się z wyra. Ale cóż. Telefon za telefonem. Pierwszy pozytywny. Drugi niestety nie. I od niego zaczęło się brzydkomówienie. Dzwoniła Kudłata. Tatuś się przypierniczył i zrobił jej jazdę. Zaczęło się niewinnie, jak zwykle, bo chciała soku, który był młodego. Nawrzeszczał na nią, że jest chamska, ma swoje picie, a on już tyyyyyyyle kasy na nią wydał. Między innymi oczywiście, bo tyrada trwała dobre pół godziny, a Kudłata wyszła z mieszkania, zadzwoniła i rozkleiła się zupełnie. Jak ja chciałam ją przytulić!!!!
Czy ktoś pomoże mi zrozumieć tego człowieka i to co on robi?
Następnym razem dostanie prowiant na wyjazd do niego. Będę chamska i wredna.
Ale potem zadzwonił komornik. Tak się ucieszyłam z tego telefonu, że sobie nie wyobrażacie. Pewnie za tym pójdzie bardzo zły stosunek wrzoda do mnie, ale cóż. Że tak powiem, mam to gdzieś.
A potem już było z górki... W szkole załatwiłam Kudłatej grupę angielską zaawansowaną. Byłam u psiapsiółki na mleku z kawą, bo samej kawy to ja nie lubię. Pośmiałam się. Pogadałam z drugą kumpelą i jutro mam wychodne. Wypisałam siostrzenicę z przychodni, bo siedzi na tej północy nieświadoma, że polskie pielęgniarki ją ścigają, mimo, że jej mama, moja Sis, zgłaszała wyjazd. Pogadałam z mamą.
I pod górkę...Bo wyciągnęłam maszynę do szycia. To moje wyzwanie. Postanowiłam, że BĘDĘ szyć. No i miałam coś do zszycia. Płótno, materiały nieśliskie - rewelacja. Jakbym się z maszyną urodziła..
Ale wzięłam do ręki organzę. Jakby ktoś nie wiedział, to to takie przezroczyste, śliskie, błyszczące...
Muszę to. Bo to całe sedno. Bo ...tak. No i zaczęło się od nowa.....
Klnę, pruję, szyję, klnę, szyję, klnę, rzucam, klnę, piję herbatę, zerkam, klnę....
Ale postanowiłam co następuje:
- nie poddam się
- uszyję
- będzie piękne
- ...piiiiiiiiiiiiii.....

Walczę z maszyną sama, bo moja matka kiedyś powiedziała: i tak nic z tego nie będzie, nie nauczysz się szyć.
Po czym wyszła z pokoju, a ja uszyłam sobie dżinsową torbę. Nie ma rzeczy niemożliwych.
Potem zabroniła mi ruszać maszynę, bo igły szkoda, a ciężkie czasy i nowych nie ma, bo zepsuję, rozreguluję, i pewnie bo nie daj boże nauczę się szyć... To było gdzieś w okolicy ósmej klasy podstawówki.
Jakiś czas temu kupiłam sobie swoją.

Na osłodę wyszperałam kilka utworów zespołu, do którego mam sentyment ogromny. Swego czasu Blackout znałam na pamięć, potem i inne płyty. Kiedy grali na lotnisku w Krakowie - Pobiedniku w 2000 roku, byłam jedną z tych szacunkowych 700-800 tysięcy osób, które przyjechały tam z całej Polski, żeby ich posłuchać i zobaczyć.
Tak naprawdę chciałam sprawdzić, czy drgnie serce, kiedy usłyszę tak bardzo kojarzące mi się z różnymi wydarzeniami utwory.
Drgnęło, z miłości do muzyki i głosu Klausa Meine.

Na dziś:
Scorpions - Rythm of love






21 komentarzy:

  1. Co do Scorpions, uczucia mam bardzo zmieszane. Tak jak Ty, lubię stare płyty, ale na pierwsze dźwięki "Wind Of Change", dostaję nerwowych drgawek. Co do poprzedniego posta ..... ja słucham czego chcę, dawno przestałem się przejmować opiniami innych o muzyce. Ważne jest to co mi się podoba, bez względu na gatunek, a słucham wszystkiego (uwielbiam glam rock - choć ostatnio rzadko go słucham). W tej szarej codzienności znaleźliśmy sobie "konia" (bo przecież nie konika) w postaci zespołu 50-cio latków i ciągniemy wbrew wszystkiemu i wszystkim. Nie licząc na żaden sukces (bo słuchałaś i wiesz że jest on nie możliwy), ale będziemy to robić dopóki będzie nam to sprawiać frajdę. No i co z tego że są tacy co w przeciwieństwie do nas umieją grać. My znamy się od ponad 30-stu lat i tylko to się liczy, że chcemy nadal grać ze SOBĄ, a nie co i jak możemy grać ;o))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie nie, Wind of Change to dla mnie straszna zdrada. Stylu, ideałów i czego tylko.
      Co do muzyki, już się nie przejmuję. Nauczyłam się, że to co dla mnie ważne, to moje. Komu się nie podoba, niech spada. I dlatego uwielbiam takie akcje jak Wasza, granie dla siebie, bo to lubicie. I ja będę spełniać swoje marzenia. Może i kiedyś dołączę do Was z saksofonem :> Kto to może wiedzieć :D

      Usuń
    2. Saksofon ? ja to lubię od czasów wczesnego King Crimson, po późną Morphine.

      Usuń
  2. To fajnie wziąć do ręki... orgazm ..:))) Pozdrawiam i powodzenia !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż sprawdziłam, czy się nie rąbnęłam w pisowni :)))) Właśnie zszyłam co chciałam :) Dzięki :D

      Usuń
  3. Mówią, że głodnemu chleb na myśli... Lepiej już nic nie piszę, bo się przejadę na tych słownych zabawach - cenzura :))) (Mam nadzieję, że się nie gniewasz?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ absolutnie! Słowne zabawy jak najbardziej wskazane. Dobrze, że nie wszystko piszę (hehe)

      Usuń
  4. No coż...
    Trudno komentować. Szczególnie wątek osobisto-rodzinny. Nie znam Twojej sytuacji, więc tak jakoś nie do końca czuję bluesa.
    Szyć na maszynie próbowałem kiedyś. RAZ. Bez powodzenia. I tak mi zostało.
    A Scorpions kiedyś miałem na tapecie (po prawdzie kaseciaku) prawie codziennie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja swoje kasety mam do dzisiaj :) I nawet ich słucham. Totalny odlot :)
      A sytuacja, cóż. Pewnie trochę się będzie wyjaśniała z czasem.
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Kasety to ja też posiadam. Cały wielki karton. Tylko nie mam na czym słuchać...
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Mój magnetofon - porządny Kasprzak stereo, niestety po wielu reanimacjach padł. Ale dostałam od koleżanki jamnika, który działa. To jest dopiero dawka wspomnień! Na moich kasetach znałam każdą przerwę, trzask, urwany z radia głos (to na tych nagrywanych), pamiętam co było po czym. Niestety, nie wszystkie się zachowały. Ale dwa kartony są :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  5. Maszynę posiadam. Umiejętności szycia nie.
    Chęci - jak wyżej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chęci posiadasz i nie? Ciekawy przypadek :D

      Usuń
    2. Dokładnie tak, BINGO! Chęci posiadam do momentu rozłożenia maszyny. I później już nie posiadam.

      Usuń
    3. Znam to:) Ale ja się zawzięłam.

      Usuń
    4. A mnie Bozia talentu, cierpliwości i nauczyciela nie dała.

      Usuń
    5. Sprzedaj maszynę, nawet mam kupca, i spożytkuj kasę na coś, co sprawi Ci przyjemność :)

      Usuń
  6. I rozpaliłaś mnie do czerwoności.Napisz,kiedy uszyjesz i koniecznie zrób fotkę.
    Aa.... Dla chcącego nie ma nic trudnego! Ja się nawet na szydełku koronkowe kołnierzyki nauczyłam dziergać - bo chciałam mieć.He, he, he .... Chcieć, to znaczy móc!
    Będę tu stałym bywalcem. Wpisuję Twój adres u siebie. Pozdrawiam i wytrwałości życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, chcieć to znaczy móc. Ja próbuję dotąd, aż wyjdzie. Chyba, że wcześniej stwierdzę, że nie umiem zupełnie.
      Twój adres zapisany. Rewizyty będą :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  7. hehe już widzę Ciebie nad tą maszyną przeklinającą. Na pewno uroczy widok :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli zechcesz podzielić się swoim zdaniem - będę wdzięczna. Nie obrażaj nikogo, a Ciebie również nikt nie obrazi.