piątek, 17 grudnia 2021

[482]. Tis Season

No to moi Państwo szanowni.
Egzaminy zdane, fizyka nawet na 90%. Jest się z czego cieszyć.
A łatwo nie było, momentami darłam szaty, zawodząc: po chuj mi to było???
Dobra, może nie szaty, ale szlag mnie trafiał trochę, że mogłam tak na spokojnie, bez stresów, żyć sobie w swojej wygodnej bańce i zarabiać pieniądzory.
Ale nie, przecież Komplikacja to moje drugie imię.
Jeśli zaś o finanse chodzi, to tu też zamieszanie straszne wynikło. Przyznane, nieprzyznane, zapłacone, odebrane, bo jednak jestem studentem z EU, a nie stąd, więc jednak. 
Kontakt z finansami ograniczony, ale nie przeszkodziło mi to zjebać instytucji na fb i wypełnić ankiety pod tytułem co sądzisz o naszych usługach. 
Czekam na kolejne rozpatrzenie, żeby nie było tak różowo! Bo przecież no. Ale i tak się cieszę, bo tak czy inaczej, z przebojami, stresem czy bez, nie jestem w tym sama i nie jest źle. 
Teraz, kiedy już zaczerpnęłam byłam powietrza, mam do napisania ostatnią laborkę, co zrobię w weekend. Nie mam jakby wyjścia, bo od poniedziałku, tadam!!! Świąteczne wypieki!
Kierowana zeszłoroczną inbą, zamieszaniem i chaosem, w tym roku mam dwa razy więcej klientów i ciast. Dołożyłam sobie do tego jeszcze niech policzę, 10 kg pierogów, w tym 4 to uszka. No i orzeszki sobie dołożyłam. Wczoraj była próba generalna. I powiem Wam, że dobre toto. 
Niestety, przez studia i nadrabianie, można by rzec tylko 3 tygodni, nie zdążyłam zagłębić się w mojej pracowni, nie ma więc żadnych prac niejadalnych. Ale udało mi się ją odgruzować i spędzam w niej czas. Oswajamy się na nowo.
No.
Więc w poniedziałek muszę kupić 70 kostek masła, 33 opakowania jajek po 12 sztuk każde, 8 kg cukru pudru, 5 kg cukru drobnego, 10 kg jabłek.
Bo 15 wiaderek twarogu, 16 puszek maku i pomniejsze drobiazgi to już mam :)
Jak dobrze, że mam samochód!


sobota, 20 listopada 2021

[481]. Zamotanie z zamieszaniem

No bo dlaczego nie.
Pochłonęła mnie otchłań bezdenna. Zwana uniwersytetem. 
Matma to pikuś, Fizyka to pikuś. Nawet laborki z elekrtoniki też.
Ale academic style śni mi się po nocach.
Poza tym jest ok.
Jak już stanę na nogi, po pierwszych egzaminach, które za dwa tygodnie, napiszę więcej.
Teraz nie mam głowy.
Ale jest ok. A przynajmniej mam taką nadzieję.

piątek, 29 października 2021

[480]. Otóż tak!

Więc no.
Pierwszy tydzień zajęć za mną. Mam do nadrobienia, w sensie przypomnienia sobie tylko różniczki, całki, pochodne i w ogóle.
Co najlepsze, dostałam do ręki zadania i...jednak mózg to super urządzenie. Z drobnymi wskazaniami przypomniałam sobie co i jak. Muszę teraz poćwiczyć tylko i już będzie można za 6 tygodni stawać do egzaminu. Bo ja chcę w pierwszym terminie, znaczy z tymi co zaczęli studia normalnie. 
Na elektryce natomiast rozpracowujemy prawo ohma.
W grupie, w której jestem są ...trzy osoby włącznie ze mną. Jest zabawnie, bo najwięcej mówi chłopak, który nie umie wymawiać poprawnie wyrazów po angielsku, i tak, on jest Polakiem. Całkiem sympatycznym.
Drugi kolega, Marokańczyk, z kolei mówi poprawnie, umie mówić, ale.. nie umie w matematykę. I jest śmiesznie, bo kolega Polak liczy w głowie takie rzeczy, że pani profesor liczy na kalkulatorze. Dobraliśmy się.
Ale ważne jest to, że gadam też. Staram się dużo i staram się nie blokować. Wczoraj na teamsie Helen powiedziała, że mam mówić, nie bać się, mam mówić dużo, bo nabiorę płynności. I mam nie starać się być perfekcyjna. Hm. To tak się da?
Mam teraz trzy dni na matmę, elektrykę i na angielski akademicki. Jestem podekscytowana.
I mam nadzieję, że w poniedziałek już nie pomylę drogi! 
Bo w poniedziałek zjechałam nie tam gdzie trzeba i obiecałam sobie, że we wtorek już tak nie zrobię, po czym we wtorek zrobiłam dokładnie to samo, a potem poprawiłam jeszcze w korku pod Birmingham i już w samym mieście uniwersyteckim, przez które musiałam przejechać, zamiast wjechać prosto i gładko, szybko i sprawnie. 
Nic to. Mówią, że podróże kształcą.


czwartek, 21 października 2021

[479]. Inba

Odpycham od siebie to, o czym chcę napisać. A są to dwie sprawy.

Pierwsza najważniejsza.
Sytuacja na wschodniej granicy, zasieki, mury, stan wyjątkowy. I ludzie.
Z przerażeniem czytam o tym co się dzieje, jakiej ekwilibrystyki muszą używać wolontariusze, żeby pomóc, zawieźć wodę, ciuchy, czy sprawdzić stan. Dlaczego to się dzieje? Dlaczego nie można zwyczajnie zrobić tego po ludzku? Aż tak się boimy?
Jestem w szoku. Jak bardzo brnie ta władza w coraz głębsze gówno, które wymyśliła i które tworzy każdego dnia. Jak bardzo to jest nieludzkie i jak dużo bardziej komunistyczne niż sam komunizm. 
Ale najbardziej męczy mnie jedno: gdzie ta pierdolona opozycja??
Gdzie jest zjednoczenie i rozwiązanie problemu raz na zawsze??
Dlaczego nie słychać żadnego konkretnego sprzeciwu, nie ma protestu, nikt nie ruszy do obalenia tego ustrojstwa??
Protesty? Marsze? W dupę se to można wsadzić. Tak jak nie pomogło wcześniej, tak nie pomoże i teraz. Pewnie, to piękny pokaz - nie zgadzamy się! Ale nic więcej.
Tu potrzeba silnego zjednoczenia PONAD całym politycznym szajsem, słupkami wyborczymi, profitami, benefitami i programami partyjnymi! I to tak silnego, żeby pis i ich przydupasy z konfy, kukiza (tfu!) i innych skurwieli zesrały się ze strachu.
Nie mogę pojąć tego mechanizmu strefy komfortu w tym przypadku. Nie trzeba być ekonomistą, wróżką, czy profesorem z Harvardu, żeby widzieć przyszłość. A ona nie jest piękna i obiecująca. Jest straszna. Bo ten kraj nie podniesie się z tego bagna, a jeszcze właśnie ucina sobie gałąź na której siedzi.
Do tego dochodzi sprawa granicy. 
Staram się nie wdawać w dyskusje z ludźmi w komentarzach. Ale ostatnio mi się zdarzyło.
Bo facet napisał, że on płaci podatki i się nie zgadza na wpuszczenie nikogo do Pl. Bo my, jak jeździliśmy na saksy, to uczciwie pracowaliśmy i inne pierdy. 
Tylko nikt nie budował nam muru i zasieków, kiedy spierdalaliśmy przez zieloną granicę, tylko brali nas do ośrodków i zapewniano podstawowe środki do życia. Ciepło, ciuchy, żarcie, a potem azyl, przerzutkę do USA, czy innych Niemiec. Nie mogę tego pojąć. Nie umiem zrozumieć tego działania. 
A potem widzę konferencję ministra nauki i szkolnictwa, czy jak się on tam zwie, i czytam, że Labolatoria. Na ministerialnym pokazie i konferencji. Kurwa! Dokąd zmierzamy??
A potem czytam o inbie, bo Mata odważył się wziąć udział w reklamie sieciowego fast fooda. I nagle setki pogardliwych wpisów, że Mata, że Maty Tata, że kasa, że nie wypada, że ja pierdolę! Bo teraz to miliony nastolatków pójdzie za swoim idolem żreć gówno, bo on tak mówi w reklamie.
SERIO??? To Maka wybudowali wczoraj?? Nie było wcześniej? I nie chodzili tam nastolatkowie? to kto, ja się zapytam, bo nie wiem. Kto nabijał kasę dotychczas? Ale nie, Żebrowski (którego kocham) i Szyc (którego też) nie, oni mieli przekaz do starszych. SERIO???
Nie wiem kto stanął na głowie i kto nie czyta już ze zrozumieniem, kto literalnie traktuje słowo pisane i teksty piosenek, kto nie umie wyciągać wniosków i łapać sensu, ale nie jestem to ja.
Mnie boli strasznie głupota innych. Jestem uczulona na machanie ręką na błędy, naukę i szerzenie głupot.
A i tak pójdę do pracy w sobotę i usłyszę ironiczne: bo ty to wiesz wszystko.
Nie wrócę do kraju. Nawet nie mam ochoty go odwiedzać.
Ja pierdolę. Kurwa.

[478]. JUŻ!

Wczoraj wieczorem plan znalazł się na moim studenckim mailu.
Także od poniedziałku się zaczyna.
Nie powiem, jestem - kolokwialnie rzecz ujmując - osrana ze strachu i szczęśliwa z radości.
Teraz dostaję mnóstwo maili z pytaniami, czy wysłałam wszystkie dokumenty o statusie i takie tam. Nie, wcale, te ostatnie 10 razy, to mi się przyśniły. Ale jestem grzeczna, bo przecież nie mogę tak od razu z ryjem.
Także no. 
Do studenckich benefitów można zliczyć:
- zniesienie council tax (czyli comiesięcznej opłaty za mieszkanie w danym rejonie - taki podatek co idzie lokalnie na wszystkie służby, wywóz śmieci i inne)
- zniżki, np. w amazonie. Teraz mój prime to 6 miesięcy za darmo, potem za połowę ceny
- zniżki w różnych sklepach, ciuchowych, komputerowych, itd. 
Podoba mi się to.

A za chwilę dalsza część programu, bo już nie zniosę dłużej.

środa, 20 października 2021

[477]. Prawie

Dawno mnie tu nie było, ale byłam na wojnie.
Żeby nie było, że tu jest tak cudownie i idealnie, chociaż w wielu punktach jest, to opowiem Wam moją drogę do.. no właśnie. Jeszcze nie wiadomo, ale zaraz wyjaśnię.
Otóż zajęcia, teoretycznie, zaczynały się 4.10.
Teoretycznie wszystko, co trzeba, zrobiłam do tego czasu. Czyli rejestracja, po przejściach oczywiście, wszelkie zawirowania przeszłam i w swej ogromnej naiwności myślałam, że teraz to już prosta droga do świetlanej przyszłości, nauka, wiedza akademicka, zajęcia, studenci, no full-wypas będzie, a może nawet jeszcze lepiej.
Otóż się bardzo zdziwiłam byłam.
Wszystko niby cacy, ale nie mogłam się dostać do aplikacji. W której wszystko, powtarzam WSZYSTKO jest. Od danych, przez konto bankowe, życie studenckie, zdrowie, bibliotekę, plan zajęć, mail, blackboard (aplikacja z zapisanymi zajęciami), wynikami, obecnościami itd.
Wiedząc, że muszę rękę na pulsie trzymać, zaczęłam, po chwili niepokoju, pisać. Maile pisać. Wszędzie.
No to było tak - informacje z różnych źródeł:
- nie zarejestrowałaś się do końca (przyznaję, zignorowałam rejestrację do spotkania wideo w celu identyfikacji, ale o tym za moment) 
- zaloguj się do aplikacji, tam jest email z informacją co dalej z rejestracją
- nie możesz się zalogować do aplikacji, bo nie skończyłaś rejestracji
- skończ rejestrację
W końcu pojawiła się wiadomość na whatsapp w grupie studentów polskich, gdzie dziewczyna opisała podobny przypadek i odezwał się człowiek od mojego interwiev. Podał nieopacznie maila...No to napisałam z czym mam problem, nie wiem o co chodzi, zegar tyka, kasa w drodze, ratuj człowieku, bo ja do końca osiwieję.
W końcu skierował mnie do ostatniego maila ratunku. Napisałam. Opisałam problem. I Gemma (chyba ją na rękach będę nosić) napisała, że jeśli mnie nie dotyczy ta wideorejestracja, bo nie mam przecież wizy, ani nie jestem z zagranicy, to ona zarejestruje mnie pomijając ten punkt.
I tadam!
Dzisiaj aplikacja jest, działa, wszystko pięknie.
Ale nie mam planu zajęć...
Rozumiecie...

Nie jest pocieszające, że to nie tylko ja tak miałam. Ani to, że to się dzieje co roku. Że wysyła się te same dokumenty po sto razy, mimo, że wszystko tak ładnie ze sobą działa jak naczynia połączone i wszyscy mają wgląd w twoje papiery. 
I tak twierdzę, że tu jest lepiej i prościej. Mimo wszystko.



wtorek, 28 września 2021

[476]. Stany

Kto jak kto, ale Wy zasługujecie na gorącą relację z induction. Z wejścia. Wstępu. Zajawki.
Bo oczywiście wiadomo...
No więc tak.
Najpierw próbowałam rozkminić plan. Udało się. Intuicja mi podpowiedziała. I trochę kolega, o którym będzie osoby post, bo musi.
W każdym razie, wyszło mi, że to dzisiaj.  Pierwszy stan przedzawałowy. Bo czy ja sobie poradzę?
No to wiadomo, trzeba się wyspać, bo przecież wycieczka długa mnie czeka (godzina), a że trasę znam tak ciut, bo raz jechałam obok, to jednak wiadomo. 
Wstałam rano, pakuję się i wyjeżdżam. Droga spoko, zjazdy, przejazdy i w ogóle luzik, wszystko super. Dojeżdżam na miejsce, szukam parkingu, bo przecież tam wszystkie płatne, negocjuję stawkę, a właściwie pytam o nią, ustawiam się i...okazuje się, że nie zabrałam portfela..
No to wyjazd z parkingu, bo co zrobię, facet się ze mnie śmieje, ja sama z siebie też, ale bardziej rozpaczliwie, bo jak teraz zaparkować. No i że ja jak zwykle lubię wcześniej, to mam godzinę do wykładu. To sobie pojeździłam po okolicy. I tak jadę, jadę i..wpadłam na pomysł, że przecież Lidl był po drodze! No to geniusz ja, zdesperowany (najwyżej dostanę mandat), pojechałam, stanęłam i popędziłam na uczelnię.
No i wchodzę do budynku (obejrzałam sobie cały kampus wcześniej, więc wiedziałam co i gdzie i jak i jak wygląda) i szukam sali. I szukam. I szukam. Stan przedzawałowy numer dwa. Najpierw miałam okulary samochodowe, czyli właściwie takie co już noszę, bo muszę mieć w aucie jakieś. I tak se numer przeinaczyłam. Ale pytam pani security. To tu, za rogiem. Żeby nie było pokazałam jej kartkę. Też skierowała mnie do 45.
Pusto, cicho, dziwnie. No to zmieniłam oksy i olśnienie. 05. No to dawaj szukać, jest. Zamknięte na głucho. Za mną inny gościu chodzi, bo szuka tej samej sali. No nie wiem. Znów do pani. A ona do mnie, że może to nie 05. Tylko 005. I zaprowadziła nas tam. Bingo! Pan Bukiet stropił się z powodu błędu, bo było nas w sumie 3 osoby na sali (z czego jeden przez taką samą pomyłkę, bo on miał nie na 12 a na 14 swoje spotkanie. I ten pomylony to był rodak.), 2 online.
Spotkanie, na które jechałam godzinę około trwało może 20 minut i było wyjaśnieniem jak to działa: obecności, oceny, egzaminy, kariera. Ale polubiłam Pana Bukieta od pierwszego zdania. 
Tak więc zaliczona uczelnia, toaleta, parking w Lidlu, od poniedziałku zajęcia. Zobaczymy, bo paliwo to tak jest i nie ma. Wszędzie kolejki, ale ja podjechałam, zatankowałam i tyle. W niedzielę.  Albo mam tyle szczęścia, albo nie wiem co.
Ok.
Idę odreagować. Znaczy zdrzemnąć się trochę. Padać zaczęło strasznie. 

czwartek, 23 września 2021

[475]. Pouczanie.

 Staram się nie wypowiadać. Nie szukać, nie czytać, nie cierpieć. Wszystko najważniejsze mam tutaj. No dobra, brakuje mi tu mojej Sis i kotów, ale z różnych przyczyn nie mogę ich tu mieć.

Ale czasem, gdzieś, w przelocie, u Was, przeczytam to i owo. Czasem pojawią mi się na fb różne posty i riposty. I wtedy siedzę i myślę. 

Co, do chuja, dzieje się z ludźmi?
Wojenki, podchody, brak rozmowy, ujadanie, szczucie, moje jest mojsze, ja wiem lepiej co chciałeś napisać/powiedzieć/myślisz/czujesz, niż ty! Kiedyś to było, a teraz już nie ma!
I nie będzie o sytuacji katastrofalnej tamtejszego państwa, co go już nie mogę nazwać ojczyzną.
Będzie o..
No właśnie.
Nie wiem czy powinnam się wypowiedzieć, bo nie czytałam jeszcze książki Taty Maty.
Z twórczością samego Maty zetknęłam się gdzieś w okolicach 16 challenge. Czy mi się podoba? 
Tu właśnie zaczyna się moje zdziwienie.
Poszło oczywiście o felieton niejakiego Podsiadły. Nie znam gościa, przyznaję, nie mam zamiaru poznać, bo zwyczajnie liryka mi nie podchodzi, no chyba, że to Gałczyński, albo Szymborska. 
Tego gościa nie znam. Ale najpierw zobaczyłam twarz. Taki podstarzały pancur, anarchista, coś z klasy no future. Tak, to tylko moja ocena. Ale to, co napisał poeta (z tego co przeczytałam o nim) o innym tekście (tekście Maty), traktując literalnie słowo i przekaz (nie wnikam w wyjaśnienia Profesora Matczaka), zaskoczyło mnie, zniesmaczyło i zaczęło telepać się w głowie jedno pytanie: 
QUO VADIS literaturo! Umyśle literacki! Gdzież teraz będzie miejsce na co autor miał na myśli? Gdzie aluzje, sarkazm, symbolika, gdzie podteksty?? 
Podsiadło wpadł w, przepraszam za wyrażenie, gówniane poczucie utraty pozycji i bycia wyrocznią (nie wiem czy nią był, ale takie wrażenie odniosłam z jego słów. Chociaż może nie powinnam szukać tam drugiego dna i przyjąć do wiadomości słowo, a brzmi ono: jak śmiesz gówniarzu!). Młody gówniarz umie, w sposób bardzo niewygodny dla staruchów (to przenośnia, jakby co) pokazać o co chodzi. A że tekst boli? Chyba właśnie ma boleć. Ma pokazać, wstrząsnąć i spowodować, że neurony będą znów przewodzić. A że nie truje dupy o wojence? O bohaterach? O polityce? 
Truje o czymś ważniejszym. O życiu. O tym co się dzieje niżej. O tym co nas czeka i gdzie jesteśmy.
Czy mi się podoba? Odwaga mi się podoba. Reszta po prostu daje do myślenia. Bo może właśnie to młodych trzeba posłuchać? Ba! Jestem przekonana, że bardzo trzeba! 
I tylko przerażające jest to, że coraz więcej ludzi czyta bez zrozumienia. Wtórny analfabetyzm boli mnie najbardziej. Ale szczerze przyznam, że nie spodziewałam się go w sferze literackiej, od gościa, który uzurpuje sobie prawo do publikacji gniota-felietonu w Tygodniku Powszechnym. 
I tenże rzeczony Tygodnik właśnie spadł z mojej listy tekstów czytanych.

wtorek, 21 września 2021

[474]. Będzie zabawa, będzie się działo...

 No cóż. 

Potwierdzony covid-19 u Młodego, ja negatywnie. Czyli szczepienie coś dało.
W sumie mamy to szczęście, przynajmniej z moich obserwacji wynika, że nie jest źle. Gorączka taka sobie, prawie wcale, kaszel umiarkowany, czasami, generalnie mocniejsze przeziębienie, albo coś jak lżejsza grypa. 
Dzisiaj rozmowa z NHS, ze szkołą, wszystko luzik. 
Nie chodzę do pracy, bo w razie czego potrzebna jestem tutaj. I całkiem luz. Bo dzięki temu mam czas na załatwianie szkolnych spraw. Studenckich właściwie.
I tak oto odkryłam, że w mojej uniwersyteckiej aplikacji pojawiają się nowe rzeczy! Na przykład listy potwierdzające mój studencki status. Zwalniające z płacenia podatku na przykład. 
Teraz, wieczorem, odkryłam już listę przedmiotów, czy raczej zajęć, które w pierwszym semestrze będą mnie obowiązywać. Próbuję rozkminić co oznaczają niektóre oznaczenia, ale z pomocą Kudłatej, która to już ma za sobą pierwsze zajęcia, udało się domyślić co i jak.
Dzisiaj też dowiedziałam się, że kumpel, którego pociągnęłam za sobą na studia, chociaż zupełnie w innym kierunku, na innym uniwerku i innym mieście, po długim czasie czekania, kopania go w dupę, żeby pytał, wysyłał, drążył, właśnie miał pierwsze zajęcia. Dowiedział się nagle, tuż przed wylotem na urlopik do Polski i praktycznie prosto z lotniska na uczelnię by pojechał, ale samolot miał opóźnienie, więc dopiero dzisiaj poszedł na zajęcia.
Ja natomiast, jak ten kopciuszek, mój wstęp do nauki mam dopiero w przyszłym tygodniu. A zajęcia dopiero od 4.10. Ale już czuję, że to będzie zabawny rok. Po przeczytaniu po angielsku o prawie Kirchoffa, Newtona, Ohma ogarnął mnie śmiech. Może, tak się łudzę, fizyka po angielsku wejdzie mi lepiej?
Oby.
Ale szczerze?
Już się nie mogę doczekać.

poniedziałek, 20 września 2021

[473]. No i, kurna, zdał.

Niestety.
Test zaliczony.
Nie polecam. Widzę jak się męczy.
Czekamy na oficjalne potwierdzenie.
Ja negatywnie, po dwóch dawkach kwarantanny nie mam. Ale dzisiaj i tak czekam na wynik, nie poszłam do pracy. Jutro się zobaczy, bo muszę mieć potwierdzenie.

No.
To trzymajcie kciuki.


sobota, 18 września 2021

[472]. Co to się...

Pajęczyny won! Te w realu z klatki schodowej i te tutaj.
Na klatce to one jakby nieuniknione, drzwi pootwierane, robactwo lata i włazi i łazi, więc nie dziwi nic. A że tutaj pełno tego, to co poradzić. Ale ze ludzie do mnie przychodzą po chleb i po ciasta, to nie zdzierżyłam i pozamiatałam. 
No to jedziemy z tym koksem, bo się ciut ziało, a tu już zaraz szkołę czas zacząć.
Ale oczywiście zdajecie sobie sprawę, że normalnie to nie u mnie?
No to czekałam na maila z linkiem do rejestracji, żeby dostać uczelniane ID itd. Czekałam i czekałam. I czekałam. Ponieważ 23.08 minął szybko i następny tydzień, dwa, to ja już stwierdziłam, że no dosyć. Napisałam zatem delikatnie z pytaniem kiedy, co jak. Odpowiedź: dużo pracy, trzeba czekać. Ok. W międzyczasie napisał do mnie Speedy Gonzales, że czy może ja już się zarejestrowałam, bo jak nie to rób to szybciuteńko! Że to kierownik regionu europejskiego od studentów, czy jakoś tak. No to mu piszę: nie, nie dostałam maila, czekam. Odpisał, że aaaaaa no tak, busy, ale maaaaaamy czas.
Tylko że mnie się ten czas kurczył i jakoś tak zakrzywiał, że z zza rogu tej czasoprzestrzeni wyglądał już październik, a tu nic. Zero. Nul.
No to napisałam znów. I dostałam w końcu upragniony mail, ale..taki uebany w połowie. Znaczy skończył się zanim się na dobre zaczął, linku nie było, no rozpacz. Piszę więc. Jeden mail. Drugi. Speedy. IT. Rekrutacja. Każde to osobny mail. W końcu Gienia się zlitowała i wysłała mi tego maila jako przekaż dalej, a tam było wszystko! No cud Panie! No to co, Natt siada do kompa, za nic ma płacze pustych żołądków, swojego i synowego, i zaczyna. Z namszczeniem. 
I tu mogłaby się cała historia skończyć, gdyby nie fakt, że.. nie mogła się zarejestrować jednak, gdyż ktoś był tak bardzo przekonany o ogromie mądrości Natt i jej wiedzy, że udostępnił rejestrację, ale na rok 2022/2023. Także tak zwana kupa.
Ale oczywiście Natt, nie w kij dmuchał technik i drążyciel, szukacz i rozkminiacz oraz utrudniacz życia innym napisała co? Znów wszędzie gdzie mogła, z odstępem 5 minutowym, ale z braku reakcji brnęła dalej. W końcu nagle wszyscy zaczęli odpisywać, więc wysłałam do każdego screeny tego kafelka z rekrutacją itd. W końcu dział IT się zlitował i dodał mi mój rok. No to już nie ma dużo czasu, więc trzeba było się sprężać. No to wypełniam, wpisuję, a nawet zrobiłam se zdjęcie do ID ( "wyglądasz jak ziemniak" - to ta żmija, co ją wyhodowałam samodzielnie). Wsio ok. Potwierdzenie. Poszło!
To oczywiście nie koniec, ale teraz jestem jakby w toku odbierania miliona maili z oprowadzaniem po kampusie, bibliotece, uniwerku, poznawania działów kontaktów i innych, więc już nuda. 
W międzyczasie pracuję, piekę, a żeby było mało to zabieram się za ubera, będę robić dostawy żarcia wygłodniałemu ludowi. 
No to tyle, idę spać, bo jutro do pracy. I pieczenie. I wogle.

wtorek, 10 sierpnia 2021

[471]. Biorę, bo mogę.

Emocje minimalnie opadły. Przestałam się mazgaić i reagować atakiem serca na myśl o nauce w języku Szekspira. Mogę zatem trochę więcej opowiedzieć, jak to się stało i co mnie popycha, żeby robić takie niestworzone rzeczy.
Może pisałam, a może nie, nie chce mi się grzebać w postach z grudnia, ale spotkałam człowieka, starszego ode mnie o 6 lat, który był zakomunikował mi, że poszedł na studia i jest na tak zwanym roku zerowym. Bo mimo pobytu w UK od 20 lat, język musi podszkolić do bardziej formalnego, ma stareńką maturę, a fizyka i matma też wymagają odpajęczynienia w zakamarkach umysłu. Myśl ta mnie zajęła bardzo i już nie mogłam myśleć o niczym innym, tylko o tym jak to zrobić, żeby też się znowu uczyć.
Napomknął o kredycie studenckim na czesne, o kredycie na utrzymanie i na tym się skończyło, bo ja wróciłam do mojej firmy i tyle. Ale jak wiadomo, ziarno co padnie na żyzną glebę, kiełkować zaczyna.
I wyrósł mi taki najpierw mały chwast, potem rozrósł się do krzaka, żeby w ostateczności stać się sensownym drzewem. (Ale napisałam, no niech będzie. Ten chwast, tak dla zobrazowania to w takiej porządnęj głębokiej dżungli amazońskiej rósł. Że niby moje myśli i ich toki to nie takie znów proste są).
No i ja tak sobie tkwiłam w tym gąszczu. Najpierw postanowiłam, że język. I że wystartuję za rok, czyli w 22. Ale wiadomo jak jest. Aaaaaa, mam czaaaas... W między tak zwanym czasie zaczęłam mocno odwodzić Kudłatą od chęci podjęcia studiów w dawnej ojczyźnie. Choćby z tego względu, że koszty zbyt wysokie, brexit i inne kłody. Nie wspominając o rozłące z Zięciuniem. Wspomniałam o moim planie też. Gdzieś w okolicy maja, Kudłata zakomunikowała, że idzie na studia  tutaj. To ja przypomniałam, że ja też, ale że ja za rok, na co dostałam w łeb rozkazem, że nie, mam iść teraz i koniec. Posłusznie złożyłam aplikację i potem już poszło. Zostałam przyjęta wstępnie, po czym interview miało określić, czy będą ze mnie ludzie i rozstrzygnąć o ostatecznym przyjęciu. Tuż po interview złożyłam aplikację o kredyt studencki na czesne, bo mnie straszyli wszyscy, i na stronie widnieje informacja, że rozpatrywanie aplikacji trwa 6-8 tygodni. Dostałam ten kredyt w 24 godziny. Oczywiście, gdyby mnie nie przyjęli, zostałby anulowany, ale tak naprawdę od niego uzależniałam pójście na studia. Bo jednak na czesne z własnej kieszeni, to mnie nie stać. 
Interview skończyło się słowami: "do zobaczenia na kampusie", więc nadzieję miałam. 
Kiedy przyszedł mail z informacją, że moje konto aplikacyjne zostanie usunięte, bo mam miejsce na uniwersytecie, popłakałam się. Przez cały dzień czułam ogromną euforię, radochę i siłę. To nie minęło, ale nabrało raczej kształtu. Teraz skupiam się na angielskim, bo nie będzie przeproś. 
No i najważniejsze w tej chwili. Odchodzę z mojej pracy. W środę będę dzwonić w sprawie nowej/starej, bo idę, a raczej chcę iść do tej, w której wszystko się zaczęło. Z tego względu, że tam będę mogła, o ile nic się nie zmieniło, pracować w trakcie studiów, czyli wyrabiać moje part-time.
A co mnie popycha? To, że nie będę młodsza. To, że jak nie spróbuję, to się nie przekonam. To, że inni mogą, a ja nie? To, że może zasłużyłam na trochę normalności. To, że nie chcę kiedyś powiedzieć, że przegrałam własne życie. To, że mimo starty najlepszych lat mam jeszcze szansę. To, że jak sobie sama nie wezmę, to nikt mi nic nie da. I dlaczego ciągle mam żyć na skraju i myśleć, że nic nie jest warte to moje życie, a ja już jestem stara? Stara to jest dupa! Bo zębów nie ma!
No i to by było na tyle w tym momencie. Ale jestem pewna, że będę zanudzać tym tematem jeszcze długo :)


środa, 4 sierpnia 2021

[470]. Tadaaaammmmm!!!!

[Werble]
[Wchodzę cała na czarno] 
[oklaski]

Dostałam się na studia.
Dostałam kredyt na czesne w ciągu jednego dnia, mimo że trwa to zwykle 6-8 tygodni.

I już nie wiem, czy jestem bardziej szczęśliwa, czy bardziej przerażona, bo teraz to ja muszę i angielski i matmę i fizykę. 
I nie wiem, czy będę dobrym inżynierem.
I nie wiem, nie wiem nic.
Ale cieszę się bardzo. Popłakałam się, jak dostałam maila.

Teraz muszę zmienić pracę. Obczaić drogę na uniwerek. 
I w ogóle się ogarnąć.

Żeby całość nakreślić, to powiem jeszcze, że na studia dostała się też Kudłata. W zupełnie innym mieście, zupełnie inny kierunek i będzie mieszkać w akademiku.

Jak skończę licencjat, to na studia pójdzie Młody. 

Circle of life.

Wszystko znalazło swoje miejsce.


niedziela, 25 lipca 2021

[469]. Flaki z olejem

Na razie jeszcze nic nie zakomunikuję.
Kto ciekawy - musi poczekać.
Upały odeszły sobie stąd, co mnie niezmiernie cieszy, bo już się żyć nie dało z 33 stopniami w cieniu. Teraz za oknem pochmurno, ale ciepło, w domu dalej 26. W sumie nie ma na co narzekać w tej chwili, bo nie napiernicza gołym słońcem i nie muszę się kryć.
Samochód mój przyciąga mewy. Serio. Jest osrany po dach. No dobra, najpierw stał pod drzewem, bo miejsca zajęte. Ale teraz stawiałam go już na parkingu. No ok, drzewo jeszcze swymi mackami obejmowało to miejsce, ale bez przesady, na witkach nic nie usiądzie, tym bardziej mewiszcze. No i jednak uj. Szyba osrana koncertowo.
No to w końcu przestawiłam się dalej, patrzyłam tylko czy gałęzie sięgają. Się okaże.
A skąd mewy? Czy inne albatrosy? Nie mam bladego pojęcia, ale teraz jak idę i słyszę ten wrzask, to patrzę, czy nie nadlatują. A mieszkam przecież w Midlands!!! Sam środek mapy prawie! 
Wolne mam. Do 25.08. Niby urlop, a trochę jakby nie. I furlough i urlop i bezpłatne w jednym, ale w sumie dobrze jest. Tylko się mocno zastanawiam co dalej. Rozstrzygnie się to ostatecznie niebawem, może w połowie tygodnia, ale prędzej we wrześniu. Ostatecznie.
Na razie jestem przeszczęśliwa i cieszę się chwilą. 
A co do wolnego, to wczoraj wykupiłam sobie członkostwo w National Trust i będę zwiedzać za darmo. Za tydzień jedziemy gdzieś, jeszcze nie zdecydowałam gdzie. W tym przyjeżdża córa i będziemy się znów bić. Znaczy grać w gry.
Pieczenie trwa, właśnie wyjęłam kajzerki z piekarnika. Dla nas. Ludzie to raczej ciasta i chleby.
No i cieszę się bardzo, bo lubię piec. Wczoraj zmierzyłam się z galaretką :) Cudowność. 
A najbardziej z tego wszystkiego cieszy mnie, kiedy czytam peany o smaku moich wytworów. Serce rośnie!
Na jutro ledwie pavlova. Beza przestała na mnie robić jakiekolwiek wrażenie.
Następne będą makaroniki. 

piątek, 2 lipca 2021

[468]. Aktualizacja systemu

Dzisiaj przyjęłam bateryjkę do chipa, którego mi wstrzyknęli w kwietniu. Mam nadzieję, że już będę robić zdjęcia mrugając i płacić ręką. Nie dawali jednak lizaków tym razem, więc jutro kupię sobie sama. 
Pojechałam na to szczepionko samodzielnie swoją bryką wypasioną. Dumnam i bladam z tego powodu, oraz z całej wycieczki dzisiejszej, bo potem podążyłam do mechanika umówić serwisowy przeglądzik, potem chciałam wrócić do domu, ale jakoś mi się omskło i już nie chciałam robić wiochy i zmieniać pasa przed rondem, bo już była ciągła i se pojechałam do domu na około. A co, kto mi zabroni?
Ogólnie wrażenia i przemyślenia mam takie.
Bałam się tej lewej strony zupełnie niepotrzebnie. Pisałam kiedyś, że nie umiem skręcać w prawo na nartach. Znaczy mam z tym problem. Samochodem to inaczej, ale jednak. I nie mam problemu z rondami, o ile ustawię się na właściwym pasie, jakoś to mi tak naturalnie wchodzi. Nie boję się też już lewego krawężnika :)
Dodatkowo przestałam się kłócić z nawigacją! Jak mówi skręć to skręcam! Złagodniałam na starość, czy co? Bo z nawigacją jeździ się tu rewelacyjnie. Serio. 
Także, o ile mi pozwoli lista niepożądanych, można spodziewać się małej wycieczki, albo całkiem dużej. Zobaczymy. 
No i muszę jutro rozmontować radio i podłączyć sobie kabelek, żeby mieć swoją, prawilną muzę. 
Także no.
Poza tym co jeszcze. W pracy jak w pracy. Tak szczerze, to chyba rozejrzę się za nową, chociaż ta nie jest zła. Raz, że jeśli dostanę się na studia to będę musiała zmienić pracę, a dwa, zaczyna mnie męczyć ignorancja, indolencja i olewactwo. A jak coś męczy, to trzeba to naprawić, zmienić, wygonić. No i tak też zapewne zrobię niebawem.

  

poniedziałek, 28 czerwca 2021

[467]. Odwagi, Mała!

Tak sobie mówiłam w myślach.
Ale po kolei.
Pojechałam do konsulatu, bo przecież paszport. Tak, ciągle nie mam zgody. Ale status mus wyrobić, więc jak zwykle na ostatnią chwilę. Bo przecież termin mija 30.06. Ja nie dam rady?
Wizytę w konsulacie załatwiła mi szybko pani wice-konsul z Lądka, po krótkiej mailowej korespondencji.
Na szybko. Zrobiłam co trzeba, dostałam pismo, że nie mogę wyrobić dokumentu i wróciłam do domu.
Mój tłumacz ekspresowo przetłumaczył pismo i w sobotę już miałam je u siebie z pieczęciami jak należy.
Jutro wysyłam papiery. 
Ja nie dałam rady? No proszę..
Wróciłam z Birmingham i z nerw położyłam się spać, bo Młody dał mi do wiwatu, uzewnętrzniając wszystkie geny, które niestety odziedziczył. Nie moje. Moment sobie znalazł.
Wstałam i napisałam do kumpla, że jadziem. Bo on miał mnie tam zawieźć, po czym ja miałam za nim się kulać do domu. No i pojechalim. 
Odebrałam samochód, wykupiłam na kolanie w samochodzie ubezpieczenie i wróciłam do domu. Za kumplem. Jadę se obwodnicą i tak sama do siebie (przepraszam za słowa): Chuj, i tak nie wiem gdzie jestem. Ale dojechałam. Przytarłam co prawda cacko o krawężnik z lewej strony, ale kij tam. 
Samochód pięknie jedzie, w dobrym stanie, co prawda ptaki mi go naznaczyły, ale musi chwilę na myjnię poczekać. Nie jestem gotowa psychicznie na to. Wystarczy, że dzisiaj zatankowałam i wybrałam się w podróż po okolicy.
Jak tu jest pięknie! Tuż za granicą miasta! Tylko wiedziałam, że fiesta by stykła, bo trafiliśmy na dróżkę, na zasadzie kij, jedziemy prosto, gdzie mijać się z czymś jeszcze to bym się nie odważyła. Tak szczerze to modliłam się, żeby nic nie jechało z naprzeciwka. I przejeżdżam pod mostem a tam BMW... Pan wycofał ładnie, bo jeszcze nie wjechał do tunelu, ale powiem  Wam, że ciepło mi się zrobiło, chociaż nie jechałam szybko. A potem przypomniałam sobie, że tu nie Polska. No i wróciłam do domu. Nawigacja wchrzaniła mnie na te obwodnice, których chciałam uniknąć i myślałam, że mnie poprowadzi tak jak w drugą stronę, ale radość była wielka, jak w końcu mogłam krzyknąć: wiem gdzie jestem! Bez chuja, bo Młody siedział obok.
Auto dostało nowe dywaniki, zapach, holder do telefonu, wtyk do ładowania do zapalniczki, jutro przyjdzie kabelek do aux i chyba będę musiała...wymontować radio, żeby dostać się do złącza. 
No więc następna podróż do odkurzacza, bo pod dziurawym dywanikiem była piaskownica i liście, i na myjnię.

A dzisiaj zrobiłam drugi obiad z boksa. Prosty, ale jaki pyszny! W szoku był nwet ten malkontent, Młody, i powiedział, że te boksy to coś super jest. 
Jutro będzie linguini pieczoną papryką i bakłażanem. 
Jestem zachwycona.
A kuchenka śmiga jak nie wiem. Już się uwielbiamy. To znaczy ja ją, a czy ona mnie, to nie wiem. 

czwartek, 24 czerwca 2021

[466]. A żeby...

 ..nie było nudno, to opowiem Wam co u mnie.
Samochodu nie ma. Jeszcze. I będzie nie ten. Może już jutro. Jak zdążę wrócić z konsulatu. Zobaczymy.
Ale to akurat mój najmniejszy problem. Chociaż w sumie nie wiem, bo jak go znalazłam poprzez Kudłatą, to, no trochę, się zdziwiłam. Bo najpierw mi pokazała szybko na telefonie, potem dokonałam zaklepania, a potem wyszukałam se po tym co gdzieś mi mignęło i wyszło mi, że fiesta. Co, dodam, potwierdziła Młoda! No to akurat na zakupy, wszędzie się zmieści... Taaa. Pojechałam na miejsce obejrzeć na żywo i się rozglądam za tą fiestą, co mi Młoda przytaknęła. No i znalazłam. Focusa. C-max. Czyli duże toto. Ale spoko. Lubię duże auta.
Ale to to tylko przygrywka.
Bo w zeszłą sobotę stała się tragedia. 
Wróciłam ze sklepu, nastawione chleby wyrosły pięknie, nic, tylko wstawić do piekarnika.
No to ciach, włączyłam i wychodzę z kuchni. Ale tak siódmym zmysłem i kątem oka zauważam coś dziwnego, odwracam głowę i myśl mnie przebiegła po zwojach: "o! mam światełko w piekarniku!"
Pół kroku dalej przyszła riposta "krówa! ja NIE MAM ŚWIATEŁKA W PIEKARNIKU!!!!!".
W te pędy ratować co się da*, ale się nie dało. W sensie spaliła się żywym ogniem grzałka, coś tam odpadło, no i chooj. Chleb do wywalenia. A ja przez cały tydzień nie mam na czym se zrobić jedzenia, bo dopiero w sobotę będzie nowa. Ehhh...
A żeby było śmieszno bardziej, to dałam się namówić na box z produktami na obiady. Taka akcja, wybierasz konkretne przepisy, a oni przysyłają wszystko, co do zrobienia owych potrzebne. Warzywa, mięso, przyprawy, makarony itd. I tak, moja paczka już przyszła wczoraj. Musi poczekać do soboty. Kosztowo, jakby kto pytał, to pięć obiadów dla dwóch osób to niewielki koszt, bo tylko 4,5 funta z wysyłką za jeden obiad. Odpada mi targanie miliona rzeczy ze sklepów. A już zupełnie nie muszę się martwić, że o czymś zapomniałam.
No to idę. 



*Tak szczerze, to marzyłam o tym, żeby się zepsuła. Bo to była jedna wielka porażka. Krzywa i nie grzała jak trzeba. Czekam na nową, będę testować i piec, piec, piec...


poniedziałek, 31 maja 2021

[465]. Tęsknię

Wieści chcecie?
No to tak.
Na studia mnie wstępnie przyjęli, teraz czeka mnie w sierpniu interview, które zdecyduje ostatecznie.
Dlatego siedzę i napierniczam zadania, sprawdzam, uczę się i odkrywam nowe.

Już prawie mam samochód. Muszę tylko dopiąć ostatnie guziczki. Czyli wykonać dwa telefony i być może pojechać odebrać żółtą panterę, żabę, kaczkę, albo pszczółkę. Jak kto woli. I nie, to nie jest multipla.

Jak będę mieć samochód, liczę, że już we wtorek, to przeprowadzę się do niego i będę wędrować. Bo muszę Wam powiedzieć, że mieszkam chyba  w najbrzydszym mieście w UK. Serio. Wystarczy wyjechać na obrzeża, nie wspominając okolicznych wiosek i miasteczek i tam jest to, co widzimy myśląc UK. Normalnie zamieszkam w samochodzie i będę jeździć.

No bo najpierw park. Laso - park. Zadbany, ale bez przesady. Nie robiłam zdjęć, bo jakoś tak. Ale mnóstwo szałasów po drodze, cieknący strumyczek z bijącego gdzieś źródła (znajdziemy następnym razem), ogromne pola jagodowe, co prawda na stromych zboczach, ale co to dla mnie. Dodatkowo dowiedziałam się od rdzennego mieszkańca tego kraju, i jest to dla mnie wiążące, że można zbierać i jagody i grzyby, ale nie komercyjnie. I nie w parkach narodowych. Także no. Zachwyciłam się tym miejscem.



Potem zostałam prawie panią na zamku, ale było zajęte.


No to w tył zwrot i tu usłyszałam, że Tolkien zainspirował się tą górą i umieścił w niej Smauga. Może kiedyś poszukam informacji o tym. Zresztą wybiorę się w Tolkienowskie strony.



A tu widok zza zamku. W dolinie kawałek Birmingham. A w krzakach pełno dzikich królików. 



Tak. Bardzo tęsknię za wycieczkami. Za oglądaniem nowych miejsc. Za poznawaniem świata.
Tylko następnym razem muszę pamiętać o wodzie. Bo inaczej uschniemy.


piątek, 30 kwietnia 2021

[464]. 69%

Znaczy coś tam kumam i nie jest źle, ale niewystarczająco.
Potrzebuję B2. Minimum.
Do września.
Bo idę na studia.
To ja się zabieram za angielski, a Wy się bawcie dobrze.
🙈

wtorek, 20 kwietnia 2021

[463]. Od A do Z

Wróciłam do żywych.
W sobotę dostałam pierwszą dawkę szczepionki. 
Ale od początku.
Po pierwszym falstarcie ze szczepieniem przyszła druga szansa. Znaczy napisał do mnie NHS, że mogę się zarejestrować. Co uczyniłam z entuzjazmem i w czwartek zapisałam się na sobotę. Pomyślałam sobie, że sobota, jakby jakieś skutki uboczne to w niedzielę i w poniedziałek do pracy.
Zamówiłam sobie taksówkę, wsiadam, a pan do mnie: na szczepienie? O, se pomyślałam, dobrze, nie będę krążyć. Bo adres jakiś taki. Hala na terenie przemysłowym, przystosowana do całego procesu. Podwózka pod same drzwi. Więc plus.
Weszłam, ogarnęłam system, krzesełka numerowane, po każdym wycierane i psikane i cuda wianki. Wchodzę do namiotu (były cztery w hali) miły pan doktor wypytuje o leki, choroby i alergie. Zeznaję jak na spowiedzi, przy alergiach ożywienie. Igły są z niklem. Pomyślałam, że najwyżej będę się drapać, ale w sumie nie powinno nic się dziać. Powiedziałam ok i dostałam swoją dawkę. Po drugiej stronie namiotu strefa oczekiwania, krzesełka, naklejki i ..lizaki. Posiedziałam, poczytałam i pojechałam do domu. Szczęśliwa, super, nic się nie dzieje. 
No i przyszedł wieczór. Zrobiło mi się zimno jakoś i stwierdziłam, że się kładę. I tak se leżałam do 6 rano, szczękając zębami. Młody donosił koce, a ja się nie mogłam rozgrzać. W pokoju jakieś 25 stopni, ja pod wełnianą kołdrą, pod kilkoma kocami w skarpetach, a wkładam rękę pod kołdrę w okolicę kolan, a tam zimno.  Zaklinałam pęcherz, żeby nie chciało mi się siku, bo bolało na samą myśl, że mam wyjść spod kołdry. Wyszłam o 6, bo już nie wytrzymałam, zdziwiło mnie, że w pokoju cieplej, niż pod kołdrą. Ale nic. Poszłam zaraz spać. Obudziłam się o 14. Znaczy wyrwał mnie ze snu stan okropnej niemocy, bólu mięśni, kostek, stawów, włosów, głowy, wszystkiego. Wstałam się napić. Poryczałam się z niemocy. Przeczytałam ulotkę i okazało się, że mam prawie wszystkie skutki uboczne, z listy, dokładnie bez dwóch. Ale znów zasnęłam, cały czas chłodno, cały czas suchutka, zero potu. Przekimałam do wieczora, budziłam się co jakiś czas, a to film z młodym, a to jedzenie mi przyniósł, picie. Podjęłam decyzję, że nie pójdę do pracy w poniedziałek. Poniedziałek już funkcjonowałam, ale ciągle słabo. Więc dzisiaj też nie poszłam. Ale jutro już wracam do akcji. Wszystko przeszło. 
Astra Zeneca przypadła mi w udziale i ma u mnie jedną gwiazdkę! Nie lubię!
Druga dawka w lipcu.
Oby przeszła bez fajerwerków.
PS: kiedy weszłam do domu po szczepieniu, wyłączył się net. Przypadek? Nie sądzę. 
Hahaha


poniedziałek, 5 kwietnia 2021

[462]. Dżem (nie)dobry

Piękna pogoda za oknem, chociaż dzisiaj zimno. Złem daje po kościach. W pełnym słońcu. Za oknem mi się zieleni. Sama radość.
Odebrałam dzisiaj nasze okulary. Tak, dzisiaj. Tu nie ma ściśle wolnego poniedziałku wielkanocnego. Więc mój optyk działał i od wczoraj bombardował mnie smsami, żeby odebrać jak najszybciej.
No to zrobiliśmy sobie wycieczkę do miasta.
I mam, wielkie, czarne mocniejsze oksy. I tylko jeden problem. Nie mogę w nich chodzić. Tylko do czytania. Nie tak jak poprzednie, że noszę i na dal nic mi nie robią. Te nowe rozmywają mi wszystko metr od nosa. No aż mi się brzydko wyrwało, za co Młody mnie opierdzielił. No trudno. Ale przynajmniej będę coś widzieć, jak będę dłubać te swoje tam. 
I czytać.
Bo muszę się przyznać, ze znów odrodziła mi się miłość do Terry'ego Pratchetta. A że nie posiadam całości twórczości, tylko marne dwie pozycje, postanowiłam zakupić. Jak wrzuciłam do koszyka wczoraj, to pewnie osiwiałam bardziej. No kwota wyszła zacna. Więc nie kupię wszystkich. Przynajmniej na razie. Za to kupiłam sobie Mistrza po angielsku. Będę czytać. 
Cały tydzień przesiedziałam w domu. Tak bardzo pożałowałam, że nie mam samochodu, że postanowiłam, że kupię. Nie wiem jeszcze kiedy, ale to już nie jest, że jak coś to kupię, albo kiedyś tam kupię, tylko kupię. Jak najszybciej. Nawet się zastanowię, czy nie kupić byle czego małego, żeby tylko do pracy dojeżdżać. Żeby się obyć z lewą ręką i krawężnikami. Jak to opanuję to wtedy kupię taki, jak mi się marzy. To chyba dobry pomysł.
Czwartek, piątek i sobotę spędziłam w kuchni. 
W czwartek poniosłam totalną Klęskę pod Pleśniakiem. No tak mnie załatwił, że myślałam, że się rozpłaczę. Wylądował w koszu, a ja upiekłam drugi. Okazało się, że chciałam być za dobra i dać do niego super dżem z łowicza. Bo przecież łowicz taki pyszny. No NIE. Wypłynął mi cały, przez co beza siadła i zgumowiała. No świeczki w oczach, ale napisałam kumpeli, że nie ma mowy, kasy jej nie oddam, upiekę drugi i przywiozę osobiście. Tak też zrobiłam. A dżem z aldika okazuje się być najlepciejszy!
Napiekłam się chlebów i ciast. 
Tradycyjnie nie świętujemy. Jajka po prostu jemy, bo lubimy. 
A jutro znów do pracy. 

środa, 31 marca 2021

[461]. Szlachetne zdrowie

Taką trochę nudą wieje, bo overów nie robię, więc nie ma co. Oglądam jakieś seriale, czytnik zaanektował Młody i oddać nie chce. W sumie spoko, ale no przecież. Właściwie teraz to mam urlop. Se nazbierałam dni, to se wzięłam. Musiałam też odpocząć solidnie, bo nerw mnie łapie ostatnio w pracy, na niekompetencję i olewactwo ludzkie. Wręcz powiedziałam do kumpeli: niech oni się cieszą, że ja nie znam angielskiego za dobrze, bo bym aplikowała na team leadera, a wtedy ta fabryka chodziłaby jak w zegarku. Serio. Ale nie będę się rozpisywać. Wszak to tylko praca.
Ponieważ nie bazuję na tym, co można wyczytać na grupach polskich w internetach, bo zwyczajnie nie ufam takiemu przekazowi, szczególnie po wielokrotnej lekturze pytań i komentarzy, szukam informacji sama. Jest to o tyle fajne, bo wszystko, czego szukam jest na stronach gov. Wszystko. I tak wędrując po tych stronach, zawędrowałam na stronę mojego councilu. I tam: jak nie masz objawów, to zapraszamy do wybranej apteki na darmowy test. Bo 1 na 3 osoby przechodzi wirusa bezobjawowo. Chcemy to wyłapać. Jeśli masz objawy, zapraszamy na testy, DARMOWE, do centrum testowego. Zarejestruj się tylko na konkretną godzinę. 
Żadnych skierowań, nic.
No to co. Po teście z NHS, który robiłam w styczniu, stwierdziłam, że ja chcę wiedzieć. I tak sobie jeżdżę dwa razy w tygodniu i sprawdzam. Na razie żadnego nie zdałam. 
Test taki u mnie w mieście można zrobić w aptekach Rycerskich.
No i miałam mieć szczepienie. Przyszedł sms, zarejestrowałam się z piątku na sobotę i....dupa. Nie znam systemu. Znaczy teraz znam, ale po czasie. Okazało się, że na całe miasto jest jeden punkt, w którym szczepią. Nie że każda przychodnia, jak to w pl. Ale skąd ja miałam wiedzieć. No i nie poszłam. Muszę teraz na nowo się umówić. 
Oczywiście trzeba było ufać przeczuciom i szóstym zmysłom i najpierw sprawdzić, ale no przecież..
Żeby sobie osłodzić szczepionkową porażkę uruchomiłam w końcu aplikację NHS i recepty, bo mam odnawialne, mogę zamawiać z aplikacji. Nie muszę nigdzie już chodzić, jedynie po odbiór leków. Taka jestem sprytna.
Ale za to wczoraj miałam wizytę u okulisty, zrobiony na miejscu tomograf, badanie i okulary do odbioru za chwilę. Pokazałam na miejscu moje badanie numer 1 z Polski jeszcze, okazało się, że moja przypadłość nazywa się tak samo po angielsku, a ja głupia przewaliłam pół internetu i słowniki i nie znalazłam. W każdym razie pani porównała zdjęcia, wyjaśniła, zmiany postępują, ale bardzo powoli i nic złego się nie dzieje.
Teraz jeszcze muszę dentystę wybrać i już będzie komplecik. 
A za kilka dni zarejestruję swoją firmę, żeby dokończyć cały proces. 



poniedziałek, 15 marca 2021

[460]. Level 2

Nowy tydzień - nowa ja. Chciałoby się rzec. Ale ja tylko odpoczęta jestem. Aż mi głupio.
No więc do świąt trzy tygodnie. A ja się wystawiłam ze swoimi wypiekami i zbieram zamówienia.
Wczoraj zrobiłam sobie kurs na obchodzenie się z żywnością i czystość miejsca pracy, otrzymałam certyfikat i tadam! Prawie komplecik. Jeszcze tylko wypełnię jeden formularzyk i to wszystko.
A, cały kurs online i PO ANGIELSKU. Jestem z siebie dumna jak nie wiem co!!!

niedziela, 7 marca 2021

[459]. 12/7

Gdzie ja jestem, kiedy mnie nie ma?
Otóż, mili Państwo, jestem w pracy. Dwa tygodnie wyjęte z życiorysu. Łącznie z weekendami. 
Zapieprzanko było ostre, takie, że wióry leciały. Po 12h dziennie. Że zapomniało się swojego imienia. Że bolą ręce, kciuki, nadgarstki, ale w sumie jest dobrze.
Teraz już tylko normalne osiem h, pięć dni w tygodniu. No może ewentualnie któryś weekendowy jeszcze, ale to się mocno zastanowię.
Więcej gadam. To na plus. Że bez składu i ładu? Nieważne. Rozumieją.
Ale najważniejszy news tych dwóch tygodni* to taki, że zarejestrowałam moje wypieki i teraz, na legalu, bez strachu, że mnie ktoś podpieprzy w urzędach, mogę piec ile dusza zapragnie!
Piekielna kuchnia Natt nadchodzi!!!


*Nie, to jeszcze nie ta informacja, która nadejdzie. To jeszcze nie jest to

sobota, 20 lutego 2021

[458]. Weekendowe rozkminki

Siedząc w ciepłym domku i chrupiąc własnej roboty pseudonachosy na zakwasie (dobra, chrupiące się skończyły, zostały te miętkie z pierwszego rzutu, bo były na dnie miski, a piekłam je za krótko), rozmyślam.
Dzisiaj sobota, upiekłam chleby. Wczoraj upiekłam ciasta. Ogólnie jakoś to pieczenie mi się podoba. Była u mnie fryzjerka, w konspiracji, bo zarosłam już od sierpnia bardzo. Szybko mi te kudły rosną. Odbyłam walkę na słowa z Młodym, bo to przecież lockdown, bo obostrzenia, bo bez maseczek, bo coś i on się nie zgadza. Poszedł sfochowany do sklepu, a w międzyczasie przybyła mistrzyni nożyczek i grzecznie, obie w maseczkach, przystąpiłyśmy do dzieła. Na co wchodzi Młody i strzela kolejnego focha, że jednak nie wyszło na jego. Oj oj. 
No i to czas się przygotować mentalnie na nadchodzący tydzień. Więc sączę drinka i rozmyślam.
I tak to nastawiam się na 12-to godzinne dni pracy, bo się znów zgodziłam, niepomna zmęczenia i obiecywania sobie, że nigdy przenigdy więcej. Prawie już gotowa jestem stawić temu czoła. 
Jednocześnie drinkiem owym opijam sukcesy tygodnia mijającego.
No bo nikogo nie zabiłam, a mogłam. A już na pewno mogłam się pobić z dziarskim młodzieńcem z Rumunii, któremu drugiego dnia w pracy nie spodobało się moje któreśtam kilkudziesiętne tłumaczenie dlaczego ma coś robić tak jak mu mówię (uczył się). Po czym pomna ułomności językowej mojej zwróciłam się do szkolącego (nota bene - olewającego przyczynowość i skutkowość ciągłości pracy - tak, Angole mają wyebane, a ten szczególnie), żeby wytłumaczył dlaczego rzeczony Rumun ma robić to, co mówię. Nie zdążył. Za to cud, że stał między nami, bo pewnie młody wojownik rzuciłby mi się do gardła. I nie wiem czemu krzyczał: Masz problem ze mną?? Z nim? Nie. Z jego pracą. Ale chyba mu w końcu wytłumaczyli, bo od tygodnia, pokornie robi co należy. I, kurcze! umie w dziękuję i proszę oraz czy możesz.  
Bo dostałam moje angielskie prawo jazdy. 
Bo podoba mi się mój domek. A raczej mieszkanie. Mam swoje nowe meble, mam tak jak chciałam, mam prawie wszystko, co do szczęścia mi potrzebne.
Bo w końcu muszę się nacieszyć tym miejscem, bliskością do pracy (3 minutki). Bo niebawem to się skończy.


czwartek, 11 lutego 2021

[457]. Norma.

Ale że co, zapytacie.
No jak to co, wkurw.
Już zupełnie inny. Nowszy. I na inny temat.
Trochę wytłumaczę.
Test negatywny był, do pracy wróciłam po tygodniu, nie otłukłam gęby, bo ja tam nie taka chętna do bitki.
Chociaż czasami mam ochotę się odwinąć i przywalić niektórym ludziom.
W każdym razie jest spoko, żyję, daję żyć innym, nawet. 
Za mną ogólnie prawie dwa ciężkie tygodnie. Ciężkie jakieś emocjonalnie i fizycznie. Nerwowe takie i jakieś, zupełnie nie jak moje. Ktoś się ze mną zamienił na nie chyba, bez mojej wiedzy.
Dzisiaj to już tylko naprawczymi kurwami rzucałam, całkiem na głos, pierdoleniem i chujami. Tak, taka jestem zła i podła (dobra no, niewiele osób słyszało, raczej odczytywali z intonacji, że coś jest nie halo i byli grzeczni). Przyznaję się bez bicia. Inaczej się nie dało. Dociągnęłam do końca zmiany i na pełnej k..., no dobra, mocno zdenerwowana wróciłam do domu. Trafiłam na zajęcia medialne i posłuchałam se o Sherlocku, podpowiadałam odpowiedzi i trochę zeszło mi ciśnienie. Tak, o serialu BBC z Benedictem. Lekcja. 
Potem poczytałam trochę komentarzy i stwierdzam, że chyba znów czas na przegląd polubień, obserwacji i tym podobnych rzeczy. Męczy mnie już wiele rzeczy. Nie chce mi się upychać w głowie dodatkowych problemów i ich roztrząsań. Waham się pomiędzy zupełnym chillem i wyjebaniem na wszystko a jednak zerkaniem na ten świat i kraj. Obserwuję pyskówki, czepianie się słów, oburzenia święte i nieświęte i mam chwilami dość. I błędy, mnóstwo błędów. Ortograficzne, literówki, składnia. Łeb mi się gotuje, ale zazwyczaj mielę w ustach zaklęcia, żeby nie czepiać się ludzi. A jeszcze do tego cała ta chora sytuacja. 
Ja nie wiem czy to jakieś skrzywienie, jakaś skrajna niedoróba z moim mózgiem, uszkodzenie, albo kij wie co. Że ogarniam rzeczy, widzę je całościowo, wyciągam wnioski i widzę jak się to wszystko toczy. Widzę wiele wątków, potrafię je połączyć ze sobą i przewidzieć, jaki efekt przyniosą działania. Czuję się czasem jak Kassandra, Mówię co się stanie, ale nikt mnie nie słucha i nie wierzy. Przeokropne uczucie. A jeszcze mało kto jest w stanie zrozumieć o co mi chodzi, bo widzi tylko wycinek całości. I czasem trudno mi przekazać co myślę. 
Dlatego się mało odzywam. Bo po co.
Mówię Wam. Strasznie  być mną.

środa, 13 stycznia 2021

[456]. Nagły zwrot akcji

Myślałam, że potrwa dłużej.
Ale nie. Zamiast siedzieć i się pogrążać w rozpaczy (tylko nie czarnej! Czarne to ja lubię!), to przyszedł jej brat.
Otóż przyszedł wkurw. Zastąpił biedaczkę i chuj.
Przymusowe wolne mam. Nie żebym narzekała, bo płatne, ale tak bezczelnie z grubej rury.
Nagle, o godzinie tużprzedpółnocą zadzwonił angielski numer i powiedział, że nie idziesz do pracy, bo ktoś ma wirusa i jutro przekażemy instrukcje.
[po tym telefonie otrzymałam w pakiecie ból brzucha, roztrzęsienie i ..sraczkę, nie bójmy się tego słowa. W nocy po przebudzeniu ściskało mnie w żołądku, bo uświadomiłam sobie, że może być gorąco. Chociaż ja noszę maseczkę w pracy i wszędzie, gdzie trzeba]
Instrukcje były spodziewane w dwóch opcjach:
1. test - i powrót do pracy, jeśli niezdany
2. kwarantanna.
Odwlekałam test, do którego wytypowało mnie nhs. No nie po drodze mi było, żeby wykorzystać otrzymany pakiet. Ale wczoraj zebrałam się w sobie i zamówiłam kuriera na jutro, rano pogrzebię patyczkami gdzie trzeba i już.
Telefon dzisiaj powiedział mi, że wracam do pracy 19.01, więc wybrano bramkę nr 2. 
Ale normalnie tej gadzinie, która chodziła i kaszlała od tygodnia, jak się nie powstrzymam to pizgnę w ryj. Bo wiem kto to.

poniedziałek, 4 stycznia 2021

[454]. To już było

Znaczy że Nowy Rok, nowa ja, czy tam jakieś inne postanowienia.
W tym roku nie ma. Żadnych. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że teraz to będzie, bo wcześniej nie było. Zwyczajnie robię swoje.
I tak na przykład złożyłam dzisiaj stół do pracowni. 
I upiekłam pszenny chleb. No taki pyszny, że aż nie wiem czy go zaraz nie zjem całego.
Wczoraj za to oddałam do użytku tort. Pierwszy w życiu.
A ile z tym było zamieszania... Gotowi?
No to tak. Upiekłam biszkopty, bo miał być w kształcie książki. W końcu na komunię. 
Ok, biszkopty wyszły, krem wyszedł, ale jakiś taki mdły, bo bałam się przesłodzić, nic to, złożyłam, nacudowałam, namieszałam i...nie podobało mi się. Ale brnęłam dalej.
No to ganache z białej czekolady. I tu poległam. Wszystko super, ale wyszedł za rzadki. I mi spływał.
Była 21. 1.01, więc wszystko zamknięte. Dupa.
I tak sobie siedzę i myślę. I wymyśliłam, że robię drugi tort. Upiekłam biszkopty 2.0. I zrobiłam mus truskawkowy.
Ale żeby nie było za łatwo, to:
6:00 - Młody goni do sklepu po śmietankę
6:15 - robię masę truskawkową
6:45 - robię ganache z mlecznej czekolady
7:30 - jadę do sklepu po gotową masę cukrową
8:05 -  wracam taksówką
8:15 - tynkuję tort ganache'm
9:00 -  okładam masą cukrową
9:25 - żeluję wydrukowany opłatek i przyklejam
9:30 - odbierają tort
I....udało się!
Miałam stresa, bo nie było to arcydzieło. No stanowczo nie było. Masa cukrowa się rwała, musiałam sztukować i w ogóle.  Ze struchlałym sercem czekałam na recenzję. Bo że wygląd tak se, to już kij. Ważny był dla mnie smak. I dzisiaj rano dostałam smsa, że wszystkim bardzo smakował, że przepyszny. No to teraz bójta się wójta. Będę tortową księżniczką. Bo królowe wrócą lada moment i już skończy się kozaczenie. 
Zdobyte umiejętności - bezcenne. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o tortowaniu. Stwierdzam, że podejmuję rękawicę. Teraz tylko trening czyni miszczynię. 
Ale i tak zostanę przy ciastach. One są mniej stresujące. 
Taki miałam początek roku z przytupem.