piątek, 28 listopada 2014

[319] Dzisiaj będzie twarzowo

Zanim Młody rozpracuje oddział neurologiczny, zdążę napisać post o tym, co nam się, a właściwie jemu przydarzyło.
Przewiało mi go po basenie w poniedziałek. Wracając ze szkoły powiedział, że powieka mu tak dziwnie się nie domyka. Ja tam nic nie zobaczyłam, swym fachowym okiem, postanowiłam poczekać. We wtorek wieczorem oko zaczerwieniało, łzawiło, ot, może dostała mu się woda, pomyślałam. Chciałam go w środę zabrać do lekarza, ale niestety, numerków już nie było, więc zapisano nas na czwartek. Gdybym wiedziała, że to co przypuszczam, jest trafną diagnozą, to w środę bym im nie popuściła. Poszliśmy więc w czwartek. Po kilku śmiesznych testach (wiecie jak to jest szczerzyć zęby ze sparaliżowaną połową twarzy?) i stwierdzeniu, że szkoda, że to nie halloween (bo Młody przypominał twór dra Frankensteina) dostaliśmy skierowanie do szpitala, bo lekarze w przychodni tego nie leczą. No to pojechaliśmy do domu, spakowaliśmy na wszelki wypadek jakieś utensylia w postaci szczoteczki, pasty, ręcznika, kubka i innych, udaliśmy się do dziecięcego SPA (nazwa zapożyczona od cioci Frytki). Tam, według lekarza z przychodni, nota bene przystojniaka jakich mało, miało być leczenie sterydami, ale na razie ze sterydów mamy witaminę b12 i żel do oka, żeby rogówka nie wyschła. Może i ten tydzień co najmniej też okaże się bujdą na resorach.
Ja, jako ta wyrodna matka, nie sypiam z dzieckiem na jednym łóżku, bez kołdry i poduszki, tak więc latam z Młodym po konsultacjach w dzień, po rehabilitacjach, kardiologach, laryngologach i innych, a na noc wracam do swego łóżka, zastanawiając się, dlaczego jestem tak ograniczona umysłowo i składam wszystko rano, skoro wiem, że wrócę dopiero wieczorem, padnięta i na pewno nie marzę o rozkładaniu wszystkiego od nowa.
Tak więc teraz idę spać, bo rano pobudka.
Trzymajcie się.

PS: Nieskromnie powiem, że grono wielbicielek Młodego poszerzyło się o: pielęgniarki, lekarki, tabun rehabilitantek, które go sobie wyrywały dzisiaj z rąk. Wszystko przez te długie włosy.
Za chwilę Młody będzie ekspertem w regulacji szpitalnego łóżka, będzie umiał to robić z przymkniętym lewym okiem, albo przez sen. O wszystkich innych możliwych przyciskach nie wspomnę.
Dobranoc.

niedziela, 23 listopada 2014

[318] Fantazja ułańska

Poniosło mnie. Na razie tylko i wyłącznie w planowaniu. Ale obawiam się, że jutro nawiedzę duży sklep z ciastem w nazwie. Dział Szaf Z Drzwiami Suwanymi.
Do nadania nowego imidżu mojej szafie potrzebuję kilka rzeczy. Tak się nawet zastanawiam, czy nie łatwiej będzie zwyczajnie zrobić sobie szafę od podstaw, zupełnie nową. Ale na razie wymyśliłam, że potrenuję na tej co ją mam. (Bo szafę zrobię, to bardziej niż pewne. Narożną. Do pokoju Kudłatej).
Potrzebuję więc prowadnice, wózki, trochę śrubek. Płytę HDF. Kilka desek. Papier ścierny. Pędzle. I farby. Potem tylko jeszcze nie wiem czy wosk, czy jednak lakier.
Oraz mam zagwozdkę, bo muszę up...odciąć kawał płyty z mebla. To paździerz pewnie. Teraz muszę się dowiedzieć czym.
Ot, takie mam zajęcie przy niedzieli.


sobota, 22 listopada 2014

[317] Pierwsza!

Szybko napiszę, zanim reszta dopadnie do komputerów.
 - G4, aczkolwiek w okrojonym składzie, odbyło się.
 - Mamy nadzieję, że to początek tradycji.
 - FILODENDRON i FIOŁEK mają wiele wspólnego z PTAKIEM.
 - Wściekłe psy leczą schorowany żołądek i są całkiem całkiem. Szczególnie, jeśli ktoś nie umie liczyć:
" - raz.......dwa.....ups!"
To było tobasco, które uwielbiam od wczoraj. Szczególnie w połączeniu z sokiem malinowym.
 - To, że Tygrys w ogóle żyje, tak mi się wydaje, bo ziemistej cery, poza jednym wyjątkiem, nie miała, to CUD. Wierzcie mi, to co wyprawiała przez swe życie, całkiem krótkie, jak się okazało, bo to młode płoche dziewczę jest, no dobra, może nie płoche, ale młode tak, wystarczyłoby do obdzielenia połowy ludzkości. A ta wszystko sama.
 - Opowieści o laktacji zostawię za zasłoną milczenia.
 - Wydało się, że Tygrys jest Nietoperzem. Słowo mówione prawie szeptem w pokoju, słyszała w łazience i w kuchni. A moje dzieci nie słyszą!
 - Tygrys smaży mega idealnie symetryczne naleśniki, a Frytka idealnie równiutko rozsmarowuje masę serową, o idealnej grudkowatości i słodyczy, po onych.
 - Wiedzą już, gdzie kawa i herbata.
 - Nie zawsze to co miękkie jest miękkie, a twarde twarde.

A teraz czekajcie na relację pozostałych.


Na dziś:
KSU - Ustrzyki

Specjalna dedykacja :))


czwartek, 20 listopada 2014

[316] Heroina

Spokojnie mogę przyznać sobie osobiście tytuł bohatera w swoim domu.
Złożyłam szafę, co to ją dostałam dzień po regałach. Sama.
I tu zaczęły się schody. Albo może raczej przygoda miesiąca.
Otóż.
Pan, który mi ją pomagał pakować, nie dał mi śrub, bo "bo nie wiem gdzie one są i czy w ogóle były". Kij z tym, pomyślałam sobie, śruby sobie znajdę.
Przytargałam wszystko do domu i tak sobie leżało. Do dzisiaj. Wczoraj znalazłam śruby sztuk cztery. A potrzebowałam dwanaście. Nie byłabym sobą, gdybym nie wyczarowała tych brakujących. Zwyczajnie wykręciłam je z ...resztki segmentu, która nie wiem do czego mi posłuży. Znaczy już wiem. I do tego co będzie robiła ta resztka, zupełnie wystarczą te, które zostały.
Więc skręciłam szafę. Nawet ją postawiłam.
I....
Okazało się, że trzydrzwiowa szafa ma tychże tylko dwie sztuki. Taki mały szczególik. Wobec tego mam już zajęcie na najbliższe wieczory. Ponieważ potrzebuję koszyki. A te mogę sobie sama wypleść. Z papierowej wikliny oczywiście. Będą ładnie wyglądały zza nieistniejących drzwi.
Poza tym, chyba zrobię jej metamorfozę. Prawdopodobnie ładnie jej będzie w wintydżu. Nie omieszkam się pochwalić.
A teraz idę odpocząć.

Następny wpis dopiero po weekendzie. Szczyt G4 od jutra i nie będzie okazji.
Ciał!
 

wtorek, 18 listopada 2014

[315] Pokaż kotku co masz w środku, czyli trochę przydługi tytuł.

Odruchy są złe. Odruchowo kupiłam w Biedronce słoik buraczków. Będzie na obiad dzisiaj, pomyślałam se sobie wczoraj. Ale jak to bywa, zgłodniałam. Przeanalizowałam szybko preferencje potomstwa i wyszło mi, że mają buraczki w głębokim poważaniu.
Z tym wnioskiem udałam się do kuchni po rzeczone buraczki.
Jeszcze, w swej naiwności zapytałam Sis i obecnego tu zapewne Tygrysa, czy jak zjadłam buraczki przeznaczone na obiad to źle o mnie świadczy. Oczywiście, że źle. I mam nauczkę.
W nocy jak już się obudziłam koło 1.00 tak już zasnąć na dobre nie mogłam. Co chwilę musiałam wstawać, żeby bez żadnego efektu kłaść się znów. Żołądek palił mnie żywym ogniem. Tak, jakby ktoś nalał mi tam wrzącego ołowiu.
Rano wcale nie było lepiej. A miałam pierdyliard spraw. No to zwlokłam się i poszłam w świat, pozałatwiać co trzeba. Zastosowałam przy tym moją autorską metodę na kaca. Co prawda nie w takiej formie w jakiej tę metodę odkryłam, ale chodziłam z rozpiętą kurtką po to, żeby się schłodzić. Podziałało. Trochę.
Teraz trochę odżywam. Nawet zaburczało mi w brzuchu. Znaczy zaczynamy wracać do życia. Ja i mój żołądek.
A czemu buraczki są winne? Bo miały za dużo octu. Ocet dowalił mi tak, że dziękuję bardzo. Od dzisiaj buraczki będę gotować sobie sama.
Dobranoc.

niedziela, 16 listopada 2014

[314] Miało być o miłości

No to proszę bardzo.
Natt się zakochała. Nie ma o czym mówić właściwie, bo to już przeszłość. Szybko przyszło, szybko poszło. Pikantnych momentów nie było, bo nie zdążyło być. Tak naprawdę obiekt zainteresowań jest nieświadomy, mam nadzieje, że cokolwiek się zadziało we wszechświecie w związku z. Tym bardziej, że obiekt westchnień, aczkolwiek chwilowych, okazał się zwyczajnym facetem, jakich na pęczki, i zwyczajnie nieznane jest mu poczucie czasu i obowiązku, a co za tym idzie, zupełnie nie nadaje się na obiekt westchnień. Że o innych rzeczach nie wspomnę.
Bo to głupie i bez sensu.
Tak więc temat się uciął zanim się zaczął.
Zresztą cała afera była tylko na potrzeby gupawki, notorycznie nękającej Natt, najczęściej w miejscach publicznych. W takim autobusie, na przystanku, albo jeszcze w innych miejscach. Natt będzie zaraz śmiejącą się ciągle wizytówką miasta. Będzie miała swój fanpejdż na facebook'u i beda ją śledzić.
Poza tym.
Wydarzyło się coś niesamowitego. Zaklinanie rzeczywistości przyniosło spodziewany efekt i marzenie być może spełni się podwójnie.
Otóż na początku czerwca Natt i Kudłata będą potrzebowały noclegu w Łodzi. Opcji jest kilka, ostatecznie przystanek na Kaliskiej też jest dopuszczalny. A co tam. Bo niedaleko, w Atlas Arenie, będzie spełnienie marzeń i Natt, bo zagra Godsmack i Slipknot, i Kudłatej, bo zagra Hollywood Undead. Wszystko razem, w jednym miejscu. Serce mało nie wyskoczyło z klatki matce, bo córka zaczęła nagle pisać dużymi literami, z wrażenia chyba.
Teraz wszystko ma się tak poukładać i zadziać, żeby było dobrze. I będzie.

Na dziś:

Godsmack - Voices





piątek, 14 listopada 2014

[313] Miał być

Miał być post z serii myślicielskie przemyślenia Natt, ale się rozeszło po kościach.
Gdyż ponieważ.
Dostałam regały. A ponieważ wchłaniam wszystkie meble, bo gdzieś całe dobrodziejstwo inwentarza upchnąć trzeba, zaczynam przypominać menela, takiego co z wózeczkiem przewozi różne swoje skarby, pralkę na złom i inne.. Wróć, trochę się zapędziłam w wyobraźni swej, bo przecież na plecach nie targam. Ani w wózeczku. Zwykle jakiś znajomy, znajoma, samochodem przewiezie.
I tak właśnie stałam się właścicielką rzeczonych regałów sztuk pięć i biurka z nadstawką. Samo biurko zrobiło mi dobrze. Nie muszę siedzieć zgarbiona przy kompie, tylko normalnie mogę wyciągnąć kopyta, znaczy wyprostować się i nogi i w ogóle cud-miód.
Walczę z regałami od środy. Złożyłam wtedy dwa i biurko. W międzyczasie nastała noc, a ja, jako że wyznaję obecnie zasadę, że nigdzie mi się nie śpieszy, odłożyłam dalsze prace na dzień następny.
Za to rano dopadły mnie wątpliwości. Zważywszy na gabaryty, ilość dziur w ścianach, znaczy okien i drzwi, okazało się, że powierzchnia styczna do pleców meblowych jest drastycznie mała. Są wobec tego dwie opcje. Jedna taka, że zostawiam jak jest, czyli stoi gdzie stoi, a mam już opanowane lawirowanie pomiędzy, druga, że jednak upycham. I tak siedzę i się głowię.
Ale kto da radę, jak nie ja.
Wczoraj natomiast przytargałam szafę. Fajnie pięknie, ale...pan nie wiedział, gdzie są śruby. No trudno, kupię hufnale i jakoś sobie dam radę. Szafa ma jedną wielką zaletę. Otóż ma lustro na jednych drzwiach. I nie byłoby w tym nic dziwnego, skąd ta moja radość, ale gdybyście zobaczyli, jak Kudłata się przegląda w...nie wiem, czy powinnam to napisać...najwyżej mnie utłucze...w PRZYCISKU OD SPŁUCZKI, to serce by się Wam równie ścisnęło. Nie mówiąc o brzuchu od śmiechu.
Tak więc meblowanie pomalutku zaczyna dobiegać końca. Jeszcze tylko kiedyśtam dokupię drzwi do regału, żeby móc swoje odzieżowe szaleństwo gdzieś upchnąć. I będzie gites.
Dobra. Wracam do realizowania się jako projektantka wnętrz.

PS: W międzyczasie Natt zdążyła się zakochać i odkochać, ale o tym następną razą :D


Na dziś:
Sully Erna - Eyes of a Child

poniedziałek, 10 listopada 2014

[312] Szczęście

Ostatnie dni są dla mnie ogromną niespodzianką.
Wiadomości, telefony i wydarzenia niosą ze sobą ogromny ładunek fajności.
Czasem tylko przystanę i pomyślę, dlaczego niektórzy nie widzą w swoim życiu tego, co ja widzę w swoim.
Do wszystkiego co nas spotyka prowadzi droga, którą wybieramy. Dlaczego, zamiast zmieniać i próbować, ludzie roztrząsają to co już było i nie da się tego zmienić? Dlaczego, mimo że niezmienialne, próbują na siłę zmieniać, chociaż wiedzą, że się nie da i jedyne co te próby przynoszą to frustracja, złość na innych i żal do całego świata? Nie potrafię tego pojąć.
Jeśli ktoś mnie pyta jak tam, mówię, że jestem szczęśliwa. To lekki dysonans z tym, że nie mam pracy, nie mam kasy i ciągle jeszcze borykam się z różnymi problemami, prawda? Ale tak, z pełną świadomością mówię, że jestem szczęśliwa. Jestem w miejscu, w którym mogę wszystko. Mogę, na przykład, śmiać się z Kudłatą do łez, z byle powodu. Wystarczy słowo klucz. Na przykład kanapka. Albo jakieś inne. Naprawdę. Albo tańczymy do Metalliki, robiąc przy tym Kołobrzeg. I ryczymy ze śmiechu.
Co z tego, że umówiony samochód ma zgon i nie da rady przetransportować paru rzeczy? Mogłabym się wściekać i złościć, tylko na co? Na samochód? Przecież tego nie zmienię.
Otwiera się tyle możliwości, jeśli tylko chcemy je dostrzec. Jedne rzeczy wychodzą, inne nie. Ale to zawsze do czegoś nas prowadzi. Jeżeli czegoś nie mogę zmienić, to idę dalej. Nie walę głową w mur, nie narzekam, nie marnuję sił na coś, czego nie da się zmienić. Jaki cel miałyby takie działania? Chyba tylko niszczyłabym samą siebie.
Głęboko wierzę, że nasze myśli kształtują nasze życie. To, jak postrzegamy siebie również. Nauczono nas fałszywej skromności, bo przecież nie wypada się chwalić. A dlaczego nie?
Powiedziałam dzisiaj mojej koleżance, etatowej pesymistce, która nie pójdzie do psychologa, bo co ludzie powiedzą (jest ode mnie młodsza kilka lat), że w końcu jestem wolna. Usłyszałam, że taka wolność to pozorne szczęście. Zatkało mnie. I odechciało mi się rozmawiać z osobą, która nie umie patrzeć na świat z radością.
Wiem, że wygodnie jest trwać w schemacie. Że po co zmieniać coś, co jest znane, na coś, czego nie wiem? Po co szukać możliwości?
Po to, żeby być szczęśliwym.

piątek, 7 listopada 2014

[311] Też tak macie?

Na przykład tak, że bardzo się staracie czegoś NIE pomylić, NIE zrobić i własnie to się zdarza. Dowód na to, że słowo NIE jest nierozpoznawalne przez nasze mózgi.
I właśnie dwa razy pod rząd zrobiłam coś takiego. Za pierwszym razem na granicy podświadomości coś mi się kołatało. Oświeciło mnie kiedy chwaliłam się Kudłatej. Wzięłam do ręki przedmiot i tylko pomyślałam, że zrobiłam odwrotnie. Potwierdziłam sobie tę myśl sprawdzeniem. Ubaw jaki miała Kudłata i jej chłopak bezcenny.
No ale dobrze. Pierwszy raz to powiedzmy euforia z tworzenia, zachwyt nad własnym geniuszem (mam nadzieję, że słyszycie ten sarkazm w mym głosie?).
Ale drugi raz? To zwyczajne gapiostwo. Oplułam się ze złości. Dobrze, że nie było nikogo w pobliżu, bo nie omieszkałam uskutecznić dobitnej samokrytyki.
Udało się oczywiście uratować moje dzieła, ale postanowiłam, że to był ostatni taki błąd. Błąd z premedytacją. Wielebłąd.
W każdym razie realizuję swój plan. Wyszłam z własnego cienia. I to pierwsza dobra wiadomość.
Porozmawiałam sobie bardzo pozytywnie, po przeczytaniu tego posta, z jego twórczynią.
Zgadzam się z każdym słowem. To druga dobra wiadomość. tym bardziej, że uwielbiam słyszeć: dzwonię se, bo mam ochotę podzielić się swoją radością. To jest to. Ja też wydzwaniam.
A teraz najważniejsze.
Nie dzwonię, bo nie wiem do kogo pierwszego. Poza tym mam paluchy w lakierze. Takim do drewna, żeby nie było.
Dowiedziałam się dzisiaj osobiście, moja kancelaria tego jeszcze nie wie, że TADAM!!!!!!!!
Jestem WOLNA!!!!
Wiecie co to znaczy?
Wzniosę dzisiaj toast moją naleweczką żurawinową. A może nawet dwa toasty.
I tym optymistycznym akcentem kończę, ponieważ mam wielki plan, mało czasu, a chcę dokończyć co zaczęłam :)
Ot, trochę tajemniczo, ale co tam.

:)