niedziela, 19 sierpnia 2018

[384]. Wolny tydzień.

To był wolny tydzień. Wolny, ale zajęty.
Bardzo fajnie zajęty, bo była moja Sis z dzieciakami. Trochę zgrzytało z chłopakami, ale cóż. Dorastanie. Nie to, że nie mam ochoty zamknąć Młodego w piwnicy i dawać mu suchy chleb i wodę. Mam ogromną ochotę, ale nie mam piwnicy. Niestety.
W każdym razie, tydzień intensywny. Najpierw Wyjście Awaryjne i przeniesienie w czasie do Króla Artura. Udało nam się wyciągnąć Excalibur 5 sekund przed czasem. Zabawa rewelacyjna, dzieciaki zgrały się fantastycznie. To pierwszy i nie ostatni nasz wypad do escape room'u.
Potem zoo, obowiązkowe hambuksy, wizyta w IKEA i w Castoramie. Której już nie lubię na poczet Leroy Merlin'a.
Zepsuła mi się spłuczka. Podtynkowa.
Znaczy ciekła woda. Wkurzało mnie to. Pomyślałam, że uszczelka.
Więc. Odkryłam jak ją wybebeszyć. Oczywiście wujek g. odpowiedział na pytanie jak to zrobić. Bo żywy facet w postaci sąsiada nie bardzo wiedział.
No to wymieniłam uszczelki.
Nie pomogło.
Okazało się, że to zawór co napełnia. W takim razie spędziłam jakieś 4 godziny w podróży tam i z powrotem. Bo tylko w lerua był potrzebny mi sprzęt.
Wymiana potrwała 17 sekund.
Nie cieknie.
Jestem bohaterem we własnym domu!
A wcześniej jeszcze przemeblowałam z Sis mój dom. Dwa pokoje znaczy. Mam teraz sypialnię i pokój dzienny. I mimo, że miało być łyso, bo pozbyłam się szafy z jednego pokoju, jest super.
Uwielbiam mój dom.
A teraz czeka mnie latanie po urzędach, lekarzach, fryzjerach i inne takie.
To znaczy muszę pozałatwiać kilka spraw, zrobić badania na wizytę u endokrynologa, o których zapomniałam miesiąc temu i musiałam przełożyć wizytę i obciąć kudły, bo już mnie wkurzają. Drugi raz nie zapuszczam. Teraz zapuszcza Młody.



wtorek, 14 sierpnia 2018

[383]. Ta ostatnia niedziela...

I to dosłownie.
Ostatnia zmiana, dwanaście godzin, dopadła mnie w niedzielę. Posprzątałam wszystko jak należy.
Ale to nieistotne.
Kilka rzeczy sprawiło, że zapamiętam ją długo. Że będę wspominać, kiedy będzie mi źle.
Klienci żegnali się ze mną z żalem.
Jeden poświęcił pół nocy, żeby ze mną pogadać jeszcze.
Drugi, prawie się popłakał. I dokładnie wiem dlaczego, bo mi o tym powiedział. I też długo ze mną stał i rozmawiał.
Kilku było autentycznie smutnych.
Wielu pytało, gdzie można mnie będzie znaleźć.
Paru chciało mój numer telefonu.
Jeden z nich wyniósł za mnie bez pytania śmieci. Taki pan, który zbierał butelki, żeby mieć na karmę dla psa. I któremu te butelki zawsze przyjmowałam, bo tak. Bo widziałam jak dba o swoje zwierzę. Bo nie pije.
A ja, słysząc co mówią, miałam mega uśmiech na twarzy, bo było mi bardzo miło.
Fajne to było pożegnanie.
Ale najważniejsza w tym wszystkim jest mega ulga, którą odczuwam.
Odczuwa też ją zapewne jedna idiotka, która znów się ze mną pożarła w przedostatni dzień.
Ale nie zamierzam tego roztrząsać, bo to już nie mój interes.

Teraz raczę się wolnym tygodniem. Intensywnym wolnym tygodniem.
Zaczęłam od umycia podłogi w kuchni. znienawidzonego linoleum, czy innej wykładziny. Nie mogłam na nią patrzeć. Mycie zwyczajne nie dawało nic, poza zmyciem ciut warstwy brudu.
Strasznie mnie to irytowało. Doszło do momentu, że postanowiłam sobie, że wymienię to gówno, nie będę się męczyć. Ale ponieważ na razie nie dysponuję wolnymi środkami, to musiałam czymś to umyć.
Rozwiązanie podsunęła Kudłata.
Nie dał rady płyn do okien (tak, spróbowałam!), domestos, płyn do podłóg to porażka, cif odpadał w przedbiegach, woda z octem sodą i kwaskiem cytrynowym tak samo.
Padło więc na płyn do piekarnika.
Śmiechy - chichy (sprawdź czy nie przepaliło do sąsiadów), a on podziałał! Zeszło pięknie, podłoga jest czyściutka, jak się wprowadziłam to taka nie była.

Mam cudownie czystą podłogę, z kuchni nie chce się wychodzić.
A teraz czas na przemeblowanie.
Od jutra powalczę o przestrzeń.


wtorek, 7 sierpnia 2018

[382]. Jak co roku

Wsiadłam w pociąg.
Pojechałam w siną dal.
Zawiozłam Młodego do mojej Sis, którą wkręciłam, ale o tym za chwilę.
A po tym wyruszyłam w coroczną podróż do krainy, w której wolność, muzyka i, w tym roku, dużo za dużo słońca.
Pierwsza przesiadka w biegu, a tu pełno w pociągu. Połowa ludzi została na peronie, ale przecież nie ja! Wcisnęłam Młodego, wtarabaniłam dobytek i nawet posadziłam cztery litery na schodach. Dojechaliśmy jakimś cudem do kolejnej przesiadki.
Tradycyjny hot-dog na stacji. Popytałam o przechowalnię bagażu, bo za półtorej godziny miałam wrócić już bez Młodego. Dobrze czasem otworzyć paszczę, bo pani od hot-dogów schowała mój plecak i śpiwór do magazynu.
Żeby nie było łatwo, w mieście rodzinnym miałam cztery minuty na przesiadkę.
Ale żeby było jednak zabawnie, pociąg miał opóźnienie. Jadąc sobie niespokojnie, co sekundę wzrokiem zatrzymując zegar i analizując ile minut mamy spóźnienia, zagadałam do Młodego, że powiem cioci, że zgubiłam wszystko. A tak się złożyło, że zapomniałam zabrać utensyliów typu szczoteczka do szczęki i pasta oraz mokry papier toaletowy, więc poprosiłam Sis o zakup.
Jakoś mimochodem powiązało się to z "zagubieniem" bagażu.
Wjeżdżając na peron zobaczyłam, że mój powrotny już wjechał. Mała mieścina, więc na peronie stoi sekund pięć. Więc (taki zabieg pisarski) wyrwałam z ręki Sis reklamówkę i biegiem po znienawidzonych przeze mnie schodach na drugi peron.
Docierając na szczyt schodów usłyszałam gwizd na odjazd. Więc adrenalinka zaczęła przebierać nóżkami, dzięki czemu dogoniłam panią, której córka biegła za mną. I dzięki temu zdążyłam.
Po drodze zapomniałam i o bagażowej legendzie i o wszystkim, cieszyłam się chwilą, gdy wyrwał mnie z zadumy i durnowatych uśmieszków dźwięk telefonu.
Na początku nie zrozumiałam o co jej chodzi. Ona do mnie jakieś teksty, że nie wierzy, że jestem zakręcona, że oszołom, że ojaciepierdzielę. szybko zajarzyłam o co chodzi, zbyłam że trudno, ale mam szczoteczkę, dopowiedziałam bajkę, że zorientowałam się jak już dojechałam do drugiej przesiadki i że mam kartę przecież, a w lidlu na woodzie można wszystko od majtek po namiot, więc luz, a jak się rozłączyłam, to nie mogłam ze śmiechu wytrzymać.
Skonsultowałam z Młodym wersję wydarzeń i cała szczęśliwa pojechałam na 24 Woodstock. Wróć!! Na Pol'and'Rock Festiwal.
I było jak zawsze super. I gdyby nie to, że upał był nieziemski i odparzyłam i obtarłam stopy w kilku miejscach, bo tenisówki ciut za wąskie, błogość panowałaby cały czas. A tak musiałam wykombinować plasterki, kupić klapki i przemierzać te kilometry z motowioski, bo tam szalałam tym razem.

Zapomniałam dodać, że złożyłam wypowiedzenie tuż przed wyjazdem.
Dzisiaj rozpoczął się ostatni tydzień mojej mordęgi z idiotkami.
Nawet nie wiecie jaka ulga.