wtorek, 30 grudnia 2014

[328] O szczęściu.

Tak się złożyło, że od kilku lat idę ścieżką, którą wybrałam sobie trochę z tęsknoty, trochę z niepewności, trochę z żalu, a trochę z ciekawości.
Kiedy zapominasz kim tak naprawdę jesteś, tracisz siebie co dnia. Znika Twoje poczucie bezpieczeństwa, przestajesz myśleć o sobie, zaczynasz zwyczajnie cierpieć.
Kiedy cierpisz, skupiasz się najczęściej na tym, co jest złe. Nawet wspomnienie dobra powoduje żal, boli aż do kości.
Nie umiesz wtedy myśleć o innym życiu, o tym, że jeśli tylko zechcesz możesz wszystko zmienić.
Wystarczy poprzestawiać sobie w głowie priorytety. Przestać rozdrapywać, rozpamiętywać, złorzeczyć. Przestać mieszać w bagnie, bo ono wciąga.
Znajdź kawałek drewna. Drewno pływa po powierzchni. Drewno, czyli dobrą myśl, która pozwoli Ci dojrzeć dobro w Tobie. Bo od tego trzeba zacząć zmiany. Od zajrzenia sobie do serca. Do swojej duszy. Od zmiany własnego sposobu myślenia o sobie samym. Potem można zmianami objąć coraz dalsze kręgi. Z tym, że kiedy pokochasz siebie i naprawisz swoje myślenie, obojętne będzie co robi ze sobą reszta świata.
Mi już jest obojętne.
Dzisiaj umiem śmiać się na głos w autobusie, kiedy jadę do miasta. Potrafię znajdować szczęście w każdym drobiazgu, malutkim, najmniejszym. Znajduję na swojej drodze znaki. Drogowskazy, które prowadzą mnie dalej. Czasem to przeczytane gdzieś zdanie. Czasem człowiek, który nieświadomie zupełnie pchnie mnie dalej. Innym razem to cały system zmian.
Z każdego takiego zetknięcia się ze znakiem, tak to nazwijmy, wyciągam to co dla mnie dobre. Ale najczęściej jest tak, że każdy kolejny znak potwierdza tylko to, co dzieje się w mojej głowie.
Kiedyś wydawało mi się, że szczęście to mieć. Najczęściej posiadanie odnosi się do bogactwa, czyli kasy, domu, samochodu. Doskonale wiem, jakie to złudne i nieprawdziwe. Oczywiście w posiadaniu tego czy tamtego nie ma nic złego, pod jednym warunkiem. Jednym, najważniejszym. Najpierw trzeba znaleźć szczęście w sobie, dopiero potem można być bogatym.
Żeby znaleźć szczęście w sobie, trzeba być z kolei świadomym czego się szuka.
Ja już wiem.
Jestem szczęśliwa.
A teraz będę bogata.

Czego życzę Wam na najbliższy rok? Znajdźcie w sobie szczęście. Pozbądźcie się spięcia, powinności, nie oceniajcie i nie sądźcie. Kochajcie.


A dzisiaj to nie wiem co wybrać. Może coś do śmiechu :))
Oraz do potwierdzenia, że muzyka łączy :))








wtorek, 23 grudnia 2014

[327] No to już

Najpierw, żeby nie było nudno, opowiem Wam opowieść przed-przed-wigilijną. Bo z wczoraj.
Otóż.
Jak to zwyczaje stare mówią, w domu choinka ma być. Może być znaczy. Ja lubię bardzo, ale żywą. Znaczy prawdziwą, bo obawiam się, że po odcięciu tuż przy samej d...ziemi, to ona już nie dycha.
W każdym razie wysłałam dziecię do sklepu, po choinkę, w cenie nie urywającej tyłka, ale wiadomo.
Przywiozła Kudłata to to, postawiła, mruknęła coś tam i poszła se. Truchcikiem, ledwo wyrabiając zakręty poleciałam cudo obejrzeć i.....
Zamarłam....
Na długo.
Klapłam se ja na kanapę i siedzę. A pod choinką...
Usiana podłoga igłami. Zapytałam więc Kudłatą, czy aby wszystko mi dała, bo chyba zapomniała o puszce kleju. (swojej fotki niestety nie posiadam).


Nie wyglądało aż TAK tragicznie. Do pierwszego odkurzenia. I przesunięcia całości ciut w lewo...
Pośmiałam się, wystawiłam to stworzenie na balkon, na ten deszcz i wiatr. I prawie sobie odpuściłam.
Ale...nie byłabym sobą. Zadzwoniłam więc do tego marketu, co to sprzedał badyla i mówię w czym rzecz. Pan opowiedział historię drzewek, pośmialiśmy się z puszki kleju, po czym sprzedawca kazał zgłosić się bez towaru z samym paragonem. Po pieniądze.
Tak więc mówiłam, że cuda to od ręki:) Reklamowaliście kiedyś CHOINKĘ ?
Ha!

A teraz życzę Wam wszystkim dobrej energii na co dzień, sił, dobrych myśli, spokojnego czekania, znajdowania swoich ścieżek, jak najmniej zakrętów, uśmiechu od ucha do ucha, mądrości, szaleństwa, dobrych wyborów, jasnych planów i wykonania wszystkich zadań, które sobie zaplanujecie.

Natthimlen

Nie mogło, no nie mogło zabraknąć hiciora!


poniedziałek, 22 grudnia 2014

[326] Życzeniowo

Nie nie, życzeń jeszcze nie składam.
Życzenia to ja mam.
Na przykład wymyśliłam sobie, że
po pierwsze
nie będzie planów na przyszły rok, za to będą marzenia do spełnienia i zadania do wykonania. Żadna lista z chciałabym na początku.
po drugie
będzie lista zakupowa na przyszły rok, żebym się, na przykład przed świętami lub innym napadem aktywności, na przykład kuchennej, nie obudziła, że marzyłam o tym czy tamtym, a przydałoby się przy gotowaniu/pieczeniu tego a tego. Lista z kwadracikiem do odhaczenia.
po trzecie
lista książek do przeczytania. zbieram różne takie tytuły, które gdzieś ktoś polecił, zarekomendował, albo wręcz odwrotnie. Często zapominam i mija kilka lat zanim wezmę się do czytania, bo akurat sobie przypomniałam łaskawie.
po czwarte
lista koncertów, na których zakładam, że będę.

A teraz oddalam się, gdyż od siedzenia na krześle mam płaskodupie oraz boli mnie ta część ciała.
---------------------

Byłam na Jego koncercie.
Żegnaj...

Na dziś:
Joe Cocker - With a Little Help From My Friends



piątek, 19 grudnia 2014

[325] Walk(a)

Jako że narzekać nie lubię, nie będę więc. Opowiem Wam za to historię rodem z komedii Barei. Znaczy wyciętą scenę, bo nie była za śmieszna do filmu.
Udałam się do urzędu pracy. Śmieszne, prawda? Możecie otrzeć łzy.
Wyznaczony termin, wizyta, dzień świstaka normalnie. Na głowie milion terminowych spraw, trzeba to pogodzić. Więc zerwałam się rano, żeby dojechać na drugi koniec świata i być zaraz po otwarciu tego przybytku dobroci. Potem czekała mnie wycieczka na rehabilitację, a jeszcze potem inne sprawy, które nie mogły czekać.
A teraz dygresyjka, prowadząca do owego dnia wczorajszego.
W lipcu byłam na szkoleniu. Znamiennym w wiele skutków, jak się później okazało i bardzo znaczącym dla wczorajszych informacji. W sierpniu pisałam jak to fajnie, bo była szansa na staż.
We wrześniu okazało się, że jednak nie, bo wydawało się w tej firmie, że potrzebują faceta, który obskoczy trzy stanowiska, mianowicie handlowca, biurowca i montera. No kopać się z koniem nie będę, ale absurdalne mi się to wydało. W każdym razie pozostałam otwarta na ową pracę. Bo daje mi duże możliwości. Bo się nadaję. Bo mam fajny głos przez telefon (tak powiedział jeden taki i tego się trzymam. A dzisiaj to mam niski, seksowny, pociągający nawet...). Ale nie. No to nie.
W listopadzie natomiast zadzwoniła do mnie przyszła szefowa i powiedziała, że ona przemyślała, nie wyrabia, potrzebuje. Że chce mnie i jedzie załatwić staż. Super. Ucieszyłam się niezmiernie.
Po kilku dniach zadzwoniła, że jednak po złożeniu wniosku i wskazaniu mnie, okazało się, że się nie kwalifikuję. Szlag mnie trafił. Ale nie zdążyłam sprawdzić dlaczego. Bo pojechałam z Młodym do szpitala. A jak wiadomo miałam wtedy raczej na głowie pilnowanie mimiki jego twarzy i walkę z nudą oraz zjadanie jego obiadów szpitalnych, niż sprawdzanie, dlaczego coś nie wyszło. Tym bardziej, że kiedy jechałam do szpitala, owa szefowa zadzwoniła poinformować mnie, że przysłali jej kogoś, kto ma 50 lat i to na pewno nie kryterium wiekowe, na które stawiałam, bo w stażach było do 25 roku życia, albo powyżej 50. Odłożyłam sprawdzenie przyczyny na później, tym bardziej, że miałam wizytę na wczoraj.
No to poszłam. Zarejestrowałam zaspanym wzrokiem reformę UP. Teraz nie ma pośrednika I, II, III itd. Teraz pośrednicy są podzieleni według literek w nazwiskach bezrobotnych. Tym sposobem trafiłam do tego samego stanowiska. I zanim pan zadał mi standardowe pytanie: a stronę pani sprawdza? walnęłam prosto z mostu: dlaczego nie zostałam skierowana na staż, który załatwiam sobie, wydeptuję od sierpnia, walczę o pracę, a wy co? Pan konsternacja, gdyż trochę udramatyzowałam całą wypowiedź, poinformował mnie, że on nie wie, bo on nie z tego działu. Ale może pani z czegoś korzystała, jakieś szkolenia? No tak, mówię, szkolenie w lipcu. Pan triumfalnie: NO TO PRZEZ ROK NIE PRZYSŁUGUJE PANI ŻADNA INNA POMOC ZE STRONY UP!
Opadły mi ręce, nogi, szczęka, majtki nie, bo siedziałam, ale chyba nawet skarpetki się zsunęły kawalątek.
Zadzwoniłam więc do niedoszłej szefowej i powiedziałam co było powodem. I mówię, że teraz to i tak pozamiatane, bo przecież kogoś już ma. Ale gdzie tam! Samych debili jej przysłali, żaden się nie nadał. Ona chce mnie. No to w styczniu idziemy razem, ja na kolanach do naczelnika, żeby się zgodził mnie wspomóc. Bo taką opcję podpowiedział mi pan pośrednik.

Welcome to Poland......


Na dziś:
Pantera - Walk


czwartek, 18 grudnia 2014

[324] Zastanawiam się

Jestem naiwna. Wierzcie mi, łatwo mnie wrobić. Łatwym celem jestem od zawsze. Z tym, że od kilku lat bardziej świadomym.
Nie rozpaczam nad tym, że ktoś mnie wykorzystał. Że coś straciłam, albo że wyszłam na idiotkę. To są rzeczy do ominięcia. Ale ponieważ jestem świadoma siebie i swojego życia, jego jakości i zależności jakie panują między ciałem, umysłem i duchem, wiem, że największą krzywdę zrobiłabym sobie sama, ubolewając nad zaistniałą sytuacją.
Zaczęłam swoją osobistą analizę. Najpierw dlaczego ten konkretny ktoś postąpił tak, jak postąpił. Czy to, że nie potrafi inaczej jest wynikiem jego wychowania? A może inaczej nie potrafi? Geny? A może zwyczajna maska.Ukryć coś jest łatwo. Ale ja widzę czasem więcej, niż się wydaje.
Potem zastanowiłam się, co przez to osiągnął. Nic.
A co stracił? Twarz. Mnie. Kogoś, z kim wymienił blisko tysiąc smsów, przeprowadził mnóstwo rozmów, rozmawiał o życiu, śmiał się i...pokazywał czasem wrażliwość. Odkrywał maskę.
A potem nagle. Bez ostrzeżenia. Ciach. I po sprawie.
Ciach spowodowało, że zatrzymałam się na krawędzi przepaści nie wiedząc co dalej. Oparcie zniknęło, a ja nie bardzo wiedziałam co zrobić. To takie uczucie kiedy się czegoś spodziewamy, jakiegoś oporu, blokady, a tego nie ma, nie znajdujemy. Jest pustka. I ja znalazłam się w takiej pustce właśnie.
Zostałam na polu boju z mieczem w dłoni. Przeciwnik zwiał.
A miał mieć taki zajebisty dystans.

Jak to kobieta, albo może przynajmniej jak to ja, puszczona w ruch analiza toczy się dalej. Rozpatruję zbiegi okoliczności, sygnały i znaki. Stawiam pytania, ale nie mam na nie odpowiedzi. Może kiedyś przyjdą, ale to chyba nie ten czas jeszcze.
Zastanawiam się, co się mogło stać, ale nie co ja takiego zrobiłam/powiedziałam. Nie szukam usprawiedliwienia, ale racjonalnego, namacalnego wytłumaczenia.
Nie jest mi z tym wszystkim źle. Może poza utratą interlokutora.
Było mi smutno, ale mi przeszło.
Teraz planuję zemstę.
Tak to jest jak szukasz i znajdujesz.


Na dziś:

Godsmack - Cryin' like a bitch



poniedziałek, 8 grudnia 2014

[323] Niemożliwe

Rzeczy niemożliwe robię od ręki. Na cuda trzeba poczekać.
Parafrazując wszelkie memy i inne tego typu hasła.
Cała ja. Czasem się zastanawiam dlaczego, ale chyba już wiem.
Tak jest bardzo często. Na przykład kiedy idę do urzędu coś załatwić. Wredne, przecież, urzędniczki są miłe, urzędnicy też. Jeszcze tylko zaczaruję panie w urzędzie pracy, bo ostatnio odrzucono mnie ze stażu. Dogadałam się na staż. I super, pasowało i mnie i przyszłej szefowej. Znajomej, z która miałam pracować od sierpnia. Poszła do urzędu ze wskazaniem mnie na stażystkę. I co? I psinco. Odrzucono mnie, bo nie spełniam kryterium wiekowego. Jestem w czarnej dziurze, bo po 30 i przed 50. Totalna paranoja. Ale mam to gdzieś.
Tak samo mam z miejscami parkingowymi. zdarzyło mi się może dwa razy, że długo szukałam miejsca. Możecie wierzyć lub nie, ale nawet mam świadka, że miejsce, pod prawie samym wejściem, na zatłoczonym parkingu, jak mówię, że jest, to jest. I tak właśnie mam.
Ale dzisiaj to przeszłam samą siebie. Do teraz jestem w lekkim szoku.
Otóż w szpitalu Młody rozpoczął rehabilitację. Paraliż nerwu twarzowego to dość poważna rzecz. No i w piątek przy wypisie pani doktor mnie pyta, czy mam już miejsce, gdzie będziemy chodzić na rehabilitację. Zgodnie z prawdą i rozbrajającą szczerością powiedziałam, że nie. Spojrzenia, jakie mi posłała, nie chcielibyście widzieć. Coś między niedowierzaniem, wypisanym w oczach zarzutem "to ty nie wiesz jak to z enefzetem jest?", po "co za kretynka".
Wygonili nas z tego szpitala 5 minut przed obiadem. Szczerze mówiąc to czaiłam się na tę rybę, bo trzeba im przyznać w miarę dobre jedzenie tam mają. Niestety, wparowała salowa, bo ona umyć łóżko musi. No to poszliśmy sobie. Nawet nie wiedząc, że na oddziale w gościach był Rzecznik Praw Dziecka. Szkoda, bo uścisnęłabym mu rękę, mówiąc: "Cześć, znamy się z FB. Mam Cię w znajomych".
Wracając do niemożliwych spraw.
W piątek, na luzie zadzwoniłam sobie do najbliższego centrum rehabilitacji. Powiedziałam, że na skierowaniu mam pilne, że Młody, że paraliż, że co mam zrobić. Pani coś mruknęła, powiedziała, że mam przyjść dzisiaj, tak do 11.00, bo wtedy jeszcze masażysta jest. No mi dwa razy nie trzeba mówić. Wparowałam więc dzisiaj z latoroślem, a tam niespodzianka. Rejestracja nieczynna. To poszłam do takich drzwi co za okienko robiły i mówię w czym rzecz. Pani sroga, warcząca, "pilne to na luty". No to mówię: w lutym to będzie pozamiatane, a mi kazała pani z rejestracji przyjść dzisiaj. Pani wzięła skierowanie i poszła. Przyszła odmieniona. Z uśmiechem. " Pani pamięta, żeby miał obuwie na zmianę, proszę tu podpisać i od dzisiaj zaczynamy". Kopara mi lekko opadła. Ale jak dają to biorę. Młody polatał na bosaka od pokoju do pokoju, ćwiczenia w domu mamy robić jak robimy, a tam tylko lasery, lampy i masaż. I git. Dwa tygodnie. Więc szkoła dopiero w styczniu. Cóż. Pobawię się w nauczycielkę. Mam nawet taką długą linijkę, niestety nie drewnianą.
Tak więc da się? Da.
Mam tylko nadzieję, że nie pomylili nazwiska i nie zabrałam miejsca jakiemuś VIP-owi. Bo ja odmawiam zeznań :)


Na dziś:
Sully Erna - Broken Road


[322] Czasami.

Czasami wolę nie być taka sprytna. Nie wykorzystywać zdolności znajdowania. nie szukać, nie wiedzieć, nie myśleć.
Ale z drugiej strony to bardzo fajna umiejętność. Nic się przede mną nie ukryje. a przynajmniej niewiele.
No więc znalazłam to, czego nie chciałam. Przemieliłam. I chyba wiem, co z tym zrobię. Albo nie wiem. Jeszcze się zastanawiam.

Mikołaj natomiast, jakiś taki nie teges w ostatnich czasach. Omija mnie szerokim łukiem, ale myślę, że to z tego powodu, że grzeczna to ja nie byłam. Ani bardzo, ani trochę. W takim razie olałam gościa i poszłam sobie kupić patelnie. Dwie. Bo moje objedzone z teflonu już były. Tak, wiem, niezdrowo, szkodliwie i inne takie. Niestety, taki lajf. Odeszły więc dwie na zasłużony odpoczynek, a na ich miejsce przyszły dwa nowe wynalazki, z ceramiczną powłoką. Przetestujemy co to. Ale tak serio to chyba jedyna słuszna opcja, to patelnia żeliwna.
Do patelni w kolorze zielonym dokupiłam łopatkę do przewracania kotletów i w porywie szału zakupowego łyżkę w takim samym kolorze, do nabierania sosów i mieszania w garze. Oraz deskę do krojenia. Patelnia czerwona jest do naleśników między innymi. Wszystko razem za niewielką kwotę i z tego jestem dumna.
Wczoraj natomiast obdarzono mnie robotą. Jako że z przyczyn technicznych nie byłam obecna na kiermaszu świątecznym, dostałam za karę do policzenia kasę.
Przywieziono mi "kasetkę". No niewielka. Ale mało się nie złamałam pod jej ciężarem. 14,2 kg złomu! Policzyłam to. prawie 4,5 tys w drobniakach. Współczujcie mi!




wtorek, 2 grudnia 2014

[321] Ech, życie...

Na początek emocjonujące rozwiązanie zagadki. Nie, Dreamu, nie trafiłaś, ale byłaś blisko. Pomyliłaś się tylko o 1!


Reszta emocji, zupełnie jak w kinie akcji. Żartowałam.
Wybrałam się na pocztę. Przypisaną temu adresu. Pierwszy raz, dodam na swe usprawiedliwienie.
Oczywiście co pierwsze robi Natt, jak ma gdzieś dojść / dojechać?
Sprawdza wszystko na mapie, jak na geografa przystało. A że leniwy geograf ze mnie i nie posiadam papierzastej mapy, nad czym ubolewam, ale szkoda mi kasy szczerze mówiąc, skoro wszystko w internetach jest, to korzystam z map google. Bo lubię. 
No to zobaczyłam.
Potem skorzystałam z jak dojadę, bo też lubię. No i tu zaczęły się schody. Bo jakoś krzywo spojrzałam i ...jak wysiadłam z autobusu to poszłam sobie w ... siną dal. Jakieś 3 km musiałam sobie przejść, bez pobocza, terenem fabrycznym, więc tiry i inne pojazdy na mnie dziwnie patrzały. Ale szłam, w cichości klnąc, bo o ile w głowę nie marzłam, w nogi nie marzłam, w cyc...w plecy i przód też nie marzłam, to zmarzłam niemożebnie w ręce. W rękawiczkach były! Chyba mi się zużył windstoper w moich ukochanych czarnych narciarskich. Bardzo cierpię z tego powodu.
No i doszłam do tej poczty, zrobiwszy ogromne kółko po bezchodnikach. W połowie drogi przyznałam sama sobie nagrodę w kategorii survival. Jednak prawdziwa natura wychodzi. Znaczy ten wczesnodziecięcy blond. Przeżył.
I tak, pokonana, nie tylko przez drogę na pocztę, ale także przez randkę, która nie doszła do skutku, bo facet to świnia, pojechałam do szpitala, pograć w genialną grę, którą zakupię, jak tylko znajdę na nią fundusze. 
Oraz poszukam puzzli, tak około 10 tys. elementów. Podobno to uspokaja.
A propos puzzli.
W szpitalu są panie, które przychodzą i smęcą. Takie KO. Przynoszą gry, układanki, a także znęcają się nad dziećmi, każąc im robić ozdoby. No to te dzieci na początku niechętnie, ale potem z wielką radością robią: aniołki, choinki, gwiazdki, grają w rewelacyjne gry planszowe, dają się wciągać w rywalizację. Tablety idą na bok. A taka pani to skarb. Musi być upierdliwa i marudząca. nie odpuszcza, zupełnie jak Tommy Lee Jones w Ściganym. Jak bulterier, jak złapie, to nie puści. I bardzo jestem pani KO wdzięczna. 
Ale. Pani, zobaczywszy Młodego, przyniosła mu puzzle. Taka żenada, że Młody mało pani wzrokiem nie zabił. To tłumaczę pani, że motylka to on układał nie będzie, bo ten etap rozwoju ma za sobą już od jakichś 5-6 lat. To pani przyniosła, tadam!, 100 elementów. Już nic nie powiedziałam, ale pani widząc jak na nią patrzę mruknęła pod nosem: to też za łatwe..Więcej nie próbowała, ale przyniosła kilka świetnych gier i jutro zamierzam je przetestować, a potem się zobaczy. 
Taka zaleta szpitala.


poniedziałek, 1 grudnia 2014

[320] Matka wyrodna

Leżymy w szpitalu dalej. To znaczy właściwie nie leżymy, bo leżeniem to tego nazwać nie można.
Młody dzisiaj miał focha, ale mu minęło i skończyło się na całusach i wyznawaniu miłości.
Ja też nie siedzę tam ciągle. Na noc nie zostaję, w dzień też wychodzę. Młody jest na tyle samodzielny, że nie ma obaw. To dziecko jest inne.
Obok leży chłopak starszy o 4 lata i to jest tragedia. Jestem zniesmaczona i niesamowicie szczęśliwa, że udało mi się, przynajmniej do teraz, wychować moje dzieciaki na takie, jakimi są.
Nie będę opisywać, ale Młody zawstydził gościa wielokrotnie. Co odniosło skutek pozytywny, więc może przynajmniej przyłoży się ów gość do rehabilitacji. Bo dolega mu to samo co Młodemu.
Co u mnie? Latawica jestem. Znaczy z racji uziemienia, jednak, szpitalnego, ograniczony łańcuch mam, ale załatwiam milion spraw. A kto mi zabroni. Przestałam już składać rano łóżko, i bardzo mi się nie podoba bałagan na stole, ale trudno. Jutro muszę odebrać trzy polecone, od piątku czekają na mnie. A potem mam randkę. Tak dla rozrywki. A potem oczywiście wracam do szpitala.
Niestety, jutro ominie mnie obiad. Obiady są całkiem niezłe. Młody je różnie, nie wszystko mu pasuje, ale zawsze czymś się podzieli. Najczęściej zupą. I ziemniakami. Tak więc nie chodzę głodna. Co mnie zadziwiło, nie ma przydziałowych kanapek na śniadanie i kolację, tylko tyle, ile ktoś chce. I zawsze jest wybór z czym te kanapki mają być. To był dla mnie szok. Ale dzięki temu wychodzę stamtąd najedzona. Bo panie same proponują wszystkim. Zupełnie jak nie w Polsce.
Kolejny plus szpitala: Młody ma wszelakie badania. Jutro okulista. Boreliozę wykluczono. Słuch ma dobry. Kręgosłup w porządku. Co mnie dziwi, bo kto go widział to wie, jaka to chuda szkapa jest. Nie zmógł go tornister.
A jeszcze o oczach. Młodemu pogorszył się wzrok. Wiem, że to rodzinne, więc postanowiłam go zapisać. Zapisy na przyszły rok były od piątku. Siedziałam więc w sali i klikałam.
Zgadnijcie, ile razy próbowałam się połączyć, zanim udało mi się zapisać nas wszystkich do okulisty? Ciekawa jestem kto trafi. A jutro pokażę Wam zrzut z ekranu.