niedziela, 28 lipca 2013

[203] Sezon fiołkowo - ogórkowy

Tak, nudą wieje.
Poza pewnymi rozdźwiękami, które niosą niesmak i konsternację. Bo kolejny raz potwierdza się stara prawda, którą znam z podstawówki, od mojej wychowawczyni z klas 1-3. Kochajmy się jak bracia, liczmy się jak Żydzi. Coś w tym jest. I jest też w tym, że tam, gdzie w grę wchodzą pieniądze, przyjaźń usuwa się w cień. Jestem trochę rozgoryczona, trochę mi z tym źle, i tak naprawdę nie wiem co o tym myśleć.
W każdym razie jedno jest pewne: ten co ma nie rozumie tego co nie ma.
Ale o sezonie być miało.
Nadszedł czas, kiedy należało rozsadzić moje fiołki. Pamiętacie te w doniczkach z kartoników po mleku?
Teraz wyglądają tak:



Jak widać szczepki są różnej wielkości. Bo różnie się rozwijały. Byłoby ich więcej o jakieś 3-4, ale nie udało mi się tak ich rozdzielić, żeby miały korzenie. Czternaście w zupełności wystarczy. Zastanawiam się co z nimi zrobię...
Jest taki upał, że pocę się przy czytaniu książki, więc wybaczcie, bo nie chce mi nic. Oddalam się na z góry upatrzoną pozycję, żeby przeczekać to okropne, upalne lato. Z utęsknieniem czekam na chłodne noce w sierpniu i na jesienny chłód, którym wtedy wieje...

Na dziś:
Farben Lehre - Spodnie z GSu
To tak w ramach przygotowania do tegorocznego Woodstock'u. :)


oraz zabieramy:


środa, 24 lipca 2013

[202] Leśne opowieści

Poszliśmy do lasu. Ciągnęło mnie od kilku dni. Wymyśliłam sobie, że dobrze by było nazbierać jagód. Realizacja postanowienia miała lekkie zawirowania, ponieważ wczoraj poszliśmy zupełnie gdzie indziej. Ten spacer związany był z zupełnie innym zamierzeniem. W każdym razie plon wczorajszy był taki:



Zamurowało mnie lekko. Właściwie to stanęłam jak wryta. Znajoma mówi, że może to był chwyt marketingowy, ale jakoś nie wierzę. Miałam sprawdzić dzisiaj, ale nie po drodze mi było.
Bo droga prowadziła do lasu. Czyli w odwrotnym kierunku.
A w lesie...

Mam sposób na zbieranie jagód. A raczej kiedyś wpadłam na ten pomysł przetransportowania jagód z lasu, kiedy jechałam samochodem i nic innego nie było pod ręką, oprócz butelki. Tak więc z braku innego naczynia w domu, bo przecież nie będę chodziła z miską, zabrałam jedyną dużą butelkę i nie była to całe szczęście 5-litrowa.
Szłam więc z tą butlą, wyglądałam cokolwiek specyficznie. Ale w końcu trafiliśmy w miejsce, gdzie patrzyły na mnie granatowe oczka. Bo Młody oczywiście po drodze spotkał kolegę ze szkoły i już nie musiałam się martwić o: mama! nudzi mi się!
No to zaczęłam zbierać...



mało na krzaczkach widać. Aparatu nie zabierałam, bo nosić tego mi się nie chciało. 


Ale jednak coś tam jest.  Nawet udało się trochę ich posmakować:)))


Moje ulubione, ze śmietaną i cukrem.

Zbierając jagody rozmyślałam sobie o tym i o owym. Na przykład o tym, jaką magiczną była dla mnie książka Na jagody Konopnickiej. Miałam ją odkąd pamiętam. Zdaje się, że dostałam ją, gdy skończyłam 4 lata. Najpierw recytowała mi wiersz, z pamięci, moja babcia. Później, kiedy nauczyłam się czytać, czytałam, z zapartym tchem. I już zawsze, od tamtego czasu jagody są czarne, a czerwone borówki.
Myślałam też o wielu innych osobach i rzeczach. 
Intuicja, magia, telepatia? Bo po powrocie rozmawiałam o tym właśnie, o czym myślałam od dłuższego czasu. I o czym niebawem napiszę, tylko pozbieram słowa.


Na dziś:
Michał Żebrowski & A.M. Jopek - Upojenie
Mistrzostwo...


niedziela, 21 lipca 2013

[201] Łzy rozpaczy

Tego jeszcze nie było! Żeby ktoś płakał, że chce już iść spać! No nie mogę!
Ale tak właśnie było.  Nie dość, że przez godzinę chyba szła spać, ale jeszcze trzeba coś dopowiedzieć, to na koniec płakała, że już chce spać. Mam nadzieję, że to z żalu, hehehe. Przesyłam buziaki i czekam na więcej. Oczywiście w ramach rozsądku, żebyś nie musiała płakać więcej :D
A tak serio. O tym też mówiłyśmy, że czasem zamienisz jedno słowo z kimś i okazuje się, że właściwie to tak jakby znajomość trwała i trwała.
Lubię tak!
Wczorajszy dzień był wyjazdowy. Zwiedziliśmy sobie Zamek Krzyżacki w Toruniu, połaziliśmy po mieście, spotkaliśmy się ze znajomymi i wróciliśmy do domu.
I mimo, że dzień przywitał mnie o 4.40 paskudnym bólem głowy, takim aż do omdlenia, i mdłości, celowo nie napiszę, że to migrena, bo to zwyczajne przewianie i moje zatoki powiedziały nie, wyjazd, opóźniony, doszedł do skutku. Wystarczyły dwie pyralginy.
I było bardzo fajnie. I to pierwszy raz, ale nie ostatni. Bo zapomnieliśmy kupić sobie pierników.
Trochę tylko żal, że nie wszystko mogłam, ale mam bardzo wyrozumiałego syna, który nie naciskał.
Jednak propozycja: przenieśmy się do Torunia! Będę mógł codziennie zwiedzać Zamek!, lekko mnie wprawiła w osłupienie.
Od dzisiaj na toaletę mówimy gdanisko.

Na dziś:
Dzisiaj nie będzie muzycznie.
Dzisiaj będzie poglądowo i jakże prawdziwie.
Polecam całą serię, płakałam ze śmiechu :)))



wtorek, 16 lipca 2013

[200] Inspiracja

Cóż nią nie jest, można by zapytać. Wszystko jest. Przeczytane słowo, spojrzenie, gdziekolwiek, przed siebie, za siebie, w siebie..
Co mi daje? Bardzo dużo.
Inspiruję się tym co mnie otacza, po to, żeby znaleźć to, co mi najbardziej odpowiada. Czerpię pomysły z tego co widzę, słyszę, czuję.
Lubię refleksyjno - zadumany czas. Lubię słuchać i chłonąć muzykę. Taki Dawid Podsiadło. Pisała o nim Karioka. Rozmawiałyśmy później o tym i o owym, a ja nie mogę oderwać się od tego głosu, melodii i emocji. Są takie moje.
Dziękuję Karioko.
Lubię filmy nieoczywiste. Lubię tak zwane trudne tematy. Lubię grzebać myślami w bohaterach i szukać sensu w, na pierwszy rzut oka, absurdzie.
Kiedy szumiało w naszym przyjaznym ludziom kraju na temat Pokłosia, a Maciej Stuhr mógł obawiać się o swoje, przynajmniej, zdrowie, czekałam na swoją chwilę. Na moje spotkanie z obrazem, który oburzył tak wielu. Obejrzałam ten film. I tak myślę, czy aby nie należałoby zatrudnić może tłumacza? Żeby ludzie zaczęli ogarniać co widzą? Bohater Macieja S. wycofał się przecież ze swojego dzieła. To jego brat doprowadził do ujawnienia zbrodni. Więc czyżby z oglądaniem było tak samo, jak z czytaniem ze zrozumieniem?
Ale wczoraj popłakałam sobie na filmie poleconym przez Kariokę. "Jak w niebie" z moim ulubionym szwedzkim aktorem Michaelem Nyqvistem. Lubię proste w przekazie obrazy, które dają taką różnorodność emocji i myśli.
Dziękuję Karioko.
I wiem, że zainspirujesz mnie jeszcze nie raz. Pokażesz coś, co wiem, że jest, ale nie jest łatwo do tego trafić. Ot, jak choćby ta reklama:



Bo rzeczy nie są takie, jak nam się wydaje, ale trzeba uczyć się widzieć je takimi, jakie są.


Na dziś:
Dawid Podsiadło - Nieznajomy




niedziela, 14 lipca 2013

[199] Spacer pod górę

Dzisiaj było fajnie. Nie za ciepło, ale też nie deszczowo. W sam raz. Od jutra zaczynamy wędrówki i może podzielę się z Wami odrobiną wrażeń.
Na razie jeszcze przetrawiam kilka postanowień i zapisanych spraw do załatwienia.
Może w końcu trzeba przestać myśleć kategoriami usprawiedliwiania? I zacząć być zimną suką? W końcu co mi z miętkości przychodzi? Nerwy, zupełnie niepotrzebne.
Obserwując, słuchając i doświadczając doszłam do wniosku, że - uwaga uogólniam, a potem wyjaśnię - że nie potrzebuję faceta. Żadnego. Każdy jeden ma jakąś wadę.
Jeden nie umie przyjąć do wiadomości, że to koniec i próbuje udupić byłą żonę, kosztem dzieci, niestety. Ona próbuje jeszcze tak wszystko ustawić i myśleć, żeby rykoszet dzieci jednak nie dosięgnął. Ale dość. Zwyczajnie dość. Dostaną, pozbierają się szybciej. Z jakiej paki chronić dupę faceta, który ma innych w dupie?
Drugi nie umie poradzić sobie ze swoim życiem, a za błędy, kuriozalne, obarcza żonę, która zapowiedziała, że odchodzi. Klasyczne wyparcie swoich win i zrzucenie na tę, która ciągnie ten wózek od lat, a powinna pierdyknąć to wszystko dawno temu. Szukanie na siłę czegoś, co go utwierdzi w tym, że to nie on jest winny. Dręczenie psychiczne, bo to jednak boli. Ale wiara w poprawę i w obietnice, tak samo jak w pierwszym przypadku, nie pozwoliła na rzucenie tego dawno. Ale teraz jest ten czas.
Trzeci, i pewnie nie ostatni, kiedy obietnice są niespełnione, kiedy tchórzostwo i strach nie pozwalają załatwić spraw do końca. Wisi to sobie w przestrzeni i gnije. Im dalej czasowo, tym gorzej. A ja chronicznie nie lubię niezałatwionych spraw, kłamstw, że nie ma się czasu - wystarczy 5 minut, oraz udawaniania, że wszystko jest super. Nie jest. Tyle, że ja przeszłam nad tym do porządku dziennego, i zaczęło mi to zwisać, mam tylko nadzieję, że więcej tak nie trafię.
W ogóle nie trafię.
Nie chcę.
Nie potrzebuję faceta, który nie umie być partnerem.A jak na razie nie widzę w okolicy takiego, nawet zajętego, który by umiał.
Zaraz ktoś wspomni o seksie. Można bez tego żyć. Tak samo jak oduczyć się słodzić.
Może kiedyś to odszczekam. Może zakocham się na zabój i świat przesłoni mi jakiś fajny gość. Może. Tyle, że ja już nie wierzę w bajki. Nie szukam, ani księcia, ani żaby. Nie szukam. I każdy, kto znajdzie mnie, będzie miał pod górę.

Na dziś:
Police - Every take your breath



środa, 10 lipca 2013

[198] Patatajnia

Że tak powiem gniotę to od kilku dni. Od tygodnia z okładem. Zakrywałam nadzieją, ale że czytata jestem, znalazłam ustawę i padłam. Poległam. Jest przysłowiowa ch..A nie będę przeklinać. Nie dam się. Za to chyba zejdę z tej ścieżki i będę rypać to państwo jako i ono mnie rypie.
Otóż załatwiałam zasiłek rodzinny, jako że w dalszym ciągu jestem bez pracy, a każda złotówka na wagę złota, zanim się interes rozkręci, a wiadomo, że to trwa. Po pierwszym odrzuceniu było olśnienie, koleżanka podpowiedź znalazła, i spoko. Poszłam zatem złożyć wniosek i nie wiem czy już pisałam, pani w okienku przyjęła go z fochem, bo głos podniosłam, aczkolwiek dostałam pismo, w którym wzywa się mnie do uzupełnienia dochodów męża. W ustawie, którą czytałam było, że gospodarstwo domowe to faktycznie zamieszkujące ze sobą osoby i tylko ich dochody się liczą.
W nowym brzmieniu ustawy z 1.07!!!!!! jest: dochody małżeństwa - a tym ciągle jesteśmy w świetle tej ustawy, mimo, że dwa lata nie mieszkamy ze sobą, rozwodzimy się, co jest na piśmie i ja mam przyznane alimenty, więc jaki dochód męża ja się pytam?
Ale żeby było śmieszniej, według MOPS nie stanowimy rodziny, według świadczeń socjalnych tak. Obie sprawy załatwiają USTAWY. Czyli że co?
I tak państwo odmówiło mi zasiłku, bo mogłabym się wzbogacić i zaszaleć za te 200 zł miesięcznie.
Więc chyba pójdę po rozum do głowy, poszukam krętaczy, co na zasiłkach żyją i jeżdżą furami, dowiem się jak orżnąć system i będę żyć jak panisko, w luksusie! Czy ja tego chcę? Nie! Ja jestem zmuszona. I wiecie co. Przykro mi to mówić, ale zaczynam mieć w doopie skrupuły, wstyd, honor, ojczyznę i wszelkie świętości. I jeśli będę potrafiła, bo to jest ta jedyna przeszkoda, bo nie potrafię, będę kręcić, oszukiwać, kłamać, tylko po to, żeby nie zdechnąć z głodu, kiedy szanownemu jeszcze przecież małżonkowi, przyjdzie do głowy narobić mi problemów i wpłacić alimenty na swoje konto na przykład pod koniec miesiąca, bo do tego jest zdolny. Zresztą zdolny. On to robi. Co miesiąc.
To był post pod tytułem jestem bardzo zła i zdenerwowana, proszę o wyrozumiałość. Słowa niecenzuralne utkwiły mi w brzuchu i zaparzę sobie mięty. Może nie pomoże, ale przynajmniej będzie ładnie pachnieć...

Wakacyjnie będzie od jutra...

Na dziś:
Apocaliptyca feat. Brent Smith z Shinedown- Not Strong Enough



piątek, 5 lipca 2013

[197] Złe i licho

Ciekawe, że złego licho nie bierze. Zaczynam wątpić w tę teorię i uznam chyba, że to tylko takie sobie powiedzonko jest. Bez uzasadnienia w rzeczywistości. Chociaż może nie jestem taka zła jednak..
Bo jakby wzięło wczoraj. Wzięło i upierniczyło pól palca. Prawie się wykrwawiłam na śmierć.*
A było tak.
Królik jest wredny. Od kiedy okazało się, że jest facetem, a nie babą króliczą, wzmogło się jego wredoctwo. Zawsze wyrzucał z klatki różne rzeczy, ale już ostatnio przesadza nieziemsko. Normalnie rzuca kulkami na odległość, bo odkurzając znajduję je w drugim końcu pokoju. O trocinach i innych przypadłościach nie wspomnę. A także o tym, że królikowi podoba się przesuwanie klatki (rozpędza się i gwałtownie hamuje) i usiłowanie popełnienia samobójstwa poprzez spadnięcie razem z rzeczoną klatką z szafki. Tak, królik stoi na szafce, o ile nie koczuje na balkonie. Teraz właśnie koczuje, bo ciepło jest.
Tak więc wszystko przez królika.
Bo jak zwykle chciałam odkurzyć to co łaskawie wypierniczył za swe domostwo. Wziąwszy odkurzacz, zabrałam się za rozwijanie przewodu i tu nastąpił zonk. Blokada przestała działać i przewód zwijał się z powrotem. Przed oczami, a jakże!, ukazała mi się wizja rozkręcania odkurzacza, żeby naprawić zwijacz, ponieważ już kiedyś się zepsuł, więc wiem, że można. Ale jakoś plany miałam inne. Niż babranie się w odkurzaczu. Więc szarpnęłam raz. Drugi. I...tak, trzeci raz też. Tyle, że za trzecim razem zrobiłam to tak niefortunnie i z furią, że palcem przejechałam po metalowej sprzączce od klapka domowego. Wyrywając sobie kawałek skóry. Zestaw młody sanitariusz mam, więc dałam sobie radę, chociaż zbladłam, kiedy zobaczyłam, że plastra z metra nie mam, bo zużyłam na buty (o tym za chwilę) i do wyboru pozostały mi muminki, hello kitty, auta2 i jakieś ufoludki. Były też plastry na halloween. I jakbym poszperała u Kudłatej, to znalazłabym całą kolekcję innych cudów, gdyż swego czasu zbierała plasterki z obrazkami i..oklejała nimi ścianę przy łóżku. Wybrałam muminki. Młody mi współczuł, chciał oglądać ranę, może lekarzem będzie? Najgorsze, że to prawy wskazujący jest. Tak więc prawie rzecz martwa mnie załatwiła.
Ale ostatnie szarpnięcie naprawiło zwijacz. Rozkręcać nie trzeba było.
Natomiast brak plastra z metra, który zwykle mam na podorędziu spowodowany jest moją przypadłością, z której się nie wyrasta. Przynajmniej ja nie wyrastam. Otóż obcieram sobie stópki. Zanim but, kapeć, klapek ułoży się do mojej stopy, muszę albo oklejać się pro forma na zaś, albo ratuję się, jak ostatnio, po fakcie.
Bo tak, szarpnęłam się na balerinki w lidlu. Płaskie, z materiału, nie powinno być problemu. Jak dla kogo, kurna chata! Obtarłam sobie pięty tak, że wyglądały prawie jak ten ze skóry obdarty palec. Na materiale! No to jak już sobie pięty zaleczyłam, postanowiłam w domu rozchodzić obuw, co by mnie nie maltretował. Zauważyłam, że pięta jak pięta, ale boki też... No to przed wyjściem oklejałam się na piętach i z boku. I działa. Można chodzić. Do bezplastrowego chodzenia dojdzie pewnie we wrześniu, ale co tam.
Tak więc stąd brak plastra i jeno muminki mi się ostały.
Poza tym usiłuję zrobić porządek w swoich rzeczach warsztatowych. Jak na razie ułożyłam ołówki, linijki, cienkopisy, pióra i długopisy, oraz linijki, krzywiki, rapidografy, pęsety, nożyczki..
Zabawiłam się też w kopciuszka, bo oddzielałam dwa dni koraliki kolorami...Mogłam się przy tym bawić w obliczanie prawdopodobieństwa wylosowania igłą czerwonych koralików w mieszance zielonych, żółtych, niebieskich, perłowych, przezroczystych, pomarańczowych i czerwonych. W 9 na 10 losowań czerwone były albo same, albo z innym kolorem. Ciekawe, nie? Może potrenuję losowanie liczb do następnego lotka.
No dobrze, udam się teraz jednak do tego mojego warsztatu, posprzątać trzeba, bo miejsca już nie ma i zaraz znów zaanektuję stół.

*żartowałam :)))

Na dziś:
Maroon 5 - Moves like Jagger




czwartek, 4 lipca 2013

[196] Polowanie

Przyszła. Nadciągała od wczoraj. Straszyła i uciekała. Aż w końcu po dzisiejszym upale dała koncert. Właściwie ciągle daje. Teraz nawet pada deszcz.

A zaczęło się tak:

próba "nieruchomości" aparatu, z oczywistego braku statywu za element unieruchamiający posłużyła moja dłoń.. O próbach ustawienia aparatu nie wspomnę, bo, że tak się przyznam, zapomniałam trochę..



Ale niebo nieśmiało zaczęło bawić się ze mną w chowanego....


Tu jakiś rozbłysk w chmurach..


i tam też...


tu łaskawie pokazało gdzie błyska...


tu bardziej..


i bardziej...


aż w końcu doczekałam się prawdziwego prezentu...



I na tym, niestety!!!! skończyła się moja dzisiejsza przygoda z polowaniem na pioruny, gdyż bateria się wyładowała, w przeciwieństwie do nieba, które trzaska w chwili obecnej tak, że lepiej nie mogłabym sobie wymarzyć. Cóż, poczekam na następną, cudowną burzę. I zapoluję ponownie.

A może.....


Na dziś: 
The Doors - Riders on the storm







poniedziałek, 1 lipca 2013

[195] Poziomki i pionki.

Tak jest. Wakacje. Kanapki będę pakować tylko na wycieczki. Mam zamiar zwiedzić okolicę tak porządnie. Może już rozminują do tego czasu las. Nie pamiętam, czy mówiłam, ale las jest "nieczynny" od prawie 2 miesięcy z powodu znalezienia arsenału z II wojny światowej. Jeszcze niby 2 tygodnie ma być zakaz wstępu. Co nie przeszkadza młodzieży dać się pogryźć wygłodniałemu stadu komarów, oraz w obżeraniu się poniższym..



Ogólnie jestem jakaś rozbita.
Brakuje mi zapału do pisania. Mam mnóstwo pomysłów, ale kiedy siadam do klawiatury, odechciewa mi się. Może świat realny jest tak gęsty, że odbiera chęć dzielenia się sobą. Może przyziemne sprawy przygniatają mi palce i nie chce mi się zwyczajnie pisać. Trzymam fason jeszcze, ale być może któregoś dnia rozsypię się zwyczajnie i znów będę zbierać się w całość. Dźwignę się z poziomu do pionu i znów będę jakiś czas całością. A teraz czuję pierwsze oznaki nadchodzącego. Chaos. Przeskakuję z tematu na temat. Obmyślam plan ewakuacji. Szacuję nadchodzący kataklizm. I...śmieję się z siebie, bo przecież to tylko będzie mały deszcz. Wszystko zakrywam zasłoną dymną z marzeń.
W takich chwilach najbardziej brak mi kogoś obok. Taka samotność jest okrutna. Najgorsze jest to, że była też wtedy, kiedy obok spał ten, wydawało się, jedyny. I chyba wtedy bardziej bolało, że nie mogę na nikogo liczyć. Teraz zasada umiesz liczyć - licz na siebie jest łatwiejsza do zniesienia. Prościej z tym żyć. Łatwiej znosić załamanie koniunktury. Szybciej można się podnieść.

A jutro na obiad placki ziemniaczane.

Na dziś:
Def Leppard - Love bites