czwartek, 29 listopada 2012

[89] Aneks do 88

A oto co wyszło z naszego lania.
Oraz interpretacja....



 [Kudłata]
- będzie mnie ganiał wredny typ z pistoletem


[ja]
- domek! Z kwiatkami na tarasie! Cudo!!!


 [ja w innej pozycji]
- Pojedziesz gdzieś ciuchcią (Kudłata do mnie)


 (ja w jeszcze innej pozycji)
K - to wygląda jak kupa...
J - taaaaaak!!!!!!! Kupa kasy!!!!!

Orazzzzzzzzzz:


Przedstawiamy dwie lamy. Chociaż Kudłata mówi, że alpaki są mądrzejsze...

[88] Wigilia św. Andrzeja

Moja córcia właśnie mi powiedziała, że skoro wróżyłam zawsze 30.11, bo tak były imprezy w szkole ustawione i tak zawsze u nas się spotykali ludzie na Andrzejkach, to dlatego wywróżyłam sobie takiego najpierw głupiego chłopaka a potem  męża durnego, w jednej osobie.
I muszę przyznać, że coś w tym jest.
W takim razie właśnie topimy wosk.
Zobaczymy.

A wczoraj grałam z nią w kości i jak to się zdarza ostatnio, przegrałam sromotnie. Do tego dołożyło się jej oburzenie, że na facebook'u dziwnym trafem status rodzinny zmienił jej się na w związku.
Parafrazując znane powiedzenie, załkałam z oburzenia:
- Nie jesteś w związku! Nikt Cię nie kocha!
Oczywiście ja ją kocham. Oraz brat rodzony, który w największej jej furii zazwyczaj macha ręką z lekceważeniem i mówi:
- Gadaj sobie co chcesz. I tak jesteś moją ukochaną, wredną siostrą.
Ubaw był po pachy. Bo oczywiście wszystko poszło w eter do jej znajomych.
Po pewnej chwili, kiedy to pouczałam dziecię me, że ma sprzątać, fuknęłam na nią za coś, usłyszałam co następuje:
[ton luzacki, pozycja półleżąca przy komputerze]
- Pomyśl jak masz ze mną dobrze! [westchnienie]
-??? [konsternacja]
- Niektóre dzieci piją, palą, ćpają, zachodzą w ciążę w wieku 15 lat, a ja jestem tylko leniwa i siedzę przed kompem.
Trudno nie przyznać jej racji. Aczkolwiek...
Mówię Wam. Ryczałam ze śmiechu długo. Rozbroiła mnie zupełnie. Ale tak czy inaczej miałam ochotę zabić ją kilka godzin później, miała szczęście, że już spała. A przynajmniej zaciągnąć do łazienki i udusić.
No dobra, nie udusić. Zmusić, żeby posprzątała. Swoją grzywkę.
Tak, Kudłata od lat wczesnych, tak gdzieś od kiedy skończyła pięć, namiętnie robiła sobie fryzury. Nożyczkami. Tak, żebym nie widziała. Na przykład podcinała sobie grzywkę, albo wycinała kosmyki. Oczywiście widziałam, miejsce zbrodni jak zawsze usiane dowodami oraz z zostawionym narzędziem.
Sprzątnęła cichcem rano. Nie zdążyłam nawet mrugnąć okiem...

W oczekiwaniu na wosk posyłam Wam dziś:
Adele - Someone Like You




środa, 28 listopada 2012

[87] Grunt to spokój.

Tylko on nas może uratować.
Dzisiaj zaliczyłam jakże przyjazny obywatelom urząd pracy. Po prostu cud-miód i maliny.
Papiery poprawiałam trzy razy.
Byłam u dwóch pań rejestratorek. Powinnam napisać babsztyli, ale się powstrzymam. Pierwsza widząc moją karierę zapytała: aż tyle? co to jakiś pośredniak? Domyśliłam się dlaczego stoły są takie szerokie. Zabrakło mi rąk, żeby ją udusić. Co ją obchodzi ile razy zmieniałam pracę?
Nic to. Trafiłam za drugim razem do zołzy, którą rozbroiłam trudnym pytaniem, półsłówkami się dogadałyśmy, pouśmiechałam się jak zwykle, pani się pożaliła, że wszyscy mają pretensje i jestem zarejestrowana.
Trochę się zdołowałam. Odwróciłam jednak uwagę, pomyślałam przyszłościowo, w zasadzie w mojej sytuacji nic się nie zmienia, więc o co halo. O nic. Jestem krok do przodu. A nuż zrobię kolejny.
W każdym razie, zmarnowałam tam kilka godzin.
Wracając -  zaskoczyła mnie komunikacja miejska, ale ja mieszkam na zadupiu, to mogłam nie wiedzieć -  zwiedziłam pół miasta, zarejestrowałam nowe miejsca, zaliczyłam siąpiący deszcz i padłam byłam po powrocie. Ostatkiem sił odebrałam Młodego ze świetlicy i poległam. Nie odbyło się bez aspiryny i snu. Co prawda sen okropny i krótki, ale czego się spodziewać, kiedy głowa boli.
Teraz za to ożyłam.
Nie chce mi się komentować wypowiedzi Adama Hofmana, z wiadomej partii, na temat decyzji Mariana Opani. Po prostu przedszkole: nie chcesz się ze mną bawić to jesteś be i masz krzywe zęby. Żenada. Dno i bąbelki.
Nie chce mi się komentować wojny, która toczy się wokół Macieja Stuhra. To też żenada.
Rzygam, razem z Lesliem Smoleńskiem i zamachami. Przestało to na mnie robić wrażenie. Tak jak płakałam, bo zginęli ludzie, tak teraz jestem wciąż zdziwiona, że tych, którzy pozostali, nie pozamykali jeszcze w specjalnych zakładach. Z Macierewiczem i bliźniakiem na czele. Przebili już nawet Giertycha seniora, z którego śmieją się koledzy po fachu (mój osobisty promotor), od kiedy ogłosił swoje rewelacje na temat teorii Darwina.
Całę szczęście, że nie mam telewizorni. Wiadomości na portalach czytuję wybiórczo. Przesiewam i zastanawiam się, czy mi się chce wiedzieć, co dzieje się za ścianami mojego domu.
Ostatnio wyznaję zasadę: róbmy swoje.
I tego się trzymam.
Za to pozałatwiałam różne sprawy. Pozytywnie. I może w końcu będę miała swój komplet narzędziowy, obiecany mi pół roku temu :)
Może też się z kimś spotkam. Ale to na razie tajemnica i zastanawiajcie się z kim z Was, mogłabym, o ile będzie wola z drugiej strony :)

Póki co, pójdę eksperymentować.
Odkryłam też, że lakier połysk jednej z moich ulubionych duńskich firm produkujących między innymi farby i lakiery tworzy na paznokciach błyszczącą powłokę. Ciekawe czy pół-mat i pół-połysk też.
Mówiłam już jak bardzo kocham Skandynawię? Nie? Kocham tak bardzo, że aż.

Zaczynam bredzić. Myślicie, że aspiryna tak działa?

Na dziś:
Alice Cooper - Hey, Stupid
Mało kto wie, że ten pan, mimo całego swojego image'u jest przykładnym mężem i chrześcijaninem.






poniedziałek, 26 listopada 2012

[86] Do Dyrekcji, do Nauczycieli, do Uczniów...

Nabiegałam się dzisiaj do szkoły. Chyba wyrobiłam normę za wszystkie swoje wagary. A jeszcze się mocno zastanawiam, czy nie udać się na zumbę kochaną moją. Tylko plecy bolą jeszcze. Nie wiem, czy moje korzonki to zniosą.
A było tak.
Kudłata parsknęła mi któregoś dnia zdegustowana, chyba w piątek, że znów nie ma nauczycielki od angielskiego. Zaczęłyśmy dyskusję, ona, że fajnie, zastępstwa, a to wychowawcza, a to matematyka, a to muzyka. Ja, że źle, za rok egzamin, potem średnia i co? Z jakim poziomem języka? Nie żebym się o nią martwiła, bo idzie indywidualnym tokiem, tylko co z tego, kiedy pani nie ma. To i ten tok do niczego.
Powiedziałam jej, że pójdę do wychowawczyni. Na co ona, że nie, że będzie miała przerąbane w klasie, że po co. Oczywiście wyjaśniłam jej, gdzie mam jej przerąbane, i że kiedyś mi podziękuje. Oczywiście zastanowiłam się i nawet trochę mój zapał ostygł.
Za to dzisiaj rano telefon: przyjdź natychmiast do wychowawczyni, za 5 minut zaczynamy lekcję, załatw ten angielski, bo mam za sobą część ludzi z mojej i innej klasy.
Ok. Wielka Pardubicka moja. Zdążyłam!
Zamieniłam z panią dwa słowa, powiedziała, że wie, że była u dyrektorki, ale jej nie ma, więc za dwie godziny. Więc za dwie godziny wystąpiłam w drugim biegu, dotarłam do dyrektora i porozmawiałam sobie z tym.......człowiekiem. Tak jak przy stołówce wyrobiłam sobie zdanie, tak potwierdziło się dzisiaj.
Na moje, że na trzy miesiące nauki pani w szkole była może przez miesiąc, a kolejne tygodnie to mnóstwo zaległości, usłyszałam, że każdy ma prawo chorować. Oczywiście! Ale mnie nie chodzi o to, że pani choruje, tylko o to, że nie ma języka angielskiego! I wierzcie mi, nie mówię po chińsku.
Czy ja mam za duże wymagania? Żeby za angielski był angielski? Czy może strata - niech policzę dwa miesiące, czyli osiem tygodni, po 3 lekcje na tydzień - 24 lekcji języka angielskiego to pikuś? Może się mylę?
Ale pana dyrektora przycisnę. Nie ma lekko.
Dla odprężenia poszłam poplotkować z fryzjerką, Młody ma irokeza, ja skrócona i świat jest piękny.

Wczoraj drę się na Kudłatą, bo nie sprzątnęła talerzyków i kubków, które narastają ilościowo w postępie geometrycznym w miejscach jej bytności. I mimo, że to pora spania była, ciśnienie mi się podniosło. Przychodzi z tym całym majdanem i mówi:
- zobacz, przyniosłam, czy jesteś usatysfakcjonowana?

A dzisiaj, drę się również, gdyż pełnia się zbliża i nie tylko, żeby sprawdziła czy ma w pokoju naczynia. Drę się w sumie też dlatego, że jak leci woda, to nie bardzo się słyszymy.
Przynosi dwa kubki. Komentuję, że ten stoi już ze dwa dni w pokoju, na co ona stanowcze nie!
Zerknęłam w kubek i mówię:
- z fusów wywróżyłam, że tak, co najmniej od soboty tam stał.
- Mamo....tu NIE MA fusów.
- Córko, dobrej wiedźmie fusy niepotrzebne!

Na dziś:
Bank - Ciągle ktoś mówi coś
Pierwszy utwór, który skojarzyłam ze śmiercią, przemijaniem, bólem istnienia...Miałam 9 lat...




niedziela, 25 listopada 2012

[85] Frencz

Jestem w kranie szczęścia.
Zdrapuję farby i klej z rąk. Musiałam obciąć moje i tak krótkie pazury, bo zrobił mi się frencz akrylówką i nijak nie mogłam tego wydłubać. A nienawidzę rękawiczek lateksowych, czy gumowych. Zwyczajnie wolę gołymi łapami, na żywym organizmie.
Tak więc w przerwie między tysięcznym myciem pędzli, obmyślaniem, malowaniem i klejeniem zjawiam się tu, bo odskocznię mieć trzeba.
Kudłata gra w Simsy, Młody milcząc (!!!) przygląda się grze. Dziatwa z głowy.
Zaraz muszę zrobić obiad. Bo że z głowy to jedno, a że głodna to drugie.
Po wczorajszym zgonie, dopadła mnie taka senność masakryczna, że nie wiedziałam jak się nazywam, dzisiaj jest lepiej.
Dzisiaj za to bolą mnie plecy tuż nad mniej szlachetną ich częścią. Pożarłam tabletę ekstra i udaję, że nic mi nie jest. Nie mam czasu.
Idę. Zaczynają zgrzytać zębami. To chyba z głodu.
Wstawiłam, piecze się. Moja najulubieńsza potrawa. Kryzysowa :)
Przy okazji, kiedy obierałam ziemniaki, przypomniałam sobie jak to jeździliśmy na wykopki. Bardzo lubiłam wykopki. Dawali wielkie buły z mielonką, albo drożdżówy z takiej fajnej piekarni społemowskiej. I kawę z mlekiem. Albo herbatę. No i zarobić można było. Oraz nawieźć ziemniaków do domu. Ciekawa jestem czy moja matka kiedykolwiek zauważyła, że tachałam za każdym razem dwie ogromne torbiszcza ze szkoły.

Na dziś:
Płyta, którą miałam nagraną z radiowej dwójki na stilonówkę, ale to nie jest ważne. Kojarzy mi się z.....odkurzaniem tuż przed wigilią. Na kanapie leży kocowa kapa w czerwono-biało-czarne paski, a ja wyciągam kurz z zakamarków. Zimny pokój, tapeta w pociągi, piłki i inne zabawki..
Tak więc przedstawiam:
A-ha - Hunting High and low


czwartek, 22 listopada 2012

[84] Rozstrzygnięcie

Na wstępie mojej przemowy bardzo dziękuję wszystkim obecnym duchem, ciałem i IP, bo bez Was nie byłoby tego sukcesu. Wiem, że przy Waszych licznikach to ja jestem pikuś, pani pikuś.
A tak serio, nie spodziewałam się, że tak szybko wynik zostanie osiągnięty.
Wyłonienie zwycięzcy okazało się zagmatwane i bardzo trudne :>
Dostałam jeden e-mail, zdradzę tylko, że od faceta.
I wygrałby w przedbiegach, gdyby nie to, że ...zabrakło zrzutu z ekranu.
Wobec tego, ponieważ wierzę, że miało być dobrze, wyszło jak zwykle, uznałam, że ok.
Ale.
Aktualizacja:
Pierwsza nagroda nie została przyznana, ponieważ nadawca maila zrzekł się jej.
A ponieważ nikt nie pokazał zrzutu z ekranu zostają poniższe nagrody pocieszenia:)

Postanowiłam, że właśnie zamykam listę, jest 23.30, i dodatkowe pocieszające nagrody dostaną:
Simera, za 10002, Thunderstorm za spóźnienie, Karioka za 10009, Dreamu za musztardę po obiedzie, a raczej zebranie butelek po gościach, Dzieweczka za zaspanie oraz Ewa za zamknięcie peletonu.
Jeśli jesteście chętne do otrzymania niespodzianki, i nie jest to wielkanocna pisanka, ani paczka trotylu, to proszę o podanie adresów do wysyłki na mój adres e-mail.
Tak jak obiecałam, adres posłuży jedynie do wysyłki niespodzianki.

Pouczcie się jak się robi zrzut z ekranu, zapisuje do pliku z rozszerzeniem jpg i wysyła mailem :)
Bo tak sobie myślę, że przy 20002 będzie kolejna okazja.

***

Rozmowy ciśnieniowe, żebyście nie myśleli, że mam taki cud miód i same radości i śmiechy z Młodym i Kudłatą.
Żrą się, jak to rodzeństwo. Mają przebłyski miłości bratersko-siostrzanej, a jak, krótkotrwałe, do momentu znudzenia siostry.
Dzisiaj jednak pioruny trzaskały, nie mogłam uspokoić towarzystwa, użyłam więc mojego ulubionego zwrotu i wrzasnęłam:
- bo mnie zaraz szlag trafi z wami!!!!!!!!
- [Młody, miszczu riposty natychmiastowej] A mały czy duży?

I tak zakończyła się wojna, ciśnienie mi spadło, klapnęłam ze śmiechu na podłogę.
Nie ma to jak luz.

Na dziś:
White Stripes - Seven Nation Army
Dla zwycięzców, jak na Euro za strzelenie gola :)




środa, 21 listopada 2012

[83] Konkurs

Słowo się rzekło, kobyłka u płotu...
Lubiłam to powiedzenie, pamiętam jak ojciec tłumaczył mi jego sens oraz opowiadał anegdotkę z nim związaną.
W każdym razie.
Dzieśtam, w komętarzach napisałam o końkursie :)
Dobra, już nie będę. Ale mam głupawkę, jak zwykle o tej porze i jeszcze po szaleństwach parkietowych, więc wybaczcie.

Ogłaszam więc konkurs.
Zasady są takie:
1. Złap 10001 na liczniku.
2. Złap, czyli zrób zrzut z ekranu.
3. Wyślij do mnie na maila: natthimlen(@)gmail.com
3a. Dopisz w mailu jak bardzo mnie lubisz oraz dlaczego chcesz wygrać.
4. Kto pierwszy, dostanie ode mnie prezent, własnoręcznie wykonany notes.
5. Ponieważ może się zdarzyć kilku zwycięzców znaczenie będzie miała data i godzina wysłania maila.
6. Na razie nie przewiduję nagród dodatkowych, ale kto wie :) Może pierwsza trójka..
7. Dane, które dostanę do wysyłki nagrody, tylko do tego posłużą. Nikomu ich nie odsprzedam, ani nie wykorzystam do innych celów.
8. Punkt 3a to żart, napisz po prostu jaką kolorystykę lubisz :)


To tyle.
Dziękuję za uwagę.

Na dziś:
Scorpions - Always somewhere
Tak mi dzisiaj gra i trochę mi żal.....






[82] Ciekawość

Chciałam wpisać curiosity, bo lubię to słowo, szczególnie odkąd usłyszałam zespół Curiosity killed the cat. Ale zaraz zakrzyczą mnie albo ci, co angielskiego nie lubią, albo tamci, którzy uwielbiają koty. Ja nie uwielbiam. Wręcz nie lubię. Kotów, bo angielski tak. To może wpiszę nyfikenhet.
Skąd ta moja ciekawość?
Ano stąd, że oglądam sobie skąd jesteście.
I niektórych po lokalizacji rozpoznaję. Chociaż niektórzy ( prawda Sis? ) siedząc w tym samym miejscu pokazują się inaczej.
Ciekawi mnie skąd przybywacie. I kogo do jakiego miejsca przypisać.
Szczególnie zżera mnie Nagoya, Aichi.
Inne też, ale Japonia to jeden z krajów, które odwiedzę w drodze do Australii (kiedyśtam), więc dobrze byłoby mieć sprzymierzeńca :)) Tym bardziej, że uwielbiam Japonię, tak samo zresztą jak stare Chiny, ale o pewnym Chińczyku napiszę przy okazji.
Jeśli mogę prosić, kto chętny oczywiście, wpiszcie w komentarzach lub na e-mail kto, skąd przybywa. Ciekawe na ile trafiam, a ile w moim myśleniu błędów.
Będę wdzięczna :))

***


- Mamo! Dlaczego ten Garfield leży tak wysoko!!!!
(Alfabet Garfielda, raczej nie dla takich maluchów, chociaż już go ukradkiem przeglądał, oglądał, podczytywał i kłócił się z siostrą, która uważa, że nigdy nie była takim dzieciuchem małym oraz, że on nic nie rozumie)
- Bo to jeszcze książka nie dla ciebie.
(Nie chce mi się po prostu tłumaczyć niektórych rzeczy)
- To co ja mam czytać?? Legendy Rocka??





Na dziś:
Curiosity Killed The Cat - Down To Earth





wtorek, 20 listopada 2012

[81] Menedżer

Dzisiaj zbiorczo, między jednym malowaniem a drugim. Czeka mnie sporo roboty. Jak widzicie odwlekam co mogę i jak mogę.
A robię to na różne sposoby. Na przykład czytam książkę (co prawda sama siebie upomniałam i odłożyłam ją na później), albo piszę z ludźmi, albo nagle muszę wyjść, bo przecież trzeba kupić mleko i chleb.
Muszę się przyznać. Wysłałam dzisiaj po chleb Młodego. Sklep jest kilka bloków dalej. Dostał pieniądze, wiedział co i gdzie ma kupić. Jak ma wrócić. Jestem dumna, bo mój sześciolatek wrócił z chlebem, resztą i cały zadowolony z siebie powiedział, że od teraz ma swoje stałe zadanie.
Zobaczymy, czy zacznie podbierać resztę.
Poza tym, z całego tego zamieszania i braku czasu, ugotowałam pyszny obiadek. Jak sobie gotowałam, pomyślałam, że zrobię zdjęcie, bo czasami robię, ale...nie zdążyłam. Pożarliśmy wszystko w oka mgnieniu.
A zrobiłam na talerzu kopczyki z ryżu, takie fajne górki, które robię...podstawką do jajek.
A wczoraj potwierdziła się siła uśmiechu. Po raz kolejny upewniłam się, że optymizm popłaca.
Potrzebowałyśmy hurtowo dużo jednej rzeczy. Wiadomo, po jak najniższej cenie. Ja, znana na całym świecie optymistka Niemarzeczyniemożliwych, powiedziałam,  że zapytam. Nie muszę dodawać, że dezaprobata w oczach, niedowierzanie i inne zjawiska towarzyszące, w tym opatulenie się szczelniej swetrem nie wytrąciły mnie z równowagi, bo nie ze mną te numery.
Siadłam więc sobie, złapałam telefon i wszystkiego się dowiedziałam. Pogawędziłam z panią w biurze obsługi, w zamian pani powiedziała, że jak się zjawię mam się powołać na rozmowę z nią i wtedy wejdę i zakupię. Ma się tę siłę. Przebicia znaczy.
No i pojechałyśmy.
Chciałam zauważyć, że ona mieszka tu z 10 lat. Ja od lipca...Jeżdżę po mieście jakby było odwrotnie.
Pomyliłam drogę powrotną, bo rondo bardzo dziwne jest i nie, nie jechałam pod prąd, ale szybko połapałam się gdzie jestem i jak mam jechać, żeby dojechać. Ona spanikowała. Ale to nic. Ja tylko uśmiechałam się pod nosem i zagadywałam ją.
Ale wcześniej weszłyśmy do wielkiej hurtowni. Na wejściu luz, powiedziałam co trzeba, zrobiłyśmy zakupy. Kasjerka okazała się świetną babką, podpowiedziała to i owo, że możemy sobie wyrobić kartę, i wcale nie musimy mieć firmy. Wobec tego zrobiłyśmy rundkę po raz drugi. Podeszła do nas pani. Naburmuszona z daleka ciskała gromy. Na moje: w tajemnicy dowiedziałyśmy się...wypowiedziane półszeptem z szerokim uśmiechem na twarzy, pani...uśmiechnęła się równie szeroko. I wyrobiła nam dwie karty. Oraz pogawędziła z nami bardzo otwarcie. Po czym zrobiłyśmy mini zakupy i wróciłyśmy do naszej kasjerki, której zapowiedziałyśmy, że my tylko do niej będziemy przyjeżdżać. Pani zaproponowała nam, że mamy sobie wziąć jej grafik.
Na koniec dowiedziałam się, że jestem świetnym menedżerem i że wszystko umiem załatwić. No ba.
W międzyczasie załatwiłam prawie obcej osobie jedną część, zdalnie. Ktoś wysłał w moim imieniu paczkę dla tej osoby, najpierw zakupując potrzebną rzecz. Uwielbiam takie akcje, kiedy mogę pomóc, zupełnie bezinteresownie, nawet komuś, kogo nie znam. Cała akcja miała miejsce na facebooku. :)
Takie małe drobne rzeczy dają mi bardzo dużo. Przede wszystkim upewniam się, że ciągle lubię być potrzebna.
A potem jeszcze raz jechałam do miasta z Młodym. I myślę, że stanowiliśmy niezłą parę. Ja tłumacząca mu zawiłości kosmosu i atmosfery, koloru nieba i wody w chmurach (wywołaliśmy tym samym konsternację jednej babci, której wnuczek usłyszał o czym rozmawiamy i zaczął wypytywać babcię o to samo, przy czym mówił to w taki sposób, żebyśmy słyszeli, że on też zna się na rzeczy), a Młody liczący balkony w drodze powrotnej. W pewnym momencie, przy pełnym autobusie powiedział: (...) no tamten balkon, widziałaś? Ten w kolorze ...NIETOPERZOWYM! Cała nasza okolica parsknęła śmiechem.
Jak się w toku zeznań i przesłuchania okazało, nietoperzowy to według niego zielono -  szary.
To tyle. Same pierdoły. Ale mam świetny humor i idę dalej do roboty.

Dzisiaj i pewnie przez następne kilka dni gra dla mnie Bon Jovi:
(You Want to) Make a Memory



wcześniejsze:
Wanted Dead or Alive


oraz
Runaway



Ja oczywiście słucham całych płyt. Dla mnie to zanurzenie się we wspomnieniach, w latach 80-tych i marzenie o wielkiej imprezie, na której wszystkie stare fajne kawałki przetańczę, przeskaczę i będą bolały mnie nogi :))))

niedziela, 18 listopada 2012

[80] Koniec laby

Mam jedną wielką wadę, wśród innych wad. Oprócz kilku innych wielkich rzeczy, posiadam ogromne zasoby spokoleszcza.
Znaczy niskiego poziomu adrenaliny, który nie powoduje u mnie zrywu do działania. 
W tym wszystkim zwyczajnie sobie działam, robię co trzeba, ale nie spinam się, raczę się odległym terminem i nagle...Trzask. To już niedługo! Już, zaraz będzie galopada, zarwane noce, oczy na zapałkach, wymiętolone jestestwo, niedospanie i dzika radość z efektu.
Bo w tym napięciu, adrenalinie w żyłach, z dzwonkami alarmowymi w głowie i kalendarzu, działam na najwyższych obrotach. Jakąś częścią mojej głowy ogarniam nieogarnialne dla innych. Potrafię wtedy robić dziesięć rzeczy na raz, załatwiać wszystkie zaległe i konieczne sprawy, zajmować się domem, dziećmi, mam czas na książkę, spacer, zakupy i....wszystko działa. Wszystko jak w wielkiej maszynie współgra ze sobą i efekty są imponujące. 
Czasem zastanawiam się, jak to możliwe, że im więcej mam na głowie, tym lepiej mi wszystko wychodzi. Co powoduje, że ogarniam tyle rzeczy, spraw na raz. Że się nie gubię w tym i nie zawalam. I nie działa żadna systematyczność, rozkładanie w czasie, planowanie, ustalanie szczegółów wcześniej. Nie działa, bo próbowałam. Nie umiem zebrać się w sobie. Najlepiej pracuje mi się pod presją czasu. Uwielbiam zadania od do. 
Do tego zauważyłam, że im więcej na mnie spada, tym lepiej. Daje mi to totalnego kopa, który jest lepszą motywacją niż nie zdążysz, nie wyjdzie, nie uda się. 
Właśnie jestem w takim okresie. Czas zaczyna mi się kurczyć. Zagęszcza się. Czuję już na plecach oddech terminu. I dlatego uśmiecham się pod nosem: spokoleszcza:)

***
Dzisiaj poczułam to znów. Wewnętrzny niepokój. Takie uczucie, które czasem pojawia się znikąd. Pojawia bez wyraźnego powodu. Czasem to muzyka, czasem film, rozmowa...
Niepokój, trochę obaw, szczypta żalu, wspomnień, czyjaś biografia, los, przeszłość i nadzieja. Słowa piosenki. Informacje. 
Brak. 
Dzisiaj złożyła się na to muzyka. 
Dokopała mi lekko....

Na dziś:

Link nie działał, z tego co wiem.







wtorek, 13 listopada 2012

[79] Ruszyła maszyna

A raczej nie ruszyła. Popsuła się.
Taka zwyczajna, do szycia, stary Łucznik. No to pojechałam na ratunek, bo jestem technicznie uzdolniona i nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Koleżanka od kota i mleka (gdzieś tam wstecz było), sceptycznie nastawiona, trzęsła się nade mną co chwilę zadając pytania typu:
- a ty to rozkręcać chcesz?
Nie, nie chciałam. Mam różdżkę, robię tak: szast prast i naprawione...
O, ignorancjo!
Tak, rozkręciłam. Poruszałam, działa. Podłącz prąd - nie działa. Szybka analiza i już wiedziałam.
Mam pytanie, na które być może otrzymam odpowiedź.
A mianowicie.
Kto, w Zakładach Metalowych "Łucznik" robi PLASTIKOWE ZĘBATKI????
Ja wiem, że te maszyny to odpad z produkcji kałachów, ale bez przesady!
No więc taka właśnie zębatka palcowa. Plastik fantastik.
Koleżanka zrobiła oczy jak spodki. Oraz załamała się, bo maszyna nie jej.
Rozpoczęła była poszukiwania naprawiacza. Załamała się ceną za część plus robocizna.
Napomknęłam, że mogę ja osobiście wymienić, gdyż azaliż posiadam umiejętności i chęci oraz ciekawam jak się rozkręca maszynę (nie bezinteresownie, o nie!). Olała mnie. Wobec tego rozpoczęłam poszukiwania ja, bo ona udała się tam gdzie król, a chciała pokazać, że na logistyce i szukaniu dostawców się zna (w pracy była). Dorwałam komputer i telefon. Znalazłam pierwszego dostawcę części, ale nie miał. Za to podał mi tajny przez poufny telefon do serwisu w samej macierzy, czyli w Radomiu. Zadzwoniłam, przy czym zastała mnie przy tej czynności psuja, oraz patrzyła z dezaprobatą. Olawszy niedowiarka pogawędziłam z miłym panem z Radomia, uzyskałam jeszcze bardziej tajemniczy numer telefonu i znalazłam części, za...połowę tego co za części chcą tu na miejscu. I to z kosztami przesyłki. Dowiedziałam się przy tym paru ciekawych i przydatnych rzeczy.
Niestety, nie będzie mi dane wymienić zębatek, ponieważ koleżanka ufa bardziej panom Zdzisiom, którzy może nie wiedzą, ale zrobią.
Dlaczego żałuję?
Otóż dlatego, że posiadam dokładnie taką samą maszynę. I chciałam zobaczyć i wypróbować oraz nauczyć się na żywym organizmie (dobra, poniosło mnie) na zaś, jak to zrobić.
Oraz koło nosa przeszła mi butelka wina!
FOCH forewer na pięć minut z przytupem i melodyjką!

Na dziś:
One Republic - Apologize



poniedziałek, 12 listopada 2012

[78] Dziękuję 3

Tym razem Zante obdarowała mnie nagrodą i pytaniami. Mnie między innymi fajnymi ludźmi, więc cieszę się bardzo, aczkolwiek fala wygasa na mnie. Nie podam dalej.
No to jeszcze raz spowiedź.

1) Nadejdzie taki dzień, że …
 - będę całkowicie, bezgranicznie szczęśliwa.
2) Gdyby z nieba spadło mi 3000 zł…
- pojechałabym na narty do Włoch. Sama. Egoistycznie.
3) Najcenniejszą moją pamiątką jest…
 - wspomnienie z dzieciństwa. Tego bardzo wczesnego, kiedy miałam 3 miesiące.
4) Są filmy, których się nie zapomina. Dla mnie to…
 - Wielki Błękit.
5) Taki niby drobiazg, a mnie cieszy. Dla mnie to…
 - drobne przyjemności. Nowa książka. Fajna piosenka.
6) Pieniądze szczęścia nie dają, ale…
 - za ich pomocą my możemy dać sobie i innym szczęście.
7) Rozśmiesza mnie do łez…
 - dzisiaj na przykład Kudłata.
8) Przyjaciel to…
 - ktoś, kto sam wie, kiedy należy być, a kiedy zniknąć. I komu mogę zaufać.
9) Jest posiłek i bywa uczta. Dla mnie to…
 - nawet zwykła kanapka, ale za to w odpowiednim towarzystwie.
10) Otacza nas mnóstwo sprzętów i gadżetów. Nie wyobrażam sobie życia bez…
 - telefonu. I...mojego warsztatu:)
11) Jutro będzie nowy dzień i niech mi przyniesie…
 - przynajmniej tyle samo radości co dzisiejszy :)

Oraz własnie naraziłam się gówniarzom w dresach. Już raz mi gość podpadł. Ale zignorowałam, jedynie spojrzałam wymownie. Tym razem zaleciało mi w domu papierochami. Wyszłam więc na klatkę i grzecznie zwróciłam uwagę. Na co usłyszałam: "i?" Powiedziałam więc mniej uprzejmie, że jak chce palić to won z bloku, bo na klatce schodowej jest zakaz palenia. To on, że sporadycznie pali. To ja mu, że mi to sporadycznie przeszkadza, bo leci wszystko do domu. To on..UWAGA!!!!! Będzie najlepsze!!!
To nie moja wina, że ma pani nieszczelne drzwi.
Więc odpowiedziałam, że jeśli nie wie nic o szczelności i nieszczelności - jaka powinna być, to niech się nie odzywa, a palić ma na dworze. Na odchodnym dodałam: radzę się zastosować.
Hm. Szybko wyszli.
Nic tak mnie nie wku....rza jak smród petów. No nie, jeszcze psie kupy na chodnikach i trawnikach, szczególnie w pobliżu placów zabaw. Ale to insza inszość.
Petom mówię stanowcze nie.

Na dziś:
Raz, dwa, trzy - Nie pal

Nie mogę wstawić filmu.







niedziela, 11 listopada 2012

[77] Różnica

Nie będzie dziś o świętach, bo o tym piszą wszyscy, którzy chcą. Ja nie chcę. Nie żebym nie była patriotką, bo w jakimś tam stopniu jestem. Nie uprawiam martyrologii i cieszę się, że nie mam tv. To tyle na temat świąt. Chociaż nie. Będzie o święcie...
Ale najpierw.
Wczoraj zapomniałam zupełnie o czym chciałam napisać. Gadałam z Sis. I tak sobie pomyślałam, że nie napiszę jej czegoś, a opiszę w poście, przeczyta wtedy i ona i cała reszta. I tak się zakręciłam, że po godzinie nie pamiętałam o co mi chodziło. Wiedziałam, że o Młodego chodziło i tyle. Przepadło w sieci neuronów. Zapowiedziałam, że będę myśleć intensywnie, bo musicie wiedzieć, że jestem w tym względzie upierdliwa, szczególnie dla siebie, bo...nie spocznę aż sobie nie przypomnę. Przy czym spocznę jest umowne, gdyż w tak zwanym międzyczasie spałam. A międzyczas może trwać. Nawet pół roku!
Tym razem poszło szybciej. I już wiem.
A przypomniałam sobie dzięki takiej scence:
wydrukowałam kolorowankę robota. Młody do mnie: - mamo, patrz! dymi mu się z zęba! (nie pytajcie) Pali się podkładka, gwint, śrubeczka!
To jest cały Młody - dociekliwy, dokładny, musi wiedzieć wszystko. I tak samo jest ze wszystkim innym. Ma to po mnie, bo ja też lubię wiedzieć. Prawda?
W czwartek odebrałam Młodego ze szkoły. Oczywiście standardowy zestaw pytań, jak poszło, jak tam dzisiaj i inne podobne.
No i wypowiedź Młodego brzmiała tak, mniej więcej:
a dzisiaj na zajęciach robiliśmy tipi. Ale pani kłóciła się ze mną, że to wigwam (tu narastała złość Młodego, twarz mu się skrzywiła do szlochu, brwi zmarszczone, jedna wielka mała rozpacz!). A przecież wigwam i tipi to nie to samo! A pani kazała mi przeczytać polecenie z książki i tam było napisane wigwam. Ale przecież to tipi!!!!!
Wiecie co, uśmiechnęłam się dumna i blada. Ale też zrobiło mi się smutno, bo będzie miał pod górkę. Jak mamusia.
Bo jeśli coś wiem, będę walczyć o to. Jeśli wiem, że jest inaczej, będę udowadniać. Dlatego jestem upierdliwa.
Bo tipi to co innego niż wigwam. Mimo, że to oba namioty.
Czy mam iść do pani i wyjaśnić sprawę? Nie lubię bardzo, kiedy coś jest nieprawidłowe. Nawet jeśli, a może w szczególności wypływa to z systemu edukacji? Dlaczego mam się zgadzać na niedopowiedzenia i nieprawidłowości? Może to tylko szczegół, ale ze szczegółów składa się całe życie i wiedza. Może jest nieistotny, ale jeśli będzie więcej takich "nieistotnych" i do pominięcia, to jak będzie wyglądała nasza wiedza?

A teraz o świętach.
W poniedziałek miałam rozprawę. Ex nie zamienił ze mną nawet słowa. Jak zwykle zresztą. I nie tęsknię za tym, żeby było jasne.
Wiadomo też, że dzisiaj jest święto. Nie tylko Niepodległości. W Poznaniu szaleje po ulicy św. Marcin, sam św. Marcin. Do tego są rogale marcińskie. Czy są pyszne, zostawiam do oceny każdemu z osobna. Jadłam różne, z różnych firm, są fajne, ale...dupy nie urywają, cytując klasykę. Nie o względy kulinarne jednak chodzi. Ale o to, że w czwartek, znienacka, Kudłata została wywołana z domu. Ten, który słowa ze mną nie zamienił przywiózł trzy rogale. I pojechał. Nie miał po drodze, to wiem. Paradoks polega na tym, że kłócił się, że utrudniam, że daleko ma, że to kosztuje. Alimentów nie ma. Rogale były.
Z całym zrozumieniem, dla mnie żenada. Śmiałam się pół godziny. Komu nie opowiedziałam, każdy pytał ze strachem: ale może chce się pogodzić / wkupić w łaski / przeprosić?
Czym???? ROGALAMI????
Hahahahaha!!!!!


Na dziś:
Eminem - Not Afraid






piątek, 9 listopada 2012

[76] Dziękuję 2

Że niby jeszcze raz? No dobrze.
Nie wiem czym sobie zasłużyłam, ale niech będzie :) Tym razem pytania zadała Frytka. Zanim odpowiem na pytania zastanowię się, czy nie zapętlić powyższej zabawy i wtedy przynajmniej do tysiaka zejdzie :>
Ale ok.
Lecimy.

1. Co cenisz u innych?
     Szczerość. Dobro. Bezinteresowność. Samodzielność. Otwartość..
     Mogłabym wymieniać jeszcze długo, ale przede wszystkim cenię bycie człowiekiem, jeśli wiecie co mam na myśli.

2. Czego nie lubisz w sobie?
     Niekonsekwencji. Uległości. Braku stanowczości w niektórych sytuacjach. Tego, że nie umiem czasem odpyskować.

3. Jaki jest Twój ulubiony film?
     Lubię wiele filmów..

4. Czego się boisz?
     Odpowiedziałam poprzednio, nic się nie zmieniło :)

5. Co zrobiłabyś z  główna wygraną w lotto?
     Zapewniłabym byt mojej rodzinie. A resztę przehulała: nakupowałabym książek, płyt, pojechałabym na pół roku na narty do Włoch, drugie pół jeździłabym na zmianę po Europie i Skandynawii. Oraz odbyłabym wycieczkę do Australii, o czym marzę od wielu lat.

6. Czy lubisz gotować?
    Lubię. Od kiedy zrozumiałam jak powstaje zupa. Jako dziecko "eksperymentowałam" z moją przyjaciółką. Karmiłyśmy tym naszą starszą o 2 lata koleżankę, która za każdym razem dawała się nabrać i za każdy razem ganiała nas po klatce schodowej. Ale robiłyśmy też lizaki, które uwielbiałam i za diabła nie mogę sobie przypomnieć jak! Wiem, że na patelni topiłyśmy cukier, ale z czym nie wiem, i wiem, że potrzebny był talerz z wodą. Jak o wodzie się zapomniało, lizało się talerz przez jakiś tydzień :)
Lubię gotować. Wkurzam się tylko, że coś namodzę, jest pyszne, a ja już nie pamiętam co wsypałam, ile i w jakiej kolejności...

7. Czy posiadasz jakieś zwierzę?
    Tak, królicę. Wredną do potęgi, ale to baba jest.
    Chciałabym cocker spaniela, ale ogranicza mnie mój tryb życia.

8. Czy lubisz swoją pracę?
    Obecnie nie pracuję. Ale w każdą pracę, którą wykonywałam wkładałam serce. Dlatego śmiem twierdzić, że byłabym najlepszą babcią klozetową, gdyby przyszło mi zmierzyć się z tym wyzwaniem :)

9. Jeśli miałabyś wybrać się w daleką podróż to statkiem czy samolotem?
     Nie straszne mi morskie i oceaniczne fale (a różnią się, wierzcie mi :), ani też latanie samolotem, mimo posiadania lęku wysokości. Wszystko zależy od tego gdzie, jak, po co, na jak długo.

10. Jak lubisz spędzać urlop, czynnie czy biernie?
    Trudno powiedzieć. Dobrze, jeśli jest to mieszanka obu sposobów. Lubię nic nie musieć, ale chcieć. Jeśli mam ochotę się zmęczyć, to się męczę, a kiedy chcę energię zużywać tylko na oddychanie i inne podstawowe czynności podtrzymujące życie to tak robię. Urlop ma być przyjemnością, a nie gonitwą za czasem.

11. Czy jesteś tak po prostu szczęśliwa?
    Tak. Jestem tak po prostu szczęśliwa.

Nieee, chyba nie wyznaczę kolejnych osób. Niech będzie, że ktoś musi przerwać tę mega spowiedź :)

Na dziś:
Papa Roach - Last Resort
Uwielbiam.



czwartek, 8 listopada 2012

[75] Dziękuję :)

No to order ;)

Nie wiem za co, ale dostałam od Thundera :*:



Zobligowanam do odpowiedzi na kilka pytań. Dobrze. Zaznaczam jednak, że nie będę typować dalej, ani też zadawać swoich pytań. Co chcę, wyczytuję u Was między wierszami :)
1. Ulubiony film/książka?
     Trudny wybór. Książki łykam jak młody pelikan ryby. Trudno wybrać tę najulubieńszą, ponieważ każda ma swój klimat, co innego opowiada i czymś innym mnie zaciekawia. Nie mam więc tej jednej.
      Z filmem jest podobnie. Lubię wiele filmów. 
    
2. Ulubiony deser?
      Jestem słodyczolubna. Uwielbiam mleczną czekoladę Goplany, drażetki mleczne Jutrzenki, wiśnie w czekoladzie (pasjami). Czy mam najulubieńszy deser? Chyba nie. Wiele lubię, np. owoce w bitej śmietanie. A! Jest! Creme Brulee!!!!!!!

3. Jaką formę relaksu lubisz najbardziej? 
      Hmmmm...to zależy od sytuacji i jak bardzo mam się zrelaksować. Czasem żałuję, że nie mam dla relaksu kawałka pola, tartaku, a przynajmniej drewutni. Mógłby też być warsztat samochodowy, albo produkcja betonu. Czasem relaksem jest totalne wymęczenie. Innym razem zwyczajne lenistwo z książką, laptopem, muzyką w tle albo ciszą. Relaksuje mnie łażenie po lesie w poszukiwaniu grzybów, jazda samochodem na długie dystanse. Wszystko zależne od chwili i potrzeby.

4. Trzy najgorsze wady facetów?

      Właściwie nie powinnam się wypowiadać, bo będę tendencyjna. Ale co tam.
        - to, że uważają kobiety za głupsze. Do pasji doprowadza mnie stwierdzenie: "ale możesz tego nie wiedzieć", albo "co ty o tym wiesz". 
        - to, że nie potrafią z nami rozmawiać i boją się silnych kobiet.
        - oraz to, że nawet nie próbują zmienić żadnej z powyższych wad.

5. Czy lubisz niespodzianki?
      Uwielbiam. Kto ich nie lubi? Ale lubię niespodzianki wtedy, kiedy sprawiająca je osoba zada sobie odrobinę trudu, żeby były trafione. Żeby nie powodowały uczucia zażenowania, żeby nie ośmieszały jednej i drugiej strony. Bo niespodzianki mają być miłe. Bo o prezentach myślę. 
      Życiowe niespodzianki przyjmuję z pokorą walecznego wojownika. Jeśli jest to coś, czemu muszę stawić czoła, to szykuję się do wojny i staję na polu bitwy. 

6. Gdybyś mogła urodzić się raz jeszcze, co byś zmieniła?

      Nauczyłam się nie żałować wyborów, tego co było, co zrobiłam, co mi się przytrafiło. Śmiem twierdzić, że nie ma gwarancji, że zmiana czegoś w naszym życiu przy takiej okazji nie spowodowałaby czegoś gorszego. Polecam "Efekt motyla".
Dlatego niczego bym nie zmieniła. Chociaż nie, jest jedna rzecz. Powiedziałabym ojcu i paru innym osobom, jak bardzo je kocham. Pod warunkiem, że wtedy wiedziałabym to, co wiem teraz o sobie i moim życiu.

7. Marzenie do spełnienia na już?

      Wygrać mnóstwo kasy, żeby się o nią nie martwić :) A potem to już luz :D

8. Czy lubisz święta? Jakie?

     Trudno powiedzieć. Boże Narodzenie za sentyment z dzieciństwa. Za choinkę i śnieg. Za tamten nastrój. 
     Wszystkich Świętych za nastrój na cmentarzu. 
      Poza tym nie lubię.

9. Czy łatwo Cię zdenerwować?

      To zależy od sytuacji. Najczęściej rozbieg mam długi, jak budzący się po setkach lat wulkan. Kto nie odczyta odpowiednio pomruków, ten cierpi. Ale czasem jestem jak chodząca bomba zegarowa. Wystarczy iskra i lecą wióry. 

10. Z jakim typem ludzi nie mogłabyś wytrzymać w jednym pomieszczeniu godziny?

        Z dwoma typami:
        Z kimś, kto jęczy nad swoim losem dla zasady. Nie chce niczego zmienić. I jest obrażony, że chcesz mu pomóc. Męczą mnie tacy ludzie.
       Oraz z kimś, kto traktuje mnie jak śmiecia, udowadnia każdym słowem, że jestem nikim, daje wyraz swej niechęci i poniża. Dlatego się rozwodzę.

11. Czego się boisz?

       Nie pamiętam:)

Na dziś:
Czerwony Tulipan - Jedyne co mam to złudzenia






środa, 7 listopada 2012

[74] Doczekałam się.

Tak tak.. Nie spodziewałam się, ze tak szybko. Że będę musiała zmierzyć się z powagą sytuacji. Tak szybko.
Młody wypada z łazienki, rozebrany do pasa (właśnie miał się myć):
- Mamo, a po co mi są te dwie kuleczki??
(Mama zaliczyła półsekundowe zaskoczenie, pozbierała się była, nabrała powietrza w płuca, ale  w międzyczasie zerknęła w stronę kuchni, gdzie Kudłata nalewała sobie czegoś do picia i delikatnie mówiąc jej rozbawienie, tam rozbawienie - rżenie! rozległo się po domu. I weź tu się skup!)
- One są potrzebne, żebyś mógł mieć dzieci. (powstrzymując się ze śmiechu tak mocno, że aż łzy lecą, bo ten stoi w przedpokoju trzymając się za kuleczki, a ta rży. Nie wiem co gorsze. Wiem, że wdech-wydech działa)
- A jak?? (zerknęłam w ekran monitora, co by nie widzieć płaczącej Kudłatej, ani podstępnego uśmieszku na twarzy pytającego, bo widziałam, że się wkręcał w temat, jak dżdżownica w glebę)
- Nie będę ci...(wdech) tłumaczyć teraz (wydech) aspektów technicznych (tak, to dziecko zna trudne słownictwo, a mnie przydała się chwila skupienia na wymowie, żeby wiadomo czego nie zrobić), ale tam będą się kiedyś produkować nasionka. I dzięki nim będziesz mógł mieć dzieci. A teraz sio myć się!
Na co uzyskałam bardzo stanowcze:
- W życiu nie chcę mieć dzieci!
Po czym zniknął w łazience, a ja mogłam otrzeć łzy. Jak się Kudłata pozbierała, nie wiem. Nie zarejestrowałam. Powiedziała tylko, że ciekawa była jak daleko zabrnę.
Oraz niezmiernie się cieszę, że jeszcze nie będę babcią..
A także dzisiaj wymyśliłam, że moja czterdziestka będzie ....
Ale o tym inną razą :)

Na dziś:
Elektryczne Gitary - Człowiek z liściem na głowie






poniedziałek, 5 listopada 2012

[73] Ściana

Dochodzę czasem do ściany. Zanim zacznę szukać przejścia, szczeliny, pęknięcia, stoję i jestem bezradna. Trwa to zwykle chwilę. Chwila jest względna. Czasem to dzień, czasem kilka minut.
Dzisiaj rozpadłam się na kawałki. Wracając. Nie, nie wydarzyło się nic złego, nieprzewidzianego, nie było żadnej traumy, spięć, nieoczekiwanych sytuacji. Nawet wręcz przeciwnie. Spodziewałam się tylko końca, ale to było niepewne. Końca nie ma. A raczej jeszcze go nie widać. Jeszcze trochę.
Mój stan trudno mi określić. Nie, nie płakałam, nie załamałam się, nie rozpaczałam, nie analizowałam. Po prostu zaczęłam myśleć o tym, jak bardzo nieprzewidywalne są uczucia. Zobaczyłam jak rozpada mi się świat, roztrzaskuje, jak moje emocje uchodzą, jak schodzi ze mnie powietrze. Musiałam wyglądać okropnie. Bo tak właśnie się czułam.
Najdziwniejsze jest to, że wszystko było tak, jakbym przyglądała się sobie z boku. A raczej swoim myślom. Siedziałam sobie w fajnym miejscu, było mi wygodnie, miło, wielkie okno, cudowny zachód słońca, piękne widoki. Obok tego zachwytu - moje uczucia. I smutek. On przysiadł sobie obok i czekał. Ale tylko razem milczeliśmy. Po dziesięciu minutach zaczęłam składać się na nowo. Stwierdziłam, że jest pięknie. Że jest kilka rzeczy, które muszę natychmiast załatwić i że to całkiem nowe dla mnie, że te dziesięć minut to był ogromny spokój, który mnie ogarnął. Do tej pory ściana oznaczała panikę. Chwilową, ale zawsze panikę. Kołatanie serca i spazmatyczny płacz. Nic z tego. Mnie ogarnął spokój. Taki totalny.
Po tym wszystkim zachciało mi się spać. Nie byłam w stanie nawet wyjąć książki. Ale niestety. Wszystkie dobre dusze, niech je drzwi...., jak tylko zaczynałam śnić, np. o tym, że to bułka nie chleb, dzwoniły do mnie przez całą drogę. A to z żalem, że mogły więcej powiedzieć, a to z prośbą, żebym była w necie wieczorem, a to jak się czuję, a to jeszcze z innym problemem.

Każdy ma swoje pięć minut. Ja miałam dziesięć.

Na dziś:
Coma - Leszek Żukowski
Słowa, słowa, słowa....




niedziela, 4 listopada 2012

[72] Ocalić od zapomnienia

Mogę, niestety tylko w swoich wspomnieniach. Mogę opowiadać i zachwycać się tym co było. Nie umiem pokazać nikomu tego co przeżyłam.
Nie ma już tych miejsc, nie ma już ludzi, którzy mi towarzyszyli.
Nie ma podwórka, po którym ganiały kury. Nie ma wozu do zwożenia siana. Ani kurnika, w którym wylegiwałam się z ówczesną przyjaciółką.
Nie ma poddasza z piecami i spadzistym dachem. Nie ma piwnicy pachnącej jabłkami, z pajęczynami, wiekową stęchlizną i zwisającymi z sufitu, zimującymi tam nietoperzami. Nie ma beczek z obłędnie pachnącą kapustą i ogórkami. Ani kopczyka ziemniaków pod ścianą.
Nie ma warsztatu, w którym pachniało smarem. Ani ogródka z grządkami, miejscem na namiot, piaskownicą i stołem roboczym z wielkim imadłem. Nie ma pieśni, śpiewanych przez babcię, białego rondelka z czerwonym serduszkiem, który kojarzy mi się i zawsze będzie kojarzył ze słowami: "(...)bagnet mnie ukłuje, śmierć mnie pocałuje (...)".
Nie ma pól, po których ganiałam z koleżanką, wierzb nad rowem melioracyjnym, takich prawdziwych płaczących, rosochatych.
Nie ma jabłoni rozłożystej tak bardzo, że gałęzie podtrzymywane były drągami, a która dawała przepyszne papierówki.
Ani drogi, która służyła mi za górę do zjeżdżania na sankach i nartach od początku do końca zrobionych przez dziadka.
Nie ma.
Ale to kawałek mojego życia. Kto wie, czy nie najważniejszego. Tam nauczyłam się pisać i czytać. Tam nauczyłam się samodzielności. Tam było moje dzieciństwo.

Na dziś:
To tam śpiewałam do szczotki ten przebój, stojąc przy toaletce z trzema lustrami, pachnącej babcią, jej perfumami, z szafkami i szufladkami. To była najulubieńsza moja piosenka. Pierwsza, którą pamiętam. A toaletka nauczyła mnie patrzeć perspektywicznie i myśleć analitycznie. I klonować się też :)
A więc Panie i Panowie, Ladies and Gentlemen, Damen und Herren oraz Damer och Herrar
George Baker - Una Paloma Blanca




sobota, 3 listopada 2012

[71] Małe Szczęścia

Nie umiem odpowiedzieć na pytanie co sprawiło mi największe szczęście.
Ani kiedy byłam najbardziej szczęśliwa.
Nie potrafię podać mojej definicji szczęścia.
Mam wrażenie, że moje życie to takie wysepki szczęścia, między którymi krążę i do których dopływam.
To rozmowy z innymi. To muzyka, której słucham. Książka, którą czytam. Słowa, zdarzenia, małe kropelki.
Muzyka przywołuje wspomnienia. Ale nie tylko wspominam to co się stało. Pamiętam uczucia, które mi towarzyszyły. Czasem zapach, grę światła, czyjś dotyk, mój zachwyt. Czasem ból, rozpacz, emocje. Kiedy sobie je przypominam, nie niosą za sobą niczego poza uczuciem bezgranicznego szczęścia. Muzyka "rozsadza" mnie od środka. Wyzwala to, co na co dzień jest ukryte. Mam wtedy wrażenie, że mogłabym zmienić świat i przenosić góry. Nazywam to bezgranicznym szczęściem.
Książka przenosi mnie w inny wymiar. Zatapiam się w nim i trudno mi się wyrwać. Czuję i myślę zupełnie inaczej, kiedy czytam. I nie jest ważne, czy to romans, kryminał, czy fantastyka. Dostosowuję się jak woda do kształtu naczynia. Płaczę, kiedy emocje biorą górę i nie pomaga pamięć o tym, że to fikcja. To rodzaj szczęścia, które jest we mnie. Nie umiem tego opisać, ani się nim podzielić. Kto czyta, wie o czym mówię.
Słowa i sytuacje przychodzą w pamięci w różnych sytuacjach. Czasem przynoszą tę bezgraniczną radość, jak muzyka. Czasem są jak te z książek. A czasem są po prostu wyznacznikiem szczęścia, że mam to za sobą.
Kiedy rozmawiam z innymi, cieszę się, że mogę to robić. Że ktoś chce mnie słuchać i że ja mogę słuchać.
Czasem analizuję później wszystko. Dzięki temu poznaję siebie i dowiaduję się ciekawych rzeczy. Dzięki temu mogę pogodzić się ze swoimi niedoskonałościami, albo coś naprawić. Albo wiem, że idę dobrą drogą.
Te rozmowy dają mi bardzo wiele.
Boję się jednak, że będzie tak, jak już się wydarzyło. Że kiedyś ktoś znów mnie odrzuci, bo mam swoje zdanie, bo za dużo wiem i rozumiem, bo potrafię egzekwować swoje.
Potwierdziło się moje przypuszczenie, że mężczyźni boją się silnych kobiet. Że dopóki jest etap poznawania i zabawy jest ok. Ale później przychodzi moment, w którym silna kobieta jest zagrożeniem. Ten sam wniosek wyczytałam dziś u Ewy.
Jestem skazana na samotność w takim razie. Nie, wróć, wybieram samotność, nie zniosłabym kolejnej walki o siebie. Nie zniosłabym rozpaczliwych ataków. Nie mogłabym żyć z kimś, kto zabrania mi być sobą w imię swojego spokoju. Kto nie pozwala mi na słabości, ani na dźwiganie na barkach całego świata.
I tu też widzę swoje szczęście. Wyzwoliłam się z chorego układu.
Szczęście.
Nawet nie wiecie jak dużo go wkoło. Wystarczy sięgnąć, spojrzeć, wziąć sobie trochę!

***
A teraz małe sprostowanie.
Otóż Sis nie czytała moich listów. Kategorycznie zaprzeczyła tym doniesieniom.
Oraz witam Sis:)

Na dziś:
Chciałam wkleić Whitney Houston, ale nie mogłam się zdecydować. W zamian będzie utwór, który sprawił, że dusza mi śpiewa, łzy się leją, a ja siadam do roboty, bo nie po to zrywałam się o świcie i jechałam na drugi koniec miasta (oczywiście przesadzam, bo o 10 i jechałam góra 20 minut), żeby teraz moje zakupy leżały i nic nie robiły.
Tak więc muzyka tusz!:

The Stranglers - Always the Sun






czwartek, 1 listopada 2012

[70] Zeszłam na zawał.

No może prawie, bo przecież z zaświatów nie piszę. Chociaż kto wie, bo nie ma kto mnie uszczypnąć.
W każdym razie dzień jaki jest każdy widzi. Do 13-tej było pięknie. Trochę wiało, ale spacer na zapomniany cmentarzyk w lesie udał się znakomicie. Nie wiadomo kto tam leży, sześć grobów, starych, zapadających się, jedno dziecko. Prawdopodobnie to cmentarz rodzinny z jakiejś posiadłości, której już dawno nie ma.
Zapaliłam znicze.
Około godziny 15 zdzwoniłam się z mamą, że Kudłata wpadnie do niej i pójdą razem na groby naszych bliskich, bo nie ufam wrzodowi, który obawiam się nie pamięta gdzie, co i jak. Mama powiedziała, że czeka, nie wychodzi.
Godzinę później nastąpił zawał. Serce mi stanęło. Osiwiałam po raz drugi. Wściekłam się jednocześnie. Z niemocy.
Zadzwoniła Kudłata, poinformowała mnie, że stoi pod drzwiami, babci nie ma. Wali w drzwi, dzwoni, cisza. Ani telefonu nie odbiera, ani nie otwiera. Mój stan odrętwienia i sennego ziewania zmienił się w okamgnieniu. Sama zadzwoniłam nie ufając w zapisany numer u Kudłatej. Nic. Raz, drugi, trzeci...
Dzwonię do Kudłatej: przystaw ucho do drzwi, powiesz czy słyszysz telefon.
Słyszę telefon. Nie muszę dodawać, jaką zgrozą wiało z głosu w słuchawce i że nastąpiło po tym siarczyste japierdole co ja teraz zrobię. Wybaczę jej, bo sama nie przebierałam w słowach.
Zbladłam. Oczami wyobraźni nie powiem co widziałam.....
Po moim rozpaczliwym piątym czy szóstym telefonie odbiera...moja matka! Zaspana! Czego się drzesz????
Nikt nie dzwonił, nikt nie pukał! Nie mam połączeń! Już jej otwieram.
Gdybym tam była, zabiłabym niechybnie.
Tak więc adrenaliny mam tyle, że mogę wziąć udział w ekstremalnych zawodach, skoczę nawet z orbity i przebiję przystojniaka. I zrobię to bez skafandra. A co!
Dzisiaj nie zasnę. Nie ma szans.

***
Nie pojechałam do moich bliskich z różnych powodów. Ale pamiętam. I myślę.
I dopóki są w moich myślach, będą istnieli.

Na dzisiaj:
Celine Dion - Zora sourit
Cenię ją za głos, za emocje, za wszystko.