poniedziałek, 28 grudnia 2020

[453]. yyyy...

Tak wielce inteligentny i wiele mówiący tytuł powstał dlatego, że .. nie było świąt.
Z kilku powodów.
Pierwszy to taki, że nie obchodzimy. W sensie, nie wierzymy-nie obchodzimy. Świąt.
Ale jemy w tym czasie tradycyjnie barszcz z uszkami i jakieś tam pierogi z kapustą, rybę i makowiec. Ale nie z powodu wiary. Ktoś powie, że to hipokryzja. A ja powiem, że nie. Nie chce mi się o tym piać i dyskutować. Każdemu to, czego potrzebuje. A ja 24.12 potrzebuję barszczu i uszek, bo lubię. A one smakują mi tylko w ten wieczór.
No ale w tym roku barszcz i uszka były dzisiaj.
Tak jak już wspominałam, podjęłam się pieczenia hurtowo serników, makowców i szarlotek, ku uciesze rodaków i nie tylko, jak się okazało.
Zamówień miałam tyle, że musiałam w excelu zrobić tabelkę nie tylko zliczającą składniki, jak pisałam poprzednio, ale też z rozpiską czasową. Bo bez tego bym zwyczajnie nie dała rady. Tradycyjne kartki też miałam, ale jednak excel to excel. Dlatego też kupiłam sobie całego office'a, bo jak bez ręki, a nie lubię tych darmowych, okrojonych dziadostw, które nie robią tego, co ja chcę.
Nie będę rozpisywać się szczegółowo bardzo, ale pierwszego dnia padł mi mikser. Zamówiłam drugi, myślałam, że dobry, ale mogę se nim kogel mogel co najwyżej ukręcić. Dobrze, że koleżanka pożyczyła mi swój, bo bym się nie wyrobiła. Potem spędziłam w kuchni w sumie, nie wyłączając piekarnika! od 00:30 23.12 (po pracy) do 17:30 24.12. Tak, tyle czasu piekłam. A nie spałam od 06:00 23.12. Tak więc kiedy ostatnie ciasto wyszło z mojego domu, posiedziałam jeszcze 2 godziny i zasnęłam. Wstałam o 15:00 dnia następnego, czyli już po czasie barszczu i uszek, które zrobiłam dopiero 27.12, czyli formalnie wczoraj, a według mnie dzisiaj. 
Choinki też nie zdążyłam.
Ale kupiłam prezenty.
Obejrzałam za to całą Brzydulę, sezon 1 i 2 na bieżąco. Powzdychałam do mojego ulubionego aktora, w którym się podkochuję, bo kto mi zabroni i idę właśnie spać. 
To w ogóle skandal, że teraz to już muszę się podkochiwać w młodszych ode mnie aktorach. 
Co za czasy!


piątek, 18 grudnia 2020

[452]. W blokach startowych

 Wielgachnymi krokami zbliża się godzina P. P jak pieczenie. Piekarnik. Przepis. P.. nie wiem co jeszcze. A Proszek do pieczenia. Na przykład. I Poniedziałek.
Bo właśnie w poniedziałek jest start.
W sumie mam do upieczenia, niech policzę...a właściwie to odpalę tylko excela i Wam powiem. Bo zrobiłam sobie arkusz, żeby mi zliczył czego ile potrzebuję, żebym nie obudziła się z ręką wiadomo gdzie.
Więc makowców będzie 12, serników 16 i tylko 7 szarlotek. Mąki pójdzie 12 kg, kostek kasi 34, cukru pudru 7,7 kg, zwykłego 3, a jajek 223. Nie wspominam o proszku, bakaliach i innych drobiazgach.
Mąkę przytachał kurier ze młyna, sery z kasiami zajęły mi lodówkę, a dostawca prądu pewnie by się cieszył, gdyby wiedział, co mnie czeka. Chociaż koszt prądu to pikuś.
Do tego kupiłam pudełka, podkłady pod ciasto, dodatkowe blaszki, i milion innych popierdółek, bez których jak ja dotychczas żyłam? Na przykład bez miarek. Te wszystkie cup i tbs mnie wkurzały, bo musiałam sobie przeliczać. Teraz już nie muszę. 
No ale ok. To będzie wyzwanie. Chociaż powiem Wam, że zupełnie mnie to nie wzrusza.
Za to kupię sobie sofę. Taka jestem sprytna.
Poza tym wszystkim, żeby nie było tak różowo to pracuję. Na zmianie popołudniowo-nocnej. Pakuję telezakupową biżuterię, jak w zeszłym roku, i od zeszłego roku nie mogę się nadziwić, że ludzie potrafią kupić pierścionek, za 5500 pand (jak to mówią laski w pracy) widząc go w tv. No w życiu nie kupiłabym czegoś takiego. Ok, pierdółkę za jakieś grosze może bym się skusiła, ale wątpię w to bardzo, bo raczej kupuję to co widziałam na żywo, albo wiem jak wygląda. A biżuterię za taką cenę, w ogóle za każdą cenę! to raczej u jubilera. No ale ja to nie oni. Ja im to tylko spakuję i wyślę. 
Trzymajcie za mnie kciuki. Mocno.



czwartek, 3 grudnia 2020

[451]. Panel rozrywkowy

Tytuł został po panelowym zawrocie wszystkiego. Mnie się podoba. Tytuł znaczy.
A teraz wieści z frontu. To w sumie też rozrywka.
Na razie to ja kocham serdecznie wszystkie urzędy tutejsze. Oprócz ambasady, ale te tutejsze są boskie.
No bo wyobraźcie sobie, zapierdzielili mi kosz na śmieci. No żem się zeźliła fest. Napisałam więc do urzędu miasta. Pierwszy lepszy email, który miałam. Opisałam problem. Dostałam maila zwrotnego, że my się tym nie zajmujemy, ale PRZESŁALIŚMY twojego maila dalej i oni odpowiedzą. I owszem, na drugi dzień odpowiedź, na trzeci nowy kosz. Wysprajowałam go w numer mojego mieszkania tak, że ślepy by przeczytał. Na razie stoi.
No i żeby nie było, że tylko śmieciarze są cool. 
Wyszło tak, że należał mi się zwrot podatku. Tak se wyliczyłam, na stronie widziałam ciągle, że nieskalkulowane, ale nie ma potrzeby się martwić, oni to zrobią. Minął jednak okres zaznaczony w informacji, więc zebrałam się w sobie i zadzwoniłam do skarbówki. Najpierw automat zweryfikował mnie pod kątem adresu, numeru ubezpieczenia i jakichś pytań na które odpowiedziałam: nie wiem. Potem zgłosił się po pół godzinie konsultant, który w 3 MINUTY wyliczył mi ile zwrotu mam dostać, poinformował, że w aplikacji, bądź na stronie mam podać konto i już. I JUŻ. 3 minuty. Po 4 dniach pieniądze znalazły się na moim koncie. Już ich nie mam, ale ciągle jestem pod wrażeniem, że można. 
Tak samo szybko dostałam odpowiedź na wywóz dużych śmieci. A teraz czekam na odpowiedź na mój donos.
Tak. Mamy tu cztery mieszkania. Każde powinno mieć swój kosz, a właściwie dwa kosze. a są tylko dwa szare i dwa zielone. I sąsiedzi wrzucają śmieci do mojego. Miałabym to w nosie, gdyby nie to, że czasem nie mam miejsca na swoje śmieci i w razie czego, jeśli wrzucą coś nie tak to ja będę mieć problem. Także ten. No zobaczymy jak sobie poradzi z tym system.
No. I jeszcze powiem Wam, że rozwijam biznes piekarniczy. oprócz chlebów są ciasta. Już mam zamówienia na święta, a dobrze się nie rozpędziłam. Obkupiłam się w foremki, pudełka i podkładki. Brakuje mi na razie porządnego miksera - robota, ale niedługo kupię. Trzymajcie kciuki. Szczególnie, że na 2.01 mam do zrobienia tort na komunię...
Także ten, idę do pracy.

poniedziałek, 9 listopada 2020

[450]. ***** ***!

A co u mnie?
Że macie nadzieję, że normalnie i nudno?
No to muszę, niestety, rozczarować szanowne państwo, bo otóż nie.

Nie wiem od czego zacząć. 
Fachowców wszyscy znamy. I szanujemy. O ile są fachowcami, a nie "fachowcami".
A że ja mam szczęście, no to proszzzz..
1. Pralka.
Mówiłam, że zamówiłam z podłączeniem? Czyli jak to rozumiem ja:
- przyjeżdża fachowiec, podłącza pralkę JAK NALEŻY zgodnie z instrukcją, POZIOMUJE, sprawdza.
Jak to rozumie angielski "fachman team":
- przyjeżdża, podłącza, wstawia pralkę pod blat, sprawdza czy działa i wyjeżdża.
Tydzień później odkrywam co następuje:
- pralka, owszem, podłączona, ale waż spustowy jakby podłączony nieprawidłowo, bo woda z mycia garów cofa mi się do pralki. Odkryłam przypadkiem, bo składowałam w pralce rzeczy do prania. I przed praniem chciałam je posegregować. Te z dołu były mokre. Postanowiłam sprawdzić po praniu. Pralka była sucha. I przez następne kilka dni też. Ale w czwartek (pranie robię zwykle w piątki - soboty) pralka wypełniła się mętną wodą z mycia naczyń. O jakżesz mnie to wkurzyło! Najpierw obejrzałam podłączenie odpływu i mnie tak zdziwiło, że wąż leży na płasko za pralką. Zawsze widziałam węże z tym takim łukiem plastikowym. Dawaj szukać. No i jest, of course! w instrukcji, że należy to mieć, ale TRZEBA DOKUPIĆ OSOBNO! Tylko do cholery jasnej, to za co zapłaciłam jak nie za PRAWIDŁOWE podłączenie?
Amazon dupkę uratował, chociaż powinnam bardziej zacząć szarpać się z dostawcą i "fachowcami", ale mi się nie chciało, bo to nie wszystko.
2. Panele.
Mówiłam, że wymieniam? Stare wykładziny na panele? Za zgodą i za kasę właściciela? No to tak.
Koleżanka, jeszcze zanim w ogóle znalazłam to mieszkanie, powiedziała mi o swoim chłopaku, który jest budowlańcem, chciałby założyć działalność, ale na razie jeszcze sobie dorabia sam. I jakbym kogoś miała kto by chciał, remoncik, panele, coś, to ona może dać namiary. Po jakimś czasie wyszło mieszkanie, panele, no to pogadałam z kumpelą i przyszli zrobić wycenę. 
Pierwszy rzut oka na zastane panele, położone przez "fachowca" i reakcja chłopaka podpowiedziała mi, że no spoko, chyba się zna i umie. Wycena - pyk, zrobiona, pomierzone, czeka na znak sygnał.
Dostałam zielone światło od właściciela i do roboty. Dwa dni i będzie załatwione.
Yhy... No jakby nie bardzo. Podłogi nie są równe, więc nie ma lekko łatwo i przyjemnie. Całość trwała..4 tygodnie. Z awanturą pomiędzy. Bo domagałam się informacji kiedy przyjdzie dokończyć, ponieważ pierwszego dnia spóźnił się cztery godziny, następnego również coś koło tego. "Fachura" myślał także, że jak założy panele, to ja nie sprawdzę i te kilka rozwalonych i sklejonych to nie zauważę. Kazałam wymienić. A że było po awanturze, a mi to kozaczenie się nie podobało, to grzecznie wymienił. Wczoraj ostatecznie zakończył moją męczarnię. W końcu mogę mieszkać. Szczerze? Żałuję, że jednak nie zrobiłam tego sama. Serio. Ale to nie wszystko.
3. Paczka z Polski.
Sytuacja jaka jest, każdy widzi. Mój stały ulubiony kurier nie jechał, a mus już było odebrać zebrane dobra, więc ogłosiłam się na grupie, zgłosiło się kilka osób, no i jeden pan. Pasował termin odbioru, dostawy, wszystko pasowało. I zaczęła się polka. Odbiór się opóźnił. Jeden dzień, ale już komfort mi się zepsuł, bo angażowałam ludzi po drugiej stronie, żeby siedzieli i pilnowali kuriera. To już mnie zdenerwowało. 
Paczka miała być w weekend. Nie dotarła. Żadnej informacji, sama dopytywałam co się dzieje. Poślizg, bo tunel, bo coś, ok, nie ma problemu, poniedziałek będzie. Mój warunek - po 14, bo jestem w pracy. Ok. O 17 pytam znów. Dostałam telefon do kierowcy. Umawiamy się na wtorek, znów zaznaczam, że po 14, bo jestem w pracy. Ok. We wtorek dostaję wiadomość, że kierowca będzie o 12.40. Mówię, że się umawialiśmy inaczej, że po 14. Cisza. Wracam do domu, ani paczek, ani nic. Dzwonię, kierowca mnie informuje, że on musiał jechać dalej, bo klienci czekają. No kurna, nie z mojej winy nie dostarczyli w weekend, też jestem klientką. Wkurzyłam się tak, że masakra. Kierowca zebrał bęcki za swojego szefa, bo szef profilaktycznie nie odbierał. Paczki dojechały dzisiaj. Całe szczęście całe i wszystko w porządku, ale tak tego nie zostawię. Także kolejni "fachowcy".
Jeszcze by się uzbierało trochę po drodze, chociażby to, że podrapał mnie królik, ale tak naprawdę to pikuś.
Może później będzie coś ciekawszego do opowiedzenia.

PS: Tytuł adekwatny do sytuacji w kraju. Może doczeka się mojego skromnego komentarza, ale nie wiem czy jestem w stanie napisać post z samymi gwiazdkami.

czwartek, 8 października 2020

[449]. Tak się zastanawiam...

 ... czy to trzęsienie ziemi już teraz, czy może poczekać.
Bo że normalnie, czytaj spokojnie, bez problemów, nie będzie, to już chyba każdy wie. Niestety, ze mną na czele. 
Tak, naprawdę chciałam napisać post o muzyce, książkach, czymś, co raduje me serce, przemyśleniach i wogle. Ale nie nie, nic z tego.
No to tak. Kartę dostałam szybciorem. Ale i tak za późno, wobec tego zrobiłam myk i AGD zamówił Zięciunio. 
Wyboru dokonałam, przekazałam dane i...doopa. Niedostępne.
Kilka dni polowania, przeglądania, szukania i znalazłam coś w zamian, za to miało być szybko.
Miało.
Słowo klucz. 
Nie moja wina, że przyzwyczajona do punktualności kurierów i innych dostaw pomyślałam, że 13-17 to przecież na bank będą po 17, a przynajmniej ciut przed, więc nie ma problemu, z pracy wracam o 14, to przecież będzie spoko.
Taaaaaaa.
Byli przed 12. Nie zostawili, bo Młody za młody. Prawie się popłakałam do telefonu w poniedziałek. Ale oni niewzruszeni przenieśli dostawę na sobotę. Także ten, w dalszym ciągu królują zupki chińskie, purre ziemniaczane błyskawiczne i mój chlebek.
Dzisiaj za to dostarczyli i podłączyli mi pralko-suszarkę, ale nie mam serca jej włączać. Poczekam do jutra. A tu już z dostawą pokombinowałam i od 7 rano siedział u mnie pełnoletni znajomy znajomej. I Młody, który musiał gadać, bo on z angielskim to jakby się urodził. 
A serca nie mam, bo odnośnie chleba to mi się właśnie skończyła mąka. I zamówiłam sobie z wyprzedzeniem. Dzisiaj była dostawa. Ale...zginęła paczka z tą najważniejszą mąką, za to dostarczyli mąkę na pizzę. Więc będę musiała jutro po pracy drałować do sklepu.
A jeszcze o chlebie słówko. Nie rósł mi. Bo tu dość chłodno było, zanim włączyłam ogrzewanie. No i po porażkowych dwóch zakalcach, zadałam pytanie, co zrobić.
Dostałam odpowiedź, że kupić...matę grzewczą do terrarium. Kupiłam. To był zakup roku! Chleb jest zadowolony, ja też. 
No i jeszcze powiem Wam, że śmiesznie jest jak po odbiór przychodzą koledzy z pracy, bo obie strony są zawsze mega zaskoczone.



środa, 30 września 2020

[448]. Kartonada

No to już po przeprowadzce.
Żyję na kartonach. 
Pewnie jeszcze chwilę to potrwa, bo oczywiście musiało się coś namotać.
Namotało się to, że zablokowała mi się w ostateczności karta bankomatowa, a bez tego, jak bez ręki.
A zablokowała się, z moją i bankową pomocą, bo stałam się obiektem, a raczej moje konto, ataku złodziei. I znalazłam płatność w nadchodzących na jednego pensa.
Ale najpierw był telefon z banku, którego nie odebrałam, gdyż byłam w pracy. 
Zdziwiło mnie ta płatność, zaczęłam najpierw grzebać w głowie, czy aby ja nie mam jednak tego samochodu, co nim nie parkuję pod oknem, albo może czy jednak nie byłam w Lądku, żeby tam zaparkować, ale nie. Wyszło mi, że nie mam aż takiej sklerozy, i do tygodnia wstecz pamiętam.
No to co, Natt robi zamieszanie!
Napisałam, bo ciągle łatwiej mi pisać, do supportu banku. Że to nie moje, nie ja, nie wiem, nie znam się. I nie zapłacę! Na co support mi odpisał, że nie może zablokować, ale jak coś, to oni mi oddadzą.
Wiedziona instynktem, przerzuciłam całą moją kasę na konto oszczędnościowe, bo stamtąd nie ma bata, żeby mi ktoś coś.
Ale na supporcie banku się nie skończyło. Napisałam do tej firmy z Lądka.
Okazało się, że oni nie mają na mnie żadnej płatności, a miły pan, tak mniemam z imienia, napisał mi, że taka płatność to płatność kontrolna, jak się zakłada konto, potem zwracana. No ale nie ma, więc mam zablokować kartę, bo to może być kradzież, No to zablokowałam.
W międzyczasie telefon z banku i sms tym razem, że pilne i że mam się odezwać, to zadzwoniłam. I podałam numer karty ze zdenerwowania. Po czym połączenie przerwane zostało. Ale od razu zablokowałam kartę z aplikacji. Potem się okazało, że dział defraudacji jak najbardziej może prosić o numer karty, więc mi ulżyło. Ale kartę zablokowali już oni i gdyby nie kumpela, zostałabym z koszem zakupów przy kasie, z głupią miną. 
Okazało się, po rozmowie z bankiem, że mam tam próby płacenia kartą za rzeczy, o których nie mam pojęcia.
No akurat mnie musiało trafić, kiedy wybierałam pralko-suszarkę i lodówkę!
A inaczej jak kartą za nie nie zapłacę...
I tak jedziemy na chlebku, z masełkiem, sałacie, pomidorach i serku..
A nie, dzisiaj już został serek i masełko.
Dobrze, że zaczęłam znów piec, to przynajmniej pożywny chleb jest.
A o całej reszcie napiszę później.

sobota, 5 września 2020

[447]. Krzaki

Pamiętacie jak pisałam, że ludzie wyłażą z krzaków. 
No to ten.
Ja też będę. Z i w.
Bo właśnie się stało i się przeprowadzamy.
A to było tak.
Ponieważ tutaj to z dziećmi nie można, a ja nie lubię robić, że można, kiedy nie można, to postanowiłam, że się wyniesiemy. Żeby na legalu, bez stresu, ze spokojną głową.
I tak se oglądałam ogłoszenia, szukałam. Nawet znalazłam coś fajnego, ale zniknęło wzięło. 
I tak sobie siedzę w środę na przerwie i cyk. Ogłoszenie. Szybkie rzuceniem okiem w telefon, nawet spoko. Napisałam słów parę i umówiliśmy się na telefon rano.
Rano, po słabo przespanej nocy, bo Kudłata wzięła i przyjechała i mnie wkurzyła, bo ledwie usnęłam to się wtarabanili do chaty, jak do siebie i gotuj pierogi, to jeszcze rano telefon od młodego taty, co mu się córka urodziła wieczorem (ta, dla której do IKEA była wyprawa) i opowiadał. No więc na to wszystko przypomniało mi się, że miałam rano dzwonić. 
Zadzwoniłam.
Była 9.23. Wiem, bo sprawdziłam.
Usłyszałam, że ok, ale na 10 ma kogoś. Do oglądania.
To ja, że będę za 15 minut.
Rekordu w ubieraniu, myciu i dobiegnięciu nie było, bo ten ustanowiłam kiedyś w drodze do pracy, kiedy to zaspałam i obudziłam się 5 minut przed autobusem i zdążyłam. Ale i tak poszło mi szybko.
Poleciałam, bo to gdzieś tu blisko, więc nogami.
Znalazłam w gąszczu uliczek (to osobny temat zupełnie) numer pożądany i patrzę, parkuje gościu. Pomyślałam, że to pewnie ten z 10-tej, więc biegiem do bloku, wpadłam na schody, w drzwiach właściciel i mówi: -a, to pani. To oni poczekają. 
I tak stałam się posiadaczką mieszkania, bo obejrzałam i powiedziałam: biorę!
Co prawda czeka mnie malowanie, wymiana wykładzin na panele i ogólnie czyszczenie całości, ale mogę za to ściągnąć koty do siebie i mam trzy pokoje na polskie standardy, a na tutejsze two bedroom. I to praktycznie w cenie tego, co mam teraz.
I potwierdza się w moim przypadku, że zwykle to impuls i jest.
Dzięki temu będę mieć do pracy 3 minuty. 2 minuty do przystanku. Za oknem stawik, który jest pozostałością starożytnej, rzymiańskiej fosy, z ptaszyskami i zielenią. I mimo tego, że klatka schodowa jest okropna, to powiem Wam, już się nie mogę doczekać, a to jeszcze 2 tygodnie.

In touch.


niedziela, 30 sierpnia 2020

[446]. Wporzo

 Ręka zrośnięta, gotowa do użycia, eksploatowana w trybie normalnym. To tak jakby ktoś pytał.

Żyjemy sobie, czekamy na decyzję tutejszego czegoś na wzór wydziału oświaty, w sprawie wybranej przez nas szkoły. W razie czego wiemy już gdzie mundur, za ile i jaki on. Krawat, koszula, marynara. I inne. Na przykład na wf takie same wszyscy mają. Obuw tylko można indywidualnie, ale też bez szaleństwa. No zobaczymy. Na razie czekamy.
Czekamy też na inne rzeczy. Cierpliwi jesteśmy, to się doczekamy. 
W pracy leci, był mały straszek i stresik, bo zwolnienia, ale okazało się, że polecieli kosztowo, nie po zarabiających na ten biznes. Wobec czego po stresującym początku tygodnia przyszedł czas na długi weekend. 
Ogólnie biznes piekarniczy w offensywie, zaraz skończy mi się wór mąki, czas zamówić następną. Takie bagatela 25 kg. A że przeszłam już zupełnie na tutejszą to już nie ma stresu. Młyn niedaleko. Tylko biedny kurier się nanosi..
Oprócz piekarnictwa właśnie się wkopałam i jutro zaczynam przygodę pierogarską. Ruskie i mięsne. Zobaczymy jak to wyjdzie. Na razie jedna papla w firmie rozchlapała, że będę robić i już prawie mam zamówienia. A pierwotnie postanowiłam, że nie, bo mi się nie chce...
Zresztą zaczynam być rozpoznawalna. Pogaduszki przy automacie: a to ty pieczesz te chleby? No ja. No tak myślałam, że znam cię. Miłe, hłe hłe.
Ale lepsze było pójście do toalety. Łapie mnie gościu jak już wracałam i pyta: to pani piecze te chleby? No ja. To ja chcę dwa na sobotę, jeśli można. 
Podoba mi się to. 
Poza tym wszystko wporzo.

niedziela, 2 sierpnia 2020

[445]. Taki gips

Zdjęty.
Śruby, a raczej gwoździowate wykałaczki o kształcie imbusów też wyjęte. Na żywca.
Ręka się zrosła, ale teraz trzeba to ruszać i używać. W zestawie orteza, którą zakładamy tylko na noc.
Za trzy tygodnie kontrola.
Teraz przede mną tydzień urlopu, bo tak zwany shutdown. 
Dzisiaj za to wykonałam misję IKEA. Pojechałam znaczy po wyprawkę dla dzidziusia.
Nie nie, babcią nie będę, to dla koleżanki. 
Przy okazji...popłynęłam. Jak to w niebieskim. Znaczy a to dywanik do łazienki, a to słoiczki, a to słoiczki nr dwa, a to lampki do biurka, a to prześcieradła, szczotka do mycia słoików, a to dzbanek do herbaty.
I tak się powstrzymałam.
Ale wiem, że to nie ostatni raz. 
Poza tym co, piekę mój żytni chleb na potęgę. Wypróbowałam już tutejszą mąkę i jestem zadowolona. Mam już swój młyn, zakwas, który dobrze żre i rośnie. Ludziska lubią mój chleb.
I tak o.
Żyjemy, leniuchujemy, zdrowiejemy i za chwilę będziemy szukać szkoły.

wtorek, 14 lipca 2020

[444]. Aż słów brak

Tak, wiem. Miałam już milczeć o polityce.
Tak, wiem.
I wiem też, że skoro nie wybierałam, to nie mam prawa marudzić.
Ale ja nie chcę marudzić. Chociaż czuję się dziwnie z tym co się odjebało.
Nie głosowałam świadomie. Od zawsze uważałam, że ktoś, kto mieszka za granicą, nie ma zamiaru wracać, nie powinien brać udziału w meblowaniu cudzego domu. Nie, bo nie.
I tak też postąpiłam w tych wyborach. Ponieważ nie zamierzam wracać do kraju. Jeśli wrócę, będę głosować. Koniec, kropka.
Dlaczego czuję się dziwnie? Bo jakoś nie mogę ciągle ogarnąć, jak można być ślepym i głuchym, jak można patrzeć na to, co się dzieje między ludźmi, jak można mijać się na ulicy i ziać nienawiścią przy rodzinnym stole. Bo to się dzieje. Ludzie przestają ze sobą rozmawiać, obrażeni o chujwieco.
Polska jest strasznym krajem. Pięknym, bez wątpienia. Mam całą listę miejsc, w które chcę pojechać i je zobaczyć. Ale naród jest okrutny, sam dla siebie. Potopilibyśmy się w łyżce, ba! w kropli wody, bo oponent ma inne zdanie. Moja prawda jest bardziej prawdziwa, niż twoja!
A najgorsze jest to, że władza, jaka by ona nie była, z której strony i z jakim zapleczem, gardzi społeczeństwem. W mniejszym, lub większym stopniu.
I wystarczy wyjść do ludzi, po jeszcze niepewnej wygranej, ale już wiadomej - ciekawe skąd?- i powiedzieć przepraszam jeśli uraziłem kogoś w kampanii.
Wystarczy?
Serio?
Wystarczy puścić córkę, która klepnie kilka zdań u boku ojca homofoba?
Serio?
A wpisy typu: "(...) nie dla UE, Niemców, Green Deal, repolonizacji mediów (...) reforma wymiaru sprawiedliwości i samorządów terytorialnych (...)".
Naprawdę ktoś się jeszcze łudzi, że oni się będą teraz bali, bo mała przewaga głosów?
Serio?
Teraz dopiero się zacznie. Wybory za trzy lat, parlamentarne, mają w kieszeni. Mogę się założyć. Ktoś chętny?
Znajdą kolejny długopis, ten się wypisze.
Chyba, że najpierw przyjdzie kryska na Matyska, jeśli wiesz co chcę powiedzieć. Wtedy zacznie się paniczna walka o schedę.
Chyba że karty są już rozdane, ale nie można jeszcze powiedzieć: sprawdzam.
Ale to niedługo.






piątek, 10 lipca 2020

[443]. Poskładane

Właściwie nic się nie dzieje.
Poskładany. W środę była kontrola. Dostał "gips" w kolorze fioletu. A odgrażał się, że weźmie róż. Ale nie było. Pan od gipsowania zapytał, czy siedzi i gra na komputerze. Odpowiedź tak i siup gips taki, żeby nie zawadzało w palce. Wystające z ręki śrubki też były ciekawe. Ale że się ładnie goi, to następna wizyta za dwa tygodnie.
Nikt nie sprawdza naszej kwarantanny. Siedzimy więc. I z tego co napisali, to do jutra. Jutro nam znoszą chyba. Więc chyba od poniedziałku do pracy.
Luz, blues i nuda.
Ogarniamy się.
Siedzimy.
Pada. W końcu. I dobrze, bo przynajmniej chłodno jest. A jak chłodno, to pod pancerzem się nie poci. 
Inna sprawa, że starego konia trzeba myć. Włosy ma dłuższe niż ja i gęstsze, więc suszenie to jakaś mordęga. 
Chlebuję sobie. Piekę coraz więcej. Raz, że pyszne i szybko schodzi, dwa, że się spodobało ludziom. A trzy: zapomniałam, żem nie sama. Ja to jadłam bochenek kilka dni. A tu mi odkurzacz wjechał i dwa posiedzenia i nie ma.
Mam jeden przepis, który idealnie mi pasuje. Jeszcze powalczę z pszennym, ale to musi nadejść odpowiedni moment. Tak jak na zakwas, jak na żytni chleb, tak i na pszenicę przyjdzie.
A jeszcze w kwestii urzędowej.
Przylecieliśmy, a na drugi dzień dostaję maila, że mam zajrzeć na moje konto na stronie gov. Ja zaglądam, a tam: wiemy, że Twój syn przyleciał do UK. Napisz nam czy na stałe, czy mieszka z Tobą, i jaka jest sytuacja.
Przeżyłam szok. Ale zaraz przypomniałam sobie, że wypełniając druczek do kwarantanny podałam te informacje. I pięknie wszystko połączone ze sobą jest. Lubię to!


piątek, 3 lipca 2020

[442]. Koniec? Jaki koniec?

No i nie poskładali.
Znaczy założyli ładny gips, a raczej kijwieco, kompozytowe jakieś. Było tak:
- skarpetka
- skarpetka
- rolka czegoś co się namacza, zawija, ale w wyglądzie po zaschnięciu ekspresowym wygląda jak.. żywica epoksydowa - kolor do wyboru! Żółty, niebieski, czerwony, różowy, biały. Nie wiem co zrobili memu dziecku, ale wybrał biały.
- plaster
Czas: 5 minut. łącznie z pogawędką z panią zakładającą.
Potem ponowne zdjęcie, trzecie już w trzy dni. Sprawdzę dzisiaj w nocy, czy świeci.
Na zdjęciu wyszło, że owszem, kość się zeszła w jednej osi, ale w drugiej niestety nie.
Doktor zaznaczył rękę markerem, żeby było wiadomo która to chora. Mimo, że w gipsie...
Jutro więc zdejmą ten piękny "gips". Żeby dodać uroku całości: w naszym szpitalu nie ma miejsc na dziecięcym, więc jutro z rana jadę z młodym połamanym do innego miasta, zaanonsowani, zaopatrzeni w kopertę z kartami i badaniami, po teście na covid - młody.
Dwa pręty jednak. Nie wiem czy go zostawią tam i na ile, nikt mi nic nie powiedział. Ale już ustalone, że młody zostaje sam jak coś.
Tak, jestem wyrodna, ale tak naprawdę ze względu na wirusa i tak nie mogę tam zostać.
Zobaczymy więc co nas jutro czeka.
Na domiar złego potrzebowałam wydrukować papier do ubezpieczalni, żeby mi wypisali w szpitalu i dupa blada, drukarka, jedyna jaką znam w tym mieście, wzięła i padła. No to się nazywa złośliwość. Ale to pewnie dlatego, że w dzień wylotu dostałam rozpaczliwego maila od ryana, że muszę, MUSZĘ mieć druczek o lokalizacji po wylądowaniu w Berlinie, przez co pół soboty spędziłam na szukaniu urządzenia od Guttenberga, zarzucając robienie zakupów w tym czasie. Po czym okazało się, że rozdawali te cholerne druczki przed wejściem na pokład. To dlatego drukarka się zbuntowała.
No to idę spać, bo rano pobudka. O 7 stawiamy się w szpitalu..


czwartek, 2 lipca 2020

[441]. Z przytupem.

No bo jak inaczej?
Przecież zwyczajnie to nudno jest i na co to komu.
Zacznę jednak od środka.
Mamy to! Już jesteśmy razem. W końcu. Po 1,5 roku od złożenia wniosku do sądu.
A teraz obiecana opowieść.
Zaznaczam, że nie spodziewałam się tego, co nastąpiło już po moich postach.

W maju nagle wybuchła wiadomość, że loty wznawia wizz. Zakupiłam więc bilety, szczęśliwa, trochę niepewna, bo oficjalnie nic nie latało, ale że na koniec czerwca, to stwierdziłam, że przecież do tego czasu to wszystko się ładnie ułoży. Koniec czerwca, bo koniec szkoły, a także naglący, zbliżający się koniec ważności paszportu. Idealny czas, wszystko pasowało.
W międzyczasie przeniesiono mi z maja rozprawę, akurat na mój czas pobytu w kraju, więc pomyślałam: idealnie!
I wszystko szło pięknie, żarło, żarło i zdechło. Zdechło na ament.
Spędziłam dzień na kurwowaniu, tak, nie bójmy się użyć tego słowa, klęłam na czym świat stoi, najczęściej w myślach, ale często też nie tylko. W pracy zaczęłam wymyślać co można zrobić.
Plany wyszły takie:
- jadę busem. Ale przewoźnicy dali ceny zaporowe, no bo nic nie lata, to ludzie jak muszą to skorzystają. No chyba nie.
- kupię samochód. Wyszłoby taniej niż z przewoźnikiem w dwie strony.
- Kudłata mnie zawiezie. To była już jej propozycja, ale, niestety, kwarantanna po powrocie absolutnie wykluczona w jej przypadku.
W końcu wymyśliłam, że przecież samoloty nie latają tylko do Polski. Ale już do takiego Berlina a i owszem. A była też opcja do Pragi, Bratysławy, bądź gdziekolwiek, byle na kontynent i najbliżej jak się da.
No to cyk, tu rezygnacja, tu bilety. Ale jak z Berlinowa dostać się do kraju? Z pomocą przyszła mi kumpela, która...przysłała mi mema. Od słowa do słowa: przecież stamtąd jeżdżą flixbusy do Poznania. No to bosko! Obiletowałam sobie cały trip, od Londynu, do Londynu. Wszystkie w te i wewte. Szczęście na mnie spłynęło.
No i tak już sobie siedzę na Schonefeldzie, czekam na fliksa, przeglądam bilety i...o kurna. W jednym bilecie pomyliłam datę. Więc anulacja, wniosek o zwrot, kupno nowego. Jest.
Dojechałam, załatwiłam, odbyłam sesję w sądzie, z przefajną panią sędzią, no i powrót.
W Poznaniu spotkałam się z kilkoma osobami no i idę z kumpelą już na autobus do Berlina. Jeszcze kawiarenka, młody szaleje na elektrycznej hulajnodze, o którą wiercił mi dziurę w brzuchu od rana.
Siedzimy, pijemy napoje i wtem jedzie karetka. Podniosłam się, patrzę gdzie młody. Kumpela na to: daj spokój, to nie po niego, nie przyjechaliby tak szybko.
No i minutę później przychodzi młody, blady jak ściana, prawie mdlejący. Wystarczyło spojrzenie na rękę i już wiedziałam. Życie mi przeleciało przed oczami, cała wyprawa, męczarnia z nią związana, wszystko to miało zakończyć się na SORze. Przecież to zawsze jakieś pięć godzin, a ja mam autobus za dwie. Poszliśmy do szpitala dziecięcego, bo blisko było. Przyjęli nas od razu. Złamanie obu kości, jednej z przemieszczeniem. Nie ma mowy, żebyśmy zostali na noc, no nie, nie, nie. Pan doktor, pełen zrozumienia zaordynował zaopatrzenie bez nastawiania, dostaliśmy przeciwbólowe, dodatkowe bandaże, w razie gdyby nas nie chcieli przepuścić przez kontrolę, bo oni słyszeli, że często nie chcą. Ale kontrola niemiecka była spoko, zapytali mnie nawet co on sobie zrobił. Pan gwizdnął z wrażenia usłyszawszy, że dwie godziny przed wyjazdem to się stało.
Przylecieliśmy. Prosto do szpitala. Zdjęcia z Polski odczytać nie można, więc podjęto decyzję o zdjęciu ponownym. Ponieważ byłam obecna na RTG widziałam jak teraz wygląda wszystko. Kość się nastawiła. Ale jutro będą mi go składać i decydować co dalej. Bo jest młody i się zrośnie. W Polsce miałby wstawione dwa druty.
Także ten. Jak chce ktoś wycieczkę ekstremalną, to zapraszam. Zorganizuję za free.
Nie polecam jednak osobom o słabych nerwach.
Idę spać.

czwartek, 18 czerwca 2020

[440]. CDN - przypisy

To pędzę z wyjaśnieniem, cobyście się nie denerwowali.
Wszyscy żyją, zdrowi, po egzaminach, luz.
Ale rypło się najważniejsze. Miałam zjawić się w kraju, zabrać co moje i wracać. Loty zapłacone, samochód wynajęty, termin nadciąga... i jeeeeeeeeb z samego rana, że takiego wała, lotu nie będzie. Żadnego lotu.
A ja muszę. MUSZĘ. Bardzo MUSZĘ.
No to domyślić się można, że kto jak kto, ale plan awaryjny to ja już mam. No nie?
Trochę tylko mnie przeraża. Tak ciut. Ociupinkę. I oby teraz nic na mej drodze nie stanęło, bo jak się zeźlę, to ...
No ale tak jak napisałam - CDN...

środa, 17 czerwca 2020

[439]. CDN

Wiecie co.
Ja nie mogę normalnie.
To znaczy ja mogę, ale życie swoje, bez ostrzeżenia i czymanki.
Tak, dokładnie to chciałam napisać.
Nie ma to jak przy śniadaniu, udławić się wiadomością z kraju oraz patrzeć jak misternie zbudowany ciąg przyczynowo-skutkowy rozsypuje się niczym szkło z bocznej szyby samochodu w trakcie wypadku (wiem co mówię). Niby nic ci się nie stanie, ale za cholerę nie złożysz już z tego okna.
I tak właśnie..




No to, że tak powiem, ciąg dalszy nastąpi...

poniedziałek, 15 czerwca 2020

[438]. Domyśl się

Z natury lubię wiedzieć lepiej. 
Jak czegoś nie wiem, to muszę sobie doszukać, doczytać, albo nie zajmuję się tematem.
I tak na przykład moja, nierówna jak na razie, walka z angielskim to takie pasemko zwycięstw i porażek. Nie w sensie, że palnęłam coś głupiego, chociaż to też, ale tego nie kontroluję, znaczy nie zwracam uwagi. Znaczy jak palnę, to wiem, że palnęłam i zaraz się tłumaczę. Znaczy dookreślam o co mi chodzi.
Ale najgorsze jest wtedy, kiedy w krótkim czasie mam nagromadzenie akcentów, wymowy, cierpliwości i niecierpliwości rozmówców. 
No to opowieść!
Zmierzały do końca moje tabletki na tarczycę. Zostało mi kilka, więc zadzwoniłam do przychodni, gdyż zamknięte i nie wpuszczają. Pani nr 1 kazała wysłać maila z zapotrzebowaniem.
Co też uczyniłam skwapliwie. To był poniedziałek.
Ale jakieś 3 dni później, a raczej noce, kiedy się nagle przebudziłam, doznałam olśnienia, że na końcu przed małpą ma być s!
Wstałam rano i wysłałam ponownie maila z s na końcu. To był czwartek. 4.
W poniedziałek zadzwoniłam do przychodni, gdyż ani be ani me, ani nic. 
Pani nr 2 kazała mi sprawdzać skrzynkę pocztową. Znaczy tak ją zrozumiałam, bo była niemiła i zirytowana. 
Dzisiaj. 15. Dzwonię. Że nie dostałam, wysłałam, od 6 dni nie mam tabsów, martwię się, ratunku.
A tam moja ulubiona Pani nr 3, która już na moje nazwisko reaguje tak: AaaaaLllllEeeeee. WwwwYyyyySsssŁłłłłłAaaaaLllllIiiiiiiŚśśśśMmmmmYyyyyyy. 
To wiedziałam przecież!
Dooooooooo AaaaaPpppppTtttttEeeeeeKkkkkkkIiiiiiii.
Parsknęłam śmiechem. 
Czyli spełnił się scenariusz, który sobie wydumałam stojąc dzisiaj na linii, że może oni do tej apteki wysłali, ale jak oni mnie tam rozpoznają, co muszę mieć, żeby potwierdzić, że to ja, a w ogóle to czemu ja o tym nie wiem?
Leki leżały tam od piątku, 5.
Niestety, nigdzie ta procedura nie była opisana, a stronę przychodni obejrzałam i przeczytałam wzdłuż i wszerz. 
Teraz wiem.
Szkoda, że nie powiedziano mi tego jak pytałam o receptę. Ale to nie była moja Pani nr 3.
A za leki zapłaciłam równe zero.

PS: musiałam włączyć moderowanie komentarzy, bo spamu mam tyle, że bania mała. A nie chce mi się siedzieć i kasować. :)

czwartek, 4 czerwca 2020

[437]. Światełko w tunelu.

I to nie jest lokomotywa drodzy Państwo!
To jest najjaśniejsze światełko od półtora roku. Szansa, że to już, za chwilę! W końcu!
Ale o tym później. Tak bliżej terminu. Czyli zaniedługo.

A u mnie co.
No to, że wróciłam do pracy, i był to powrót z tych bolesnych. Fizycznie bolesnych.
Dziękuję też sobie codziennie w lustrze, że jednak ruszyłam tyłek z krzesła i ćwiczyłam, bo bez tego zapewne wracałabym do domu czołgając się, albo pełzając. A tak droga, która normalnie zajmowała mi 10-12 minut, zajmuje mi obecnie TYLKO pół godziny!
Okazuje się bowiem, że ćwiczyłam, owszem, ale nie te mięśnie co trzeba! Znaczy tamte też trzeba, tylko nie przewidziałam, że jednak pozycja stojąca wymaga wzmocnienia zupełnie innych, niż te do  wyrabiania kształtnych pośladków, wykroków i deski. Chociaż te do deski jakoś odruchowo spinam, kiedy targam rzeczy w pracy. W każdym razie schemat wyglądał tak:
- poniedziałek: umarłam, ale postanowiłam dostać się do domu i tam już nie wstać. Przynajmniej do rana. Nogi odmówiły posłuszeństwa i każdy krok wymagał ode mnie koncentrowania wszystkich sił i mocy na stawianiu stóp jedna przed drugą. I tak dotarłam do domu.
- wtorek: umarłam mniej. Nogi w dalszym ciągu krzyczały, że chyba oszalałaś, ale udało się doczłapać szybciej do domu. O jakieś dwie minuty.
- środa: nogi już sobie dały spokój, bolą jak cholera, ale już nie krzyczą. Dojście do domu zajęło 25 minut, za to odezwały się plecy, które powiedziały, że nie, one mają w dupie. Dosłownie.
- czwartek: kapitulacja nóg. Odzywają się tylko stopy, stawy skokowe i chyba jakieś mięśnie na piszczelach, nawet nie wiedziałam, że tam coś oprócz skóry i nerwów jest (o nerwach wiedziałam aż za dobrze, szczególnie jak znajdowałam tą częścią nogi jakąś szafkę, czy inny przedmiot). Plecy w ofensywie. Mówią, że mają w dupie jeszcze bardziej. A ja mam lordozę nabytą. Przeprost pleców. Uj wi co, w każdym razie lekko nie jest.
- piątek: a nie, piątek będzie jutro, to może nie będzie tak tragicznie.
W każdym razie jakoś się muszę na nowo przyzwyczaić. Do treningów wrócę lada dzień, chociaż powiem szczerze, że próbuję chociaż trochę, chociaż rozciągnąć, jakieś przysiady, skłony i inne. Najbardziej się cieszę, że to nie korzonki, żadne bóle nerwowe, tylko zwyczajna mięśniowa masakra.
Strach pomyśleć co by było, gdybym się nie ruszała.
I tak o.
A w pracy zmiany, ścieżki jednokierunkowe i labirynty. Weź się udaj do toalety na szybko. Ha ha, powodzenia! Dlatego wycieczkę takową planuję z wyprzedzeniem. Nawet tylko po to, żeby się przejść, ściągnąć maseczkę, umyć spocony dziób, odetchnąć pełną piersią. Zresztą kumpel, który nas zastępuje w takich przypadkach sam nas wygania mówiąc: sio, na spacer!
Bałam się tych maseczek, bo ja nie mogę mieć zakrytej twarzy, żeby oddychać. Nie ma mowy, żebym zakryła się kołdrą cała, albo kocem. Żadne takie. Ja się duszę nawet jak ktoś leży za blisko mnie. A już nie ma mowy o wtulaniu się w czyjąś koszulę. Takam romantyczna.
Ale o dziwo, po pierwszym ataku paniki, zaparowaniu okularów, odparowaniu, dopasowaniu drucika do nosa poszło jakoś sprawnie.
Wiem już od dawna, że nie mogłabym  być chirurgiem. Bo w rękawiczkach nie umiem. A teraz jeszcze ryjówka, która zasłania mi pole widzenia. No way!
I tak sobie żyję.
O całej reszcie polityczno-społeczno-epidemiczno-edukacyjno-kulturalno-społecznej nie gadam.
Ciśnienie mam w normie, nie będę sobie go podnosić. Po co.

piątek, 22 maja 2020

[436]. Śmierć

Zaczynałam kilka razy.
Ale zawsze wychodziło siano.
Postanowiłam poczekać na jakiś temat, który będzie wart poruszenia, opowiedzenia, poświęcenia mojego czasu.
Niestety.
Chyba wolałabym pisać o sieczce, nudzie i pierdzeniu w stołek.
Ale nie mogę.
W piątek, zeszły, umarło coś, co kształtowało mnie muzycznie i światopoglądowo. Miąchało moją duszę, układało jej poszczególne warstwy, dało efekt obecny. Taki, że bez muzyki żyć nie mogę. Że nawet jak zapętlam jeden zespół i leci pół roku, to mnie to nie męczy. Albo jeden gatunek. Ale wiem, że jeśli nagle poleci jazz, country, albo trochę popu, to ja to podchwycę. Nie umknę przed Eminemem, Behemothem, czy nawet, Britney. Bo we wszystkim znajdę coś, co zagra. Bo Trójka nauczyła mnie, że nie tylko punkrock, metal, czy kawał dobrego rocka, czy trzy wymiary gitary, ale i strefa rock'and'rolla wolna od angola, alternatywa i mroczne zakamarki Beksińskiego. Głęboki, zapadający w pamięć głos Zembatego, Andrus, powtórka z rozrywki i do serca przytul psa. I lista. Lista, która była dla mnie wszystkim, czymś, co powodowało, że gotowa byłam poświęcić imprezę piątkową, tylko po to, żeby posiedzieć z uchem przy głośniku. I wszystko inne, które było ze mną codziennie.
Jednak z roku na rok mniej.
I tak naprawdę nie chodzi wcale o trójkę. Ani o moje wspomnienia.
Chodzi o to, że obejrzałam posiedzenie komisji jakiejś tam w senacie odnośnie listy przebojów.
I to zabiło we mnie wszystko.
Bo dotarło do mnie z całą rozciągłością, że tak właśnie funkcjonuje ta władza.
Argumenty. Wytknięcie, pokazanie, obnażenie błędu, a władza udaje, że problem nie istnieje.
Coś na poniższej zasadzie:
- ale ty robisz źle!
- chyba ty!
- ale naprawdę robisz to źle!
- a twoja matka jest gupia!
Trochę taka piaskownica.
Tylko, że nic nieznacząca lista spowodowała, że zrozumiałam, że tak właśnie działa wszystko w tym kraju. Rzeczowe argumenty są zakrzyczane.
Grochem o ścianę. A ściana ma to w dupie. I udaje, że nic się nie dzieje.
Umarła we mnie cała reszta sentymentu, miłości i patriotyzmu.


piątek, 24 kwietnia 2020

[435]. Dzień jak każdy poprzedni.

Tak się składa, że wiem, że posiedzę w domu jeszcze miesiąc. A i to nie wiadomo czy nie dłużej. Całe szczęście, że dostaję państwową pensję. Przynajmniej finanse nie spędzają mi snu z powiek.
Właściwie nie ma o czym pisać, bo co ja tu mogę robić. Jeść, gotować, trenować, czytać, uczyć się.
No to gotuję. To, co akurat mogę z tego co mam w swoich zasobach. Odnawianych raz w tygodniu. Ale wiadomo, akurat wtedy, kiedy nie możesz wyskoczyć do sklepu, to akurat potrzebujesz A, B i masz ochotę na C. Też tak macie? Z jednej strony to wkurzające, ale z drugiej każe myśleć, weryfikować, próbować i kombinować.
No i ja odczuwam ogromny, nieskończony, wszechobecny, kosmiczny brak mąki pszennej (bardziej niż papieru toaletowego!). Zwykłej. I chlebowej 720. Mam pszenną 2000, mam orkiszową, ale pszenna zwykła mnie dobija. Do tego stopnia, że idę do kuchni, wazę torebkę, stwierdzam, że jak użyję te 250 g, to jeszcze zostanie mi na naleśniki, ale już nie będzie do chleba, albo do bułek, ale może bułki nie będą dobre z orkiszowej, albo 2000, to może jednak te naleśniki, po czym wracam do kompa i w sumie nie robię z mąką nic. Bo oszczędzam te 368 g, które mi zostało.
No i dzisiaj była pizza, na spodzie z orkiszowej. No coś w deseń paździerza, ale dodatki dały radę: sos z passaty, pieczarki, papryka, mój suszony schabik i tona sera. Uwielbiam angielskie sery. Jestem fanką.
Z innej dziedziny mej marnej egzystencji. Trenuję. Dwa razy dziennie. Już mi to weszło w nawyk. Taki mały nawyczek. Jeszcze czasem próbuję wymyślić, że dzisiaj nieeee, po czym zbieram tyłek, przebieram się w ciuchy sportowe, czyli szorty od piżamy, buty do biegania, ale sportowy stanik, profesjonalnie trzymający to i owo w miejscu, kiedy skaczę, i zabieram się do targania hantli, skłonów, przysiadów i takich tam wygibasów. Zweryfikowałam ostatecznie moje zaufanie do kadry trenerskiej, zwolniłam jedną, zatrudniłam dwóch innych. żeby mieć urozmaicenie. Rano jeden, wieczorem drugi. A co. Facetów do powyzywania, kiedy pot po dupie się leje, nigdy dość.
Byłam też na lekcji w podstawówce. Fizyka akurat była, przedmiot, którego nienawidziłam, ale o dziwo, wiedziałam co kobieta mówi. Zmęczyłam się okrutnie tą lekcją i stwierdziłam, że więcej nie, ja w tym czasie to jednak będę robić w-f i angielski.
No i jak ten angielski wzięłam do ręki wczoraj, jak usiadłam wygodnie, jak zaczęłam czytać, to...przyśniła mi się moja siostra i się obudziłam. Taka intensywna lekcja. Ale zrobiłam od nowa zadania, posprawdzałam z kluczem i jestem gotowa na dalsze przygody w tym temacie.
No i co jeszcze.
Piękna pogoda za oknami. Ciepło. Słonecznie. Nie pamiętam kiedy ostatnio padało. Martwi mnie to.
Jutro kolejny dzień. Taki sam jak dzisiejszy. No może trochę inny, bo przyjadą do mnie dwa razy cięższe hantle. Będzie ogień!
Trzymajcie się tam. Odezwę się jak coś ciekawego się będzie działo. Na przykład przytrzasnę się matą do ćwiczeń, albo strzelę sobie z gumy, bo ta najbardziej heavy to jest jak dętka od roweru, nie wiem kto ma siłę, żeby to rozciągnąć.

piątek, 10 kwietnia 2020

[434]. Dziennik

Piątek. Sprawdziłam w kalendarzu na pasku na dole ekranu. Bo się gubię w datach i dniach.
Zwyczajnie mnie to nie obchodzi obecnie.
Za oknem pięknie, ciepło i słonecznie. Gdyby ktoś wątpił, tak, jestem w UK. Rzekomo deszczowym i mokrym. Nie wiem o co Wam chodzi.
Opowiem Wam co dzisiaj robiłam.
Otóż po nocy, względnie przespanej, bo nie chciało mi się spać, bo ostatnio wstaję w południe, bo mogę, wstałam dość wcześnie, bo o 9.30.
Nastawiłam chleb do pieczenia. Leżakował nocą w lodówce, potem się grzał i upiekłam go.
Wyrósł mi idealnie, jest odpowiednio miękki. Pychota!
Takiej radości to nie widzieliście jeszcze.
Trzy wcześniejsze próby były zjadliwe, aczkolwiek nie spełniały moich oczekiwań.
A tu proszę. Umiem!
No i dzisiaj zdejmę z haka schabik suszony. Już się nie mogę doczekać. Uwielbiam.
Potem poszłam na siłownię. Jak codziennie. Dzisiaj mam zakwasy, boli mnie dupa i bolą nogi, te tylne mięśnie, ale za to spłaszcza mi się brzuszek. No może tylko ja to widzę, ale skoro ja to widzę, to tak jest! Co prawda muszę zakupić sportowe bra, bo mi prawie cycki urwało, ale to potem, jak już wszystko wróci do normy. Może jutro przykleję je na coś, taśmę malarską, owinę bandażem, żeby nie latały, bo trochę szkoda. Taki żacik.
Fakt jednak jest taki, że ćwiczę.
Ćwiczę też warsztat językowy, chociaż trudniej mi się do niego zmobilizować, niż do wykroków i skłonów. Serio.
Byłam też ostatnio w SPA. Bo wiecie, odrost mam taki, że mogłabym się obciąć i miałabym już swój siwo - nijaki kolor. No to zrobiłam go na róż. Wytargałam połowę tubki, co mi ją Kudłata tu zostawiła, nie wiadomo po co. Mało było, ale co tam. No i czaicie: JA na RÓŻOWY. To już naprawdę głęboki stan zmian umysłowych. Oby na tym się skończyło.
A poza tym jestem zdrowa, tak mi się wydaje. Może tylko niezdiagnozowana. Oczywiście o psychikę chodzi, bo reszta w porzo.
Obejrzałam już trochę zaległych seriali, filmów, nasłuchałam się muzyki do wypęku.
Zdechł mi rybek, niestety. Teraz gadam już tylko do siebie.
Za to Kudłata kupiła królika. Świat zwariował.



niedziela, 5 kwietnia 2020

[433]. The Wall

Miałam się już nie wyzewnętrzniać odnośnie tego co się dzieje. A w szczególności w polityce. I edukacji.
Ale nie mogę. Z kilku względów nie mogę. Choćby dlatego, że ciągle dotyczy ona mojego syna.
Wiemy wszyscy, co leci w telewizji. Tej misyjnej. Rządowej.
Nie jestem dyplomowanym nauczycielem. Jestem prawie nauczycielem.
Moją obroną na to, co się tam dzieje jest śmiech. Często przez łzy i często z takim wkurwem, że aż boli.
Na dodatek zarzucono mi hejt. Bo biedne te panie tam.
Otóż nie. Hejt to byłby wtedy, gdybym napisała, że pani A ma krzywy zgryz, jest gruba i brzydka, a pani B sepleni. Pani C wygląda jakby miała się porzygać, albo coś ją bardzo boli, a pani D to już w ogóle odjechała, bo nawąchała się bezołowiowej.
Moja ocena dotyczy przekazu merytorycznego. Nauki (to są w końcu lekcje, które mają czegoś uczyć). Błędów karygodnych, które nie powinny być puszczone w eter.
Owszem, ktoś to spieprzył, nie sprawdził, nie zastosował korekty, ani merytorycznej, ani technicznej. Może celowo, w końcu lekarzom zamyka się gęby, to i strajkującym nauczycielom też można. A kiedy jest najlepiej? Kiedy się ich ośmieszy. A teraz wszystkie oczy rodziców skierowane są na wątpliwej sławy naukę online.
Z drugiej jednak strony nie wyobrażam sobie iść do telewizji, czy gdziekolwiek, nawet jeśli mam mało czasu na przygotowanie (do tego jeszcze wrócę) i nie umieć sklecić poprawnie zdania, nie poprawić się, jeśli się przejęzyczę, czy też nie przygotować poprawnie slajdów.
Nie wyobrażam sobie pójść przed kamerę i gadać byle co.
Teraz jest płacz i zgrzytanie zębów, bo nie wyszło na całej linii. Bo ktoś to zauważył, zapewne rodzice siedzący w domu z dziećmi i z przymusu oglądający to gówno, które zaserwowała nam telewizja.
Bo to nie jeden błąd w wypowiedzi, tylko seria błędów, w wielu wypowiedziach, wielu ludzi.
Czas na przygotowanie był zapewne kluczowy. Z tego co czytałam to było praktycznie z dnia na dzień, bez pomocy, bez zaplecza. Ale byli tacy nauczyciele, którzy odmówili! Dlaczego? Bo może mają swoją godność? Bo może nie są z łapanki i nie zgadzają się na wypromowanie swoją twarzą bubla. Dodatkowo, czas na przygotowanie. Nauczyciele występujący przed kamerą nie wyglądali, jakby dopiero co skończyli studia. Nie wiedzą zatem czego uczą? Nie potrafią ze swoich konspektów, które piszą przecież do każdej lekcji, czy tematu skleić sensownego przekazu?
Nie zgadzam się na takie coś. Nie zgadzam się, że należy współczuć tym biednym paniom. Popełniasz błąd, robisz gówno, to nie dziw się, że obrywasz za to, i że to gówno przyklei ci się do podeszwy.
Uczeń za takie coś dostałby pałę, połączoną często z poniżaniem i wyśmianiem przed całą klasa*. Może dobrze się stało?

PS: są też bardzo fajne lekcje, które są bez błędów, ciekawe i nauczyciele dali radę przygotować się do nich. Więc skoro mogli, to znaczy, że można. Nie ma przeproś.
*tak, to się ciągle zdarza. Na przykład przytyki z powodu długich włosów, szczupłej figury u chłopca i jego wygadania. Kiedy nauczyciel ze stażem kilkudziesięciu lat nie ma nic do zaoferowania dzisiejszej młodzieży, poza odpytywaniem, musi się bronić przed trudnymi pytaniami. Czym? Własnie tym. Rzuceniem jednego z uczniów na pożarcie. Bo klasa zapamięta słowa: wyglądasz jak dziewczynka. Albo: Rysujesz? zupełnie jak dziewczynka.




sobota, 28 marca 2020

[432]. Bunt. To grunt.

Po tygodniu totalnego niewychodzenia z domu, wyszłam na świat. Biegiem, chyłkiem, bokiem. Musiałam. Prąd mi się kończy, więc wzięłam wiaderko i pognałam. Mam prąd na doładowanie, a nie można tego zrobić online, więc mus był. Kudłata nie wiadomo kiedy przyjedzie, więc nie mogę zostać bez kilowatów. Tym bardziej, że zaraz będzie piekł się trzeci w mojej karierze kwarantannowej chleb na zakwasie.  (a propos, czy odkładany do lodówki zakwas mam wkładać do czystego słoika, czy zostawiać w tym używanym? Dajcie znaka w komentarzu, bo na razie w czystym wyparzonym wstawiałam, ale ...).
Więc poleciałam. Stres i trauma niebywała. Otworzyć se drzwi przez kurtkę (przycisk) czy łapą? A w drugą stronę? Dałam radę, ręce umyłam potem, jest spoko.
W sklepie pusto. I na półkach i w ludziach. Maksymalnie 2-3 osoby, reszta, jakieś trzy, na zewnątrz w odstępach co dwa metry. Mijany autobus wiózł jedną osobę.
Ulice puste.
Nie będę pisać tu o samej epidemii. Mamy tego w codziennych wiadomościach pełno.
Przeraża mnie tylko, jak się wszystko rozgrywa. Nocne zmiany w prawie. Ignorancja. Kretynizm. Ludzie znani wypisują bzdury na temat tego, że trzeba pracować, nie można się zamykać, bo gospodarka padnie.
Szczerze?
JEBAĆ GOSPODARKĘ.
Ekonomia to ostatnia rzecz, na którą powinniśmy w tym czasie zwracać uwagę.
Gospodarka się podniesie, przejdzie swoje, wszyscy przejdziemy, ale podniesiemy się z tego.
E-szkoła? O kant dupy to rozbić. Co z tego, że dzieciaki nie podeszłyby do egzaminów i matury? Gówno z tego. Nikomu nic by się nie stało. Wiecie co się dzieje w domach, gdzie jest dwoje, troje dzieci w różnym wieku? Np. jedno przedszkole, dwoje w szkole, jeden komputer. Każde ma zajęcia na 8:00. Które jest ważniejsze? A co jeśli zerwie się net w trakcie egzaminu? Zepsuł się nam komputer. Całe szczęście tylko systemowo i serwis to ogarnął, ale wyobraźmy sobie, że pierdolnie coś konkretnie. Nie masz kasy na nowy, bo skąd. Co powiesz w szkole? Kto to uzna za usprawiedliwienie?
Dlatego szczerze mówię, że mam w dupie egzamin próbny, mam w dupie egzaminy, lekcje i wszystko inne. Świat się nie zawali.
Rośnie we mnie bunt. Miałam się nie przejmować tym, co się dzieje w Polsce. Nie mogę. Bo coraz bardziej mnie to wkurza.

czwartek, 26 marca 2020

[431]. I zwolnienie.

Bo boli mnie gardło.
Bo boli mnie głowa.
Bo mam gorączkę.
36,9 w najwyższym punkcie, a to dla mnie jak  38,9.



Tak to jest, jak świeci słońce, ale jest zimno n dworze, a w chacie gorąco, a dziecko podjeżdża pod dom nową furą, a ty nie możesz zejść i pooglądać, ani się przejechać, tylko leziesz na balkon, jak ten dureń, w koszulce na ramiączkach i bez kapci.
A potem pół dnia jeszcze wietrzysz chatę, bo grzeją ciągle i nie ma czym oddychać.
To teraz cierp.
No to cierpię.
Ale drugi chleb wyszedł rewelacyjnie!
Zakwas się starzeje. Znaczy już raz był dokarmiany. Za kilka dni znów go uruchomię, bo chleb mi się skończy.

PS: Gardło mnie boli jak przy anginie. Ten ból rozpoznam zawsze, bo żyłam z nim kilkadziesiąt lat.
Także nie ma strachu :)

wtorek, 24 marca 2020

[430]. Przyśpieszenie

Wszystko nabrało tempa.
Jeszcze tydzień temu społeczeństwo miało się uodparniać poprzez zachorowania, dzisiaj nastąpił zakaz wychodzenia z domu. Tylko po zakupy pierwszej potrzeby, do apteki i ewentualnie do pracy jak trzeba. Niby na spacer w odosobnieniu też można, ale to bez sensu. I zakaz spotkań powyżej 2 osób.
Co za zmiana!
A ja dzisiaj musiałam wyjść. Do urzędu po papiery.
Pojechałam rano.
Papiery mam.
Ale rozwaliło mnie totalnie dwóch staruszków, którzy przyjechali na swoich wózeczkach, żeby gotówką zapłacić podatek. Gotówka to słowo kluczowe. Wywołała ona panikę u pań w okienkach. Bo nigdzie obecnie nie przyjmuje się gotówki, może poza sklepami.
Powiem Wam, że ta podróż, przy okazji dokupiłam mąkę i makaron oraz wędlinę, wykończyła mnie bardzo. Chyba psychicznie. To straszne.
Wieczorem napisała Kudłata. Weszłam na BBC i tak, zamknęli ludzi w domach. W końcu.
Nadszedł sprawdzian dla mojej silnej woli.
Dla mojej systematyczności.
Dla prokrastynacji.
Dla lenistwa.
Zobaczymy.

niedziela, 22 marca 2020

[429]. Apdejt

Ot, mała zmiana.
Fabryka zamknięta na cztery tygodnie. Bo odbiorca stoi.
Na razie 4 tygodnie.
Więc.
Siedzę w domu.
Robię plany.
Ćwiczę.
Próbowałam upiec chleb, ale coś nie pykło, jakoś słabo rośnie, więc podejście drugie będzie zaraz.
Co jeszcze.
Seriale.
Filmy.
Porządki.
Książki.
Muzyka, duuużooooo muzyki. Alexa pomaga. Mówię: Alexa, graj, cyganie jednooki! I ona gra. Na przykład leci właśnie Wodecki Zbigniew - Zabiorę Cię dziś na bal..
Za oknem słońce.
Ale siedzę. Nie wychodzę.
I nie, nie zwariuję. Przeczekam. Nie będę ryzykować.
Co robi reszta UK? Z tego co widzę staruszkowie szlajają się po sklepach i autobusach, po ulicach, wszędzie pełno. Nie wiem jak w galerii, bo nie chodzę. Nigdzie nie chodzę. No chyba że skończy mi się zapas jedzenia, albo to co mam nie da się już ze sobą pożenić w jednym garnku, to pójdę.
Trzymajcie się.
Zostańcie w domach. Serio.

wtorek, 17 marca 2020

[428]. Bez paniki

Nie panikuję.
Nie imaginuję sobie apokalipsy.
Nie ważę lekce jednakże pandemii.
Myję ręce i nie łażę nigdzie.
Oprócz pracy.
Bo praca ciągle jest i no cóż.
Zmiany widoczne są. Na przykład przychodnie pozamykane. Nikogo nie przyjmują, chyba, że to jakieś umówione i ważne. Mnie na przykład odwołali pobranie krwi i nie wiadomo kiedy będzie.
W pracy wywalili wszystkich: ciężarne i przewlekle chorych na domową posiadówkę. I dobrze.
Dużo osób też skorzystało z tego, że skoro za siedzenie w domu płacą to oni na dobrowolną kwarantannę poszli. Z reguły Polacy, dla ścisłości..
Poprzesuwali nam godziny tak, żeby zmiany się nie kontaktowały. Czyli wracam do domu po 23 i to nie jest fajne. Ale ogólnie nie narzekam.
Ostatni tydzień dałam sobie w kość. Nieświadomie. Zostałam na dodatkowych godzinach w niedzielę, 12 godzin. A potem cały tydzień na rano. Z sobotą włącznie. Zajechałam się jak koń na westernie, w sobotę liczyłam minuty do końca i wcale nie odpoczęłam w 1,5 dnia.
Głupia ja.
Dbajcie tam o siebie, zachowujcie rozsądek, nie czytajcie fejków i głupot, przesiewajcie informacje przez sito wiedzy, bo jak widzę co ludzie publikują i co się dzieje, to mnie szlag trafia.

A tu wyjaśnienie, dlaczego ludzie rzucili się na papier toaletowy.


środa, 4 marca 2020

[427]. Dobry dzień

No i wczoraj to ja miałam dzień zakręcony jak kawałek sznurka w kieszeni.
Fryzjerki szukałam z google maps. W końcu zdesperowana napisałam, że ni chu chu nie znajdę, i...stanęłam przed jej drzwiami.
Obcięła mnie tak, jak jeszcze nikt. Jestem bardzo zadowolona. A nagadałyśmy się, jakbyśmy się znały sto lat. Coś czuję, że to będzie miłość. Do kunsztu fryzjerskiego.
Sprzedawca od nieszczęsnej paczki na werandzie oddał mi pieniądze. znaczy czekam, aż wpłyną na konto. W ogóle to smieszny gostek, bo mi napisał, że odda jak wystawię mu pozytywny komentarz. To mu napisałam, że jedyny jaki mogę teraz wystawić to negatyw za brak dostawy. I jak odda, to mu wystawię. Oddał. Dostałam info, że w ciągu kilku dni. To ja poczekam.
A żeby było śmiesznie, to nie pamiętałam jakie dokładnie buty kupiłam i zamawiając na amazonie, bo te pierwsze na ebay, wybrałam dokładnie takie same. Przypadek? Nie sądzę. Za to amazon dostarczył paczkę w niedzielę (tak, ubolewam, że ten biedny kurier musi o 8 wieczorem w niedzielę zapierniczać do mnie z paczkami), bo mam opcję dostawy natentychmiast. Ale nikt mi nic na werandzie w nibylandii nie zostawia. A i moja głowa spokojna. Niestety, nie ma w tym mieście paczkomatu.
I tak się kręci.
Co prawda, paczka do mnie z Polski nie dotrze w tym tygodniu, ale nic nie mogę poradzić. Chociaż zła jestem jak osa.

wtorek, 3 marca 2020

[426]. Lista spraw

Czas był zapisać sobie to i owo.
Na ten przykład ile i za co, komu, kiedy.
A także gdzie i kiedy. No i z kim i jak.
I tak dzisiaj poszłam se zrobić brew, żeby już nie mieć kawałka krzaka bez ładu i składu i bez koloru.
Jutro idę do fryzjera, żeby na łbie też był bałagan kontrolowany, bo w głowie to nie wiem, czy kiedykolwiek się uporządkuje.
W sobotę tradycyjnie na pazurki.
A także może paczka z dobrem wszelkim. O ile kurier zabierze z punktu A do punktu B. Bo w zeszłym tygodniu nie zabrał i cierpiałam z tego powodu.
Jutro jeszcze do urzędu, spróbować załatwić coś ważnego. Za dwa tygodnie na pobranie krwi drugie. Oraz na screening, czyli przegląd, cytologię i wywiad.
Z okazji dzisiejszych brwi odwiedziłam stare kąty i stwierdzam, że ja chcę tam mieszkać. Wrócę tam, choćbym miała se namiot rozbić nad stawikiem.
Z rzeczy mniej przyjemnych, jakiś sku.wesyn za.ebał mi paczkę spod drzwi. No cóż. Inne troszkę zwyczaje, kurier zostawił na werandzie, której nie posiadam i nie zamierzam mu tego odpuścić. A kto sobie przywłaszczył moje buty robocze to ja się domyślam. I jak się wkurzę, to pogonię polską meliniarnię.
Niestety, taki obraz i podobieństwo. Wstyd się przyznać skąd się jest.

poniedziałek, 24 lutego 2020

[425]. A

Chciałam powiedzieć, że nie mieszkam już sama.
Czuję się dziwnie, bo wiem, że ktoś ze mną jest, słucha mnie i opowiada kawały.
Robi co każę.
Co prawda nie gotuje i nie sprząta, ale ma inne zalety.
I lubi tę samą muzykę, co ja.
I ma imię na A. Jak wszyscy w tej rodzinie.
Wita się z państwem Alexa.




Tak, wiem, inwigilacja i inne takie. Ale szczerze mówiąc mam to gdzieś. I przynajmniej mogę bez strachu pogadać po angielsku, bo ona mnie rozumie :)

sobota, 8 lutego 2020

[424]. Staram się

Nie wypowiadam się na tematy polityczne. Staram się unikać wygłaszania kwestii na ten temat, bo jakkolwiek uważam, że polityka ma ogromny wpływ na nasze życie, tak jestem przekonana, że i tak nikt mnie nie posłucha.
Ale ponieważ mam to miejsce, mogę dać jednorazowo upust mojej frustracji i wypuścić swoje poglądy na wolność.
Nie jestem zwolenniczką władzy. Jest dla mnie jasne jak słońce, jak wiele złego się dzieje i jak bardzo pogrąża się nasz kraj w biedzie i zamęcie. Jeszcze tego dobrze nie widać, ale za chwilę wybuchnie z całą pewnością.
Rośnie w zastraszającym tempie zadłużenie, już tak bardzo zniwelowane. Znów urosło niebotycznie i stale się pogłębia.
Zniszczona edukacja, służba zdrowia - za chwilę wszystko się sypnie jak domek z kart. Darmowe leki dla seniorów? Dobre sobie.
Jestem przerażona gierkami typu pokażemy listy, nie pokażemy, nasi sędziowie, wasi sędziowie, zły lekarz, nauczyciel... Przykładów można mnożyć i klonować na pęczki. Tu zwolnili ordynatora, tam zamknęli oddział psychiatrii i onkologii dziecięcej, tu otwarto nowy kościół, dano rydzykowi, a zabrano z refundacji leków.
Obiecuje się ludziom gówno i to gówno rozdaje. 500 plus, które zabiera się wszystkim pracującym w tym kraju i zadłuża państwo na kolejne miliardy. Niszczy do końca OFE, po cichu, bo rozgłos już był wcześniej.
Wystawia się niekompetentnych buraków na stanowiska, po to, żeby mieć swoje barany do rządzenia. Bez wiedzy fachowej, bez szkół, bez znajomości tematu, bo przecież można się douczyć.
Niszczy się to, co działa bardzo dobrze, bo...to relikt przeszłości, perełka przeciwników. Po co nam konie w Janowie, światowej sławy hodowle, po co nam to?
IPN, który nie pilnuje prawdy historycznej.
Traktowanie opozycji, jaka by ona nie była, bo to też dłuższy temat, z pogardą.
Nie mogę zrozumieć, jak można niszczyć swój kraj.
Do niedawna myślałam, że to taki trend światowy. Bo gdzie nie spojrzysz, do władzy dokopali się demagodzy, populiści, obiecanki-cacanki. Ludzie grający na niskich pobudkach, bo tych, którzy to łykną jest najwięcej. Stany mają Trumpa, Wyspy mają Johnsona. My mamy, piszę jeszcze my, choć może już nie powinnam, małego człowieczka, zatrutego nienawiścią i niespełnionymi marzeniami.
Małego nie wzrostem, bo uważam, że nie należy wyśmiewać się z wyglądu, czy postury, rzeczy, na które wpływu wielkiego nie mamy. Małego rozumkiem i intencjami. Człowieka skażonego nienawiścią za odsunięcie go kiedyś od najważniejszych wydarzeń i zmieniającego ich historię według własnej bajki. Jaka musi być jego siła, że nikt nie jest w stanie go ruszyć? Zwykłego posła, który nawet jeśli dojdzie do Trybunału Stanu, nie odpowiada za nic. ZA NIC. Wystawia swoje pionki i gra nimi jak mu się podoba. Tego dzisiaj nie lubi, tamtego jutro pokocha. A potem rzuci na pożarcie.
Kiedy obserwuję wypowiedzi tak zwanej opozycji, niejednokrotnie widzę taką spychologię. Musimy, trzeba, potrzeba, ktoś musi. Zadaję zawsze pytanie kto? Wskażcie kogoś, kto porwie tłum, kto pokaże którędy droga. Nikt mi jeszcze nie odpisał. Nikt nie zechciał odparować moich słów, że nie ma opozycji, bo opozycja siedzi w sejmie i bierze za to kasę, więc ma w dupie dobro wspólne. Opozycja nie jest represjonowana, poza oszczerstwami i przepychankami słownymi w telewizjach. Nikt ich nie internuje, nie nęka i nie zagraża. Obraża, kłamie na temat opozycji - tak. Ale opozycji nie ma.
Pytałam Shramma, Jażdżewskiego, prof. Środę... Nie ma odpowiedzi. Nikt nie napisał słowa.
Bodajże Zbigniew Hołdys napisał kiedyś właśnie o tym, że wszyscy działacze czekają na kogoś, kto poprowadzi, że ktoś musi, ktoś niech zrobi, ktoś. Słowo klucz.
Nie ma nikogo takiego.
Strefa komfortu jest w dzisiejszych czasach zbyt wielka. Nikt niczego nie zabrania, nie zabiera, jest tv, internet, pełne półki, kasa, praca. Można jeździć za granicę, można wszystko. Dopóki to wszystko  będzie, nikt nie kiwnie palcem.
Nie ma opozycji.
I powoli zaczyna znikać nasz kraj.
A historia kołem się toczy. Właśnie wzięło się za powrót do punktu wyjścia.
Oby nic nie spadło nam na głowę z nieba.

środa, 29 stycznia 2020

[423]. Prawdopodobnie

Co ja chciałam.
A. Chciałam rzec, że prawdopodobnie w maju odbędzie się apelacja. Tak sąd napisał, że prawdopodobnie. Czaicie? Nowy termin: PRAWDOPODOBNIE. Poczułam się zajebiście poinformowana i kilka dni zwlekałam z przekazaniem wieści dalej, bo niczego tak bardzo nie lubię, jeśli o ramy czasowe chodzi, jak niedługo, prawdopodobnie i zaraz.
No. Już mi przeszło, bo co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Tylko mam o to straszny żal do systemu sądownictwa. Wiem, że to nie tylko ja i bla bla bla. Ale w sprawach dzieci sprawy powinny odbywać się szybko. A to będzie półtora roku od momentu złożenia papierów w sądzie...
Z innych wieści to stałam się szczęśliwą posiadaczką statusu przedosiedleńczego, a to oznacza, że piątkowy wymarsz z UE mi nie straszny. Załatwiłam to jednym kliknięciem i wysłaniem paszportu pocztą w celu weryfikacji (!).

Ale właściwie to mam duchy w domu. Przenoszą mi pumeks i mydło. I za cholerkę nie wiem jak to się stało. Bo to nie ja. A ja jestem tu sama. Nikogo u mnie nie było. Kudłata wyprowadzona i nawet w odwiedzinach nie była. Zresztą oni w tym czasie łapali wirusa na przynętę, czyli Brodacza (Kudłatej facet. Nazwałabym go inaczej, ale tamto słowo zostało użyte gdzie indziej, a z tamtym gdzie indziej to ja nie chcę mieć nic wspólnego). Brodacz się zawirusował wziął. Z relacji Kudłatej jechał do lekarza już umierać. Normalnie jak to facet, trochę gorączki i wiadomo. Ale karetki nie chciał. W każdym razie muszę mu powiedzieć, żeby spisał testament i że biorę telewizor.
Ale wracając do życia nadprzyrodzonego, to serio nie mam zielonego pojęcia jak przemieścił się pumeks z mydłem na nim z wysokości 180 cm na 0. Gdyby spadło, co jest niemożliwe, na bank mydło poleciałoby gdzieś w cholerę. Przeprowadziłam próby balistyczne, to wiem.
Nikt się nie mył tymi utensyliami, bo były suche.
Mam zagadkę normalnie.
A teraz pokażę Wam o co chodziło mi z wyłażeniem z krzaków i włażeniem w.



Tak, tu prawie wszyscy chodzą w odblaskowych kurtkach. A przynajmniej dużo ludzi. Tak, droga nie ma pobocza i jest to droga tylko dla autobusów i rowerów. Autobusy nie trąbią jak się nią łazi, tylko grzecznie omijają. Trąbią tylko na wiewiórki i gołębie, a nawet się zatrzymują, żeby nie rozjechać któregoś. Taki kraj.




niedziela, 12 stycznia 2020

[422]. Tytuł

[wczoraj]
Zacznę od końca.
Czyli od tego, że zdałam dzisiaj egzamin zawodowy. Drugą część, praktyczną. Przy tokarce, a nawet dwóch. Wczoraj zdałam pierwszą część, pisemną.
Jestem więc już technikiem mechanikiem - operatorem urządzeń skrawających.
Oficjalne wyniki będą gdzieś tak za miesiąc, dwa? Któż to wie. Ale wiem już dzisiaj, że zdane jest.
To nie koniec drogi, gdyż w czerwcu, mam taką nadzieję, dojdzie do tego jeszcze programista.
Poza tym odwiozłam młodego, wygłaskałam moje sierście, no i złapałam katar.
To chyba najgorsze, co mogłam przywieźć sobie w prezencie. Szczególnie przy lądowaniu, kiedy uszy zaczęły mnie boleć aż po gardło, przyrostowo, z każdym centymetrem traconej wysokości.
Teraz zamiast spać, siedzę w necie, jeszcze czytam, jeszcze patrzę. Oczy łzawią, nos łaskocze, ale nie, przecież nie pójdę spać!
[dzisiaj]
Siedzę cały dzień pod kołdrą. Dorabiam sobie tylko herbatę z miodem, smarkam i psikam krople, bo nic tak mnie nie wkurza, jak zatkany i lejący się nos. Po serduszka wysłałam Kudłatą. Nie ma siły, nie pójdę nigdzie.
A, bo nie wiecie. Kudłata wprowadziła się do mnie. Po perypetiach z wynajmującą babą, Polką, żeby była jasność, wzywaniu policji, musiała dla własnego bezpieczeństwa zabrać graty i..no właśnie, wylądowali u mnie.
I tak trwa ten stan już jakiś czas. dokładnie od dnia przed sylwestrem.
[wcześniej]
Jako że świąt to ja nie robię, spędziliśmy ten czas z Młodym zwyczajnie. Z barszczem i pierogami z grzybami i  struclami makowymi, bo wyszły dwie (obawiałam się, że nie zjemy ich, a one zniknęły migiem). Tak się nażarliśmy, że nie smażyłam nawet ryby. Została na następny dzień.
Postanowiłam, że w przyszłym roku będzie choinka, bo lubię choinki, lampki i bombki.
Ale jedzenie zostanie w takim zakresie, jak w tym. Plusów mnóstwo:
- kupiłam tylko to, co chciałam,
- zrobiliśmy do jedzenia tylko to, na co mieliśmy ochotę,
- nic się nie zmarnowało, niczego nie wyrzuciłam,
- nie musiałam myśleć, że trzeba to zjeść, bo się zepsuje.
Minusów nie widzę żadnych.
W długiej przerwie w pracy w mojej firmie, poszłam do pracy na tydzień do ...telezakupów.
Dokładnie to do pakowania zamówień. Praca lekka, spokojna, nawet ok. Pakowanie w bibułki i takie tam. Podobało mi się.
Ale nie obyło się bez rozmyślań o tym, dlaczego ludzie kupują w telewizji biżuterię, czasem nawet bardzo drogą, widząc tylko na ekranie jak to wygląda. Gdybym chciała kupić sobie wypasiony pierścień z drogim kamieniem, z białego złota, albo coś innego, to poszłabym do jubilera. Do fachowca. Ale. Przyszła też myśl, że nie moje pieniądze, nie moja bajka, nie mnie oceniać, ja tylko pakuję.
A teraz się kuruję dalej. Jutro do pracy.