środa, 23 października 2019

[420].Lecz się, a jakże!

Powiem Wam, że te deszcze i wszechobecna wilgoć to jakieś mity są. Nie pada, a jak już, to bardzo rzadko. W domu mam sucho i nie muszę łazić do pralni, żeby w suszarce wysuszyć pranie.
Gdzie ta angielska pogoda??? Ja się pytam!!!
A tak na poważnie, to poważnie deszczu jak na lekarstwo.
A propos lekarstw.
Moja rejestracja w przychodni i tutejszym enefzecie, czyli NHS już prawie na mecie. Mam numery, mam wszystko, ale jeszcze spotkanie z moim GP czyli, jak mniemam, lekarzem pierwszego kontaktu.
Jutro się umówię. I dostanę karteczkę z informacjami kiedy, gdzie, z kim, o której i numerami telefonów, emailami i wszystkim co potrzebne. A potem dostanę takiego samego smsa z przypomnieniem.
No i oczywiście w tak zwanym międzyczasie, w równoległej rzeczywistości, dopadł mnie mój głupi kaszelek. I wysypało mi twarz, jak to się dzieje zwykle co któryś cykl. Norma. Ale pokończyły mi się medykamenty odpowiedzialne za podtrzymywanie w jako takim stanie. Udałam się więc do apteki. Ale, żeby nie ładować się tak jakoś z buta samej, najpierw wysłałam kolegę, który leczy się już miesiąc i wyleczyć nie może. Bo tak naprawdę to się nie leczy, tylko leży w domu w cyklu: tydzień z chorobą w pracy, tydzień w domu, podleczony do pracy, dwa tygodnie i znów chory.
Kazałam mu kupić aspirynę. Bajerancką. 500mg.
Okazało się, że y-y, nie ma 500, bo nie jest taka dawka dopuszczona do sprzedaży w tym pięknym kraju. Jest bajer, ale 100, ale nie mają, więc mają inną, największa dawka 300.
Kolega leży się leczy, ale mnie też była potrzebna, więc poszłam. Dostałam tę 300 (bardziej jak polopiryna c, czyli aspiryna z dodatkami), ale na syfki jakiejś maści cynkowej, czy czegoś, to absolutnie nie. Mam se iść do lekarza on mi zleci. Powiem szczerze, że mnie zatkało, przyzwyczajona jestem, że farmaceuta doradzi, zamieni i że przede wszystkim sprzeda.
A tu taki dziki kraj.
Przygód mych z urzędami dalszy ciąg nastąpi, aczkolwiek na razie się oswajam.

A tu macie wiewióry.





czwartek, 10 października 2019

[419]. Turbo urlop

Mega-hiper-turbo. Tylu kilometrów to ja nie zrobiłam już dawno w trzy dni.
Natt tam i z powrotem.
Zaliczyłam wszystko co chciałam, prawie. Załatwiłam urząd, szkołę, dwa miasta, remonty na torach i korki. Spotkałam się tak szybko, że aż nie wiem, czy naprawdę.
W urzędzie dostałam zaświadczenie, które załatwiłam...online. Czaicie? ON-kurna-LINE.
Z poprawkami w międzyczasie. Byłam w szoku, ale Pani Urzędniczka to kolejna dobra dusza na mojej drodze. Załatwiłam z nią mniej więcej tak:
- bo ja ląduję we wtorek o 16.50, macie do 18 to może zdążę.
- to ja wyślę pani wniosek, pani mi prześle skan, a ja zrobię zaświadczenie, a pani mi oryginał przywiezie.
-wysłałam
-ale wie pani, ta data, to ją przesuńmy o miesiąc, bo będzie dla pani korzystniej.
- to ja poprawię wniosek i wyślę jeszcze raz.
I wszystko układało się najlepiej pod słońcem, chociaż padało.
Samolot przyleciał PÓŁ GODZINY WCZEŚNIEJ.
Pan taksówkarz z lotniska zawiózł mnie w 10 minut do urzędu, a jechał takimi uliczkami, że martwiłam się o rachunek, a tu...20 zł.
Pani do mnie wyszła, więc nie czekałam w kolejce.
Wyszłam szczęśliwa i...
I się popsuło.
Wymyśliłam, mając przed sobą puste ulice, że zdążę w godzinę na dworzec i pojadę dzień wcześniej do dziecka. Ale zapomniałam, że to miasto jest rozkopane do poziomu minus trzy. I tak zakwitłam w korku, zmokłam, zmarzłam i w końcu nie pojechałam.
Ale pojechałam do mojej przyjaciółki, na noc, odebrałam paczkę z portkami z paczkomatu, a w domu czekał na mnie ON:


Ukoiło to ciut moje nerwy i smutek, naładowałam to cudo i zaczęliśmy się przyzwyczajać do siebie.
Na drugi dzień o świcie zrywka i gnanie na pociąg i zaczęły się schody. Bo opóźnienia pociągów, bo jeden tor, bo czekają, a ja z przesiadkami. Ale dałam radę.
W międzyczasie załatwiłam kolejną gównianą sprawę. Bo moja Adwokacina wkurzyła mnie na maksa. Zagotowałam się tydzień temu. Zadzwoniłam sobie do sądu, bo od niej zero informacji. W sądzie mi powiedziano, że mają pół roku na wyznaczenie terminu, ale mam pisać prośbę o przyspieszenie. I tu się zagotowałam po raz pierwszy, bo o takie pismo już prosiłam tę dzidę w lipcu.
Napisałam do niej, bo już nie odbiera ode mnie, że ma to pismo wysłać.
I tu stan wrzenia taki, że ciśnienie mi skoczyło. Potrzebne jest moje pełnomocnictwo!!!
Mimo, że jedno było na prowadzenie sprawy.
Więc poprosiłam w piątek o pismo na maila, bo muszę wydrukować, podpisać i wysłać. I piszę kiedy będę i że potrzebuję. Od piątku do środy prosiłam się o to pismo. W środę napisałam, że to jest niepoważne, bo od trzech miesięcy pytam ciągle o apelację i ani słowa o pełnomocnictwie, a tu nagle strzał, że potrzebne. I że ma mi wysłać. Bo mam godzinę na wydrukowanie i wysłanie. I ciul, że wpadło do spamu, a ja opierdoliłam ją za to, bo mam już dość niekompetencji.
Wydrukowała mi moja przyjaciółka, bo ja stałam w pociągu, czekając na wolny tor. Złota kobieta.
Wysłane. Teraz będę pilnować każdego dnia.
Wyściskałam syna, koty mnie olały, spotkałam się z wychowawczynią i koleżanką ze studiów i pojechałam. A dzisiaj już przyleciałam do domu.
Niestety, ciągle sama.

środa, 2 października 2019

[418]. Niechwała

Co sprawia, że tak strasznie przeklinamy będąc tutaj?
Bo muszę się przyznać do czegoś.
Na początku irytowało mnie, że od razu słyszę gdzie są rodacy. I na przykład takie ewenementy: przyszedł, mówi po angielskiemu co się stało, ale co trzecie słowo kurwa. Na początku myślałam, że się przesłyszałam. Irytowało mnie strasznie, kiedy słyszałam wózkowców, drących się na pół hali, w soczystych słowach.
Aż nastał ten dzień.
Kiedy trafiłam na zmianę, której nie lubię. Ludzi znaczy niektórych nie lubię. Tak się składa, że Pakistańczyków, ale nie przykładam jakby nielubienia do narodowości.
Ludzie ci są leniwi (mowa o trzech jeźdźcach apokalipsy, trzech muszkieterach, albo trzech trąbach jerychońskich, jak to wczoraj wymyśliłyśmy z koleżanką), niesympatyczni, wredni i nie lubię ich za to bardzo. Wcześniej pracowałam na drugiej zmianie i w wolnych chwilach szykowało się rzeczy, które będą potrzebne kolejnej zmianie. Zwyczajnie - masz chwilę - robisz. Kiedy przeszłam na tę, na której jestem, okazało się, że oni nie robią dla drugiej zmiany, bo nie. I faktycznie, kiedy przychodziliśmy, wszystko było puste, nieprzygotowane.
Ale to nie wszystko. Nie masz ani grama pomocy od tych trzech, kiedy robisz w ciągu i nie masz czasu zwyczajnie przygotować czegoś. Moja Sue, albo Linda z daleka śledziły co masz, czego nie i dokładały, przynosiły, pomagały. Oni nie. Ani razu.
I tak zaczęłam przeklinać.
Oni rozumieją podstawowe przekleństwa, więc stosuję bardziej wyrafinowane wiązanki językowe. Oraz miny mówiące nie zbliżaj się, jeśli chcesz pożyć do końca zmiany.
Czemu jeźdźcy apokalipsy i muszkieterowie? Małe kurduple. Niskie dziady, o szczurowatym wyglądzie, mendowate spojrzenia i wredne osoby. Rzadko kogoś oceniam, ale pluję jadem na samą myśl, a już na widok to mam skręt organów wewnętrznych.
I co robię ja? Na złość tym pomiotom przygotowuję w przestojach wszystko, co się przyda drugiej zmianie. Bo liczę na to, że tam wrócę. Bo lubię tamtych ludzi. Bo są sympatyczni, rozmawiają ze mną, przytulają się jak się widzimy i są pomocni. Marzę więc o dniu, kiedy będę z nimi pracować znów.

A z innych wieści to zapisałam się do biblioteki, zapisałam się (prawie) do przychodni - jutro dokończę, bo muszę nasikać i zanieść, ale papiery już wypełniłam.
Oraz kupiłam czytnik, czekam na dostawę, a na razie maltretuję książki na telefonie i jestem zakochana. Dojrzałam do czytnika, w końcu. Dojrzewałam długo, bo lubię papierowe książki. Ale kiedy moja koleżanka, zagorzała książkoholiczka i polonistka, oraz mój kolega, maniakalny mol książkowy pochwalili się czytnikami, stwierdziłam, że to czas. Te pozycje, które uznam za ważne i wartościowe kupię w wersji klasycznej. A tak mogę odsiać to co warte przeczytania tylko raz.
No i za nieograniczony dostęp do książek bez limitu płacę tyle co za 1,5 książki papierowej. I nie muszę czekać, aż mi ją przyślą!
Ha!
Rozpoczęłam też sezon grzewczy, bo okazało się, że kilka razy niepotrzebnie zmarzłam, bo wystarczyło odkręcić jeden zawór w moim centrum składowania, a ciepło popłynie po domu.
No to zostawiam Was tu samych, ja idę poczytać, a potem do pracy.