piątek, 30 kwietnia 2021

[464]. 69%

Znaczy coś tam kumam i nie jest źle, ale niewystarczająco.
Potrzebuję B2. Minimum.
Do września.
Bo idę na studia.
To ja się zabieram za angielski, a Wy się bawcie dobrze.
🙈

wtorek, 20 kwietnia 2021

[463]. Od A do Z

Wróciłam do żywych.
W sobotę dostałam pierwszą dawkę szczepionki. 
Ale od początku.
Po pierwszym falstarcie ze szczepieniem przyszła druga szansa. Znaczy napisał do mnie NHS, że mogę się zarejestrować. Co uczyniłam z entuzjazmem i w czwartek zapisałam się na sobotę. Pomyślałam sobie, że sobota, jakby jakieś skutki uboczne to w niedzielę i w poniedziałek do pracy.
Zamówiłam sobie taksówkę, wsiadam, a pan do mnie: na szczepienie? O, se pomyślałam, dobrze, nie będę krążyć. Bo adres jakiś taki. Hala na terenie przemysłowym, przystosowana do całego procesu. Podwózka pod same drzwi. Więc plus.
Weszłam, ogarnęłam system, krzesełka numerowane, po każdym wycierane i psikane i cuda wianki. Wchodzę do namiotu (były cztery w hali) miły pan doktor wypytuje o leki, choroby i alergie. Zeznaję jak na spowiedzi, przy alergiach ożywienie. Igły są z niklem. Pomyślałam, że najwyżej będę się drapać, ale w sumie nie powinno nic się dziać. Powiedziałam ok i dostałam swoją dawkę. Po drugiej stronie namiotu strefa oczekiwania, krzesełka, naklejki i ..lizaki. Posiedziałam, poczytałam i pojechałam do domu. Szczęśliwa, super, nic się nie dzieje. 
No i przyszedł wieczór. Zrobiło mi się zimno jakoś i stwierdziłam, że się kładę. I tak se leżałam do 6 rano, szczękając zębami. Młody donosił koce, a ja się nie mogłam rozgrzać. W pokoju jakieś 25 stopni, ja pod wełnianą kołdrą, pod kilkoma kocami w skarpetach, a wkładam rękę pod kołdrę w okolicę kolan, a tam zimno.  Zaklinałam pęcherz, żeby nie chciało mi się siku, bo bolało na samą myśl, że mam wyjść spod kołdry. Wyszłam o 6, bo już nie wytrzymałam, zdziwiło mnie, że w pokoju cieplej, niż pod kołdrą. Ale nic. Poszłam zaraz spać. Obudziłam się o 14. Znaczy wyrwał mnie ze snu stan okropnej niemocy, bólu mięśni, kostek, stawów, włosów, głowy, wszystkiego. Wstałam się napić. Poryczałam się z niemocy. Przeczytałam ulotkę i okazało się, że mam prawie wszystkie skutki uboczne, z listy, dokładnie bez dwóch. Ale znów zasnęłam, cały czas chłodno, cały czas suchutka, zero potu. Przekimałam do wieczora, budziłam się co jakiś czas, a to film z młodym, a to jedzenie mi przyniósł, picie. Podjęłam decyzję, że nie pójdę do pracy w poniedziałek. Poniedziałek już funkcjonowałam, ale ciągle słabo. Więc dzisiaj też nie poszłam. Ale jutro już wracam do akcji. Wszystko przeszło. 
Astra Zeneca przypadła mi w udziale i ma u mnie jedną gwiazdkę! Nie lubię!
Druga dawka w lipcu.
Oby przeszła bez fajerwerków.
PS: kiedy weszłam do domu po szczepieniu, wyłączył się net. Przypadek? Nie sądzę. 
Hahaha


poniedziałek, 5 kwietnia 2021

[462]. Dżem (nie)dobry

Piękna pogoda za oknem, chociaż dzisiaj zimno. Złem daje po kościach. W pełnym słońcu. Za oknem mi się zieleni. Sama radość.
Odebrałam dzisiaj nasze okulary. Tak, dzisiaj. Tu nie ma ściśle wolnego poniedziałku wielkanocnego. Więc mój optyk działał i od wczoraj bombardował mnie smsami, żeby odebrać jak najszybciej.
No to zrobiliśmy sobie wycieczkę do miasta.
I mam, wielkie, czarne mocniejsze oksy. I tylko jeden problem. Nie mogę w nich chodzić. Tylko do czytania. Nie tak jak poprzednie, że noszę i na dal nic mi nie robią. Te nowe rozmywają mi wszystko metr od nosa. No aż mi się brzydko wyrwało, za co Młody mnie opierdzielił. No trudno. Ale przynajmniej będę coś widzieć, jak będę dłubać te swoje tam. 
I czytać.
Bo muszę się przyznać, ze znów odrodziła mi się miłość do Terry'ego Pratchetta. A że nie posiadam całości twórczości, tylko marne dwie pozycje, postanowiłam zakupić. Jak wrzuciłam do koszyka wczoraj, to pewnie osiwiałam bardziej. No kwota wyszła zacna. Więc nie kupię wszystkich. Przynajmniej na razie. Za to kupiłam sobie Mistrza po angielsku. Będę czytać. 
Cały tydzień przesiedziałam w domu. Tak bardzo pożałowałam, że nie mam samochodu, że postanowiłam, że kupię. Nie wiem jeszcze kiedy, ale to już nie jest, że jak coś to kupię, albo kiedyś tam kupię, tylko kupię. Jak najszybciej. Nawet się zastanowię, czy nie kupić byle czego małego, żeby tylko do pracy dojeżdżać. Żeby się obyć z lewą ręką i krawężnikami. Jak to opanuję to wtedy kupię taki, jak mi się marzy. To chyba dobry pomysł.
Czwartek, piątek i sobotę spędziłam w kuchni. 
W czwartek poniosłam totalną Klęskę pod Pleśniakiem. No tak mnie załatwił, że myślałam, że się rozpłaczę. Wylądował w koszu, a ja upiekłam drugi. Okazało się, że chciałam być za dobra i dać do niego super dżem z łowicza. Bo przecież łowicz taki pyszny. No NIE. Wypłynął mi cały, przez co beza siadła i zgumowiała. No świeczki w oczach, ale napisałam kumpeli, że nie ma mowy, kasy jej nie oddam, upiekę drugi i przywiozę osobiście. Tak też zrobiłam. A dżem z aldika okazuje się być najlepciejszy!
Napiekłam się chlebów i ciast. 
Tradycyjnie nie świętujemy. Jajka po prostu jemy, bo lubimy. 
A jutro znów do pracy.