Myślałam, że potrwa dłużej.
Ale nie. Zamiast siedzieć i się pogrążać w rozpaczy (tylko nie czarnej! Czarne to ja lubię!), to przyszedł jej brat.
Otóż przyszedł wkurw. Zastąpił biedaczkę i chuj.
Przymusowe wolne mam. Nie żebym narzekała, bo płatne, ale tak bezczelnie z grubej rury.
Nagle, o godzinie tużprzedpółnocą zadzwonił angielski numer i powiedział, że nie idziesz do pracy, bo ktoś ma wirusa i jutro przekażemy instrukcje.
[po tym telefonie otrzymałam w pakiecie ból brzucha, roztrzęsienie i ..sraczkę, nie bójmy się tego słowa. W nocy po przebudzeniu ściskało mnie w żołądku, bo uświadomiłam sobie, że może być gorąco. Chociaż ja noszę maseczkę w pracy i wszędzie, gdzie trzeba]
Instrukcje były spodziewane w dwóch opcjach:
1. test - i powrót do pracy, jeśli niezdany
2. kwarantanna.
Odwlekałam test, do którego wytypowało mnie nhs. No nie po drodze mi było, żeby wykorzystać otrzymany pakiet. Ale wczoraj zebrałam się w sobie i zamówiłam kuriera na jutro, rano pogrzebię patyczkami gdzie trzeba i już.
Telefon dzisiaj powiedział mi, że wracam do pracy 19.01, więc wybrano bramkę nr 2.
Ale normalnie tej gadzinie, która chodziła i kaszlała od tygodnia, jak się nie powstrzymam to pizgnę w ryj. Bo wiem kto to.