poniedziałek, 31 grudnia 2012

[103] Śmiech to zdrowie

Dzisiaj taki fajny dzień.
Zaczął mi się ładnym wschodem słońca. I, niestety, nie mogłam się podelektować widokiem.
Musiałam zerwać się tym pomarańczowym świtem, i lecieć, załatwiać, wystać swoje...
Najpierw spółdzielnia, potem druga siedziba, potem jeden urząd, gdzie udało mi się z uśmiechem załatwić niemożliwe. Potem kolejny urząd, dwa budynki, w jednym nie załatwiłam zasiłku rodzinnego, mimo, że pani była miła sympatyczna i co nieco podpowiedziała. W drugim złożyłam wniosek o dodatek mieszkaniowy. Czułam się jak na przesłuchaniu. Nie zapytali mnie chyba tylko o rozmiar buta i kolor majtek.
Ale swoim zwyczajem, z uśmiechem, załatwiłam co trzeba. Uzupełnienie dokumentów, bo kto by pomyślał, że muszę mieć pieczątkę z jakiegoś miejsca w którym nigdy jeszcze nie byłam? No dobra, załatwię sobie.Tę pieczątkę. Pani mi powiedziała, że oficjalnie mam 7 dni na załatwienie dokumentów, ale cicho powiedziała mi, że czekają dłużej. Ja się zmieszczę w tych 7. Co mi tam.
Wróciłam po 13. Ale zmachana jak koń po wyścigach. Nalatałam się po schodach i po mieście. Ale jestem zadowolona. Bo w sumie, czemu nie? Ja się uśmiechałam, panie się uśmiechały, i dobrze.
Ale tak w ogóle to chciałam napisać o czymś innym.
Wracając siedziałam na przystanku. Czekałam sobie na autobus. Jak to zwykle bywa, zaczęłam korespondencję smsową z moją przyjaciółką. Jestem posiadaczką smartfona. Opisywałam jej coś i pisałam lewą ręką. Jak się domyślacie, szło mi rewelacyjnie do momentu, kiedy miałam napisać październik. Jestem zwolenniczką ogonków, więc to tym bardziej trudne. Prawą ręką opanowałam, chociaż czasami nie chce mi się tych ogonków wstawiać. Wracając do tematu. W końcu stwierdziłam, że po drugiej stronie siedzi moja ukochana baba, która zrozumie :) Mamy taki gryps, jak piszemy z błędami :> To z naszej koleżanki wynikło. Napisała kiedyś: nie zwracajcie uwagi na błędy, dla mnie to nieistotne, po prostu piszę szybko. To też znalazło się w smsie o oszczednpsci i prezemcie. W tym miejscu trudno mi było ukryć rozbawienie. Już się zaczynałam trząść. Ale najlepsze nastąpiło chwilę później...Kiedy doszłam do owego października.
Napisałam :piźdź..Najpierw poprawiłam. Znaczy usiłowałam, ręce mi się trzęsły, ja się trzęsłam ze śmiechu, ale ciągle kryłam się w kurtce. W końcu napisałam i wysłałam.
cytuję dosłownie "(...) w pazdzooiermilu"
Jak kliknęłam wyślij to ryknęłam śmiechem. Dosłownie. Nie mogłam dłużej się powstrzymywać. Zaśmiałam się na głos, mocno i szczerze. Najpierw pan obok uśmiechnął się. Potem trząsł się ze mną. Też chyba nie mógł się powstrzymać. A potem dziewczyna w autobusie śmiała się do mnie ciągle. A jak już spotkały się nasze ..wzroki(?) (że tak Julianem królem pojadę)* obie chichrałysmy się przez pół autobusu.
I niech ktoś mi powie, że dzisiaj było szaro, nudno, nieciekawie. A tam!
Życzę Wam takiego śmiechu z głębi. Takiego totalnego luzu. Zero wstydu, że się śmiejecie. To bardzo, ale to bardzo poprawia humor.

Na dziś:
Pogodno - Uśmiech się
Hmmm, mam szczególny sentyment do zespołu. Szczególnie dlatego, że wokalista to mój kumpel :)))))


niedziela, 30 grudnia 2012

[102] Tik-tak

Czas podsumowań, obietnic, deklaracji. Idzie nowe.
Wobec tego i ja odniosę się trochę tego.
W głowie mam kalendarz. Taki układ. Nie wiem, czy widziałam go na jakimś ściennym kalendarzu w dzieciństwie, czy też wymyśliłam sobie sama. Czas w nim podzielony jest na etapy. Zamknięty w dwunastu miesiącach, ale trochę inaczej.
Gdyby rozrysować go na kartce wyglądałby tak:



Dokładnie taki układ. Raczej wątpię, żeby był to jakiś zapamiętany ścienny kalendarz pszczelarza, ogrodnika czy innego kominiarza, ze ściany u mojej babci.
Tak mi biegnie czas. Tak się zamyka w roku. I taki mam przeskok z grudnia do stycznia. Psycholog pewnie coś na ten temat miałby do powiedzenia. Ja powiem tylko tyle, że na każdym etapie roku mogę podsumować, wytyczyć nowe cele, zakończyć jakiś etap. To tylko i wyłącznie daty, nic więcej. Dni, które upływają mi znowu tak:



Również układ, który tkwi w mojej głowie. Trochę wzięty z planu lekcji, kiedy to jeszcze w sobotę chodziło się do szkoły. I to też zamyka mi się jako całość.
Oczywiście, że zmiana daty, a właściwie roku w tej dacie ma w sobie coś z magii. Daje jakieś zaczepienie w czasoprzestrzeni. Poczucie, że coś się kończy, coś zaczyna. To dla mnie ważny moment. Mogę wtedy pomyśleć o tym co wstecz, ale i o tym co teraz i zaraz.
Z roku na rok zmieniam się ja i moje życie. Z roku na rok uczę się więcej o sobie i o świecie. Spotykam ludzi, z którymi mi po drodze, ale też odchodzą ci, którzy nie chcą ze mną iść. Wierzę, że każde spotkanie ma jakiś cel. Po to, żeby uspokoić, bądź poruszyć coś w nas.
I powiem Wam, że to wszystko bardzo mnie buduje i daje mi ogromną satysfakcję. Nie umiem przekazać dokładnie co czuję. Ja po prostu więcej wiem. Więcej czuję. Więcej rozumiem. A wraz z tym wszystkim przychodzi spokój, którego tak bardzo potrzeba.
Nauczyłam się zostawiać z tyłu to co już było. Nie da się zmienić tego co już się stało. Nie da się naprawić, ani zepsuć. Więc po co mam sobie zaśmiecać tym głowę? Żałować? Czego? Ważne, żeby wziąć z tego co było najwięcej na przyszłość, dla siebie. Ktoś powie: nie ma co brać. Ależ nie zgadzam się, zawsze jest coś, choćby maleńkie, co każe się uśmiechnąć, pomyśleć, przypomina o czymś ważnym, a mianowicie o tym, że bez tego - czy to radość, czy cierpienie - nie byłoby nas takich jakimi jesteśmy teraz.
Idę do przodu, każdego dnia kreuję swoją rzeczywistość, od pobudki, po wieczorne zamknięcie oczu. To co mi się śni to zupełnie inna bajka, na inną okazję.
Idę więc dalej. Otwieram dla siebie kolejne drzwi i sprawdzam co za nimi.
Ale wiecie co? Przestałam się tego bać. Strach, żal, niepogodzenie się z tym co się wydarzyło odbierają siłę do działania. Ściągają w dół zanim cokolwiek zdąży nam się zadziać na nowo. I znów jest frustracja.
Dlatego nie myślę już: a co będzie jak się nie uda? A może to nie jest to czego oczekuję? Krzyczę SPRAWDZAM!
Mijający rok nauczył mnie wiele. Przewartościowałam wszystko. Zrobiłam krok do przodu po to, by dalej iść. Szukać w życiu tego, co da mi poczucie szczęścia.
Czy był zły? Kiepski? Pewnie mógłby być lepszy. Ale nie był zły. Był lepszy od poprzedniego. A poprzedni od jeszcze wcześniejszego. Nadchodzący będzie jeszcze lepszy.
Dlaczego? Bo będzie inny. Bo ja jestem inna. Bo mój świat zaczyna być taki jak ja chcę.
Dużo pracy przede mną. Ale od kiedy wzięłam odpowiedzialność za siebie nic tak nie sprawia satysfakcji jak podniesione czoło i radość z tworzenia własnej rzeczywistości.
Czego wszystkim życzę z całego serca.

Na dziś:
Robbie Williams - Angels
Uwielbiam jego głos, a tekst tego utworu powalił mnie dawno temu i wiele dla mnie znaczy....




piątek, 28 grudnia 2012

[101] Bajka będzie długa...

Opowiem Wam bajkę.
No dobrze, nie bajkę. Prawdziwą historię, która dzieje się mojemu przyjacielowi z czasów liceum.
Był sobie chłopak. Świetny (może nie szczególnie przystojny, ale nadrabiał rozumem). Szarmancki wobec dziewczyn (plecak ponieść, drzwi otworzyć, pomóc). Z zasadami (na przykład takimi, że przyjaciółki są aseksualne i nie próbował mnie podrywać, niestety).
Tak naprawdę kochał się w nas po kolei. Nie mógł zdecydować, którą by bardziej chciał.
Spędziliśmy niejedną noc na pogaduchach, niejeden biwak we wspólnym namiocie, niejeden rajd i wyjazd.
Można było na nim polegać. Nie był nachalny, gburowaty, żaden buc.
Ale pech chciał, że dokonywał zawsze złych wyborów. O wybory sercowe mi idzie.
Za każdym razem kolejna dziewczyna była jak z innej bajki. Zupełnie nie pasowała do towarzystwa. A już najmniej do niego. Miał jednak jedną taką, którą kochał. Kocha do dziś. Ze wzajemnością. Ale..
W czasach wcześniejszych ona miała męża, on się wycofał, stąd może durne wybory, zapchajdziury, że się tak wyrażę i wcale nie mam na myśli tego o czym większość pomyślała. Łapał co popadło.
Czas mijał, a on skwierczał sam.
W końcu ktoś naraił mu dziewczynę. Zakochał się, chyba, chociaż myślę, że to raczej kolejna zapchajdziura.
Dziewczyna, która ich ze sobą poznała, za każdym razem, kiedy mnie widzi i resztę towarzystwa, przeprasza nas bardzo za to co zrobiła.
Bo nasz przyjaciel został zamknięty w klatce. Stracił wolność. Stracił marzenia.
Owszem, sprząta, gotuje, zmywa naczynia, opiekuje się dziećmi. Złoto nie facet, ktoś krzyknie. Tak, ale stracił tożsamość. Boi się wyjść z kolegami, ba! ze swoim szwagrem na piwo!. Nie chodzi do rodziców, bo ona jego rodziców nie lubi (ja ich uwielbiam, są świetnymi ludźmi, nieba przychylają wszystkim).
Nawet nie słucha już swojej ulubionej muzyki, bo żonie przeszkadza. Kasuje każdą historię rozmowy, bo ona go śledzi. Nigdy pierwsza się nie odzywam, bo nie wiadomo, kto siedzi po drugiej stronie.
Nie jeździ w góry, bo żona nie lubi gór.
Żeby nie być gołosłowną: na samym początku ich małżeństwa byłam na imprezce wielkanocnej, na której było całe towarzystwo. I ona przyszła z nim. Siedział koło mnie, więc gadaliśmy. W pewnym momencie zaczęłam się chichrać, po kilku lampkach wina oraz opowiadać jakieś historie, wszyscy rżeli. Ona powiedziała dwa słowa: Krzysiek, idziemy. Na co jemu zrzedła mina, skamieniał, wstał pożegnał się, o całusie nawet nie było mowy, i wyszli. I tak jest do dzisiaj. Nawet gorzej.
Ale najgorsze ze wszystkiego jest, że mówię mu co jest nie tak. Ale on twierdzi, że wszyscy żonie zazdroszczą takiego męża. Narzekał, że nikt ze znajomych go nie odwiedza. Spytałam czy nie zastanowił się nad powodem, i że może to o nią chodzi. Bardzo się obruszył i powiedział, że wszyscy ją przecież lubią. Ja wiem co innego..
Zapytałam go ostatnio jakie ma pasje, poza sprzątaniem i gotowaniem. Jakiej muzyki słucha. Co czytał. Na czym był w kinie. Jak było na biwaku z siostrą i szwagrem.
Na biwaku nie był, bo żona go nie puściła. Nie czyta, bo nie ma czasu, nie słucha, bo żona nie lubi, ale słucha tego co żona i puścił mi jakieś disco polo..
On jest zaślepiony. Ja nie mam zamiaru rozbijać jego małżeństwa. Ale chciałabym, żeby był normalny.
Kiedyś spotkałam na ulicy jego ojca. Zawsze mówił do mnie synowa. Kiedy brałam ślub stałam pod chórem i czekałam na odprowadzenie mnie do ołtarza przez mojego chrzestnego, stanął koło mnie obok i jak dwaj konfidenci rozmawialiśmy:
- jeszcze możesz się wycofać
- ale ja go kocham
- e tam, nie chcesz takiego teścia jak ja?
potem życzył mi szczęścia, ucałował i czekał na koniec ceremonii (czemu ja go nie posłuchałam???)
Wracając do spotkania na ulicy. Zajrzał mi w wózek i ze łzami w oczach opowiadał o synu, synowej i wnuczce, którą widział od wielkiego dzwonu.
Jak go odzyskać dla świata?


Na dziś:
The Who - Behind blue Eyes
Lubię bardziej niż cover Limp Bizkit, chociaż też ma w sobie to coś.





środa, 26 grudnia 2012

[100] Uszka wyszły!

Czyli się skończyły. Strasznie mi przykro z tego powodu. Bo jestem ogromną wielbicielką uszek z barszczem. Mogłoby nie być nic innego do jedzenia na święta.
Ale właśnie zapas grzybów drastycznie mi zmalał. Zostało trochę, na sosy, więc szaleć nie będę. A kiedyś był taki rok, że uszek było jak pierników, trzy razy dorabiałam. Bo i grzybów miałam pół szafki. Mogłam sobie pozwolić.
Barszcz też wyszedł mi znakomity. Nie chwaląc się.
I jak to jest, normalnie je się mało. Ja tu też racjonalnie przygotowałam niewiele jedzenia. Nie lubię wyrzucać. Ale wracając do ilości, jem mało. A tu człowiek zje, a za chwilę znów coś by zjadł. Nosz, przecież żołądek nie rozciągnął mi się nagle tak, że jest wielkości wora na prezenty!
A propos prezentów.
Kudłata, wiadomo, zamówiła sobie płytę. Młody zamówił zestaw lego, ale taki, że normalnie Mikołaj musiałby dodatkowe sanie prowadzić w zaprzęgu.
Ale nic. Młody dorwał swój prezent, oczywiście lego. Dostaje je w różnych kombinacjach i konfiguracjach na każdą okazję. Bo ma dzieciak wyobraźnię i zwykle jego budowle nie przypominają nijak tych z instrukcji.
Ale, wracając do tematu, Młody rozpakowuje swój prezent.
Nagle słyszę krzyk.
- Mamo!!!!! Mikołaj przyniósł mi lego!!!!!! To taki zestaw o jakim ZAWSZE MARZYŁEM!!!!!!!
Zaczął skakać po pokoju, ściskać pudełko. W pewnym momencie cisza, patrzę, a broda mu się trzęsie, głowa opuszczona. Podchodzę i pytam co się stało.
- Płaczesz?
Kiwnięcie głową.
- Mamo, ja płaczę ze wzruszenia, bo nigdy nie dostałem wspanialszego prezentu...
Popłakałam się i ja,

***
Siedzę sama. Dzieciaki pojechały. Trochę się wkurzyłam. Nie rozumiem tego człowieka, ale cóż, tak widocznie już musi być. Pokój z nim!
A ponieważ siedzę sama, zabrałam się za moją działalność własnoręczną. Nie nie, lakiery i farby schowane, na razie się za nie nie biorę. Wzięłam się za insze rzeczy. Ale niestety, zepsuła mi się maszyna. Nie to samo co Zośce w jej maszynie i czego nie dała mi naprawić, ale coś innego, niewiadomego, otóż plątała mi się nić na bębenku. Możecie sobie wyobrazić furię ze śrubokrętem, nożyczkami i bociankami (takie kombinerki z długimi szczękami :)). To byłam ja. Klęłam pod nosem, na głos nie wypada. Zrobiłam dwa podejścia do ustrojstwa. W końcu naprawiłam. Jeszcze ją za chwilę podreguluję, ale musiałam ochłonąć i wykończyć te uszka.
I tak sobie puszczam ulubioną muzykę. Jakby kto przyłożył ucho do drzwi, to nie uświadczyłby grzecznych chorałów anielskich.

Na dziś:
Nickelback - Lullaby





poniedziałek, 24 grudnia 2012

[99] Opowieść wigilijna

Kiedy w moim domu rodzinnym było jak było, kiedy świat mi się walił, a ja musiałam jako ten słoń trzymać na barkach dysk, czyli mój dom (kto czytał Pratchetta, ten wie o co mi chodzi, kto nie czytał, niech sobie przypomni czasy sprzed Kolumba, kiedy ziemia płaska jeszcze była), zdarzyła się jedna wigilia, która spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.
Wstęp. Pół roku przed godziną zero. Moja mamunia wracała z imprezy. Od koleżanki. Zleciała ze schodów,  trzasnęła była głową, krew się polała, ale twardzielka wróciła do domu, ciuchy wrzuciła do pralki i poszła spać. Pech chciał, że była w czerwonym sweterku, to nie widziała. Rano ból głowy, standard, po imprezie, kto by się przejmował. Nic nie dał do myślenia strup u podstawy czachy. Matula poszła do pracy, informując wszystkich wokół na czym świat stoi, a ja przez najbliższe pół roku schodziłam jej z drogi, bo nikt nie znał dnia ani godziny.
No i było tak, że przez te pół roku jakoś funkcjonowała, jakoś żyła, jakoś było. Bolało, ale kto by się przejmował. Znaczy ona się nie przejmowała, zresztą nie tylko sobą.
Rozwinięcie.Trafiło ją dzień przed wigilią. Nie mogła wstać. Nie mogła stać, siedzieć, chodzić, ból taki, że nie widziała na oczy. Oczywiście służbę zdrowia miała w poważaniu. Do czasu. Ale czas przyszedł dużo później.
W każdym razie przygotowanie CAŁEJ kolacji wigilijnej, i dni świątecznych, spadło na mnie. Trudno się nie domyślić, że to był mój chrzest bojowy, bo mimo, że w kuchni dawałam sobie radę, to nie robiłam nigdy pierogów, nie robiłam nigdy ciasta na pierogi, nie gotowałam barszczu, bigosu, nie piekłam mięsa. Musiałam też wystać swoje w kolejkach, załatwić wszystko od A do Z.
Dałam sobie radę. Wszystko było cacy. Pyszne i na czas.
Zakończenie. Myślicie, że dostałam pochwałę? Figa z makiem. Myślę, że nawet nie pamięta o tym, bo niedawno wspomniałam o tamtych świętach, to spojrzała na mnie jak na kosmitkę.
A do lekarza rodzicielka wybrała się dobre 9 miesięcy później...
Mogłabym podobnych historii przytoczyć mnóstwo.
O tym, że święta z domu rodzinnego kojarzą mi się zawsze z wk..nerwową matką. Że każda wizyta u rodziny - dziadków, to impreza, która kończyła się powszechną awanturą i kolejne miesiące pół rodziny knuło, reszta była obrażona. Że Boże Narodzenie kojarzy mi się z flachą na stole. Że kiedy poszłam do liceum, poznałam eksa, zaczęłam uciekać na każde święta w góry.
Dla mnie święta to siedzenie pod choinką i gapienie się na niebieską bombkę w której odbijało się światełko z lampek, wymyślanie historii pod tą choinką. Rozczarowanie, kiedy prawdziwą choinkę zastąpił okropny plastikowy badyl.
Nie tak, że nie mam żadnych fajnych wspomnień. Mam. Mam i ukrywam je gdzieś na dnie serca, żeby nie umknęły. Są tam i są tylko moje. Bardzo ulotne - zapachy, smaki, kolory, zapach choinki...
Marzą mi się święta. Mam ich obraz przed oczami. Może kiedyś..Może za rok...
Zobaczymy.

****
Nie umiem składać życzeń.
Nigdy nic mi do głowy nie przychodzi. Jeśli już to same oklepańce. Dzisiaj się wysilę, bo zależy mi na Was bardzo. Dzięki Wam piszę i dzięki Wam tutaj jestem.

Życzę Wam spełniania marzeń. Zdrowia. Radości, nawet tych drobnych. Uśmiechu codziennie, chociaż troszkę. Miłości. Takiej do świata. Wiary w siebie. W swoje możliwości. Zauważania malutkich znaków, że życie jest piękne. Odkrywania nowych horyzontów i akceptowania tego, co za horyzontem znajdziecie. Bo nikt i nic nie jest z gruntu złe. Jest tylko niepoznane. Łamcie stereotypy, poznajcie zanim ocenicie.
Przeczytania wielu mądrych książek i tych mniej mądrych też. Muzyki Wam życzę, żeby grała w Waszych domach, słuchawkach, głowach, niech niesie Was przez życie. 
Życzę Wam zwyczajnie dobrego życia.

Na dziś:
Ceti - Miłość, Nienawiść, Śmierć

 

piątek, 21 grudnia 2012

[98] A jednak

Nic z tych rzeczy.
Wyjrzałam rano przez okno. Nie tak znów wcześnie, bo nie wiedziałam, czy warto wogle się ruszać. Bo skoro miał być koniec, to po co się męczyć. W końcu jednak wstałam i doczłapałam do rzeczonego okna, bo jasność biła z niego okrutna. Myślę sobie, jakieś piekielne ognie, czy cóś. Okazało się, że słońce tak robi. Najpierw było takie czerwone, kilka stopni nad horyzontem. Na niebie zaś złote smugi. Niestety, mój analityczny umysł rozpoznał smugi kondensacyjne, a bystre oko dojrzało samoloty. Czysty realizm. Zero romantycznej rozpaczy, że może jednak.
Potem mnie jednak zmroziło. Dosłownie. Po wczorajszym zerze na zaokiennym przyrządzie pomiarowym niecertyfikowanym, przetarłam oczy ze zdumienia i aż musiałam zerknąć w telefon, który mi pokazuje aktualną temperaturę. No proszę, ledwie człowiek się budzi i ma -11. Całkiem fajnie.
Ogarnęłam towarzystwo, zapodałam sobie krem na dzień, choć wahałam się, czy nie powtórzyć dawki na noc, gdyż nie byłam pewna, czy znów nie legnę pod moją ukochaną kołderką i zrobiłam lajtową listę zakupów. Lec pod kołdrą się nie dało, gdyż ponieważ moje dziecię, chrypiące brzydko, miało milion pomysłów, łącznie z czytaniem Hobbita, graniem w gry lego na kompie i innymi sprawami. Wolałam się ewakuować i to bynajmniej nie z powodu końca świata.
Poszłam więc sobie do sklepów. Kupiłam prawie wszystko. Po raz kolejny zadziwia mnie moja wielofunkcyjność, gdyż dziś, oprócz bycia matką, byłam też jucznym zwierzęciem, przypuszczam, że wielbłądem, bo chyba nie osłem.
Byłam też sprzątaczką. Ogarnęłam całkowicie i bez ściemy cały dom. Została łazienka - to zostawiam Kudłatej. Oraz kuchnia, która była na błysk, ale - TADAM!!!! - groźby Kudłatej spełniają się! Piecze kolejną partię pierniczków! Nie pytajcie jak wszystko wygląda. Widzę, że nawet podłoga jest w mące. Nic to. Poprzednio był w cieście parapet.
Poza tym zastanawiam się, czy można upić się wiśniami w likierze? Jeśli tak, to stanowczo za mało ich mam. A wiśnie w likierze i czekoladzie uwielbiam ponad miarę. Właściwie żałuję, że nie pracuję w jakiejś fabryce czekoladek, w dziale bombonierki, linia wiśnie w czekoladzie. A właściwie, że nie jestem jakimś tam intendentem, kupcem, czy coś. Próbowałabym, w szczególności likieru :)
Czytam właśnie świetną książeczkę.
"Podręcznik Spełniania Życzeń. Zamówienia u Wszechświata" Bärbel Mohr.
Świetnie napisana książka o samospełniających się życzeniach, o pozytywnym myśleniu, o słuchaniu siebie samego i kształtowaniu własnego życia.
****
W ramach pocieszenia, że jednak tego końca nie było, powiem Wam, że był. Dzisiaj jest przesilenie zimowe. Miało miejsce o 12:12. Od jutra dni będą dłuższe, bo narodziło się słońce.



Na dziś:
Alice Cooper - Santa Claus is coming to town
Może to nie kolęda, ale w temacie.





środa, 19 grudnia 2012

[97] Waciki

Moje jutro idą w świat. Może komuś się przydam.




Tyle mojego komentarza do całego szumu medialnego wokół Nergala.
Swoją drogą, przeczytałam właśnie Spowiedź Heretyka.



[96] Koniec świata!

To już pojutrze. Ale blado on wygląda w porównaniu z postanowieniem noworocznym Kudłatej.


Wszyscy pierniczą.
Właśnie Kudłata piecze swoje pierwsze pierniki w życiu, od A do Z wszystko robi sama. Moje, te o których było w poście poprzednim, zostały w 7/8 zeżarte. Tak, nie zjedzone, nie posmakowane, nie spróbowane. ZEŻARTE. Okropnie mieć dzieci, które - niewychowane jakieś -  wkładając do buzi ciacho pytają z pełną gębą: czy mogę ciastko? Tak jakby po fakcie. Chociaż może to, że pytają w ogóle to jednak jakiś ślad wychowania.
Ale nie ma tego złego. Kudłata złożyła deklarację, że od stycznia, raz w miesiącu piecze ciasto, albo ciasteczka, bo w końcu chce się nauczyć.Już się boję i koniec świata! Bo Kudłata w kuchni to kataklizm! Ale niech tam.
Poza tym końca świata nie może być. Mam za dobry horoskop na przyszły rok. Wobec tego nie życzę sobie żadnych takich. Chociaż jak donosi jeden ze szmatławców, w piątek Hel zostanie zatopiony przez falę tsunami. I jeszcze powiedział to jakiś profesor.
Skąd ludzie biorą takie autorytety i wiadomości?
Nic to, przeżyjemy ten koniec. A potem będzie początek.
Dzisiaj zrobiłam sobie prezent. Tak. W końcu zostałam zmuszona do tego. Stanęłam przed regałem z kremami nadzieńinoc. Mam dwie firmy, którym ufam. I które lubię. Ale nigdy jeszcze nie miałam kremu do twarzy. Takiego z prawdziwego zdarzenia. Zawsze używam minimum kosmetyków. A najlepiej, żeby nie pachniały. Nienawidzę też jak coś zostaje mi na skórze w postaci warstewki. Nie dotyczy to tylko moich przesuszonych dłoni.
Ale nie o tym chciałam. Stwierdziłam, walcząc ostatnio ze skórą, bo przesuszona, że potrzebuję już czegoś.
Stanęłam więc i oglądam regały. A ponieważ zatrzymałam się z postanowieniem nabycia przy regale 70+, zastanawiałam się chwilę dlaczego nie ma nic dla młodszych. Chwilę zajęło mi zaskoczenie trybiku, że to wiekowo podzielone i poszłam dalej. Stanęłam jedną nogą przy 30+ drugą przy 40+. I zaczęłam się wahać. Bo w sumie  co. Ciągle jeszcze (przez kilkanaście dni) będę miała 30+. Ale 40 to 30+10, więc też się zalicza, nie?
W końcu pani z obsługi chichrała się za mną, a Kudłata pomogła podjąć decyzję. No i mam na dzień i na noc, dwa, suma sumarum kosztowały razem tyle, co większość pojedynczych. No i oczywiście moje analityczne oko wyłapało kilka zabiegów marketingowych. Oglądałam pudełka dwóch firm. Jedno było ciężkie, drugie lżejsze ale większe. Od razu porównałam pojemność, uśmiechnęłam się pod nosem i wzięłam większe i lżejsze. Mimo, że tyle samo specyfiku w środku.
Dziś próba generalna. Jak mi do rana nie odpadnie twarz, będzie dobrze :)

Jeszcze tylko choinka....

Na dziś:
Sex Pistols - Jingle Bells



poniedziałek, 17 grudnia 2012

[95] Skrótem przez las

Las to mi wyrósł, taki ciężki do przejścia. Emocjonalnie, chyba. Tak trochę mi pod górę, ewentualnie. (wstyd się przyznać, usiadłam jednego dnia i obejrzałam wszystkie serie Rozlewiska....wiedziałam, że brak tv mnie nie ustrzeże przed jakimś wciągaczem).
Pozbierawszy się do boju, zrobiłam spotkanie, miała być parapetówa, z niech sąsiedzi walą, walą, walą do drzwi, ale wyszło tak, że ubzdryngoliła się sztuk jedna, reszta grzecznie rączki na kolankach. Nie no, bez przesady, było fajnie. Mnie szumiało letko, ale cóż.
Dostałam w prezencie Stefana. Stefan nie należy do moich ulubieńców, gdyż azaliż kwitnie na biało. A ja nie lubię kwitnących kwiatów w domu. Chociaż obalenie tej teorii, ubzduranej przeze mnie, jest bardzo proste. Byłam posiadaczką ponad 100 jednocześnie (!) doniczek i doniczuniek fiołków afrykańskich, różnych barw i kształtów, a przecież to kwitnie długo i namiętnie, nawet w różu, którego nie znoszę! (Chyba najbardziej rajcowało mnie rozsadzanie i robienie szczepek). Teoria obalona więc i będę musiała znieść białe kwiatki Stefana.
Dla wszystkich niewiedzących, Stefan wygląda tak:

zdjęcie z google.com

Ale chciałam w nawiązaniu do kwiatka opisać mój szczenopad.
Wchodzimy z Młodym do domu, wszedł do kuchni (chociaż wszedł do kuchni to pojęcie względne, gdyż kuchnia jest połączona z moim pokojem) i pyta (mała dygresja, zna dawczynię, to ta od kota i mleka, rozmawiał z nią niedawno na jednym z naszych spotkań, oraz -nazwijmy ją Zocha- ma specyficzne teksty, poczucie humoru i trójkę dzieci):
- skąd masz kwiata?
- od Zośki
Młody po krótkim namyśle, z pełną powagą:
- powiedziała mi, że jest złą matką. Ale gust do kwiatków ma świetny.
Możecie sobie wyobrazić resztę....
Sama zainteresowana twierdzi, że się posikała ze śmiechu, aczkolwiek myślę, że zdążyła.
Za chwilę biorę się za pierniczki. Wszystko gotowe i choćbym chciała się wymigać, nie mogę, Młody pilnuje.
***

A teraz chciałam bardzo podziękować za nagrodę. Nie wiem czym zasłużyłam, ale miło mi się zrobiło.
Bardzo dziękuję Thunderowi, Infatuation i Babie.


Powinnam wytypować kolejne blogi, ale wystarczy zerknąć na mój pasek po prawej i już wiecie kogo typuję. Wszyscy zasługują dla mnie na tę nagrodę, ponieważ gdybyście nie byli dla mnie ważni, nie byłoby Was na tym pasku.
Tak więc nie typuję osobiście. Bierzcie i się dzielcie :)


Na dziś:
Awaria - Wśród nocnej ciszy
Kolejna z serii kolęd niestandardowych



środa, 12 grudnia 2012

[94] 12.12.12

Chciałabym powiedzieć, że już się ogarnęłam, ale mam wrażenie, że ogarnąć się to jak zniszczyć górę lodową, a ja  nawet czubka nie tknęłam.
A sprawa wygląda tak, że w sobotę impreza u mnie w domu (parapetówka), muszę wysprzątać kąty, w międzyczasie podziałać - właśnie oderwałam się od maszyny - twórczo, dokupić kilka rzeczy, między innymi prezenty dla dzieciaków, i przeżyć do przyszłego roku. Znaczy przynajmniej do końca świata. Taki mam plan.
I do tego nie zwariować.
Z tym ostatnim różnie może być.
Święty Mikołaj mnie olał w tym roku. Pod choinką też pewnie nic nie znajdę, gdyż uparcie nie toleruję Gwiazdorów, bo do mnie zawsze przychodził Mikołaj. Czyli dwa razy. I nikt mnie nie przekona, że czarne jest czarne, a białe jest białe. Tfu. Nie i już.
Ale list mogę sobie napisać. A co.
Potem w ciągu roku będę odhaczać to, co udało mi się zrealizować.
Za to cieszy mnie biel za oknem, chrzęszczący śnieg pod nogami, mróz na policzkach i cała piękna zima.
Już słyszę te malkontenckie teksty: bleee, ciepłe kraje, lato..Jestem na przekór. Zima i już.

Moja mamma zepsuła komputer. Znaczy kliknęła coś, ale się nie przyznaje się co. Przypuszczam, że jakąś reklamę, potem coś namotała i system padł. Dzisiaj kazałam wymontować dysk, bo niby jest zepsuty. Domorosły znawca (lat 60+) stwierdził, że tak, po czym okazało się, że nie umie wykręcić twardziela z obudowy. Ba! Poległ na obudowie! Ale po moim telefonie okazało się, że wymontował. Tylko ponieważ obudowy rozkręcić nie umiał i twierdził, że zamiast śrubek są nity, dostał się do środka przez rurę wydechową. Znacie ten kawał, mam nadzieję?
Nie lubię, kiedy mówi się do mnie protekcjonalnie, tak, żebym wiedziała, że się nie znam. Jestem wtedy gotowa przynajmniej podrapać pazurzyskami, które mam krótkie i ciężko będzie.

Z innych ciekawostek.
Mój sześciolatek do snu czytał sobie sam Hobbita. A dzisiaj poczytał mi na głos cały rozdział.
Jestem dumna jakniewiemco. Kudłata w tym czasie, między 6 i 7 rokiem, rozpracowała Niekończącą się opowieść i Pottera :)

PS:
Piękny palindrom dzisiaj. Lubię takie słowno-liczbowe zabawy.


Na dziś:
Rozpoczynam kolędowanie:)))
Hetman - Dzisiaj w Betlejem








poniedziałek, 10 grudnia 2012

[93] Veni, vidi, vici

Bywałam w wielkim świecie ostatnio. Szlajałam się po starych, już-nie-moich kątach. Trochę bałam się tego, ale chyba wyszłam obronną ręką.
Tak więc zakończyłam wariacki etap, kiedy to zniknął był tydzień z życiorysu, szaleńcze siedzenie po nocach, babranie w litrach farb, lakierów i metrach papieru ściernego, o hektolitrach wody zużytej do mycia pędzli nie wspomnę, ani też o milionach pomysłów, które mą głowę zasiedliły, a które ujście mieć będą i realizację w czasie przyszłym, poczynając, myślę, od jutra. Tyle że w tempie spokojniejszym i bez nerwowego spoglądania na uciekające z kalendarza dni.
Uczestniczyłam byłam w festiwalu rękodzieła.
Załamałam się jakością tegoż.
Przepraszam wszystkie rękodzielniczki w tym momencie, gdyż wyleję wiadro wody (dobrze, że nie pomyj) na jakość rzeczonego rękodzieła, z lubością prezentowanego w takim miejscu jak Międzynarodowe Targi Poznańskie.
Niedoróby, brak dbałości o wykonanie i szczegóły, pobieżność i kosmiczne ceny.
Najbardziej załamał mnie widok i dotyk (gdyż macałam wszystko namiętnie na wszystkich stoiskach) przedmiotów ozdobionych metodą decoupage (żeby porównać), gdzie nikt się nie martwił o to, żeby przedmiot był gładki, pomalowany i polakierowany wszędzie, a nie tylko na deklu, żeby serwetka lub papier był równo i gładko przyklejony. Może jestem przewrażliwiona, ale kiedy widzę kicz, coś co wykonane jest na szybcika i na odwal się, klei się jeszcze i zwyczajnie jest brzydko wykonane, nóż mi się otwiera w kieszeni, bo potem tłumy ludzi właśnie to uważają za rękodzieło.
Boli.
Bolą godziny spędzone na lakierowaniu, polerowaniu, dbałości o każdy szczegół i troska o dobór materiałów.
Nic to.
Może się nie znam. Ale z całym szacunkiem dla kupującego i dla siebie samej, nie puszczę w świat czegoś, czego powinnam się wstydzić.
Tyle narzekania.
Trzy dni na targach. Kilka fajnych spotkań. Jestem ciekawa wrażeń z drugiej strony :)

Sam Poznań...
Obce  mi już miasto. Przykro, że po 20 latach jedynie je kocham, ale nie czuję zupełnie jego rytmu.
Poczułam się źle w miejscach, które były moim domem. Ogromny żal.
I smutek. Posiedział ze mną na oknie, potem sobie poszedł. Dławiły mnie łzy, którym nie pozwoliłam się wypłakać. Nic nie jest ich warte.
Jednak serce znów mi pękło na pół.

Na dziś:
Evanescence - Bring me to life




[92] Telegraficznie

God Morgon!
Żyję, jestem, wróciłam..
Zapomniałam ogłosić, że mnie nie będzie. Dziękuję za troskę :*
Jak tylko się ogarnę, bo wystarczyły trzy dni i powstał chaos wszędzie gdzie mógł, wrócę i opiszę wrażenia, poplotkuję oraz powspominam.
A teraz idę oddać się tak prozaicznej czynności jak pranie oraz zmywanie błota pośniegowego z przedpokoju.
Hej då!

Na dziś:
Seether - Broken


poniedziałek, 3 grudnia 2012

[91] Gorączka

Taka mnię refleksja dopadła, że nikt nie lubi zakupów w przedświątecznym okresie. Gdzie nie czytam, z kim nie rozmawiam, nikt nie lubi. Każdy się wścieka, fuka, warczy i robi inne znamienne znaki.
Wobec tego co?
Wobec tego cały ten tłum w galeriach jest tam nie z powodu uwielbienia do zakupów, tylko żeby szybko mieć za sobą. A że to tak będzie aż do samej Wigilii, to już inna sprawa. Ci w Wigilię (czytaj - ja też czasami) to z powodu niechęci do zakupów na zapas i czasem z przypadków losowych.
Właściwie temat gorączki świątecznej jakby mnie nie dotyczy. Już wyjaśniam dlaczego.
Od zawsze mam ulubione potrawy, których przygotowanie nie wymaga ode mnie robienia zakupów dwa tygodnie naprzód. Te same potrawy lubią moje dzieciaki.
Nie mam parcia na mega zakupy, bo to święta. Mąkę mam zawsze, jajka, cukier, przyprawy, grzyby suszone mam swoje.
Jedyne co kupuję to ryby (nigdy karpia, którego smaku nienawidzę, a tylko raz w życiu udało mi się zrobić przepysznego, pieczonego, niestety, to było jakieś..12 lat temu i za diabła nie pamiętam, co wtedy wymodziłam :) ) ,kapustę kiszoną, buraki, warzywa, owoce, trochę orzechów. Czasem coś słodkiego. Jakieś mięso na obiady.
I choinkę.
Więcej mi nie trzeba.
Zastanawia mnie zawsze co ludzie robią z tym ogromem żarcia, i innych produktów, które wożą w ogromnych koszach. Zastanawia mnie czy zanim przyjdzie ten czas, to żyją bez tych wszystkich produktów? Rozumiem, że kiedy na święta przyjeżdża tabun ludzi to trzeba zrobić więcej jedzenia.
Ale i tak jestem zdumiona, za każdym razem.
Dlatego nie rozumiem tego pędu do sklepów, bo święta. No święta. Czas jak każdy inny.
Często różne produkty stałe kupuję dużo wcześniej. A to dokupię kilogram mąki, a to cukru, a to kupię mak, proszek do pieczenia, bakalie, orzechy. Wtedy nie mam na ostatnią chwilę, nie muszę mieć fortuny, nie muszę ganiać i szukać.
I mam jeszcze jedną zaletę. W nosie mam te pędzące tłumy. Nawet jak muszę się wśród nich poruszać. Stać w kolejce. Po prostu, nie zwracam uwagi. Mam swoją kartkę, wyznaczony cel i nie interesują mnie inni.
Kolejka to kolejka, jest to w niej stoję. Z kasjerką, choćby była wściekła, zawsze zagadam. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby się nie uśmiechnęła któraś.
Można? Można.
Grunt to spokój.
Nie wiem tylko, czy uda mi się kupić choinkę w tym roku.

Na dziś:
Otwieram sezon :))))))
Wham! - Last Christmas
Wiem, że oklepana. Zgrana jak stara płyta. Na każdym kroku, w każdej rozgłośni, w każdym sklepie i na ulicy. Ale....




sobota, 1 grudnia 2012

[90] Coooooo?

To już grudzień????
Jak to tak!!!!!!
Ktoś mi zajumał jakiś tydzień z życiorysu.
Niech znajdę gnoja....


Na dziś:
Selah Sue - This World
Czasem muzyka wykorzystana do reklamy strasznie mnie nakręca. To jest jedna z nich.


czwartek, 29 listopada 2012

[89] Aneks do 88

A oto co wyszło z naszego lania.
Oraz interpretacja....



 [Kudłata]
- będzie mnie ganiał wredny typ z pistoletem


[ja]
- domek! Z kwiatkami na tarasie! Cudo!!!


 [ja w innej pozycji]
- Pojedziesz gdzieś ciuchcią (Kudłata do mnie)


 (ja w jeszcze innej pozycji)
K - to wygląda jak kupa...
J - taaaaaak!!!!!!! Kupa kasy!!!!!

Orazzzzzzzzzz:


Przedstawiamy dwie lamy. Chociaż Kudłata mówi, że alpaki są mądrzejsze...

[88] Wigilia św. Andrzeja

Moja córcia właśnie mi powiedziała, że skoro wróżyłam zawsze 30.11, bo tak były imprezy w szkole ustawione i tak zawsze u nas się spotykali ludzie na Andrzejkach, to dlatego wywróżyłam sobie takiego najpierw głupiego chłopaka a potem  męża durnego, w jednej osobie.
I muszę przyznać, że coś w tym jest.
W takim razie właśnie topimy wosk.
Zobaczymy.

A wczoraj grałam z nią w kości i jak to się zdarza ostatnio, przegrałam sromotnie. Do tego dołożyło się jej oburzenie, że na facebook'u dziwnym trafem status rodzinny zmienił jej się na w związku.
Parafrazując znane powiedzenie, załkałam z oburzenia:
- Nie jesteś w związku! Nikt Cię nie kocha!
Oczywiście ja ją kocham. Oraz brat rodzony, który w największej jej furii zazwyczaj macha ręką z lekceważeniem i mówi:
- Gadaj sobie co chcesz. I tak jesteś moją ukochaną, wredną siostrą.
Ubaw był po pachy. Bo oczywiście wszystko poszło w eter do jej znajomych.
Po pewnej chwili, kiedy to pouczałam dziecię me, że ma sprzątać, fuknęłam na nią za coś, usłyszałam co następuje:
[ton luzacki, pozycja półleżąca przy komputerze]
- Pomyśl jak masz ze mną dobrze! [westchnienie]
-??? [konsternacja]
- Niektóre dzieci piją, palą, ćpają, zachodzą w ciążę w wieku 15 lat, a ja jestem tylko leniwa i siedzę przed kompem.
Trudno nie przyznać jej racji. Aczkolwiek...
Mówię Wam. Ryczałam ze śmiechu długo. Rozbroiła mnie zupełnie. Ale tak czy inaczej miałam ochotę zabić ją kilka godzin później, miała szczęście, że już spała. A przynajmniej zaciągnąć do łazienki i udusić.
No dobra, nie udusić. Zmusić, żeby posprzątała. Swoją grzywkę.
Tak, Kudłata od lat wczesnych, tak gdzieś od kiedy skończyła pięć, namiętnie robiła sobie fryzury. Nożyczkami. Tak, żebym nie widziała. Na przykład podcinała sobie grzywkę, albo wycinała kosmyki. Oczywiście widziałam, miejsce zbrodni jak zawsze usiane dowodami oraz z zostawionym narzędziem.
Sprzątnęła cichcem rano. Nie zdążyłam nawet mrugnąć okiem...

W oczekiwaniu na wosk posyłam Wam dziś:
Adele - Someone Like You




środa, 28 listopada 2012

[87] Grunt to spokój.

Tylko on nas może uratować.
Dzisiaj zaliczyłam jakże przyjazny obywatelom urząd pracy. Po prostu cud-miód i maliny.
Papiery poprawiałam trzy razy.
Byłam u dwóch pań rejestratorek. Powinnam napisać babsztyli, ale się powstrzymam. Pierwsza widząc moją karierę zapytała: aż tyle? co to jakiś pośredniak? Domyśliłam się dlaczego stoły są takie szerokie. Zabrakło mi rąk, żeby ją udusić. Co ją obchodzi ile razy zmieniałam pracę?
Nic to. Trafiłam za drugim razem do zołzy, którą rozbroiłam trudnym pytaniem, półsłówkami się dogadałyśmy, pouśmiechałam się jak zwykle, pani się pożaliła, że wszyscy mają pretensje i jestem zarejestrowana.
Trochę się zdołowałam. Odwróciłam jednak uwagę, pomyślałam przyszłościowo, w zasadzie w mojej sytuacji nic się nie zmienia, więc o co halo. O nic. Jestem krok do przodu. A nuż zrobię kolejny.
W każdym razie, zmarnowałam tam kilka godzin.
Wracając -  zaskoczyła mnie komunikacja miejska, ale ja mieszkam na zadupiu, to mogłam nie wiedzieć -  zwiedziłam pół miasta, zarejestrowałam nowe miejsca, zaliczyłam siąpiący deszcz i padłam byłam po powrocie. Ostatkiem sił odebrałam Młodego ze świetlicy i poległam. Nie odbyło się bez aspiryny i snu. Co prawda sen okropny i krótki, ale czego się spodziewać, kiedy głowa boli.
Teraz za to ożyłam.
Nie chce mi się komentować wypowiedzi Adama Hofmana, z wiadomej partii, na temat decyzji Mariana Opani. Po prostu przedszkole: nie chcesz się ze mną bawić to jesteś be i masz krzywe zęby. Żenada. Dno i bąbelki.
Nie chce mi się komentować wojny, która toczy się wokół Macieja Stuhra. To też żenada.
Rzygam, razem z Lesliem Smoleńskiem i zamachami. Przestało to na mnie robić wrażenie. Tak jak płakałam, bo zginęli ludzie, tak teraz jestem wciąż zdziwiona, że tych, którzy pozostali, nie pozamykali jeszcze w specjalnych zakładach. Z Macierewiczem i bliźniakiem na czele. Przebili już nawet Giertycha seniora, z którego śmieją się koledzy po fachu (mój osobisty promotor), od kiedy ogłosił swoje rewelacje na temat teorii Darwina.
Całę szczęście, że nie mam telewizorni. Wiadomości na portalach czytuję wybiórczo. Przesiewam i zastanawiam się, czy mi się chce wiedzieć, co dzieje się za ścianami mojego domu.
Ostatnio wyznaję zasadę: róbmy swoje.
I tego się trzymam.
Za to pozałatwiałam różne sprawy. Pozytywnie. I może w końcu będę miała swój komplet narzędziowy, obiecany mi pół roku temu :)
Może też się z kimś spotkam. Ale to na razie tajemnica i zastanawiajcie się z kim z Was, mogłabym, o ile będzie wola z drugiej strony :)

Póki co, pójdę eksperymentować.
Odkryłam też, że lakier połysk jednej z moich ulubionych duńskich firm produkujących między innymi farby i lakiery tworzy na paznokciach błyszczącą powłokę. Ciekawe czy pół-mat i pół-połysk też.
Mówiłam już jak bardzo kocham Skandynawię? Nie? Kocham tak bardzo, że aż.

Zaczynam bredzić. Myślicie, że aspiryna tak działa?

Na dziś:
Alice Cooper - Hey, Stupid
Mało kto wie, że ten pan, mimo całego swojego image'u jest przykładnym mężem i chrześcijaninem.






poniedziałek, 26 listopada 2012

[86] Do Dyrekcji, do Nauczycieli, do Uczniów...

Nabiegałam się dzisiaj do szkoły. Chyba wyrobiłam normę za wszystkie swoje wagary. A jeszcze się mocno zastanawiam, czy nie udać się na zumbę kochaną moją. Tylko plecy bolą jeszcze. Nie wiem, czy moje korzonki to zniosą.
A było tak.
Kudłata parsknęła mi któregoś dnia zdegustowana, chyba w piątek, że znów nie ma nauczycielki od angielskiego. Zaczęłyśmy dyskusję, ona, że fajnie, zastępstwa, a to wychowawcza, a to matematyka, a to muzyka. Ja, że źle, za rok egzamin, potem średnia i co? Z jakim poziomem języka? Nie żebym się o nią martwiła, bo idzie indywidualnym tokiem, tylko co z tego, kiedy pani nie ma. To i ten tok do niczego.
Powiedziałam jej, że pójdę do wychowawczyni. Na co ona, że nie, że będzie miała przerąbane w klasie, że po co. Oczywiście wyjaśniłam jej, gdzie mam jej przerąbane, i że kiedyś mi podziękuje. Oczywiście zastanowiłam się i nawet trochę mój zapał ostygł.
Za to dzisiaj rano telefon: przyjdź natychmiast do wychowawczyni, za 5 minut zaczynamy lekcję, załatw ten angielski, bo mam za sobą część ludzi z mojej i innej klasy.
Ok. Wielka Pardubicka moja. Zdążyłam!
Zamieniłam z panią dwa słowa, powiedziała, że wie, że była u dyrektorki, ale jej nie ma, więc za dwie godziny. Więc za dwie godziny wystąpiłam w drugim biegu, dotarłam do dyrektora i porozmawiałam sobie z tym.......człowiekiem. Tak jak przy stołówce wyrobiłam sobie zdanie, tak potwierdziło się dzisiaj.
Na moje, że na trzy miesiące nauki pani w szkole była może przez miesiąc, a kolejne tygodnie to mnóstwo zaległości, usłyszałam, że każdy ma prawo chorować. Oczywiście! Ale mnie nie chodzi o to, że pani choruje, tylko o to, że nie ma języka angielskiego! I wierzcie mi, nie mówię po chińsku.
Czy ja mam za duże wymagania? Żeby za angielski był angielski? Czy może strata - niech policzę dwa miesiące, czyli osiem tygodni, po 3 lekcje na tydzień - 24 lekcji języka angielskiego to pikuś? Może się mylę?
Ale pana dyrektora przycisnę. Nie ma lekko.
Dla odprężenia poszłam poplotkować z fryzjerką, Młody ma irokeza, ja skrócona i świat jest piękny.

Wczoraj drę się na Kudłatą, bo nie sprzątnęła talerzyków i kubków, które narastają ilościowo w postępie geometrycznym w miejscach jej bytności. I mimo, że to pora spania była, ciśnienie mi się podniosło. Przychodzi z tym całym majdanem i mówi:
- zobacz, przyniosłam, czy jesteś usatysfakcjonowana?

A dzisiaj, drę się również, gdyż pełnia się zbliża i nie tylko, żeby sprawdziła czy ma w pokoju naczynia. Drę się w sumie też dlatego, że jak leci woda, to nie bardzo się słyszymy.
Przynosi dwa kubki. Komentuję, że ten stoi już ze dwa dni w pokoju, na co ona stanowcze nie!
Zerknęłam w kubek i mówię:
- z fusów wywróżyłam, że tak, co najmniej od soboty tam stał.
- Mamo....tu NIE MA fusów.
- Córko, dobrej wiedźmie fusy niepotrzebne!

Na dziś:
Bank - Ciągle ktoś mówi coś
Pierwszy utwór, który skojarzyłam ze śmiercią, przemijaniem, bólem istnienia...Miałam 9 lat...




niedziela, 25 listopada 2012

[85] Frencz

Jestem w kranie szczęścia.
Zdrapuję farby i klej z rąk. Musiałam obciąć moje i tak krótkie pazury, bo zrobił mi się frencz akrylówką i nijak nie mogłam tego wydłubać. A nienawidzę rękawiczek lateksowych, czy gumowych. Zwyczajnie wolę gołymi łapami, na żywym organizmie.
Tak więc w przerwie między tysięcznym myciem pędzli, obmyślaniem, malowaniem i klejeniem zjawiam się tu, bo odskocznię mieć trzeba.
Kudłata gra w Simsy, Młody milcząc (!!!) przygląda się grze. Dziatwa z głowy.
Zaraz muszę zrobić obiad. Bo że z głowy to jedno, a że głodna to drugie.
Po wczorajszym zgonie, dopadła mnie taka senność masakryczna, że nie wiedziałam jak się nazywam, dzisiaj jest lepiej.
Dzisiaj za to bolą mnie plecy tuż nad mniej szlachetną ich częścią. Pożarłam tabletę ekstra i udaję, że nic mi nie jest. Nie mam czasu.
Idę. Zaczynają zgrzytać zębami. To chyba z głodu.
Wstawiłam, piecze się. Moja najulubieńsza potrawa. Kryzysowa :)
Przy okazji, kiedy obierałam ziemniaki, przypomniałam sobie jak to jeździliśmy na wykopki. Bardzo lubiłam wykopki. Dawali wielkie buły z mielonką, albo drożdżówy z takiej fajnej piekarni społemowskiej. I kawę z mlekiem. Albo herbatę. No i zarobić można było. Oraz nawieźć ziemniaków do domu. Ciekawa jestem czy moja matka kiedykolwiek zauważyła, że tachałam za każdym razem dwie ogromne torbiszcza ze szkoły.

Na dziś:
Płyta, którą miałam nagraną z radiowej dwójki na stilonówkę, ale to nie jest ważne. Kojarzy mi się z.....odkurzaniem tuż przed wigilią. Na kanapie leży kocowa kapa w czerwono-biało-czarne paski, a ja wyciągam kurz z zakamarków. Zimny pokój, tapeta w pociągi, piłki i inne zabawki..
Tak więc przedstawiam:
A-ha - Hunting High and low


czwartek, 22 listopada 2012

[84] Rozstrzygnięcie

Na wstępie mojej przemowy bardzo dziękuję wszystkim obecnym duchem, ciałem i IP, bo bez Was nie byłoby tego sukcesu. Wiem, że przy Waszych licznikach to ja jestem pikuś, pani pikuś.
A tak serio, nie spodziewałam się, że tak szybko wynik zostanie osiągnięty.
Wyłonienie zwycięzcy okazało się zagmatwane i bardzo trudne :>
Dostałam jeden e-mail, zdradzę tylko, że od faceta.
I wygrałby w przedbiegach, gdyby nie to, że ...zabrakło zrzutu z ekranu.
Wobec tego, ponieważ wierzę, że miało być dobrze, wyszło jak zwykle, uznałam, że ok.
Ale.
Aktualizacja:
Pierwsza nagroda nie została przyznana, ponieważ nadawca maila zrzekł się jej.
A ponieważ nikt nie pokazał zrzutu z ekranu zostają poniższe nagrody pocieszenia:)

Postanowiłam, że właśnie zamykam listę, jest 23.30, i dodatkowe pocieszające nagrody dostaną:
Simera, za 10002, Thunderstorm za spóźnienie, Karioka za 10009, Dreamu za musztardę po obiedzie, a raczej zebranie butelek po gościach, Dzieweczka za zaspanie oraz Ewa za zamknięcie peletonu.
Jeśli jesteście chętne do otrzymania niespodzianki, i nie jest to wielkanocna pisanka, ani paczka trotylu, to proszę o podanie adresów do wysyłki na mój adres e-mail.
Tak jak obiecałam, adres posłuży jedynie do wysyłki niespodzianki.

Pouczcie się jak się robi zrzut z ekranu, zapisuje do pliku z rozszerzeniem jpg i wysyła mailem :)
Bo tak sobie myślę, że przy 20002 będzie kolejna okazja.

***

Rozmowy ciśnieniowe, żebyście nie myśleli, że mam taki cud miód i same radości i śmiechy z Młodym i Kudłatą.
Żrą się, jak to rodzeństwo. Mają przebłyski miłości bratersko-siostrzanej, a jak, krótkotrwałe, do momentu znudzenia siostry.
Dzisiaj jednak pioruny trzaskały, nie mogłam uspokoić towarzystwa, użyłam więc mojego ulubionego zwrotu i wrzasnęłam:
- bo mnie zaraz szlag trafi z wami!!!!!!!!
- [Młody, miszczu riposty natychmiastowej] A mały czy duży?

I tak zakończyła się wojna, ciśnienie mi spadło, klapnęłam ze śmiechu na podłogę.
Nie ma to jak luz.

Na dziś:
White Stripes - Seven Nation Army
Dla zwycięzców, jak na Euro za strzelenie gola :)




środa, 21 listopada 2012

[83] Konkurs

Słowo się rzekło, kobyłka u płotu...
Lubiłam to powiedzenie, pamiętam jak ojciec tłumaczył mi jego sens oraz opowiadał anegdotkę z nim związaną.
W każdym razie.
Dzieśtam, w komętarzach napisałam o końkursie :)
Dobra, już nie będę. Ale mam głupawkę, jak zwykle o tej porze i jeszcze po szaleństwach parkietowych, więc wybaczcie.

Ogłaszam więc konkurs.
Zasady są takie:
1. Złap 10001 na liczniku.
2. Złap, czyli zrób zrzut z ekranu.
3. Wyślij do mnie na maila: natthimlen(@)gmail.com
3a. Dopisz w mailu jak bardzo mnie lubisz oraz dlaczego chcesz wygrać.
4. Kto pierwszy, dostanie ode mnie prezent, własnoręcznie wykonany notes.
5. Ponieważ może się zdarzyć kilku zwycięzców znaczenie będzie miała data i godzina wysłania maila.
6. Na razie nie przewiduję nagród dodatkowych, ale kto wie :) Może pierwsza trójka..
7. Dane, które dostanę do wysyłki nagrody, tylko do tego posłużą. Nikomu ich nie odsprzedam, ani nie wykorzystam do innych celów.
8. Punkt 3a to żart, napisz po prostu jaką kolorystykę lubisz :)


To tyle.
Dziękuję za uwagę.

Na dziś:
Scorpions - Always somewhere
Tak mi dzisiaj gra i trochę mi żal.....






[82] Ciekawość

Chciałam wpisać curiosity, bo lubię to słowo, szczególnie odkąd usłyszałam zespół Curiosity killed the cat. Ale zaraz zakrzyczą mnie albo ci, co angielskiego nie lubią, albo tamci, którzy uwielbiają koty. Ja nie uwielbiam. Wręcz nie lubię. Kotów, bo angielski tak. To może wpiszę nyfikenhet.
Skąd ta moja ciekawość?
Ano stąd, że oglądam sobie skąd jesteście.
I niektórych po lokalizacji rozpoznaję. Chociaż niektórzy ( prawda Sis? ) siedząc w tym samym miejscu pokazują się inaczej.
Ciekawi mnie skąd przybywacie. I kogo do jakiego miejsca przypisać.
Szczególnie zżera mnie Nagoya, Aichi.
Inne też, ale Japonia to jeden z krajów, które odwiedzę w drodze do Australii (kiedyśtam), więc dobrze byłoby mieć sprzymierzeńca :)) Tym bardziej, że uwielbiam Japonię, tak samo zresztą jak stare Chiny, ale o pewnym Chińczyku napiszę przy okazji.
Jeśli mogę prosić, kto chętny oczywiście, wpiszcie w komentarzach lub na e-mail kto, skąd przybywa. Ciekawe na ile trafiam, a ile w moim myśleniu błędów.
Będę wdzięczna :))

***


- Mamo! Dlaczego ten Garfield leży tak wysoko!!!!
(Alfabet Garfielda, raczej nie dla takich maluchów, chociaż już go ukradkiem przeglądał, oglądał, podczytywał i kłócił się z siostrą, która uważa, że nigdy nie była takim dzieciuchem małym oraz, że on nic nie rozumie)
- Bo to jeszcze książka nie dla ciebie.
(Nie chce mi się po prostu tłumaczyć niektórych rzeczy)
- To co ja mam czytać?? Legendy Rocka??





Na dziś:
Curiosity Killed The Cat - Down To Earth





wtorek, 20 listopada 2012

[81] Menedżer

Dzisiaj zbiorczo, między jednym malowaniem a drugim. Czeka mnie sporo roboty. Jak widzicie odwlekam co mogę i jak mogę.
A robię to na różne sposoby. Na przykład czytam książkę (co prawda sama siebie upomniałam i odłożyłam ją na później), albo piszę z ludźmi, albo nagle muszę wyjść, bo przecież trzeba kupić mleko i chleb.
Muszę się przyznać. Wysłałam dzisiaj po chleb Młodego. Sklep jest kilka bloków dalej. Dostał pieniądze, wiedział co i gdzie ma kupić. Jak ma wrócić. Jestem dumna, bo mój sześciolatek wrócił z chlebem, resztą i cały zadowolony z siebie powiedział, że od teraz ma swoje stałe zadanie.
Zobaczymy, czy zacznie podbierać resztę.
Poza tym, z całego tego zamieszania i braku czasu, ugotowałam pyszny obiadek. Jak sobie gotowałam, pomyślałam, że zrobię zdjęcie, bo czasami robię, ale...nie zdążyłam. Pożarliśmy wszystko w oka mgnieniu.
A zrobiłam na talerzu kopczyki z ryżu, takie fajne górki, które robię...podstawką do jajek.
A wczoraj potwierdziła się siła uśmiechu. Po raz kolejny upewniłam się, że optymizm popłaca.
Potrzebowałyśmy hurtowo dużo jednej rzeczy. Wiadomo, po jak najniższej cenie. Ja, znana na całym świecie optymistka Niemarzeczyniemożliwych, powiedziałam,  że zapytam. Nie muszę dodawać, że dezaprobata w oczach, niedowierzanie i inne zjawiska towarzyszące, w tym opatulenie się szczelniej swetrem nie wytrąciły mnie z równowagi, bo nie ze mną te numery.
Siadłam więc sobie, złapałam telefon i wszystkiego się dowiedziałam. Pogawędziłam z panią w biurze obsługi, w zamian pani powiedziała, że jak się zjawię mam się powołać na rozmowę z nią i wtedy wejdę i zakupię. Ma się tę siłę. Przebicia znaczy.
No i pojechałyśmy.
Chciałam zauważyć, że ona mieszka tu z 10 lat. Ja od lipca...Jeżdżę po mieście jakby było odwrotnie.
Pomyliłam drogę powrotną, bo rondo bardzo dziwne jest i nie, nie jechałam pod prąd, ale szybko połapałam się gdzie jestem i jak mam jechać, żeby dojechać. Ona spanikowała. Ale to nic. Ja tylko uśmiechałam się pod nosem i zagadywałam ją.
Ale wcześniej weszłyśmy do wielkiej hurtowni. Na wejściu luz, powiedziałam co trzeba, zrobiłyśmy zakupy. Kasjerka okazała się świetną babką, podpowiedziała to i owo, że możemy sobie wyrobić kartę, i wcale nie musimy mieć firmy. Wobec tego zrobiłyśmy rundkę po raz drugi. Podeszła do nas pani. Naburmuszona z daleka ciskała gromy. Na moje: w tajemnicy dowiedziałyśmy się...wypowiedziane półszeptem z szerokim uśmiechem na twarzy, pani...uśmiechnęła się równie szeroko. I wyrobiła nam dwie karty. Oraz pogawędziła z nami bardzo otwarcie. Po czym zrobiłyśmy mini zakupy i wróciłyśmy do naszej kasjerki, której zapowiedziałyśmy, że my tylko do niej będziemy przyjeżdżać. Pani zaproponowała nam, że mamy sobie wziąć jej grafik.
Na koniec dowiedziałam się, że jestem świetnym menedżerem i że wszystko umiem załatwić. No ba.
W międzyczasie załatwiłam prawie obcej osobie jedną część, zdalnie. Ktoś wysłał w moim imieniu paczkę dla tej osoby, najpierw zakupując potrzebną rzecz. Uwielbiam takie akcje, kiedy mogę pomóc, zupełnie bezinteresownie, nawet komuś, kogo nie znam. Cała akcja miała miejsce na facebooku. :)
Takie małe drobne rzeczy dają mi bardzo dużo. Przede wszystkim upewniam się, że ciągle lubię być potrzebna.
A potem jeszcze raz jechałam do miasta z Młodym. I myślę, że stanowiliśmy niezłą parę. Ja tłumacząca mu zawiłości kosmosu i atmosfery, koloru nieba i wody w chmurach (wywołaliśmy tym samym konsternację jednej babci, której wnuczek usłyszał o czym rozmawiamy i zaczął wypytywać babcię o to samo, przy czym mówił to w taki sposób, żebyśmy słyszeli, że on też zna się na rzeczy), a Młody liczący balkony w drodze powrotnej. W pewnym momencie, przy pełnym autobusie powiedział: (...) no tamten balkon, widziałaś? Ten w kolorze ...NIETOPERZOWYM! Cała nasza okolica parsknęła śmiechem.
Jak się w toku zeznań i przesłuchania okazało, nietoperzowy to według niego zielono -  szary.
To tyle. Same pierdoły. Ale mam świetny humor i idę dalej do roboty.

Dzisiaj i pewnie przez następne kilka dni gra dla mnie Bon Jovi:
(You Want to) Make a Memory



wcześniejsze:
Wanted Dead or Alive


oraz
Runaway



Ja oczywiście słucham całych płyt. Dla mnie to zanurzenie się we wspomnieniach, w latach 80-tych i marzenie o wielkiej imprezie, na której wszystkie stare fajne kawałki przetańczę, przeskaczę i będą bolały mnie nogi :))))

niedziela, 18 listopada 2012

[80] Koniec laby

Mam jedną wielką wadę, wśród innych wad. Oprócz kilku innych wielkich rzeczy, posiadam ogromne zasoby spokoleszcza.
Znaczy niskiego poziomu adrenaliny, który nie powoduje u mnie zrywu do działania. 
W tym wszystkim zwyczajnie sobie działam, robię co trzeba, ale nie spinam się, raczę się odległym terminem i nagle...Trzask. To już niedługo! Już, zaraz będzie galopada, zarwane noce, oczy na zapałkach, wymiętolone jestestwo, niedospanie i dzika radość z efektu.
Bo w tym napięciu, adrenalinie w żyłach, z dzwonkami alarmowymi w głowie i kalendarzu, działam na najwyższych obrotach. Jakąś częścią mojej głowy ogarniam nieogarnialne dla innych. Potrafię wtedy robić dziesięć rzeczy na raz, załatwiać wszystkie zaległe i konieczne sprawy, zajmować się domem, dziećmi, mam czas na książkę, spacer, zakupy i....wszystko działa. Wszystko jak w wielkiej maszynie współgra ze sobą i efekty są imponujące. 
Czasem zastanawiam się, jak to możliwe, że im więcej mam na głowie, tym lepiej mi wszystko wychodzi. Co powoduje, że ogarniam tyle rzeczy, spraw na raz. Że się nie gubię w tym i nie zawalam. I nie działa żadna systematyczność, rozkładanie w czasie, planowanie, ustalanie szczegółów wcześniej. Nie działa, bo próbowałam. Nie umiem zebrać się w sobie. Najlepiej pracuje mi się pod presją czasu. Uwielbiam zadania od do. 
Do tego zauważyłam, że im więcej na mnie spada, tym lepiej. Daje mi to totalnego kopa, który jest lepszą motywacją niż nie zdążysz, nie wyjdzie, nie uda się. 
Właśnie jestem w takim okresie. Czas zaczyna mi się kurczyć. Zagęszcza się. Czuję już na plecach oddech terminu. I dlatego uśmiecham się pod nosem: spokoleszcza:)

***
Dzisiaj poczułam to znów. Wewnętrzny niepokój. Takie uczucie, które czasem pojawia się znikąd. Pojawia bez wyraźnego powodu. Czasem to muzyka, czasem film, rozmowa...
Niepokój, trochę obaw, szczypta żalu, wspomnień, czyjaś biografia, los, przeszłość i nadzieja. Słowa piosenki. Informacje. 
Brak. 
Dzisiaj złożyła się na to muzyka. 
Dokopała mi lekko....

Na dziś:

Link nie działał, z tego co wiem.







wtorek, 13 listopada 2012

[79] Ruszyła maszyna

A raczej nie ruszyła. Popsuła się.
Taka zwyczajna, do szycia, stary Łucznik. No to pojechałam na ratunek, bo jestem technicznie uzdolniona i nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Koleżanka od kota i mleka (gdzieś tam wstecz było), sceptycznie nastawiona, trzęsła się nade mną co chwilę zadając pytania typu:
- a ty to rozkręcać chcesz?
Nie, nie chciałam. Mam różdżkę, robię tak: szast prast i naprawione...
O, ignorancjo!
Tak, rozkręciłam. Poruszałam, działa. Podłącz prąd - nie działa. Szybka analiza i już wiedziałam.
Mam pytanie, na które być może otrzymam odpowiedź.
A mianowicie.
Kto, w Zakładach Metalowych "Łucznik" robi PLASTIKOWE ZĘBATKI????
Ja wiem, że te maszyny to odpad z produkcji kałachów, ale bez przesady!
No więc taka właśnie zębatka palcowa. Plastik fantastik.
Koleżanka zrobiła oczy jak spodki. Oraz załamała się, bo maszyna nie jej.
Rozpoczęła była poszukiwania naprawiacza. Załamała się ceną za część plus robocizna.
Napomknęłam, że mogę ja osobiście wymienić, gdyż azaliż posiadam umiejętności i chęci oraz ciekawam jak się rozkręca maszynę (nie bezinteresownie, o nie!). Olała mnie. Wobec tego rozpoczęłam poszukiwania ja, bo ona udała się tam gdzie król, a chciała pokazać, że na logistyce i szukaniu dostawców się zna (w pracy była). Dorwałam komputer i telefon. Znalazłam pierwszego dostawcę części, ale nie miał. Za to podał mi tajny przez poufny telefon do serwisu w samej macierzy, czyli w Radomiu. Zadzwoniłam, przy czym zastała mnie przy tej czynności psuja, oraz patrzyła z dezaprobatą. Olawszy niedowiarka pogawędziłam z miłym panem z Radomia, uzyskałam jeszcze bardziej tajemniczy numer telefonu i znalazłam części, za...połowę tego co za części chcą tu na miejscu. I to z kosztami przesyłki. Dowiedziałam się przy tym paru ciekawych i przydatnych rzeczy.
Niestety, nie będzie mi dane wymienić zębatek, ponieważ koleżanka ufa bardziej panom Zdzisiom, którzy może nie wiedzą, ale zrobią.
Dlaczego żałuję?
Otóż dlatego, że posiadam dokładnie taką samą maszynę. I chciałam zobaczyć i wypróbować oraz nauczyć się na żywym organizmie (dobra, poniosło mnie) na zaś, jak to zrobić.
Oraz koło nosa przeszła mi butelka wina!
FOCH forewer na pięć minut z przytupem i melodyjką!

Na dziś:
One Republic - Apologize



poniedziałek, 12 listopada 2012

[78] Dziękuję 3

Tym razem Zante obdarowała mnie nagrodą i pytaniami. Mnie między innymi fajnymi ludźmi, więc cieszę się bardzo, aczkolwiek fala wygasa na mnie. Nie podam dalej.
No to jeszcze raz spowiedź.

1) Nadejdzie taki dzień, że …
 - będę całkowicie, bezgranicznie szczęśliwa.
2) Gdyby z nieba spadło mi 3000 zł…
- pojechałabym na narty do Włoch. Sama. Egoistycznie.
3) Najcenniejszą moją pamiątką jest…
 - wspomnienie z dzieciństwa. Tego bardzo wczesnego, kiedy miałam 3 miesiące.
4) Są filmy, których się nie zapomina. Dla mnie to…
 - Wielki Błękit.
5) Taki niby drobiazg, a mnie cieszy. Dla mnie to…
 - drobne przyjemności. Nowa książka. Fajna piosenka.
6) Pieniądze szczęścia nie dają, ale…
 - za ich pomocą my możemy dać sobie i innym szczęście.
7) Rozśmiesza mnie do łez…
 - dzisiaj na przykład Kudłata.
8) Przyjaciel to…
 - ktoś, kto sam wie, kiedy należy być, a kiedy zniknąć. I komu mogę zaufać.
9) Jest posiłek i bywa uczta. Dla mnie to…
 - nawet zwykła kanapka, ale za to w odpowiednim towarzystwie.
10) Otacza nas mnóstwo sprzętów i gadżetów. Nie wyobrażam sobie życia bez…
 - telefonu. I...mojego warsztatu:)
11) Jutro będzie nowy dzień i niech mi przyniesie…
 - przynajmniej tyle samo radości co dzisiejszy :)

Oraz własnie naraziłam się gówniarzom w dresach. Już raz mi gość podpadł. Ale zignorowałam, jedynie spojrzałam wymownie. Tym razem zaleciało mi w domu papierochami. Wyszłam więc na klatkę i grzecznie zwróciłam uwagę. Na co usłyszałam: "i?" Powiedziałam więc mniej uprzejmie, że jak chce palić to won z bloku, bo na klatce schodowej jest zakaz palenia. To on, że sporadycznie pali. To ja mu, że mi to sporadycznie przeszkadza, bo leci wszystko do domu. To on..UWAGA!!!!! Będzie najlepsze!!!
To nie moja wina, że ma pani nieszczelne drzwi.
Więc odpowiedziałam, że jeśli nie wie nic o szczelności i nieszczelności - jaka powinna być, to niech się nie odzywa, a palić ma na dworze. Na odchodnym dodałam: radzę się zastosować.
Hm. Szybko wyszli.
Nic tak mnie nie wku....rza jak smród petów. No nie, jeszcze psie kupy na chodnikach i trawnikach, szczególnie w pobliżu placów zabaw. Ale to insza inszość.
Petom mówię stanowcze nie.

Na dziś:
Raz, dwa, trzy - Nie pal

Nie mogę wstawić filmu.







niedziela, 11 listopada 2012

[77] Różnica

Nie będzie dziś o świętach, bo o tym piszą wszyscy, którzy chcą. Ja nie chcę. Nie żebym nie była patriotką, bo w jakimś tam stopniu jestem. Nie uprawiam martyrologii i cieszę się, że nie mam tv. To tyle na temat świąt. Chociaż nie. Będzie o święcie...
Ale najpierw.
Wczoraj zapomniałam zupełnie o czym chciałam napisać. Gadałam z Sis. I tak sobie pomyślałam, że nie napiszę jej czegoś, a opiszę w poście, przeczyta wtedy i ona i cała reszta. I tak się zakręciłam, że po godzinie nie pamiętałam o co mi chodziło. Wiedziałam, że o Młodego chodziło i tyle. Przepadło w sieci neuronów. Zapowiedziałam, że będę myśleć intensywnie, bo musicie wiedzieć, że jestem w tym względzie upierdliwa, szczególnie dla siebie, bo...nie spocznę aż sobie nie przypomnę. Przy czym spocznę jest umowne, gdyż w tak zwanym międzyczasie spałam. A międzyczas może trwać. Nawet pół roku!
Tym razem poszło szybciej. I już wiem.
A przypomniałam sobie dzięki takiej scence:
wydrukowałam kolorowankę robota. Młody do mnie: - mamo, patrz! dymi mu się z zęba! (nie pytajcie) Pali się podkładka, gwint, śrubeczka!
To jest cały Młody - dociekliwy, dokładny, musi wiedzieć wszystko. I tak samo jest ze wszystkim innym. Ma to po mnie, bo ja też lubię wiedzieć. Prawda?
W czwartek odebrałam Młodego ze szkoły. Oczywiście standardowy zestaw pytań, jak poszło, jak tam dzisiaj i inne podobne.
No i wypowiedź Młodego brzmiała tak, mniej więcej:
a dzisiaj na zajęciach robiliśmy tipi. Ale pani kłóciła się ze mną, że to wigwam (tu narastała złość Młodego, twarz mu się skrzywiła do szlochu, brwi zmarszczone, jedna wielka mała rozpacz!). A przecież wigwam i tipi to nie to samo! A pani kazała mi przeczytać polecenie z książki i tam było napisane wigwam. Ale przecież to tipi!!!!!
Wiecie co, uśmiechnęłam się dumna i blada. Ale też zrobiło mi się smutno, bo będzie miał pod górkę. Jak mamusia.
Bo jeśli coś wiem, będę walczyć o to. Jeśli wiem, że jest inaczej, będę udowadniać. Dlatego jestem upierdliwa.
Bo tipi to co innego niż wigwam. Mimo, że to oba namioty.
Czy mam iść do pani i wyjaśnić sprawę? Nie lubię bardzo, kiedy coś jest nieprawidłowe. Nawet jeśli, a może w szczególności wypływa to z systemu edukacji? Dlaczego mam się zgadzać na niedopowiedzenia i nieprawidłowości? Może to tylko szczegół, ale ze szczegółów składa się całe życie i wiedza. Może jest nieistotny, ale jeśli będzie więcej takich "nieistotnych" i do pominięcia, to jak będzie wyglądała nasza wiedza?

A teraz o świętach.
W poniedziałek miałam rozprawę. Ex nie zamienił ze mną nawet słowa. Jak zwykle zresztą. I nie tęsknię za tym, żeby było jasne.
Wiadomo też, że dzisiaj jest święto. Nie tylko Niepodległości. W Poznaniu szaleje po ulicy św. Marcin, sam św. Marcin. Do tego są rogale marcińskie. Czy są pyszne, zostawiam do oceny każdemu z osobna. Jadłam różne, z różnych firm, są fajne, ale...dupy nie urywają, cytując klasykę. Nie o względy kulinarne jednak chodzi. Ale o to, że w czwartek, znienacka, Kudłata została wywołana z domu. Ten, który słowa ze mną nie zamienił przywiózł trzy rogale. I pojechał. Nie miał po drodze, to wiem. Paradoks polega na tym, że kłócił się, że utrudniam, że daleko ma, że to kosztuje. Alimentów nie ma. Rogale były.
Z całym zrozumieniem, dla mnie żenada. Śmiałam się pół godziny. Komu nie opowiedziałam, każdy pytał ze strachem: ale może chce się pogodzić / wkupić w łaski / przeprosić?
Czym???? ROGALAMI????
Hahahahaha!!!!!


Na dziś:
Eminem - Not Afraid






piątek, 9 listopada 2012

[76] Dziękuję 2

Że niby jeszcze raz? No dobrze.
Nie wiem czym sobie zasłużyłam, ale niech będzie :) Tym razem pytania zadała Frytka. Zanim odpowiem na pytania zastanowię się, czy nie zapętlić powyższej zabawy i wtedy przynajmniej do tysiaka zejdzie :>
Ale ok.
Lecimy.

1. Co cenisz u innych?
     Szczerość. Dobro. Bezinteresowność. Samodzielność. Otwartość..
     Mogłabym wymieniać jeszcze długo, ale przede wszystkim cenię bycie człowiekiem, jeśli wiecie co mam na myśli.

2. Czego nie lubisz w sobie?
     Niekonsekwencji. Uległości. Braku stanowczości w niektórych sytuacjach. Tego, że nie umiem czasem odpyskować.

3. Jaki jest Twój ulubiony film?
     Lubię wiele filmów..

4. Czego się boisz?
     Odpowiedziałam poprzednio, nic się nie zmieniło :)

5. Co zrobiłabyś z  główna wygraną w lotto?
     Zapewniłabym byt mojej rodzinie. A resztę przehulała: nakupowałabym książek, płyt, pojechałabym na pół roku na narty do Włoch, drugie pół jeździłabym na zmianę po Europie i Skandynawii. Oraz odbyłabym wycieczkę do Australii, o czym marzę od wielu lat.

6. Czy lubisz gotować?
    Lubię. Od kiedy zrozumiałam jak powstaje zupa. Jako dziecko "eksperymentowałam" z moją przyjaciółką. Karmiłyśmy tym naszą starszą o 2 lata koleżankę, która za każdym razem dawała się nabrać i za każdy razem ganiała nas po klatce schodowej. Ale robiłyśmy też lizaki, które uwielbiałam i za diabła nie mogę sobie przypomnieć jak! Wiem, że na patelni topiłyśmy cukier, ale z czym nie wiem, i wiem, że potrzebny był talerz z wodą. Jak o wodzie się zapomniało, lizało się talerz przez jakiś tydzień :)
Lubię gotować. Wkurzam się tylko, że coś namodzę, jest pyszne, a ja już nie pamiętam co wsypałam, ile i w jakiej kolejności...

7. Czy posiadasz jakieś zwierzę?
    Tak, królicę. Wredną do potęgi, ale to baba jest.
    Chciałabym cocker spaniela, ale ogranicza mnie mój tryb życia.

8. Czy lubisz swoją pracę?
    Obecnie nie pracuję. Ale w każdą pracę, którą wykonywałam wkładałam serce. Dlatego śmiem twierdzić, że byłabym najlepszą babcią klozetową, gdyby przyszło mi zmierzyć się z tym wyzwaniem :)

9. Jeśli miałabyś wybrać się w daleką podróż to statkiem czy samolotem?
     Nie straszne mi morskie i oceaniczne fale (a różnią się, wierzcie mi :), ani też latanie samolotem, mimo posiadania lęku wysokości. Wszystko zależy od tego gdzie, jak, po co, na jak długo.

10. Jak lubisz spędzać urlop, czynnie czy biernie?
    Trudno powiedzieć. Dobrze, jeśli jest to mieszanka obu sposobów. Lubię nic nie musieć, ale chcieć. Jeśli mam ochotę się zmęczyć, to się męczę, a kiedy chcę energię zużywać tylko na oddychanie i inne podstawowe czynności podtrzymujące życie to tak robię. Urlop ma być przyjemnością, a nie gonitwą za czasem.

11. Czy jesteś tak po prostu szczęśliwa?
    Tak. Jestem tak po prostu szczęśliwa.

Nieee, chyba nie wyznaczę kolejnych osób. Niech będzie, że ktoś musi przerwać tę mega spowiedź :)

Na dziś:
Papa Roach - Last Resort
Uwielbiam.



czwartek, 8 listopada 2012

[75] Dziękuję :)

No to order ;)

Nie wiem za co, ale dostałam od Thundera :*:



Zobligowanam do odpowiedzi na kilka pytań. Dobrze. Zaznaczam jednak, że nie będę typować dalej, ani też zadawać swoich pytań. Co chcę, wyczytuję u Was między wierszami :)
1. Ulubiony film/książka?
     Trudny wybór. Książki łykam jak młody pelikan ryby. Trudno wybrać tę najulubieńszą, ponieważ każda ma swój klimat, co innego opowiada i czymś innym mnie zaciekawia. Nie mam więc tej jednej.
      Z filmem jest podobnie. Lubię wiele filmów. 
    
2. Ulubiony deser?
      Jestem słodyczolubna. Uwielbiam mleczną czekoladę Goplany, drażetki mleczne Jutrzenki, wiśnie w czekoladzie (pasjami). Czy mam najulubieńszy deser? Chyba nie. Wiele lubię, np. owoce w bitej śmietanie. A! Jest! Creme Brulee!!!!!!!

3. Jaką formę relaksu lubisz najbardziej? 
      Hmmmm...to zależy od sytuacji i jak bardzo mam się zrelaksować. Czasem żałuję, że nie mam dla relaksu kawałka pola, tartaku, a przynajmniej drewutni. Mógłby też być warsztat samochodowy, albo produkcja betonu. Czasem relaksem jest totalne wymęczenie. Innym razem zwyczajne lenistwo z książką, laptopem, muzyką w tle albo ciszą. Relaksuje mnie łażenie po lesie w poszukiwaniu grzybów, jazda samochodem na długie dystanse. Wszystko zależne od chwili i potrzeby.

4. Trzy najgorsze wady facetów?

      Właściwie nie powinnam się wypowiadać, bo będę tendencyjna. Ale co tam.
        - to, że uważają kobiety za głupsze. Do pasji doprowadza mnie stwierdzenie: "ale możesz tego nie wiedzieć", albo "co ty o tym wiesz". 
        - to, że nie potrafią z nami rozmawiać i boją się silnych kobiet.
        - oraz to, że nawet nie próbują zmienić żadnej z powyższych wad.

5. Czy lubisz niespodzianki?
      Uwielbiam. Kto ich nie lubi? Ale lubię niespodzianki wtedy, kiedy sprawiająca je osoba zada sobie odrobinę trudu, żeby były trafione. Żeby nie powodowały uczucia zażenowania, żeby nie ośmieszały jednej i drugiej strony. Bo niespodzianki mają być miłe. Bo o prezentach myślę. 
      Życiowe niespodzianki przyjmuję z pokorą walecznego wojownika. Jeśli jest to coś, czemu muszę stawić czoła, to szykuję się do wojny i staję na polu bitwy. 

6. Gdybyś mogła urodzić się raz jeszcze, co byś zmieniła?

      Nauczyłam się nie żałować wyborów, tego co było, co zrobiłam, co mi się przytrafiło. Śmiem twierdzić, że nie ma gwarancji, że zmiana czegoś w naszym życiu przy takiej okazji nie spowodowałaby czegoś gorszego. Polecam "Efekt motyla".
Dlatego niczego bym nie zmieniła. Chociaż nie, jest jedna rzecz. Powiedziałabym ojcu i paru innym osobom, jak bardzo je kocham. Pod warunkiem, że wtedy wiedziałabym to, co wiem teraz o sobie i moim życiu.

7. Marzenie do spełnienia na już?

      Wygrać mnóstwo kasy, żeby się o nią nie martwić :) A potem to już luz :D

8. Czy lubisz święta? Jakie?

     Trudno powiedzieć. Boże Narodzenie za sentyment z dzieciństwa. Za choinkę i śnieg. Za tamten nastrój. 
     Wszystkich Świętych za nastrój na cmentarzu. 
      Poza tym nie lubię.

9. Czy łatwo Cię zdenerwować?

      To zależy od sytuacji. Najczęściej rozbieg mam długi, jak budzący się po setkach lat wulkan. Kto nie odczyta odpowiednio pomruków, ten cierpi. Ale czasem jestem jak chodząca bomba zegarowa. Wystarczy iskra i lecą wióry. 

10. Z jakim typem ludzi nie mogłabyś wytrzymać w jednym pomieszczeniu godziny?

        Z dwoma typami:
        Z kimś, kto jęczy nad swoim losem dla zasady. Nie chce niczego zmienić. I jest obrażony, że chcesz mu pomóc. Męczą mnie tacy ludzie.
       Oraz z kimś, kto traktuje mnie jak śmiecia, udowadnia każdym słowem, że jestem nikim, daje wyraz swej niechęci i poniża. Dlatego się rozwodzę.

11. Czego się boisz?

       Nie pamiętam:)

Na dziś:
Czerwony Tulipan - Jedyne co mam to złudzenia