sobota, 20 września 2014

[304] Istne szaleństwo

Żeby nie było, że smutno i nudno i bez polotu.
Żeby nie było, że ja tylko kartony i przeprowadzki. No dobra, ostatnio tak, ale że tak powiem zbliża się wszystko do brzegu.
(A propos, jest tu jakiś budowlaniec? Mam świeży beton na balkonie i muszę go w niedzielę podlać...Nie było kiedy usłyszeć instrukcji od Pana Fachowca, więc będę tworzyć sama, chyba, że Pan Fachowiec wpadnie w niedzielę)
Pan Fachowiec to w ogóle fajny facet jest, ale niestety, mówi do telefonu: "pa, Maleńka".
Ale wracając do tematu.
Remont trwa. Ostatnio, z tęsknoty za zimą dostałam w prezencie swoją własną. Nie powiem, fajna, tylko trochę chrzęści w zębach, kiedy trafi się w kubku z herbatą.


No i widzicie, zima, i od razu do kompletu angina, kaszel i cisza.
Angina moja. Załatwiłam się podręcznikowo. Od zimnych nóżek. Nie będę rozwijać tematu, ale trochę mnie to zaskoczyło.
Młody kaszle. Ale wychodzimy z tego. Dwa dni posiedział w domu i daje radę. W poniedziałek nie pozwolę mu moczyć tyłka na basenie. Bo to właśnie szkolny basen go załatwił.
A Kudłata..Nie wiem co zrobiła, ale najpierw zaniemówiła - stąd cisza, a potem cherlała jak gruźlik. Znaczy jak ja, zanim dopadła mnie angina, ale zupełnie niezależnie ode mnie, bo ja się z nią nie całuję!
W każdym razie widoki na ozdrowienie, bez ludowej medycyny, są.


Nie to, że nieskuteczna. Ja po prostu nie mam w zasięgu chlewu. O korycie to nawet nie wspomnę.

Żeby zakończyć dzisiejszy dzień jakoś optymistycznie, to opowiem co dzisiaj mi się przytrafiło.
Pojechałam po zakupy. Czymś trzeba było nakarmić dziatwę. Wracam do domu z radosnym okrzykiem, skierowanym do Młodego: zaraz zrobię hot-dogi!
Młody się ucieszył, ja rozpakowałam torby i...doopa.
Nie będzie hot-dogów. Zgubiłam psy. Znaczy bagietki. My lubimy hot-dogi z biedronkowych bagietek. Uprzedzam ewentualne zdziwienie.
I tu porada dnia: nigdy więcej nie pomyślę: żeby tylko mi nie wypadło, żebym tylko nie zgubiła.
Wsiadłam do autobusu i korzystając z wolnego miejsca, walnęłam na siedzenie obok siaty. Nie nie, nie jestem taka, chciałam tylko przepakować część prowiantu do torebki, żeby było mi lżej. I wyjęłam te nieszczęsne bagietki, których miałam nie zgubić. Przepakowałam się i było cacy. Wysiadłam, doszłam do domu i....bagietki pojechały zwiedzać miasto. Mam nadzieję, że komuś smakowały.
Dobra, miało być optymistycznie, a wyszło jak zwykle. Idę spać. Jutro przynajmniej nikt mnie nie będzie budził wierceniem w ścianach.

niedziela, 14 września 2014

[303] Wędrówki

Wieści z pola boju:
Ilość kartonów drastycznie uległa zmniejszeniu. Agencje donoszą, że niebezpieczeństwo minęło, nie powtórzy się historia Hanki M.
Aczkolwiek rolę destruktora przejęły framugi. Dzisiaj właśnie zaliczyłam bliskie spotkanie z taką jedną, nie polecam. Wiem teraz przynajmniej jak będzie wyglądał tatuaż na moim ramieniu.
Zmniejszenie liczby kartonów, wbrew pozorom, nie oznacza zmniejszenia bałaganu. Absolutnie jedno z drugim nie idzie w parze. Za to meble zaczynają wędrówki, dobrze, że tylko na poziomie jednego piętra.
Ciężka noc przede mną. Będę polować. Wiem, pełnia była kilka dni temu, grzyby zbierałam rano, ale nocne polowanie tyczy się krwiopijcy. Od kiedy go zobaczyłam, wszystko mnie swędzi. Na zapas. A ledwo zagoiły się ślady po poprzednikach...
Jak już napomknęłam, byłam dzisiaj na łowach leśnych, uzbierałam porcję grzybów na obiadek. Mimo deszczów, które żyć mi nie dawały i w zeszłym tygodniu padały akurat wtedy, kiedy z Młodym wracaliśmy do domu ze szkoły. Myślałam, że wystarczy tyle wody, bo ja byłam przemoczona do majtek. Jednak nie, powietrze i lasy dalej suche. Trzeba więc poczekać na porządne grzybobranie kilka tygodni. Nie mówcie mi tylko, że u Was grzybów mnóstwo, bo się zdenerwuję.
Rozbroił mnie za to Młody, bo rzekł był, na moje narzekanie na pajęczyny:
- Jestem twoim rycerzem. A ty jesteś moją tarczą. Tak więc będę szedł za tobą.....
Na takie dictum, parsknęłam śmiechem. I cóż, trzeba się było samej ogarniać z pajęczyn...
W między czasie zostałam przewodniczącą dwuosobowej trójki klasowej u Kudłatej w szkole.
Jednocześnie zaliczyłam się dobrowolnie w poczet rodziców, zapełniających dzieciom czas po szkole różnymi zajęciami dodatkowymi. I tak oto Młody będzie pływał po hiszpańsku w kimonie... Jakoś tak.
Dodatkowym utrudnieniem logistycznym jest fakt, że Młody sam do domu nie wraca. Droga z przystanku nie sprzyja wędrówkom samodzielnym. Dlatego też zawożę go i odbieram. Nie lecę z nim do szkoły, tylko wysadzam z autobusu, podprowadzam kawałek, a dalej idzie sam. Szybko i sprawnie. Za to powrooooooty... Są nieco wydłużone, szczególnie kiedy czasu mało. Wtedy Młody zapomina wyjść ze szkoły od razu po lekcjach i beztrosko idzie na świetlicę. A potem, jakieś 40 minut po terminie, beztrosko przychodzi z kijem większym od siebie trzy razy. Muszę nad nim popracować. Wiem już, że przypominanie rano nic nie daje. Zaglądanie do planu też nie. Ale cóż, wymyślę jakiś skuteczny sposób, jakiś zdalny przesyłacz myśli, elektrowstrząsy, czy coś. Od razu mówię, że telefonu do szkoły nie dostanie. Będę go szantażować i kusić. Może poskutkuje.
A teraz idę znaleźć sobie jakieś coś, czym będę mogła trzasnąć przeciwnika skutecznie, ale bez krwawych plam na ścianie..

sobota, 6 września 2014

[302] Karton network

W końcu! Znalazłam myszkę do kompa!
Nie nie, to jeszcze nie koniec. Rozpakowywania. Kartony straszą mnie całymi dniami i nocą. Dlatego w dzień uciekam z domu, a w nocy zamykam szybko oczy.
Ale może trochę historii.
Przeprowadzka.
Pakowałam się długo i namiętnie. Oczywiście najlepiej poszło dzień przed. Ponieważ w trakcie mieszkania doszło kilka większego gabarytu mebli, lodówka i pralka, nie mogłam poprosić nikogo ze znajomych o pomoc. Poprzednio przenosiłam się przyczepką ze Statoila i dwa obroty dały radę.
Teraz było trochę gorzej. Musiałam więc zamówić transport. Transport okazał się mało kompetentny i do chrzanu, rozwalili mi mebel, ale generalnie wyszło mi na plus, bo .... stoi do góry nogami w trzech częściach. Sprawa zakończyła się oddaniem kasy za naprawę. Co prawda trochę musiałam nabluzgać w słuchawkę i zagrozić sądem. W każdym razie, wielki gabaryt przewieźli panowie, rozstawiając mi meble jak im pasowało, a cała reszta....
Całą resztę przewiozłam ze znajomymi. W pierwszy dzień jedna koleżanka. Kilka kursów. Drugi dzień, symultanicznie, wielki gabaryt, znajomi z mini vanem i ...seicento. Trzeci dzień seicento i kombi renault. Da się? Da się.
I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że w poprzednim mieszkaniu miałam szafę a la komandor. Mieściło się w niej wszystko, łącznie z całym kramem sezonowo nieczynnym. Tu natomiast mam więcej przestrzeni, ale nie mam gdzie schować, już nawet nie mówię o sezonówkach, zwykłych gaci nie mam gdzie schować. Koczuję więc w kartonach, zrobiłam przegląd, poprzekładałam tematycznie i w kartonie po bananach mam bieliznę. Muszę jeszcze tych kartonów skombinować, bo to fajna sprawa jest. No i będzie miejsce na inne części garderoby.
Ale tak naprawdę mam fajnych ludzi wokół. Dzięki temu mam już szafkę na buty. I stół do kuchni. Przerobię je na bóstwa i pochwalę się oczywiście. Jutro będę szaleć z papierem ściernym. Cztery krzesła mam. Jedno z epoki, miała takie moja babcia, będę szukać takich samych do kompletu. Moje jest jeszcze białe, ale też zmieni kolor.  
Marzę o fotelu, takim, w którym siądę z książką, przykryję się kocem i zniknę wieczorem. Nawet taki wypatrzyłam na tablicy. Pomyślę o tym.
I tak, jak widzicie, wszystko układa się znakomicie. I choć wkurzają mnie kartony, to jeszcze trochę z nimi pomieszkam. Staramy się sobie nie wchodzić w drogę.
Odkryłam, że przeszkadza mi kurz. Wczoraj rzęziłam jak astmatyk. Ale jeszcze potrwa zanim opadnie cały pył, ponieważ panowie ocieplają mi dom, więc w pakiecie z kurzem i pyłem mam kuleczki styropianu. A może mam uczulenie na styropian?
W międzyczasie przeżyłam inwazję muszek owocówek. Latały setkami. Przypuszczam, że to z powodu winogrona na balkonie, teraz wytłukłam prawie wszystkie. Jeszcze jakieś niedobitki latają po łazience. Winogrona nie będzie, niestety. To ostatni sezon. Zostaną usunięte podczas remontu dołu. Ale wiem, że na wiosnę dostanę kawałek ziemi do uprawiania własnego ogródeczka. Już mi się dusza uśmiecha.
I to by było na tyle.
A nie. Jeszcze jedna wiadomość. Królik odszedł po przeprowadzce. Może miał za duży stres. A może chorował. W każdym razie pochowaliśmy go w lesie. Chyba nie chcę więcej zwierząt.

Idę przestawić jakiś karton.

PS: Boję się zalewu spamu po tytule. Wifirifi wyciągnęło z czeluści nawet spam po włosku. A już zupełnie nie rozumiem, co miało znaczyć zapytanie "Alice Cooper co o nim sądzicie". No bo co można sądzić? Ja tam go lubię :)