czwartek, 31 lipca 2014

[298] Przeciąg

Czasem jest tak, że różne nasze ścieżki splatają się, stykają, zbiegają i rozbiegają.
Spotykam na swej drodze ludzi. Różnych. Jedni dają to, co dobre, inni dają nauczkę. Dla równowagi potrzebne mi oba typy. Nauczki są ważne. Nie pozwalają zasnąć nad nudnym życiem.
I tak właśnie rozpętałam akcję "przeprowadzka, pilne!".
Na razie jest etap pierwszy. Szukanie mieszkania. Będzie ciężko, bo jednocześnie z wyprowadzką, a nawet przed, tracę "pracę", co za tym idzie pieniądze. Będzie kiepsko, ale trudno. Czasem ma się ten swój Everest.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Kontakty kursowe zostały i myślę, że to jedne z tych drzwi, za którymi jest dalsza moja droga.
Poza tym...Poza tym myślę, że będzie dobrze.
A przeciąg właśnie zatrzasnął jedne drzwi, które miałam zamknąć sama.
I w sumie z głowy.
Jeszcze tylko wyprowadzka.
Ale to za chwilę.







czwartek, 24 lipca 2014

[297] Drzwi

Czasem coś nam się przytrafia w życiu takiego, że burzy nam cały porządek rzeczy.
Planujemy sobie na przykład coś. Wyjazd na przykład. Już macie zamiar kupić bilety, ale coś powstrzymuje przed tym. Takie bliżej nieokreślone. Lampka z tyłu głowy, przebłysk myśli, jakiś drobiazg, teoretycznie nieistotny. Nie kupujecie tych biletów.
Potem zaczyna się dziać. I już widzimy dlaczego ta lampka, ten drobiazg i przebłysk.
To taka skala mikro. Mały wycinek.
Potem człowiek sobie myśli, skąd to się wszystko wzięło. I do czego prowadzi.
Nie żałuję niczego. Bo każda rzecz, która mnie spotkała, doprowadziła mnie w to miejsce, w którym jestem.
Pozamykałam niektóre drzwi, innych nie chciałam otwierać, jeszcze inne czekały na odkrycie. Coś jak kolejny poziom w grze: zdobądź przedmiot/doświadczenie/znajdź odpowiedź, a zyskasz kolejny poziom wtajemniczenia. Albo znajdziesz klucz do drzwi, które są jeszcze niedostępne.
Ja już mam klucz. Teraz pójdę dalej. Jeszcze nie zamknęłam drzwi, które na to czekają. Ale już niebawem.
Wszystko jest wypadkową moich wyborów. Moich.

Cieszę się, że trafiłam do tej właśnie grupy na szkolenie. Dawno nie spotkałam ludzi, z którymi tak otwarcie można porozmawiać, pożartować, powygłupiać się i już za nimi tęsknić, po kilku dniach bycia razem. A jeszcze tylko 3 dni przed nami.

PS: Komuś zaprojektować logo? wizytówki? foldery reklamowe? plakaty?
Do usług :)


Na dziś:
Kasia Kowalska - Co może przynieść nowy dzień




poniedziałek, 21 lipca 2014

[296] Lubię to

Poniedziałek.
4:08 słyszę z pokoju obok hałas i radosne 'hello' mojego syna. Mam ochotę spacyfikować nieletniego, ale sam w porę zauważa: - to dopiero czwarta????
Po kilku moich pomrukach oddala się na bezpieczną odległość, wpadając czasem do mnie, bo a to siku, a to pić, a leżę w strategicznym miejscu.. Postanowiłam dotrwać w półśnie do 6:00, kiedy to mój ulubiony utwór, ustawiony jako dzwonek od lat co najmniej dziesięciu, a na pewno przez kilka modeli telefonów, zacznie swoje pam pam pam pam. Przy czym przy pierwszych pam pam już się budzę. Zawsze.
Przetrwałam.
Wstałam, wydałam dyspozycje, ale nieobecna Kudłata miała farta. Gdyby była na podorędziu, dostałaby poranno-poniedziałkowy opierdziel. Bo śmiała zabrać MOJĄ szczotkę, dzięki której mam znośny fryz po suszeniu włosów, oraz dwa kremy. Nie wspomnę o innych drobiazgach, które rano mogą najtwardszego stoika wprawić w szał.
Ale ja naprawdę lubię poniedziałki.
Odwiedziłam nieznajomą znajomą. Moje piątkowe majaczenia okazały się trafne. Wypiłam kawę, pogadałam i...zostałam przywieziona pod sam dom. Poza tym, być może, zaowocuje ta wizyta czymś więcej.
Na kursie ok. Nie byłabym sobą, gdybym...nie robiła po swojemu. Co doprowadza do lekkiej nerwowości pana prowadzącego. Bo ja sobie życie lubię ułatwiać. Zapytałam go, czy ma znaczenie w druku czy robię coś tak, czy tak. Uzyskałam odpowiedź przeczącą. Więc...
Poza tym. Dzisiaj pan chwalił się swoimi dziełami..znaczy były to wizytówki, loga firm, oklejone szyby, samochody...
Stwierdzam, że tego właśnie typu dzieł chciałabym za wszelką cenę uniknąć. Po prostu mój zmysł estetyki i pojęcie o grafice, żeby nie powiedzieć mój artystyczny gust, bardzo się pokłócił z tym, co widziałam na ekranie..

No to do jutra może?

Na dziś:
Pobudka!!!!



piątek, 18 lipca 2014

[295] Niedowierzanie

Kolejny dzień za mną. Upał sponsoruje arbuz i cytryna. Oraz ...


ze szklanką zsiadłego mleka. Nie mogłam się oprzeć, bo uwielbiam takie smażone ziemniaczki.


Wracam z kursu, drugi koniec miasta, znam tam jedną tylko osobę, idę sobie na przystanek i nagle słyszę:
- Natt!
Staję jak wryta. Rozglądam się. W progu jakiejś firmy stoją dwie kobiety. Nie reaguję żadnym: hej! fajnie Cię widzieć. Słyszę więc drugie:
 - Natt! Hej!
Przechodzę przez ulicę i....nie wiem kto to. Znaczy selekcja znajomych typuje na jedną z nich, ale za cholerę nie dam sobie uciąć żadnej części ciała, nawet paznokcia, że to ona. Stoję z głupią miną, przyjmuję zaproszenie do odwiedzin i z zażenowania wybawia mnie kurier. Mówię, że idę na autobus i znikam. 
Już powinnam się leczyć? Na razie postanowiłam wstąpić tam na łyk wody w poniedziałek i dyskretnie zerknąć na jakąś wizytówkę.
Tak działa na mnie ten cholerny, obrzydliwy, nieznośny, wstrętny upał! 
Ale do rzeczy.
Kolejny dzień szkolenia. A raczej może kursu podstawowego. Przebiegł gładko, ale zaczyna coś się dziać. Funkcje działają, po wymianie komputerów, za to przestał mi działać internet, ale działa w pierwszym rzędzie. Nic to.
Nawiązały się znajomości, to znaczy rozmawiamy o różnych sprawach, od globalnego ocieplenia, po wychowanie dzieci, skutki wojny płci, kościół, schematy, psychologię, i muszę powiedzieć, że znajdujemy wspólną wypadkową. Chciałabym, aby te znajomości przetrwały. 
Ale nie do końca jest różowo.
Mamy pana, pedagoga z wykształcenia, bezrobotnego. Dzisiaj chyba poznałam przyczynę jego bezrobocia...
Kiedy dorosły facet chodzi do toalety z plecakiem, często wychodzi (mamy przerwy co godzinę mniej więcej), a kiedy wraca jest coraz mniej wyraźny, i mimo, że język mu się nie plącze, on jest prosty i go nie znosi na boki, za to zauważalna jest walka o każdy prosty krok i wyraźnie wypowiedziane słowo, to mam ochotę powiedzieć mu jedno zdanie.
I może się odważę.
-Bardzo żałuję, że nie zdążyłam powiedzieć mojemu ojcu tego, co powiem Tobie: nie pij.


Na dziś:
Papa Roach - Scars







czwartek, 17 lipca 2014

[294] Domek

Od środy jestem kursantką.
Tworzę, a raczej odtwarzam różne obrazki i loga znanych firm. I tak mam na swym koncie znaczek Volvo, BMW, PZU i kilku innych. Bawimy się Corelem i bardzo mi się to nie podoba. Ale zaczęło się tak.
Był telefon, czy jestem dalej zainteresowana. No jak nie, jak tak. No to skierowanie. Pojechałam do urzędu. Nalatałam się jak głupia po kilku działach, odpowiedziałam na mnóstwo pytań i po raz kolejny upewniono się, że mam kwalifikacje i że się nadaję na kurs. Jakoś cudem przeżyłam.
No to w środę udałam się na miejsce, czyli, tradycyjnie, drugi koniec miasta. Bo przecież nic w centrum, gdzie jest trochę bliżej nie można zorganizować. Bo po co. Trudno. Jedyny plus, że jadę jednym autobusem z jednego końca (u mnie jest pętla), na drugi (na drugą pętlę). Wstaję więc jakby o świcie. Nawet sieciówkę kupiłam, bo bardziej mi się opłaca.
Udałam się na miejsce, znalazłam je na wyczucie i trochę wspomogłam się GPS-em. Bo wiedziałam gdzie, ale trochę zagmatwana sieć ścieżek była. Dzisiaj znalazłam proste dojście bez krążenia.
Usiadłam sobie w ławce. Poczekałam, aż dostanę sprzęt, czyli laptopa. Po czym okazało się, że, hm...
Najpierw zaczęliśmy od painta. Rysowaliśmy domek. Rozumiem, że to było pokazanie różnicy między paintem a zaawansowanym bardziej corelem. Tylko....nie wszyscy ogarniali painta. Załamałam się ździebko, bo po cholerę mi w takim razie KWALIFIKACJE, o które pytano na każdym kroku???
W każdym razie domek powstał.
Potem to samo w corelu. To już się zrobiła masakracja. Z nudów zaczęłam sobie grzebać w kompie i okazało się, że tylko ja mam net. No to bosssssko, zalogowałam się tu i ówdzie, i w czasie, kiedy współtowarzysz niedoli (równie obcykany i szybki jak ja) tłukł pasjansa pająka, ja mogłam sobie pograć w 2048. Świetny relaksik.
Potem powstawały różne rzeczy inne niż domki, a szybko okazało się, że nie działają różne funkcje w programie, gdyż nie można kopiować obiektów, nie można zapisać pliku, wgrać pliku i inne takie przydatne drobiazgi.
Dzisiaj był dzień drugi tego cyrku, ale net, po zamianie komputerów miały dwie osoby, ja i obcykany kolega. Bo on dostał mój komputer. Czyli jak się tak pozamieniamy to do końca kursu wyczaruję internet każdemu i zagramy wspólnie w jakąś strzelankę.
W każdym razie jestem zła, bo w opisie kursu był photoshop, a okazuje się, że nie będzie. A przynajmniej nie w takim zakresie jak powinien. Chyba zabawię się w donosiciela, bo dlaczego ktoś ma brać kasę za niewywiązanie się z zadania?


Na dziś:
Shinedown - Save Me


czwartek, 10 lipca 2014

[293] Ogrodnictwa dalszy ciąg

No dobrze. W obronie majeranku szykuje się protest, a może nawet głodówka, więc aby zapobiec katastroficznym wydarzeniom, prezentuję:


A tu, gdyby ktoś twierdził, że nie kwitnie. Ostrości nie złapałam, bo wieje, ale to białe to kwiatki:


A tu już chwalę się moimi fiołkami, które kiedyś pokazywałam, jeszcze jako malutkie szczepki:





A także odpowiedź na pytanie: Dlaczego ogórek nie śpiewa?
Bo w słonej wodzie i takim ścisku trudno złapać oddech...







środa, 9 lipca 2014

[292] Okoliczności przyrody

Z braku tlenu w powietrzu, w którym zawieszona jest moja okolica, dzisiaj mało słów, więcej zdjęć.

I tak, przedwczoraj. Zdjęcia "z ręki":




To był początek burzy nad miastem, a potem przyszło do nas. Widać jak bardzo przydałoby się czyszczenie mojemu aparatowi...

A to dzisiaj. Moje ogrodnicze zapędy:


pod ścianą widać paletę, o której kiedyś wspominałam, ale nie miałam czasu i innych przyległości. Poczeka. Albo na zagospodarowanie, albo na wyprowadzkę.


Pietruszka


moje własne osobiste truskawki. Oraz pokazuję tu kolejną recyklingową doniczkę. Obcięta pięciolitrowa butla. 


Kolejna.


I dzisiaj rozkwitły kwiatki, więc może będzie ich więcej niż dwie :)


A to rzodkiewka. Już się różowi korzeń, może będzie własna pyszna, biało - różowa.
Jest jeszcze majeranek, ale nie załapał się na własną fotkę.


niedziela, 6 lipca 2014

[291] Podróż

Mogę napisać post. Bo w końcu przestałam się pocić.
Nie nie, żadne środki przeciw potowi, ani nic. Zwyczajny prysznic, brak tego cholerstwa na niebie, co to daje czadu od kilku dni i lekka, zwiewna szmatka na mnie.
Skąd ta radość?
Wiecie, rozumiecie. Nie znoszę tej pory roku, której nazwy nie wymienię z czystej nienawiści do takich niespodzianek, jakie zgotowała nam - dosłownie!-od piątku.
A że nastąpiła kumulacja różnych takich, to i ja się zagotowałam. Dosłownie. Wiecie w jakiej temperaturze zaczyna wrzeć woda w komórkach? Ja nie wiem, ale na pewno osiągnęłam tę granicę.
W piątek wyjechałam. W samochodzie popsuła się klima, ale nie będzie naprawiana, bo po co. Może kupi się nowy samochód. Ok, mi to wisi, ja tam tylko prowadzę.
Ale po pół godziny jazdy wymiękłam i dzięki temu dwa dni przeżyłam na prochach od bólu głowy.
Samochód to pikuś, się okazało. Zawsze można stanąć, wejść do takiej biedry, pokręcić się przy mrożonkach i wyjść. I tak od miasta do miasta, aż na południowy zachód. Ale kiedy dotarłyśmy na miejsce okazało się, że sala, w której egzystować nam przyszło przez dwa dni (całe szczęście tylko po kilka godzin) jest równie paskudna jak zjawiska pogodowe na zewnątrz, a nawet bardziej, bo po wyjściu na chwilę w celu przewietrzenia/wysikania/spłukania potu z twarzy, powrót na salę okazywał się ... trudny. Tak samo jak przejście przez mój niegdysiejszy przedpokój, kiedy to odwiedzało mnie kilku kolegów, a zdjęcie przez nich butów oznaczało w tym przypadku....niesamowite wrażenia zmysłu powonienia. Że tak delikatnie to ujmę.
A propos, na ten temat zmówiłam się z moją kumpelą, u której spałam, a z którą łączy mnie wspólny prawie facet. Obgadałyśmy go właśnie pod kątem tychże śmierdzących, nazwijmy to po imieniu, skarpetek i obuwia. Pół drogi śmiałyśmy się z tamtych czasów. A właśnie. Nie wiem czemu chłopaki nie zwracali uwagi na taki drobny szczegół, jak zmienianie skarpetek. Na czyste. Po wcześniejszym umyciu nóg.
Ale do brzegu.
Taki właśnie cap, z kilkudziesięciu ciał, bo ludzi przewijało się tam sporo, witał w progu. Więc zaczerpnij powietrza i się zanurz, albo nie wchodź. Niejako służbowo musiałam wejść, więc wyjścia nie było. (Znaczy wyjście było jednocześnie wejściem, z technicznego punktu widzenia, ale to chyba nie o to mi chodzi w tej chwili). Ale co jakiś czas, różne dobre dusze mówiły: idź stąd, wyjdź, bo wyglądasz jakbyś miała zemdleć.
W każdym razie spędziłam, summa summarum, bardzo fajny, twórczy, poznawczy, świetny weekend.
No i trzeba było dzisiaj wrócić. Ten sam samochód, bez klimy. Ta sama droga. Masakra. Duchota, otwarte okno nie pomagało. Dwa razy ratowałam się postojami, jeden z kimaniem w lesie i pożeraniem jagód z krzaczków. Drugim, w celu pokręcenia się przy rzeczonych mrożonkach.
Ugotowałam się wielokrotnie. Prawie czułam, że mi gwiżdże czacha, zupełnie jak czajnik.
Wieści z trasy: punki już idą do Jarocina. Jednego takiego, bardzo zmęczonego i zmaltretowanego widziałam pod Jarocinem. Piękny widok. Myślę, że jak się spręży, to dojdzie na czas.

Plany wakacyjne na razie idą w odstawkę. Czekam na info CZY zostałam zakwalifikowana na kurs ( tak tak, jeszcze nie wiem!). Mają czas do 15.07, żeby mnie poinformować. Żeby było śmiesznie, kurs zaczyna się 16.07. Pierwsza tura. Szlag mnie trafia. Ale trudno. Widocznie ułożenie sobie planów wakacyjnych, sobie względem małego dziecka, nie przysługuje osobie bezrobotnej.
Ale i tak pojadę na wakacje. Nie ma bata.

Na dziś:
KSU - Za mgłą
Raz, że lubię. KSU to moja młodość.
Dwa, że Kudłata wróciła dzisiaj z koncertu z okrzykiem: Siczka na mnie patrzył!!!!
Trzy. Chcę tam pojechać. Połazić. I zostawić za sobą to co niepotrzebne...