środa, 31 lipca 2019

[414]. Koniec wakacji.

Mogę już napisać: mam pracę!
Wydeptywanie ścieżek, łażenie, gadanie łamaną angielszczyzną i codzienne wizyty wszędzie przyniosły oczekiwany efekt.
Ale nie było tak łatwo.
Otóż.
Powiem Wam dlaczego nie lubię grać w tysiąca.
Kiedy zbierasz meldunek, to musisz przewidzieć, którą kartę wywalić, a na co czekasz. Tak samo w remiku (w którego zagrywam się z Młodym i, niestety, on mnie ogrywa).
Często ten wybór jest nietrafiony.
Miałam takiego tysiąca i remika.
Jednego dnia dostałam trzy propozycje pracy. Jedną, na którą polowałam i dwie słabe, ale miałabym pracę od tego poniedziałku.
Oczywiście, jak to w tysiącu, wywaliłam blotki, czyli te słabe dwie. Tylko że "as" w rękawie przeciwnika miał napisane: dwa tygodnie przerwy. Ale skąd mogłam wiedzieć? Nikt mi nie powiedział. Więc testy zdałam, wzięto moje wymiary na służbowe ciuchy i...
I tyle. Czekałam na telefon. A tu dupa. W końcu poszłam w poniedziałek i prawie się rozryczałam.
Żeby było śmieszniej to nie jedyny mój problem obecnie, a jak jest kumulacja to wiecie.
Wczoraj udało mi się załatwić jeden z nich, ale załamałam się totalnie. Udało się ogarnąć moje koty, jutro wędrują do mojej mamy i kamień spadł mi z serca. Ale brakowało jeszcze pracy.
Tak myślę, że dzisiaj wylazło dla mnie słoneczko.
Teraz już będzie tylko lepiej.

środa, 24 lipca 2019

[413]. W toku

Powinnam już napisać, że mam pracę, i w ogóle. No to jeszcze nie mam. Ale już blisko, tak myślę.
Łażę codziennie po agencjach, znam już wszystkie rodaczki tam pracujące. Chodzę codziennie, bo trzeba wydeptać ścieżki, pokazać się i przypomnieć, że ja to ja i że czekam w blokach startowych.
Wydawałoby się, że z dnia na dzień będę więcej rozumiała tych okrągłych wyrazów i posiekanym akcentem, ale chyba jest zupełnie odwrotnie. Rozumiem coraz mniej. Chociaż to też nie tak. Zauważyłam, że skupiam wszystkie zmysły na osobie, która do mnie mówi i jest ok. Ale nauczyłam się prosić o powtórzenie i mówienie wolno. Za to ja, jak się nie zatnę, to mówię ładnie (w moim mniemaniu oczywiście) i zrozumiale. Czasem rozmowa wygląda tak, jak przez internet przy kiepskim połączeniu: ktoś mówi, leeeeeeci to do mnie światłowooooodemmmmmm, odbieram, przetrawiam i odpowiadam. Trwa to o dwie sekundy za długo, ale działa.
Gorzej, jeśli to są staruszki na przystanku.
Jedna opowiedziała mi pół swojego życia w 10 minut, druga najpierw wyhaczyła mnie w drodze na przystanek prosząc o sprawdzenie czy zamknęła drzwi. No ja mam na czole coś pewnie takiego, że wszyscy mnie zagadują na przystankach. Albo wyglądam jak autochton, bo w Birmingham kobieta pytała mnie o drogę.
Także robię furorę.
No ale cóż. Chciałam, to mam.
Przychodzą jednak chwile zwątpienia.


niedziela, 14 lipca 2019

[412]. Nie dzieje się nic.

Dni mijają. Jest tak, jak lubię. Nie za ciepło, więcej chłodu.
Na przykład teraz się opatulam kocykiem i jest super.
Pogoda jak pogoda, chmury, szaro, a potem słoneczko. Trochę powieje. Trochę pomżawkuje. Jest fajnie.
To był tydzień aklimatyzacji. Pozwiedzaliśmy miasto pieszo i autobusami.
W piątek poszłam do agencji, bo już dość nicnierobienia.
Pogadałam z panią, powiedziałam czego chcę, popytała o mnie, pracę, co robiłam, gdzie uczyłam się angielskiego. I o ile pani z grzeczności wszystkim nie mówi, że english good, to pochwaliła mnie kiedy powiedziałam, że uczyłam się sama.
Na koniec powiedziała całkiem po polsku: w takim razie do zobaczenia w poniedziałek na rozmowie.
Zonk :)
Tak, to była Polka.

piątek, 12 lipca 2019

[411]. Krótka opowieść o tym co się działo.

Pakowanie i żegnanie się z niektórymi rzeczami to koszmar.
Ale jak mus to mus. I tak wysłałam mnóstwo rzeczy, a drugie mnóstwo czeka na potem.
Niektóre paczki przeszły potrójną selekcję, czyli zapakowałam, odczekałam trochę chodząc obok, po czym stwierdzałam, że nie, za dużo i robiłam ponowne pakowanie. I tak z pięciu kartonów robiły się trzy.
Dałam radę. Jakoś.
Potem był dzień wylotu.
To był jeszcze dzień ostatecznego przeglądu i pakowania. Na ostatnią chwilę, bo przecież to ja.
Dziwne było pożegnanie przy furtce, gdzie u nas zmieniło się na u was. Jeszcze mówię czasem, porównując coś, że u nas to tak i tak, a potem poprawiam się, że w Polsce. Bo to już nie u mnie.
A potem wędrówka przez miasto z bagażami, spotykanie znajomych ze szkoły, pożegnania i w końcu lot.
Pierwszy lot młodego, zachwycony był widokami.
Powiedział mi, że sam wyjazd nie robi na nim wrażenia, nie przejmuje się tym, że to inny kraj. Podoba mu się tutaj.
A teraz lecę do agencji. Trzymać kciuki!

poniedziałek, 1 lipca 2019

[410]. Nie wytrzymam

Przychodzę do Was, bo mam dużo roboty.
To nie takie hop-siup jakby się wydawało. Mnożę ilość worków do wywalenia, wydałam spory bagażnik gratów i ciągle mam wrażenie, że jestem w punkcie wyjścia. Nie wspomnę o pięciu worach papier-metal-plastik, które przed chwilą wywieźli.
No masakracja jakaś.
Godzina zero zbliża się wielkimi krokami.
Czuję już oddech przewoźnika na plecach.
Ale ja mam przecież czas!
No i musiałam zadzwonić do sądu, zapytać i spier*olić sobie humor.
Okazuje się, że żadne tam 3 tygodnie na uprawomocnienie. Teraz wychodzi że dostali aż 6 na odwołanie. Bo przecież sąd ma luz i uzasadnienie wyroku wysyła po 3 tygodniach. I idzie sobie ono tydzień. A od odbioru z poczty są jeszcze dwa tygodnie na odwołanie.
Wiecie co, ja się zagotowałam.
Mimo, że dzisiaj miły chłodek, chmury i trochę deszczu.
Zagotowałam się tak, że białko mi się ścina, para idzie uszami i mam już serdecznie dość.
Tu nic nie może być normalne.
Dlaczego nie ma obligatoryjnego obowiązku uczestniczenia w publikacji wyroku?
Szlag mnie zaraz trafi.
Już teraz rozumiem termin wolne sądy.
krówa mać.