Mogę już napisać: mam pracę!
Wydeptywanie ścieżek, łażenie, gadanie łamaną angielszczyzną i codzienne wizyty wszędzie przyniosły oczekiwany efekt.
Ale nie było tak łatwo.
Otóż.
Powiem Wam dlaczego nie lubię grać w tysiąca.
Kiedy zbierasz meldunek, to musisz przewidzieć, którą kartę wywalić, a na co czekasz. Tak samo w remiku (w którego zagrywam się z Młodym i, niestety, on mnie ogrywa).
Często ten wybór jest nietrafiony.
Miałam takiego tysiąca i remika.
Jednego dnia dostałam trzy propozycje pracy. Jedną, na którą polowałam i dwie słabe, ale miałabym pracę od tego poniedziałku.
Oczywiście, jak to w tysiącu, wywaliłam blotki, czyli te słabe dwie. Tylko że "as" w rękawie przeciwnika miał napisane: dwa tygodnie przerwy. Ale skąd mogłam wiedzieć? Nikt mi nie powiedział. Więc testy zdałam, wzięto moje wymiary na służbowe ciuchy i...
I tyle. Czekałam na telefon. A tu dupa. W końcu poszłam w poniedziałek i prawie się rozryczałam.
Żeby było śmieszniej to nie jedyny mój problem obecnie, a jak jest kumulacja to wiecie.
Wczoraj udało mi się załatwić jeden z nich, ale załamałam się totalnie. Udało się ogarnąć moje koty, jutro wędrują do mojej mamy i kamień spadł mi z serca. Ale brakowało jeszcze pracy.
Tak myślę, że dzisiaj wylazło dla mnie słoneczko.
Teraz już będzie tylko lepiej.
środa, 31 lipca 2019
środa, 24 lipca 2019
[413]. W toku
Powinnam już napisać, że mam pracę, i w ogóle. No to jeszcze nie mam. Ale już blisko, tak myślę.
Łażę codziennie po agencjach, znam już wszystkie rodaczki tam pracujące. Chodzę codziennie, bo trzeba wydeptać ścieżki, pokazać się i przypomnieć, że ja to ja i że czekam w blokach startowych.
Wydawałoby się, że z dnia na dzień będę więcej rozumiała tych okrągłych wyrazów i posiekanym akcentem, ale chyba jest zupełnie odwrotnie. Rozumiem coraz mniej. Chociaż to też nie tak. Zauważyłam, że skupiam wszystkie zmysły na osobie, która do mnie mówi i jest ok. Ale nauczyłam się prosić o powtórzenie i mówienie wolno. Za to ja, jak się nie zatnę, to mówię ładnie (w moim mniemaniu oczywiście) i zrozumiale. Czasem rozmowa wygląda tak, jak przez internet przy kiepskim połączeniu: ktoś mówi, leeeeeeci to do mnie światłowooooodemmmmmm, odbieram, przetrawiam i odpowiadam. Trwa to o dwie sekundy za długo, ale działa.
Gorzej, jeśli to są staruszki na przystanku.
Jedna opowiedziała mi pół swojego życia w 10 minut, druga najpierw wyhaczyła mnie w drodze na przystanek prosząc o sprawdzenie czy zamknęła drzwi. No ja mam na czole coś pewnie takiego, że wszyscy mnie zagadują na przystankach. Albo wyglądam jak autochton, bo w Birmingham kobieta pytała mnie o drogę.
Także robię furorę.
No ale cóż. Chciałam, to mam.
Przychodzą jednak chwile zwątpienia.
Łażę codziennie po agencjach, znam już wszystkie rodaczki tam pracujące. Chodzę codziennie, bo trzeba wydeptać ścieżki, pokazać się i przypomnieć, że ja to ja i że czekam w blokach startowych.
Wydawałoby się, że z dnia na dzień będę więcej rozumiała tych okrągłych wyrazów i posiekanym akcentem, ale chyba jest zupełnie odwrotnie. Rozumiem coraz mniej. Chociaż to też nie tak. Zauważyłam, że skupiam wszystkie zmysły na osobie, która do mnie mówi i jest ok. Ale nauczyłam się prosić o powtórzenie i mówienie wolno. Za to ja, jak się nie zatnę, to mówię ładnie (w moim mniemaniu oczywiście) i zrozumiale. Czasem rozmowa wygląda tak, jak przez internet przy kiepskim połączeniu: ktoś mówi, leeeeeeci to do mnie światłowooooodemmmmmm, odbieram, przetrawiam i odpowiadam. Trwa to o dwie sekundy za długo, ale działa.
Gorzej, jeśli to są staruszki na przystanku.
Jedna opowiedziała mi pół swojego życia w 10 minut, druga najpierw wyhaczyła mnie w drodze na przystanek prosząc o sprawdzenie czy zamknęła drzwi. No ja mam na czole coś pewnie takiego, że wszyscy mnie zagadują na przystankach. Albo wyglądam jak autochton, bo w Birmingham kobieta pytała mnie o drogę.
Także robię furorę.
No ale cóż. Chciałam, to mam.
Przychodzą jednak chwile zwątpienia.
niedziela, 14 lipca 2019
[412]. Nie dzieje się nic.
Dni mijają. Jest tak, jak lubię. Nie za ciepło, więcej chłodu.
Na przykład teraz się opatulam kocykiem i jest super.
Pogoda jak pogoda, chmury, szaro, a potem słoneczko. Trochę powieje. Trochę pomżawkuje. Jest fajnie.
To był tydzień aklimatyzacji. Pozwiedzaliśmy miasto pieszo i autobusami.
W piątek poszłam do agencji, bo już dość nicnierobienia.
Pogadałam z panią, powiedziałam czego chcę, popytała o mnie, pracę, co robiłam, gdzie uczyłam się angielskiego. I o ile pani z grzeczności wszystkim nie mówi, że english good, to pochwaliła mnie kiedy powiedziałam, że uczyłam się sama.
Na koniec powiedziała całkiem po polsku: w takim razie do zobaczenia w poniedziałek na rozmowie.
Zonk :)
Tak, to była Polka.
Na przykład teraz się opatulam kocykiem i jest super.
Pogoda jak pogoda, chmury, szaro, a potem słoneczko. Trochę powieje. Trochę pomżawkuje. Jest fajnie.
To był tydzień aklimatyzacji. Pozwiedzaliśmy miasto pieszo i autobusami.
W piątek poszłam do agencji, bo już dość nicnierobienia.
Pogadałam z panią, powiedziałam czego chcę, popytała o mnie, pracę, co robiłam, gdzie uczyłam się angielskiego. I o ile pani z grzeczności wszystkim nie mówi, że english good, to pochwaliła mnie kiedy powiedziałam, że uczyłam się sama.
Na koniec powiedziała całkiem po polsku: w takim razie do zobaczenia w poniedziałek na rozmowie.
Zonk :)
Tak, to była Polka.
piątek, 12 lipca 2019
[411]. Krótka opowieść o tym co się działo.
Pakowanie i żegnanie się z niektórymi rzeczami to koszmar.
Ale jak mus to mus. I tak wysłałam mnóstwo rzeczy, a drugie mnóstwo czeka na potem.
Niektóre paczki przeszły potrójną selekcję, czyli zapakowałam, odczekałam trochę chodząc obok, po czym stwierdzałam, że nie, za dużo i robiłam ponowne pakowanie. I tak z pięciu kartonów robiły się trzy.
Dałam radę. Jakoś.
Potem był dzień wylotu.
To był jeszcze dzień ostatecznego przeglądu i pakowania. Na ostatnią chwilę, bo przecież to ja.
Dziwne było pożegnanie przy furtce, gdzie u nas zmieniło się na u was. Jeszcze mówię czasem, porównując coś, że u nas to tak i tak, a potem poprawiam się, że w Polsce. Bo to już nie u mnie.
A potem wędrówka przez miasto z bagażami, spotykanie znajomych ze szkoły, pożegnania i w końcu lot.
Pierwszy lot młodego, zachwycony był widokami.
Powiedział mi, że sam wyjazd nie robi na nim wrażenia, nie przejmuje się tym, że to inny kraj. Podoba mu się tutaj.
A teraz lecę do agencji. Trzymać kciuki!
Ale jak mus to mus. I tak wysłałam mnóstwo rzeczy, a drugie mnóstwo czeka na potem.
Niektóre paczki przeszły potrójną selekcję, czyli zapakowałam, odczekałam trochę chodząc obok, po czym stwierdzałam, że nie, za dużo i robiłam ponowne pakowanie. I tak z pięciu kartonów robiły się trzy.
Dałam radę. Jakoś.
Potem był dzień wylotu.
To był jeszcze dzień ostatecznego przeglądu i pakowania. Na ostatnią chwilę, bo przecież to ja.
Dziwne było pożegnanie przy furtce, gdzie u nas zmieniło się na u was. Jeszcze mówię czasem, porównując coś, że u nas to tak i tak, a potem poprawiam się, że w Polsce. Bo to już nie u mnie.
A potem wędrówka przez miasto z bagażami, spotykanie znajomych ze szkoły, pożegnania i w końcu lot.
Pierwszy lot młodego, zachwycony był widokami.
Powiedział mi, że sam wyjazd nie robi na nim wrażenia, nie przejmuje się tym, że to inny kraj. Podoba mu się tutaj.
A teraz lecę do agencji. Trzymać kciuki!
poniedziałek, 1 lipca 2019
[410]. Nie wytrzymam
Przychodzę do Was, bo mam dużo roboty.
To nie takie hop-siup jakby się wydawało. Mnożę ilość worków do wywalenia, wydałam spory bagażnik gratów i ciągle mam wrażenie, że jestem w punkcie wyjścia. Nie wspomnę o pięciu worach papier-metal-plastik, które przed chwilą wywieźli.
No masakracja jakaś.
Godzina zero zbliża się wielkimi krokami.
Czuję już oddech przewoźnika na plecach.
Ale ja mam przecież czas!
No i musiałam zadzwonić do sądu, zapytać i spier*olić sobie humor.
Okazuje się, że żadne tam 3 tygodnie na uprawomocnienie. Teraz wychodzi że dostali aż 6 na odwołanie. Bo przecież sąd ma luz i uzasadnienie wyroku wysyła po 3 tygodniach. I idzie sobie ono tydzień. A od odbioru z poczty są jeszcze dwa tygodnie na odwołanie.
Wiecie co, ja się zagotowałam.
Mimo, że dzisiaj miły chłodek, chmury i trochę deszczu.
Zagotowałam się tak, że białko mi się ścina, para idzie uszami i mam już serdecznie dość.
Tu nic nie może być normalne.
Dlaczego nie ma obligatoryjnego obowiązku uczestniczenia w publikacji wyroku?
Szlag mnie zaraz trafi.
Już teraz rozumiem termin wolne sądy.
krówa mać.
To nie takie hop-siup jakby się wydawało. Mnożę ilość worków do wywalenia, wydałam spory bagażnik gratów i ciągle mam wrażenie, że jestem w punkcie wyjścia. Nie wspomnę o pięciu worach papier-metal-plastik, które przed chwilą wywieźli.
No masakracja jakaś.
Godzina zero zbliża się wielkimi krokami.
Czuję już oddech przewoźnika na plecach.
Ale ja mam przecież czas!
No i musiałam zadzwonić do sądu, zapytać i spier*olić sobie humor.
Okazuje się, że żadne tam 3 tygodnie na uprawomocnienie. Teraz wychodzi że dostali aż 6 na odwołanie. Bo przecież sąd ma luz i uzasadnienie wyroku wysyła po 3 tygodniach. I idzie sobie ono tydzień. A od odbioru z poczty są jeszcze dwa tygodnie na odwołanie.
Wiecie co, ja się zagotowałam.
Mimo, że dzisiaj miły chłodek, chmury i trochę deszczu.
Zagotowałam się tak, że białko mi się ścina, para idzie uszami i mam już serdecznie dość.
Tu nic nie może być normalne.
Dlaczego nie ma obligatoryjnego obowiązku uczestniczenia w publikacji wyroku?
Szlag mnie zaraz trafi.
Już teraz rozumiem termin wolne sądy.
krówa mać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)