Najpierw, nadeszły obawy. Że pewnie młode laski, zgrabne, wymuskane tam będą. Że klub na poziomie, gdzie my tam. I inne idiotyczne powody, które o mały włos nie doprowadziły do rezygnacji z widowiska. Nie mojej rezygnacji. Bo poszłyśmy we dwie.
Przejdę od razu do rzeczy, bo co tu owijać w bawełnę, czy inne sztuczne skóry.
Faceci...przypakowani. Niektórzy za bardzo. Tańczą fajnie, ale niektóre momenty były niesmaczne. Nie chodzi o pruderię, ale po prostu mało finezyjne. No i...jakby to ująć. Może w barach duzi, ale nic poza tym.
I jednak taki występ może by mnie wzruszył jakieś...20 lat temu.
Tak więc po piątkowym występie, a była okazja klepnąć każdego z nich w tyłek, bo akurat stałyśmy w miejscu, gdzie tańczyli, jednak nie klepnęłam, ze zwykłej grzeczności, wyszłyśmy z klubu na ulicę, poszłyśmy na lody do Maca, bo tylko to w zasięgu wzroku otwarte było, obejrzałyśmy lampiony na tle księżyca, i wróciłyśmy do domu. A wczoraj kontynuacja szaleństw, czyli czytanie epopei narodowej w odcinkach, śmiechy chichy, wypad na tańce do klubu.
Z socjologicznego punktu widzenia rozkminiałam całą imprezkę. Bujałam się na parkiecie i patrzyłam sobie na towarzystwo. Wnioski są takie.
Na parkiecie kiwało się stado lasek. Mnie jako obserwatora nie liczę, kiwałam się w rytm, co by być w centrum. Panowie oblegali bar i się przyglądali. Niektórzy wchodząc stali na schodach i z góry lustrowali towar. Wzrokiem przenikliwym jak promienie rentgena. Śmiać mi się chciało, mówię Wam.
No i tak przeleciały lata 80, 90, jakieś współczesne miksy i nagle dedykacja...od koleżanek dla przyszłej panny młodej... Ona tańczy dla mnie. I tu nastąpiło zagęszczenie atmosfery: panowie ruszyli biegiem na przełaj, który pierwszy na parkiet. Panie, które bawiły się same znalazły się w centrum uwagi. Nie mówimy tu o obserwującej i jej koleżankach, gdyż, my tak z boczku, koleżanki lekko na fazie.
Fenomen tego przeboju mnie zaskoczył.
A ja z kumpelą zumbowiczką odtańczyłyśmy dwa przeboje w układach z zajęć, śmiejąc się przy tym do łez.
Po czym poszłyśmy szukać lepszego miejsca, które okazało się być zamknięte na cztery spusty, a po powrocie do domu jakoś towarzystwo się rozlazło spać, co też i mnie zmusiło do udania się do własnego łóżka.
Kaca nie stwierdzono.
I tak zakończył się imprezowy weekend, miasto nocą jest fajne, ładne, kolorowe, i stwierdziłyśmy, że będziemy przynajmniej raz w miesiącu udawać się na jakąś imprezę. Zobaczymy co z tego wyjdzie :)
Na dziś:
Bob Marley - Burnin' And Lootin'
Przepadłam ponownie w świecie reggae..
Pasuje do temperatury..