niedziela, 23 czerwca 2013

[194] Tak się bawi..!

Jak niektórym wiadomo, w piątek byłam zgrzeszyć, oglądając gołych facetów. No dobra, nie do końca gołych.
Najpierw, nadeszły obawy. Że pewnie młode laski, zgrabne, wymuskane tam będą. Że klub na poziomie, gdzie my tam. I inne idiotyczne powody, które o mały włos nie doprowadziły do rezygnacji z widowiska. Nie mojej rezygnacji. Bo poszłyśmy we dwie.
Przejdę od razu do rzeczy, bo co tu owijać w bawełnę, czy inne sztuczne skóry.
Faceci...przypakowani. Niektórzy za bardzo. Tańczą fajnie, ale niektóre momenty były niesmaczne. Nie chodzi o pruderię, ale po prostu mało finezyjne. No i...jakby to ująć. Może w barach duzi, ale nic poza tym.
I jednak taki występ może by mnie wzruszył jakieś...20 lat temu.
Tak więc po piątkowym występie, a była okazja klepnąć każdego z nich w tyłek, bo akurat stałyśmy w miejscu, gdzie tańczyli, jednak nie klepnęłam, ze zwykłej grzeczności, wyszłyśmy z klubu na ulicę, poszłyśmy na lody do Maca, bo tylko to w zasięgu wzroku otwarte było, obejrzałyśmy lampiony na tle księżyca, i wróciłyśmy do domu. A wczoraj kontynuacja szaleństw, czyli czytanie epopei narodowej w odcinkach, śmiechy chichy, wypad na tańce do klubu.
Z socjologicznego punktu widzenia rozkminiałam całą imprezkę. Bujałam się na parkiecie i patrzyłam sobie na towarzystwo. Wnioski są takie.
Na parkiecie kiwało się stado lasek. Mnie jako obserwatora nie liczę, kiwałam się w rytm, co by być w centrum. Panowie oblegali bar i się przyglądali. Niektórzy wchodząc stali na schodach i z góry lustrowali towar. Wzrokiem przenikliwym jak promienie rentgena. Śmiać mi się chciało, mówię Wam.
No i tak przeleciały lata 80, 90, jakieś współczesne miksy i nagle dedykacja...od koleżanek dla przyszłej panny młodej... Ona tańczy dla mnie. I tu nastąpiło zagęszczenie atmosfery: panowie ruszyli biegiem na przełaj, który pierwszy na parkiet. Panie, które bawiły się same znalazły się w centrum uwagi. Nie mówimy tu o obserwującej i jej koleżankach, gdyż, my tak z boczku, koleżanki lekko na fazie.
Fenomen tego przeboju mnie zaskoczył.
A ja z kumpelą zumbowiczką odtańczyłyśmy dwa przeboje w układach z zajęć, śmiejąc się przy tym do łez.
Po czym poszłyśmy szukać lepszego miejsca, które okazało się być zamknięte na cztery spusty, a po powrocie do domu jakoś towarzystwo się rozlazło spać, co też i mnie zmusiło do udania się do własnego łóżka.
Kaca nie stwierdzono.
I tak zakończył się imprezowy weekend, miasto nocą jest fajne, ładne, kolorowe, i stwierdziłyśmy, że będziemy przynajmniej raz w miesiącu udawać się na jakąś imprezę. Zobaczymy co z tego wyjdzie :)


Na dziś:
Bob Marley - Burnin' And Lootin'
Przepadłam ponownie w świecie reggae..
Pasuje do temperatury..





wtorek, 18 czerwca 2013

[193] Wieści z frontu

Tak patrzę przez okno i w sumie nie wiem, czy już wyż zagościł, czy jeszcze bije się o względy z niżem. Po chmurach go poznacie, można by rzec. To jak po chmurach, to wyż. Jutro będę ledwie dychać, jeśli prognoza sprawdzi się w więcej niż 50%. Niechybnie zaciemnienie zarządzę i zaraz wstawię wodę do zamrażalnika, na lód, żeby, jakby co, się nim obłożyć. No, pożyjem zobaczym.
Jestem z doskoku. Zaglądam do Was, dzisiaj nawet poczyniłam gdzieniegdzie komentarze, ależ dumna jestem! Bo niestety, ostatnio czytam w biegu, udzielam się w biegu, w biegu myślę, jeszcze trochę to w biegu będę spać.
Dzisiaj zafundowałam sobie wycieczkę po urzędach, w celu pobrania różnych wniosków, w najbliższym czasie będę kwitła przy okienkach oddając te wnioski. Nic to. Cierpliwa jestem, uśmiechnięta. Jak zawsze.
Ostatnio w jednym sklepie zdjęłam słuchawki, bo tak robię prawie zawsze, ale jakoś nie chciało mi się wyłączać muzyki i tak sobie stoję i patrzę, a pan za ladą mnie pyta: ooo, to jakiś fajny rockowy zespół. Co to? Bo ja to dinozaur jestem. Wyjaśniłam co to za zespół, po czym zmierzyłam pana i mówię: nie no, jaki dinozaur, wątpię, żeby był pan ode mnie starszy. I tu przegrałam. O kilka miesięcy. Ale było śmiesznie. Może pójdę do pana z inną fajną muzyką. Myślicie, że podryw na muzykę ze słuchawek jakoś przejdzie?
A żeby w temacie muzycznym pozostać, doznałam szoku. W szkole. Odbieram Młodego, idę sobie zatłoczonym korytarzem, a tu się do mnie przebija pani ze świetlicy. Pierwsza myśl: nabroił i będzie donos. Jak nic coś wymodził. Ale nie. Pani mnie dopadła i mówi: ja tylko chciałam powiedzieć, że Młody śpiewał piosenkę. Zbladłam, bo już miał wpis, że śpiewa nieprzyzwoite piosenki (kolega, który 2 lata starszy jest u niego w klasie, go podpuścił). Na co pani, że ona zna Papa Roach i jak usłyszała, że on śpiewa Last Resort to zapytała skąd zna. To Młody się pochwalił, że mama i siostra słuchają i on się nauczył. Pani mi opowiedziała, że syn był na koncercie i że ona też zna. I zachwycona ogólnie. A ja byłam w szoku :)
Poza tym, ostatnia wieść z frontu, mam kontuzję . Nadwerężyłam sobie jakieś ścięgno w nadgarstku. I to od czego! Od dziurkacza, który robi kółka. Normalnie masakra. Myślałam, że jak ręka odpocznie, to minie. Gdzie tam! Dobrze, że można kupić krojony chleb.
A teraz oddalę się wraz z frontem na z góry upatrzoną pozycję i będę dalej uprawiać, spodobał mi się zwrot, napitalanie nitkami :)))

Na dziś:
# Doors Down - Ticket to Heaven



sobota, 15 czerwca 2013

[192] Nie dotrzymałam słowa...

Zdarza się. Szczególnie w takiej sytuacji. O wybaczenie uprasza się.
Bo wczoraj zapchała mi się umywalka.
Ale od początku.
Jako przykładna (khem khem <gwizdanie>) gospodyni, pani na włościach, oraz kobieta bez faceta (wyjaśnić należy, że z tamtym facetem również sama musiałabym problem rozwiązać w ramach "musisz umieć sobie radzić", a że lubię to już wiecie), chciałam profilaktycznie sobie przeczyścić rurę. Znaczy wszystkie trzy. W zlewie, umywalce i wannie. Dwie poszły gładko. Natomiast umywalka, cóż, zbuntowała się.
Nalałam wrzątku, nasypałam granulek i poszłam se. Wracam, spłukałam wszystko, wanna w porządku, natomiast umywalka nie. Woda stoi. Kombinacje alpejskie odczyniłam, potraktowałam drugi raz granulkami i wrzątkiem i...doopa blada.
Wściekłam się, mówię Wam. Ale rozmowy on line w stylu: czy ty wszystko musisz sama? odpuść czasem. Spowodowały, że postanowiłam przespać się z problemem. Jak faceta nie ma to z czymś trzeba. Jeszcze po północy wrzało we mnie i biły się dwie opcje, a mianowicie 'sama nie dam rady?!' i 'na górze mieszka hydraulik'.
Wstałam rano, rura zapchana dalej.
W ramach oswajania pofarbowałam włosy, bo idę zaraz na imprezę. Do 7 latka, ale zawsze. Zjadłam śniadanie, ułożyłam sudoku ze trzy razy.
I poszłam do łazienki.
Odkręciłam syfon.
I osłupiałam. Gdyż takiej konstrukcji to moje oko nie widziało. Po czym analiza wzrokowa powiedziała mi wszystko. Granulki się..zresztą zobaczcie sami:


Ten grzybek, to nie jest nowa konstrukcja syfonu, żeby działał lepiej. Mogłabym sobie przepych i sprężynkę wsadzić. Hydraulikowi zapłaciłabym za to, co sama sobie odkryłam i sama usunęłam. Młotkiem się nie dało rozbić, takie twarde, zalałam więc wrzątkiem w misce.
Tak więc nie dotrzymałam słowa.
Zdobyłam sprawność hydraulik.
Motto: nie ma takiej rury na świecie, której nie można odetkać.

Na dziś:
Shinedown - Enemies




piątek, 14 czerwca 2013

[191] Wazelina.

Zacznę od tego, że jestem osobą rzeczową. Lubię wiedzieć, lubię jasne sytuacje. Lubię, i wolę, żeby powiedzieć mi wprost, nawet spieprzaj, niż owijanie w bawełnę. Lubię proste, zwyczajne słowa. Owszem, lubię też grę słów i romantyczne wątki, ale bez przesady i nie w tym wypadku.
A mianowicie.
Jako załatwiacz wszystkiego, bo koleżanka się boi, ja rozmawiam z dostawcami. No. I tak właśnie rozmawiałam jeszcze przed wyjazdem do Warszawy. Wyjaśniłam o co mi chodzi. Najpierw krótko, acz, wydawało mi się, zrozumiale, ale chyba tylko mi się wydawało. Wyjaśniłam więc drugi raz proces technologiczny, przez telefon, słowami mniej więcej: niech pan sobie wyobrazi...niech pan dotknie tu u góry... śliskie, prawda?
Facet zrozumiał. Ale był w drodze w inny wymiar czasowy, przez co nieobecny jest na miejscu do środy. No to mamy schody. Bez windy. Zostawił na włościach pana innego. Nowego. Się wdraża. Proces tłumaczenia miałam wielokrotny, mailowo, telefonicznie, nawet chciałam mu narysować. Wydawało się, że załapał, chociaż dostałam od niego dwa maile, z czego jeden był zaprzeczeniem zapewnienia właściciela, a drugiego nie było.
Nie zdzierżyłam po raz pierwszy. Zadzwoniłam do pana 3 dni temu. Pan zapewniał mnie, że produkcja ruszyła, dwa dni i wyślą. I że da znać, zadzwoni. Zapomniałam tylko zapytać gdzie.
Dzisiaj nie zdzierżyłam raz drugi. Towar powinien być u mnie. Zadzwoniłam do pana, oczywiście nie odebrał, bo po co, po czym oddzwonił. Z takim kitem, że umarłam. kazałam panu wziąć dwie rzeczy i sprawdzić, czy się będą razem kleić. Zbył mnie, ale ponowiłam żądanie, po czym powiedziałam, że czekam na telefon z wynikiem eksperymentu, gdyż to kluczowa sprawa.
Zadzwonił. Nie wiem, czy mam radar i jestem wyczulona na kłamstwa, albo może to moja niezawodna intuicja. W każdym razie po odsłuchaniu informacji o niemożności wykonania produktu w pożądany przeze mnie sposób (wierzcie mi, chodziło tylko o zamianę góry z dołem! Żadna filozofia, zwyczajnie do sztancy wkłada się piankę w taśmie odwrotnie bo z obu stron są przekładki, o które wojna się toczy..) zadałam panu dwa pytania natury technicznej, używając słownictwa odpowiedniego do okazji, przy czym pana zamurowało po drugiej stronie, oraz po usłyszeniu, że zmarnowali nam 2 tygodnie i stoimy z robotą, rozpoczął peany na temat naszej jakże fajnej super firmy i świetlanej współpracy w przyszłości, że nie chcieliby stracić takiego kontrahenta i inne pierdy typu: trzymam rękę na pulsie, brakowało tylko: ależ pani jest piękna i zmysłowa, a mnie się nóż w kieszeni otworzył, bo znam tę gadkę, i gołymi rękami udusiłabym tego, co gadał w taki sposób. Mam uraz. Jak stąd na księżyc. A na takie gadki mam alergię. Nie lubię już tego gościa.
I w ten oto sposób dupa jest blada, wszystko gotowe, brakuje jednego elementu i koniec. Musimy czekać. A mnie krew zalewa, bo lubię kiedy wszystko gra, jest na czas i nad tym panuję. I lubię, kiedy zlecę coś komuś, to ten ktoś pilnuje zamówienia/zlecenia. Dba o to, żeby sumiennie wywiązać się ze zlecenia. Informuje na bieżąco i wyjaśnia. Ale może ja mam za wysokie wymagania? No bo przecież jest kryzys! Zapomniałam! A ja tu z zamówieniem, może małym, jak dla kogo, ale powtarzalnym.
A pytanie mam jedno.
Czy facet, który współpracować powinien z kobietą, musi pieprzyć farmazony, bo sądzi, że kobieta to blondynka i można jej wszystko wcisnąć, bo uwierzy?
Przepraszam blondynki.

Na dziś:
Aerosmith - Dude (Looks Like a Lady)


środa, 12 czerwca 2013

[190] Post nie dla kucharzy

Szczególnie nie dla tych zawodowych. I nie chodzi o to, że post nie jest dla kucharzy, tylko ten post jest dla kucharzy amatorów. Ta notatka znaczy :)
Bo jestem kucharką amatorką. I mimo, że lubię umieć - wiedzieć - próbować, nie uważam się za mistrzynię w tej dziedzinie, aczkolwiek poza kilka razy przesolonymi potrawami, kilka razy troszkę przypalonymi i może jednym zakalcem, większych porażek nie zaliczyłam.
A chciałam napisać o tym, że uwielbiam szpinak. U W I E L B I A M. Nie mam żadnych traumatycznych przeżyć w postaci, przepraszam za porównanie, krowiego placka na talerzu, więc może to stąd moje zamiłowanie.
Szpinaku spróbowałam kilka lat temu. Chyba z sześć. W jakiejś restauracji. Nie to, że tak bardzo chciałam, ale dlatego, że nie jadłam, a chciałam być, hmm...inna :)
Zamówiłam sobie farfalle con spinaci*. I umarłam z miłości.
A ponieważ nie byłabym sobą, to zaczęłam przeszukiwać net w celu namierzenia jakiegoś przepisu. W międzyczasie naumiałam się robić tagiatelle alla carbonara*.
Co do przepisów mam jedną zasadę. Nigdy nie trzymam się ich kurczowo słowo po słowie. Eksperymentuję. Często nie wiem co dodałam, albo ile. Odkryłam, Amerykę a jak, że i kolejność ma znaczenie. Ja lubię tak sama. Znaleźć, poszukać, odkryć, sprawdzić.
I tak sobie zamówiłam wczoraj torbę szpinaku. Obwieściłam dziatwie co na obiad.
Pominęłam tym razem proces blanszowania. Bo mi się nie chciało. Wrzuciłam na patelnię masło, na to szpinak, czosnek, posoliłam popieprzyłam, pomieszałam, dodałam serki topione, nie pamiętam czy z lidla czy z biedry, ale mnie wkurzyły, bo się przykleiły do papierków, poczekałam aż się stopią, po czym dodałam kilka łyżek jogurtu typu greckiego. Ponownie zamieszałam, odcedziłam makaron i podałam.
Myślicie, że coś zostało? Owszem. Wspomnienie...
I pół torby szpinaku, który jednak zblanszuję i wrzucę do zamrażarki. Będzie jak znalazł do jajecznicy, albo do makaronu, albo do pierożków z fetą w zimie.

To tyle.

A nie! Jeszcze obiecana fotorelacja z tworzenia stojaków, oraz taki jeden w użyciu.



Na jednym zdjęciu jest dowód, że szybciej robię niż myślę. A tak naprawdę to jest tak, że jak przemknie mi myśl o czymś, co się stanie, ale nie powiem tego na głos, to to się stanie. I tak przewierciłam sobie taboret.
A Młody dzisiaj zaliczył zdarte kolano i wizytę u pielęgniarki. Bo sobie pomyślałam, że daję mu krótkie spodenki i żeby się tylko nie wywrócił.....

*wszystkich, co władają włoskim, przepraszam z góry :D

Na dziś:
Maryla Rodowicz - Wszyscy chcą kochać
Dzisiaj przy pracy słuchałam mimowolnie całej płyty. Gust muzyczny z szefową mi się rozchodzi w niektórych miejscach, jak za małe spodnie na szwach, ale Marylki wysłuchałam z radością.




poniedziałek, 10 czerwca 2013

[189] Jazda bez trzymanki

Wróciłam.
Wszystko poszło rewelacyjnie. Teraz tylko pilnować interesu i będzie świetnie.
I to wszystko, całe to pilnowanie, spadnie na mnie.
Ależ się cieszę!
Cieszę się też, że z Warszawy wyjechałyśmy w sobotę, bo nie miałam pontonu. W niedzielę Trasa Toruńska nie nadawała się do podróży. Znacie to powiedzenie? Nie znacie, bo właśnie je wymyśliłam: mam niesamowite szczęście. Potwierdza się to w wielu przypadkach.
Podróż rewelacyjna. Gdyby tylko oznaczenia były na remontowanych trasach jakieś normalne. Albo gdybym nie słuchała doradców. Nic to, 60 km autostradą A1 w kierunku Gdańska, pikuś. Nawrotka za bramką i powrót. Cudownie prowadziło się samochód. Trasa do stolicy rewelacyjna. Samej stolicy jednak nie lubię nadal. A już coś takiego jak zielona fala nie istnieje. Mam też nadzieję, że niektórzy taksówkarze wybaczą..
Nie wiem tylko czy nie powinnam się obrazić, bo usłyszałam, że jestem z betonu. Znaczy, 3 godziny jazdy, cały dzień na nogach na stoisku i 3 godziny powrotu. Z betonu, że niby taka wytrzymała. Powrót już mi wisiał. Byłam zmęczona, ale nie chciało mi się spać, o dziwo. Chyba zaliczyłam punkt przegięcia w KFC, więc potem tylko z górki.
Mam zaciesz, jak to mówi Kudłata.
Od ucha do ucha.
Teraz zbieram siły i ogarniam, jednocześnie pracując w dalszym ciągu na świetlaną przyszłość naszą, aczkolwiek mniej intensywnie. Wyspałam się.
Ogarnę się jeszcze wieczorem z Wami, poczytam, wyprostuję co trzeba i będę.
A. I wiecie co? Chyba jednak tę stolarnię otworzę. Miałam tyle pytań o moje stojaki, że chyba zacznę produkować mebelki dedykowane :D

Na dziś:
De Mono - Znów jesteś ze mną
A tak jakoś mnie natchnęło było. Złote przeboje leciały i przypomniały mi się tamte czasy..






środa, 5 czerwca 2013

[188] Znikam

Na chwilę.
Sprawy nabierają rozpędu, a raczej lecą z siłą wodospadu. I z takim przepływem jak Niagara.
A wiecie, że Niagara jest niższa od naszej Siklawy? O kilka metrów.
Tak więc dzisiaj leczę rękę. Daję jej odpocząć, bo nadwerężyłam sobie wszystkie ścięgna i mięśnie jakie mam od czubeczków palców, po łokieć. Dolegliwości tenisisty to przy tym pikuś. Noża nie byłam w stanie utrzymać w dłoni, cud, że udało mi się zrobić kanapki do szkoły dla Młodego.
W sobotę mam tzw. deadline. Godzina zero wybije. I wtedy napięcie będzie rosło.
Wyjeżdżam w piątek, wracam w niedzielę. Odwiedzam stolicę. Nie będę jednak w stanie z nikim się spotkać, więc nawet nie proponuję.
Nawet nie wiecie jak się cieszę. Z chaosu wyłania się klarowna wizja przyszłości. To, co już się dzieje, przyprawia o zawrót głowy. A co dopiero będzie kiedy zacznie się realizować?
Głowa pełna pomysłów, ręce pełne roboty. Tak lubię. I wielkie pokłady optymizmu.
Życzenia i marzenia się spełniają.
W takim razie życzcie mi powodzenia.
Ja marzę o sukcesie.
Trzymajcie kciuki.

Polly :*
Dzięki za fajne rozmowy i cieszę się, że znalazłam drugą taką jak ja, która wierzy w spełnianie życzeń.

Uważajcie więc czego sobie życzycie!

Na dziś:
Deuce - The One
Jak zwykle zasłyszane u Kudłatej :)
No cóż, mamy podobne gusta. Z czego bardzo się cieszę :)))




niedziela, 2 czerwca 2013

[187] Krótko

Fotorelacji nie będzie.
Czytnik kart compact flash padł (umierał od kilku lat, łączył, nie łączył...). Zdjęcia są, ale nie mam jak ich zgrać na dysk. Jestem zła, bo to oznacza, że żadnych zdjęć nie zgram. :(
W każdym razie, poczyniłam 5 stojaków, odpyliłam mieszkanie, ale czuję i widzę, że to proces będzie długotrwały, bo wszędzie pył. Ale za to jak pachnie drewnem!

Na dziś:
Avenged Sevenfold - So Far Away





sobota, 1 czerwca 2013

[186] Nowa sprawność

Dziękuję za opinie. Kolorowa, silna, święta (?????? mam nadzieję, że nie krowa :D), pozytywna, nietuzinkowa, ciepła (a ja taki zmarzluch jestem :D), mądra (polemizowałabym chyba, zważywszy na dzisiejsze wyczyny..), odważna ...To fajnie, że jednak nie mdła i nijaka. I że czytacie to, co piszę. Obawiam się tylko, że niedługo łatwiej będzie mi coś napisać, niż powiedzieć. Mam nadzieję, że dam sobie radę.
Ale żeby nie było.
Zgodnie z tytułem zdobyłam dzisiaj nową sprawność.
Od dzisiaj jestem stolarzem.
Właśnie powierciłam sobie w drewnie, poszlifowałam, jeszcze tylko parę otworów (wiertełko się lekko zagrzało i musi odpocząć) i stojaki będą gotowe.
Jakby kto pytał mam takie fajne urządzenie, nazywa się Dremel 400 Digital. Wierci, tnie, szlifuje i co tylko chcecie. Dostałam je kiedyś na...Dzień Kobiet od jeszcze męża, aczkolwiek używał go on. Taki prezent z serii to dla ciebie, ale to ja będę go używać. Bardzo się przydaje i bardzo się cieszę, bo jestem zwolenniczką prezentów użytkowych. No przepraszam, rzeźba abstrakcyjna, tudzież obraz samego Picassa nie sprawiłby mi takiej radochy, jak coś, co mogę wykorzystać. Całkiem serio mówię.
No i wykorzystałam.
Co prawda pierwszy lepszy behapowiec zszedłby na zawał serca widząc moje wyczyny, ale cóż, nie mam imadełka, nie mam stołu odpowiedniego, nie mam warunków, że tak powiem, warsztatowych. Musiałam radzić sobie ...kolanami. Nie ucięłam się, jeszcze, ale wszystko przede mną, bo jeszcze muszę przepiłować 10 prętów aluminiowych. Znaczy 8, bo dwa już przepiłowałam.
Nie był to debiut w stolarstwie, ale ten pomysł jest mój od a do z, więc myślę, że mogę sobie przyszyć sprawność na rękaw.

Na dziś:
Dawid Podsiadło - Trójkąty i kwadraty
Intrygujące. Zawsze obawiam się o kariery wokalistów występujących w różnych programach, które mają talenty wyłaniać i promować.
Oby się nie zepsuł....