poniedziałek, 31 marca 2014

[268] Ach, co to był za weekend!

Powiem Wam niewiele. Nie zdradzę wszystkiego, nie pokażę zdjęć.
Ale najważniejsze z tego co mi się przytrafiło to to, że spotkałam cztery cudowne osoby, spędziłam z Nimi czas, którego było za mało, mało mało. Czuję ogromny niedosyt.
Ewo, Frytko, Adamie i Desperku - to był dla mnie zaszczyt i ogromna frajda śmiać się z Wami, rozmawiać i poznać Was przede wszystkim.
Dziękuję za wszystko.

A teraz trochę jak się wszystko odbyło.
Ledwo przybyłam, a tu dzwoni Tygrys na kontrolę.
Potem szybkie grabienie ogródka. Wiecie, obowiązki to obowiązki. Oczywiście nie ja, co to to nie. To Młody. Jeśli chcecie mieć wiosenne porządki z głowy, to czekam na zaproszenia, wiecie, wpadamy, jemy śniadanie i ogródek zagrabiony.
A potem zrobiłam sobie siniaka na prawym boku, bo jestem delikatna dziewczynka, a wgniotło mnie w prawą barierkę. Chciałam znaczy być pierwszą, która przejdzie tunel śmierci bez zataczania, ale nie udało mi się. Błędnik nie współpracował i już. I nie byłam pijana. Ani zmęczona. Niepojęte.
Potem wytropili nas agenci 007 i 008. a raczej Dempsey i Makepeace (na tropie) [pamiętacie ten serial? Uwielbiałam]. No i skończyły się szaleństwa, bo Frytka na obcasach. Ale Młody wspinał się na żyrafę. Frytka nie chciała, bo po przymiarkach wyszło, że uprząż pogniecie jej spódniczkę. Na upartego weszłaby bez chwytów, wbijając tylko szpilki tam gdzie trzeba i przewieszkę też by zaliczyła.
W każdym razie Młody w połowie pierwszego wejścia obraził się na pana i krzyczał, że nie da rady, spada i takie tam, po czym pan wydał rozkaz: lewa noga, prawa ręka i młody wbiegł na samą górę. Potem drugi raz. Próbował z panią podobnego numeru z fochem i łamiącym się głosem, ale też się nie udało. No bo jak stoi pięć osób i wykrzykuje różne: ty nie dasz rady? nie pękaj! dalej do góry i tym podobne, to jak miał nie wejść. Rozochocił się nawet.
A potem czekoladaaaaaa...z bagietkami i łososiem... A zastanawiajcie się co to było. Hehe.
Był strach, że drzwi zabierzemy ze sobą, ale nie było takiej potrzeby. Siniaka na czole Młody też nie ma.
Później był krótki spacer i powiem Wam, że takie czasy nastały, że trzeba łapać pracę pierwszą lepszą. Naczelny Bramkarz Tego Kraju W Stanie Spoczynku jest chyba ochroniarzem w Ogromnym Centrum Handlowym Centralnej Polski. Tak mi się wydaje, bo jeśli spotyka się faceta w garniturze kilka razy, bez żadnych zakupów to co sobie można pomyśleć? Żałuję, że nie miałam jakiegoś notesu na autografy.
A potem zostałam wywieziona w siną dal. I cieszę się bardzo, bo przywiozłam sobie coś takiego, czego szukałam od jakiegoś czasu. a mianowicie...nie nie, nie kartki pocztowe. Nie. Chociaż pierwsze pytanie Kudłatej to jakie kartki przywiozłam. Nie było czasu, no.
No więc przywiozłam......
...........................................   2 KILOGRAMY SOLI KAMIENNEJ!!!!!
Jestem dumna i normalnie zostawię sobie na pamiątkę opakowanie!
I tym optymistycznym akcentem chyba kończę i udaję się na spoczynek.
Dobranoc.

PS:
Tygrys - woda w polskim busie spuszcza się sama. Po wyjściu z przybytku zwalnia się rzeczony obiekt po jakimś czasie.
No i polski bus jest od teraz moim najukochańszym środkiem lokomocji. PKP - zrywam nasz związek!
Dobranoc.

środa, 26 marca 2014

[267] Apel

Dzisiaj mam do Was ogromną prośbę.
W imieniu mojego przyjaciela, z którym miałam okazję spotkać się dzisiaj.
Kupcie książkę w szczytnym celu.
Dochód zostanie przeznaczony na wyjazd jego córki do Tajlandi, w ramach międzynarodowej wymiany AFS.
Koszt książki, wraz z wysyłką i autografem to tylko 35 zł.
Zuza i jej tato bardzo proszą i będą wdzięczni za pomoc.
Ja również.



Dodam, że książka nie jest o bankowości, ale o pracy w banku, trochę ironiczna, oparta na doświadczeniach autora, dająca do myślenia.
Liczę na Was. Wszelkie pytania poproszę na e-mail: natthimlen@gmail.com
Buziaki.

wtorek, 25 marca 2014

[266] Pęd

Pędy rozróżniamy różnorakie.
Pędy roślinek, usilnie szukające dobrych warunków do życia, jak na przykład Stefan, który jest trochę wysoko i jak mnie pędem przez łeb, albo suchym liściem nie potraktuje, to zapominam dostarczyć mu życiodajnej wody. Staram się. On też się stara. Przeżyć.
Albo taki gąszcz czosnkowego szczypioru. Świetna sprawa. Wsadziłam do doniczek w sumie 4 główki czosnku, podzielone na ząbki i mam mnóstwo pysznego szczypioru o smaku czosnkowym. Polecam.
Ale generalnie mam na myśli pęd innego rodzaju. A mianowicie pęd ku przyszłości. A raczej pęd ku czemuś. Albo raczej zwykłe szybkie biegnięcie czasu, skrócony dzień, noc zresztą też.
Zaczęło się. Ten tydzień mi się wykluwa w takim właśnie pędzeniu.
No bo tak. Wczoraj jakoś znośnie było, ale z wizją dzisiejszego bladego świtu. Więc już tak miło i sympatycznie nie było, bo od niedzieli padało. Skończyło całkiem niedawno.
No i zerwawszy się dzisiejszego ranka o 5.00 ruszyłam z miejsca. Czyli o 6 autobus. Circaabout o 6:45 na miejscu. I czekanie.
Jako że Kudłata wybiera się do technikum, trzeba było załatwić w medycynie pracy zaświadczenia. Byłyśmy pierwsze. I zaowocowało to jedynie 1,5 godzinną motaniną między gabinetami neurologa, okulisty, pielęgniarki i lekarza ostatecznego, który przyjmuje od 7, miał być na 8, a zjawił się o 8.15.
Neurologa wprawiłyśmy w osłupienie wyborem kierunku (jednego z dwóch, ale oba wprawiają w osłupienie), po czym lekarz ostateczny przeprowadził wywiad z Kudłatą, a mianowicie dialog wyglądał mniej więcej tak:
- o, KSU na koszulce
- .... (jakieś mruknięcie młodej połączone z uśmiechem - nie zarejestrowałam, bo ciężko dzisiaj łapię)
- a glany gdzie kupiłaś?
- w Poznaniu
- a, bo myślałem, że gdzieś tutaj. Jest taki sklep...siódemka, ósemka?
- trzynastka
- a, no właśnie, ale co? Tam nie było? Jakość nie odpowiada?
- no nie
Koniec wywiadu.
Zaświadczenie jest.
No a jutro. Jutro spotykam się z kolegą z czasów liceum. Będzie ciekawie, mam nadzieję.
A czwartek i piątek będą wyjęte z życiorysu, bo mam roboty po kokardki. Na dodatek w piątek już się ukierunkowuję na południe i wybywam w kierunku dworca autobusowego.
A potem to już same przyjemności :)))

Na dziś:
30 Seconds To Mars - A Beautiful Lie
Tak mi gra od kilku dni...


piątek, 21 marca 2014

[265] Sprostowanie!

No proszę Was! 
Nie taki metal straszny jak go malują!
Tygrys żyje i ma się dobrze, więc i Wy przeżyjecie. 
Poza tym, właśnie słucham przebojów lat 80 i leci Duran Duran, a przed chwilą leciało Last Christmas, więc proszę mi nie imputować, że zaraz będę się żywić nietoperzami.

No więc jestem jak kameleon. 
Słucham:
- metalu
- punka
- reggae
- jazzu
- rapu
- popu
- poezji śpiewanej
a nawet muzyki poważnej.

Fryciu, Bednarek się łapie. Zresztą, zabieram ze sobą naleweczkę, więc cokolwiek puścisz, damy radę.
Emko kochana, byś się wstydziła! Instrukcję obsługi! Phi! 
A tak poza tym, to ja naprawdę jestem grzeczna!








Czasami :)


[264] Metal, dynia i Mała Mi

Pozbierałam się już. Od środy trochę mi zeszło, zanim tempo poruszania się wróciło do normy.
Jak wspominałam, w środę ćwiczyłam pierwszy raz. Ale to nie ćwiczenia były przyczyną mej niemocy.
Przyczyną był koncert. Mały, kameralny...głośny...metalowy. Coś, co misie lubią najbardziej. Miodzio, jednym słowem.
Miałam tam chyba najkrótsze włosy. A nie, basista był lepszy. I perkusista też. Ale powiedzmy, że poza zespołem to ja. No i to ja pierwsza zaczęłam się udzielać. Nawet kumpela metalówa - niegdyś, na początku się czaiła. W każdym razie mimo krótkich harów dynia latała i ... zaraziłam ich wszystkich! Sobie wyobraźcie, że nadworny fotograf zespołu strzelał nam fotki. A potem wskoczyłyśmy w pogo. Trochę boli mnie ramię, ale siniaki już schodzą.
No i nie od ćwiczeń, a od machania dynią, boli mnie kark!
No bo jak nie machać, kiedy chłopcy tak ładnie zapodawali nuty. Tak w kierunku Sepultury, a nawet wysłyszeć było można Illusion z pierwszej płyty. Ach! To już wiecie gdzie będę spędzać wieczory.
Ale.
Jest mi strasznie wstyd.
Musiałam zajumać córce koszulkę, glany i skórę! No żeby jak człowiek wyglądać.
No i zemściło się na mnie, oj! zemściło.
Ale od początku.
Zapytałam Kudłatą (tak, to kolejny wstyd!!!!) jak dojechać do klubu. Zadeklarowała, że mnie odwiezie. Mój pierwotny plan - podjechania pod sam klub! - storpedowała, bo ona wie lepiej. Se pomyślałam, to ja nie będę się kłócić, bo skoro tam była, to chyba wie...O naiwności!!!!!! Nie dość, że pomyliła kierunki, to jeszcze przegoniła mnie po górkach i dolinach jednego parku.
No i niestety, obtarłam sobie pięty. Dzielnie szalałam na parkiecie, trzymałam się nawet całą drogę do domu, ale kiedy wysiadłam na przystanku, zatoczyłam się jak klasyczny żul. I tak już szłam do domu. Dobrze, że była noc i jedna pani z pieskiem szła po drugiej stronie. Pies nie szczekał, więc może nie zauważyła, że ledwo idę, zatrzymując się co chwilę.
W domu oczywiście ani centymetra plastra, więc pozostało mi posmarować rozwalone bąble tribiotikiem i pożyczyć sobie plasterki z małą Mi.
Klęłam na czym świat stoi.
Na drugi dzień wywiad: o której wróciłaś, ile piw wypiłaś i kto ci pozwolił trzy??
Strasznie ciężko być metalówą w moim wieku. Ale kupię sobie swoje osobiste glany. I wtedy zobaczymy!

Na dziś:
Sepultura - Roots Bloody Roots



środa, 19 marca 2014

[263] Tu i teraz

Chciałam napisać o wewnętrznym spokoju, jaki osiągnęłam. Nie żałuję, nie męczy mnie już rozstanie z moją przyjaciółką, dwa lata temu. Co prawda wczoraj przypadek sprawił, że natknęłam się na jej komentarz, a potem, już nieprzypadkowo obejrzałam jej profil. Powróciły wspomnienia i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego stało się tak, jak się stało. Potem jednak porozmawiałam z jedną bardzo ważną osobą i doszłam do wniosku, że nie, nie żałuję, nie boli. Mam spokój. Ja zrobiłam wszystko, co mogłam. To nie jest bierne poddanie się, to własnie ten spokój. Spokój, którego ludziom brakuje. Rozpamiętują i drążą, rozdrapują i rozkopują to, co powinno dawno już odejść. Zastanawiam się po co. Teraz jest teraz. To najbardziej realny czas i miejsce. Tym tutaj i teraz trzeba się zajmować, nie tym co było - niech pozostanie w dziale było minęło i jest niezmienialne, i nie tym co będzie - bo będzie to, co sobie teraz i tutaj wypracujemy. Czekałam na takie będzie. Czekałam na kiedyś. Zmarnowałam mnóstwo czasu. Próbowałam zaczarować przeszłość. Nikomu się to nie udało. Mi też nie. Aż w końcu pojęłam, że jestem tu, w tym miejscu, dzisiaj, teraz, nie od jutra i nie od za tydzień.
Ulga. Odeszło mnóstwo problemów, które już, albo jeszcze nie istnieją.
Owszem, mam marzenia. Mam ogromne marzenia. Do spełnienia. Ale zaczęłam iść do nich teraz. Nie jutro. To wielka różnica. Nie czekam na nie. Idę do nich, torując sobie drogę. Bo marzenia nie spełniają się same. Jeśli nie zrobi się nic w kierunku ich spełnienia, to się nie spełnią. To takie oczywiste, ale często o tym zapominamy, czekając.
I tak, kupiłam bilety do Łodzi. Tak, jadę spotkać się z dwiema, a może trzema osobami, którym zawdzięczam tak dużo. Wróć! Spotkam się z czterema osobami! A może pięcioma. To się jeszcze okaże.
Frytka już wygadała, to co będę ukrywać. (Tak naprawdę to chodzi o to, żeby się przejechać Polskim Busem :) ). Więc spełni się moje marzenie.
Właśnie skończyłam ćwiczyć. Tak, przyznaję, odkładałam to z dnia na dzień, znajdowałam milion wymówek, bo przecież od jutra będzie lepiej. Nie. Dzisiaj po prostu zabrałam się za to. Było ciężko, ale w końcu było. Uważam to za ogromny mój sukces i początek ścieżki do realizacji marzenia.
Żeby nie było łatwo, zostałam nakryta przez Kudłatą. W pozycji niezbyt reprezentacyjnej. Otóż z wypiętym tyłkiem na zachód (nie nie, nie jestem po złej stronie mocy, tak wyszło akurat). Nie zraziło mnie to.
Kolejny krok naprzód to szukanie rozwiązania dla realizacji mojego pomysłu na własny biznes, aczkolwiek to będzie najtrudniejsze ze wszystkiego. Ale nie znaczy, że niemożliwe. Nie będę jednak o tym pisać, bo to zbyt skomplikowane sprawy.
Tak więc tu i teraz dzieje się sporo. Tu i teraz w mojej głowie.
Poza tym powiedz życzenie, a świat je spełni. Wczoraj pomyślałam o wyjściu z domu, wieczorem, gdzieś posiedzieć. I może dwie minuty po pomyśleniu o tym, odezwała się kumpela z propozycją wyjścia na koncert do klubu. Nawet przez sekundę się nie wahałam.
No to: witaj świecie!

Na dziś:
Alison Moyet - Is this love?
Oglądałam teledyski z nowymi kawałkami. Może i Alison wygląda teraz jak szprycha, ale...głos już nie ten. Może brzydko powiem, ale zabrakło pudła rezonansowego. Zmieniła się barwa i charakterystyczne to coś.
To zaś niezmiennie kocham :)))





poniedziałek, 17 marca 2014

[262] Stało się

Pogoda się zmieniła, niż nadciągnął. Niektórych załamał, inni, jak na ten przykład ja, mają to w nosie. Nawet bym się nie bała użyć zwrotu: lubią to!
Lubię. No tak mam i już.
Wczoraj dokonałam odkrycia. Statystycznego też, ale o dalszym ciągu za chwilę. Jednak jeszcze innego.
Zawsze robiłam jabłecznik, jak mama przykazała, na kruchym spodzie o w ogóle. Nuda.
Ale zerknęłam, jak co dzień, na główną onetu, szybko sprawdziłam co na przednówku w lodówce jest i upiekłam. Taki, co się go z lodami i bitą śmietaną w kawiarni je. Normalnie oniemiałam z wrażenia, że też taki umiem i że wyszedł pyszny.
Za to dziś, zamiast pochwały, same pretensje! Wyobrażacie sobie?
- Bo ja tylko dwa kawałki zjadłam!! (to Kudłata. Ale kto wychodzi, ten se szkodzi, nie?)
- Czemu nie ma ciasta? Ja tylko dwa trzy kawałki zjadłem!!! (to Młody. Ale kto go tam wie, ile tych kawałków wpędzlował, zanim me oczy ostrość widzenia uzyskały, po podniesieniu powiek.)
No ja też zjadłam dwa. Podzielcie sobie koło na 6. Mniej więcej.
A czemuż powieki takie ciężkie miałam?
Z powodu tańcowania z miotłą o 3 nad ranem.
A czemuż to z miotłą się zabawiałam?
A bo sąsiadka z góry, co prawda nie odkurzała, ale ma krzesło, które z częstotliwością co jakieś 15 minut suwa po gołej podłodze i możecie sobie wyobrazić, jak to działa na kogoś, kto właśnie zapada w sen.
Albo coś spadało. I tak o 2.58 chwyciłam za miotłę, bo nie chciało mi się dresów szukać (dresy o tej porze zwykle śpią, pozdrawiam osiedlowych dresów, tych palących z mojej klatki nie pozdrawiam. I tak mają mnie za dyktatora. Oraz kultury im brak.) i przebierać piżamy, żeby iść i zrobić awanturę. Miotłą zaś potraktowałam sufit, trochę się bojąc, żeby mi tynk nie spadł.
Wpadłam na dwa pomysły.
Pierwszy, zaniosę im filcowe podkładki. Dam jej mamuni z zapewnieniem solennym, że jeszcze raz i będę dzwonić po policję.
Drugi, przejdę się jutro do pana Dzielnicowego i zapytam co z tym fantem zrobić.
Trzeciego pomysłu nie wdrożę, gdyż o 3 nad ranem umysł podpowiada pomysły raczej rodem z książek, po których człowiek boi się spać.

Wracając jednak do statystyki.
Otóż stało się. Nie tylko chciał przelecieć.. Zobaczcie sami...



Na dziś:
Sophie B. Hawkins - Damn I Wish I Was Your Lover
Nie dość, że mnie wsysła dziura zwana Greatest Hits 80' to jeszcze sobie przypominam takie hiciory.




sobota, 15 marca 2014

[261] Statystyka

Że kłamie to wiadomo. Bezduszna jest, nie uwzględnia uczuć, nie ma wątpliwości. Statystycznie rzecz biorąc, jeśli jedna na dwie kobiety jest bita, to po połowie obie dostają łomot. Znam statystykę od podszewki, miałam piąteczkę, umiem wyliczać mediany i inne wyważone. Ale nie o tym w sumie chciałam.
Zachciało mi się sprawdzić słowa kluczowe, po których trafiają tutaj ludzie nie z linków, czy swych ulubionych.
I opadła mi kopara.
Klasyczny szczękozwis.
Bo...

..ktoś tu trafił po słowach wpisanych w wyszukiwarkę:

chciałbym przelecieć szwagierkę

Czy ja kiedyś pisałam o lataniu i szwagierce? niejako w jednym kontekście? Nie przypominam sobie i chyba nie.
Ale chyba częściej będę sprawdzać te słowa kluczowe.




piątek, 14 marca 2014

[260] Słoń to słoń

Napiszę dziś o zbieractwie.
Każdy z nas ma, bądź miał w życiu taki okres, kiedy kolekcjonował coś, mniej lub bardziej udanie, krócej lub dłużej, ale był taki czas. Prawda?
Osobiście zbierałam historyjki z gumy Donald. I znaczki. Jakoś tak w jednym czasie i oba zbiory mieściły się w ówczesnym słoiczku po bobofrucie. Tak tak. Do dzisiaj mam sentyment do tych charakterystycznych zakrętek.
Potem nastał czas zbierania opakowań od czekolad. To było w okolicy 1978 roku. Miałam pudełko po jakiejś bombonierce i tam chowałam swoje skarby. Jak one pachniały! Czekoladowo!
Potem zbierałam widokówki. Pisałam do ludzi z Płomyka, był tam taki dział towarzyski. Ale największą kolekcję dała mi moja ciocia. Było w niej około 500 kartek z całego świata.
Kilka lat później na moje życie i postrzeganie świata ogromny wpływ wywarł mój kuzyn. Był harcerzem, grał na akordeonie i już wtedy uwielbiał Boba Marleya. On z kolei zaraził mnie na dodatek epistolografią, więc zapragnęłam mieć więcej listów od ludzi niż on. I miałam. Ale o tym kiedyś już było.
W każdym razie jakiś czas temu, moja miłość do zbieractwa wróciła.
Na nowo zaglądam do skrzynki na listy z biciem serca. Wyczekuję. I sama wysyłam kartki.
Zapisałam się do postcrossingu.
Gdybyście wiedzieli co się czuje wyciągając ze skrzynki kartkę, która nie jest reklamą czy rachunkiem. Uwielbiam to uczucie, kiedy czytam co ktoś z drugiego końca świata napisał do mnie. Bezcenne.
Chciałabym też dostawać listy, ale kto się będzie ze mną bawił w pisanie, kiedy można kliknąć parę słów, wcisnąć enter i już?
Jestem gotowa pisać. Na papierze. Piórem. Zaklejać koperty, które sama zrobię i wysyłać w świat kawałek mnie.

Ale w związku z tym wszystkim powyższym, w bardzo ścisłym związku jest słoń. A raczej całe ich stado.
Rozmawiając dzisiaj z Sis, przypomniało mi się, że przecież zbierałam słonie! Nie pamiętam ile ich było, ale naprawdę sporo. Przywoziłam z wypadów, dostawałam. Jeden został wybłagany przez mojego przyjaciela, który wpadł do sklepu już po zamknięciu i na kolanach, w mundurze harcerskim wybłagał sprzedawczynię, żeby mu go sprzedała. Bardzo chciał być moim chłopakiem. Cóż. słonia przyjęłam, kosza dałam, a dzisiaj to przyjaciel. Który nie zraził się niejednym głupim numerem, który mu my, harcerze, wycięliśmy. Ale to do mnie zadzwonił powiedzieć, że będzie miał syna. Do mnie pierwszej. O nim jeszcze kiedyś napiszę.
W każdym razie rozpoczęłam śledztwo w sprawie słoni. Ktoś coś z nimi zrobił i nie chce się przyznać.
Zapewne moja mamunia, lekką rączką, pozbyła się balastu z domu, jedne durnostojki zastępując innymi.
Taki los.
Ale właśnie dzisiaj zapragnęłam słonia!

Na dziś:

Nasz wspólny Świat - Stanie się Cud
Nie mogę nigdzie znaleźć wersji ze słoniem, w której w refrenie szło:

stanie się cud i zrozumiesz wtedy że
słoń to słoń długa trąba wielki łeb.

Ale tę wersję też lubię :))




sobota, 1 marca 2014

[259] Stan umysłu

Natrafiłam kiedyś w bibliotece na książki Guillaume Musso. Pierwsza z brzegu, kiedy zaczęłam ją czytać, wydała mi się zakręcona, ale z każdą stroną dalej chłonęłam słowa, włożone w zdania. Zdania mówiące o tym, czego doświadczamy, a czego nie zawsze jesteśmy świadomi. Cała opowieść, kanwa, na której autor plecie losy i emocje, uczucia i myśli bohaterów jest jakby mało ważna. Ona jest. Sedno sprawy tkwi w przeżyciach i myślach bohaterów. I nie zawsze następuje happy end. Może raczej nie zawsze jest on potrzebny, i nie zawsze zostanie za taki uznany. Polecam tym, którym myślenie o sprawach duchowych, z punktu działania psychiki człowieka i tego co niektórzy nazywają przeznaczeniem, inni przypadkiem, a ja nazywam zbiegiem okoliczności, nie sprawia trudności i nie jest uciążliwe. Bo czasem kiedy zerkamy dalej niż czubek naszego nosa przestajemy zezować i paradoksalnie potrafimy zerknąć w siebie, a wtedy zmienia się całkowicie perspektywa obrazu.
Ale nie o tym chciałam.
A może trochę o tym.
Nie lubię się żalić. Mało kiedy, jeśli w ogóle, jęczę nad swoim losem. Nie potrafię marudzić.Kiedy dopada mnie taki stan, to trwa on zazwyczaj krótką chwilę, bo zawsze zaczynam drążyć i szukać rozwiązania.
Zauważyłam jak wielką siłę ma umysł człowieka. Jak wielką moc ma myśl i słowa. Jak bardzo kształtuje nasze życie. Obserwuję różne osoby. Niektórym mówię co myślę i staram się pomóc wejść na właściwy kierunek. Innych nie tykam nawet palcem. Wszystko zależy od tego co widzę i słyszę.
Jedni narzekają. Jak to im w życiu źle. Jak to się nie układa, jak to dobijają ich troski dnia codziennego. Jak to brakuje do przysłowiowego pierwszego. Uśmiecham się pod nosem. Bo ci ludzie są biedni.
Bieda to nie stan portfela. Bo gdyby tak było, byłabym bardzo biedna.
Bieda to stan umysłu. I w takim wypadku, jestem szczęśliwa, że mnie bieda ominęła.
Nie mam tego, czy tamtego, ale potrafię się obejść bez. Jestem na tyle kreatywna, że daję radę. Wiążę dwa końce mojej egzystencji i nie muszę napinać gumy. Podejmuję decyzje, czy właściwe to weryfikuje czas, ale to są w końcu moje własne autonomiczne decyzje.
Kiedy inni zastanawiają się czy szklanka jest do połowy pełna czy pusta, ja będę uparcie twierdzić, że jest pełna w całości.
Nauczyłam się widzieć plusy we wszystkim, kiedy rozpoczęłam drogę do dnia dzisiejszego. Spotkałam mnóstwo ludzi, wirtualnie także, a potem te wirtualne znajomości przekształciły się swego rodzaju przyjaźń. Mam taką osobę w zasięgu telefonu. I ostatnio, kiedy rozmawiałyśmy, powiedziała mi, że do dzisiaj pamięta sens jednego z moich komentarzy. Kiedy właśnie narzekała na to, co się dzieje w jej życiu, widziała same szarości i czernie, napisałam jej coś w stylu: w każdym zdarzeniu, w każdej rzeczy która nas spotyka trzeba szukać dobrej strony. Przyzwyczailiśmy się, że te dobre rzeczy nam się należą od życia, ale nie umiemy ich zauważyć i nie doceniamy tego, co mamy. I jeszcze coś w stylu, że wszystko dzieje się po coś, ale to coś dociera do nas, albo i nie jeśli nie umiemy docenić, dużo później.
I moja Przyjaciółka powiedziała mi, że te słowa zapadły jej w pamięć i pomija to, że sama wzięła się w garść (a nie ma lekko, bo nieuleczalnie choruje), a po drugie jest mi wdzięczna, bo mogła tymi słowami poratować kogoś dla niej ważnego, kto stracił dziecko (samobójstwo). Powiedziała, że zadziałało. Że od listopada człowiek zrezygnowany zmienił się w takiego, jakim był wcześniej. Odżył. Tak jakby wrócił mu sens życia.
Kiedy opowiadała mi to, miałam ciarki i gęsią skórkę. Dla takich chwil warto żyć.
Inna osoba, której kładłam trochę do głowy, ale nie chciałam przesadzić, w końcu sama doszła do ściany. Coś co było niemożliwe, nagle stało się możliwe. Odpadła kula u nogi i teraz tylko potrzeba ułożenia wszystkiego od nowa. To też dobry znak. Trzymam za Nią kciuki i Ona o tym dobrze wie.
Moja osławiona już przeze mnie była szwagierka, podczas  naszej rozmowy po raz kolejny dziękowała mi za bycie cerberem i ładowanie do głowy. Musiała sama dojść do wielu spraw, ale gdyby mnie nie było, do dzisiaj użalałaby się nad sobą, w chorym związku. A tak prawdopodobnie spotkała faceta swojego życia.
Na potwierdzenie mojej pozytywnie zakręconej drogi zadzwonił dziś rano telefon. Dzwonił ktoś ważny, kto uciekł śmierci. Ma cztery bypass'y. Opowiedział mi jak to jest w szpitalu i jak zachowują się chorzy ludzie w jego wieku. Jest dokładnie odbiciem lustrzanym mnie, a może to ja jestem jego odbiciem. W każdym razie myślimy tak samo. I tak jak On zrewolucjonizował oddział kardiologii, tak ja rewolucjonizuję moje życie i życie wokół. Oboje widzimy pełne szklanki.
I mimo, że nasze drogi się rozeszły zawodowo, to coś czuję, że znów się zejdą niebawem na zupełnie nowej, innej zawodowej płaszczyźnie. Cieszy mnie to bardzo. Bo ten facet lubi wyzwania.
Zrealizuję swoje plany, bo tego chcę.

Na dziś:
Bon Jovi - (You Want To) Make A Memory