Ręka zrośnięta, gotowa do użycia, eksploatowana w trybie normalnym. To tak jakby ktoś pytał.
Żyjemy sobie, czekamy na decyzję tutejszego czegoś na wzór wydziału oświaty, w sprawie wybranej przez nas szkoły. W razie czego wiemy już gdzie mundur, za ile i jaki on. Krawat, koszula, marynara. I inne. Na przykład na wf takie same wszyscy mają. Obuw tylko można indywidualnie, ale też bez szaleństwa. No zobaczymy. Na razie czekamy.
Czekamy też na inne rzeczy. Cierpliwi jesteśmy, to się doczekamy.
W pracy leci, był mały straszek i stresik, bo zwolnienia, ale okazało się, że polecieli kosztowo, nie po zarabiających na ten biznes. Wobec czego po stresującym początku tygodnia przyszedł czas na długi weekend.
Ogólnie biznes piekarniczy w offensywie, zaraz skończy mi się wór mąki, czas zamówić następną. Takie bagatela 25 kg. A że przeszłam już zupełnie na tutejszą to już nie ma stresu. Młyn niedaleko. Tylko biedny kurier się nanosi..
Oprócz piekarnictwa właśnie się wkopałam i jutro zaczynam przygodę pierogarską. Ruskie i mięsne. Zobaczymy jak to wyjdzie. Na razie jedna papla w firmie rozchlapała, że będę robić i już prawie mam zamówienia. A pierwotnie postanowiłam, że nie, bo mi się nie chce...
Zresztą zaczynam być rozpoznawalna. Pogaduszki przy automacie: a to ty pieczesz te chleby? No ja. No tak myślałam, że znam cię. Miłe, hłe hłe.
Ale lepsze było pójście do toalety. Łapie mnie gościu jak już wracałam i pyta: to pani piecze te chleby? No ja. To ja chcę dwa na sobotę, jeśli można.
Podoba mi się to.
Poza tym wszystko wporzo.