czwartek, 7 grudnia 2017

[352]. Koniec.

Należy się ciąg dalszy zmian. A raczej ich zakończenie.
Musiałam nieco przetrawić, przemyśleć, poukładać sobie.
I teraz mogę opowieść snuć dalej.
Na czym to ja skończyłam.. a! na podwyżce, którą dostałam, po długiej walce.
Podwyżkę miałam przez jeden miesiąc. Potem przyszło zwolnienie.
A teraz po kolei.
Kiedy znalazłam pracę i dostałam się na staż, też po wielu bojach, nie opuszczało mnie ani na chwilę uczucie zagrożenia. Byłam na tyle sprytna i szybko nauczyłam się kluczowych rzeczy, które ciut pomogły mi w utrzymaniu pracy. Miałam dwa znaczące zachwiania: kiedy zatrudniono żonę, a potem kuzynkę. Żona zaciążyła, więc nie zdążyła mnie wygryźć, a kuzynka okazała się, przepraszam za określenie - tępą dzidą, która nie ogarnia niczego, łącznie z obsługą przeglądarki.
Moja pozycja rosła, wiedza rosła, obowiązki rosły. Aż wszystko pękło.
Podwyżka była pretekstem do szukania nowego pracownika. No i znalazła się jakaś tam znajoma. Faktycznie ogarnięta. Fajna dziewczyna, liczyłam na wsparcie, podział obowiązków, działanie w teamie. Z pomocą góry. Tak zresztą miało być.
Niestety.
Od chwili podwyżki zaczęło się kumulowanie mojej pracy, wrzucanie mi więcej i więcej zadań, zero wsparcia, traktowanie jak powietrze. Nietrudno w takim stresie i natłoku zapomnieć o jakiejś pierdółce, o drobiazgu. Zapomniałam. Przyznaję. Nie mając wsparcia w postaci magazyniera, który gdyby był, dałby znać czego brakuje, przeoczyłam kilka drobnych rzeczy.
I przyszedł moment gdy po 2 tygodniach wróciły siły robocze. Miałam 3 dni na ogarnięcie całości, czyli czterech nadchodzących montażów, cały czas robiąc wyceny następnych projektów, robiąc zamówienia na kolejne trzy, na teraz zaraz już. Oczywiście latanie do magazynu zaowocowało przeziębieniem. Potężnym. Ale przecież trzeba ogarnąć. Dwa dni. I wiadomość najgorsza - pogrzeb. To tym bardziej musiałam przed wyjazdem ogarnąć całość. Prawie się udało.
We wtorek przed wolną środą (wyjazd na pogrzeb) było zebranie. Zabrano mi wszystkie kluczowe wyceny. Dostałam jasny przekaz, że sorki, teraz mamy kogoś, kto ogarnia i już nie jesteś potrzebna. Oczywiście miałam pomagać, uczyć, służyć wiedzą. Zaskoczyło mnie to bardzo.
Pojechałam w środę i zaczęła się masakra. Wyszły dwa drobiazgi. W czwartek nie dałam rady, ledwo zwlokłam się z łóżka do lekarza. Usłyszałam, że mam se ze sobą zrobić co tam chcę, bo w firmie problemy. Po czym zabrano wszystkie inne moje tematy.
Od tej pory jestem na wypowiedzeniu.
Odebrałam kilka zaskakujących telefonów od handlowców, których obsługiwałam.
I myślę, że nie ma tego złego..
A co teraz? A próbuję przeżyć.



czwartek, 19 października 2017

[351]. De łol

Tak przewrotnie nazwałam wieści z frontu.
Otóż.
Zostałam kierownikiem działu handlowego. Ale po kolei.
Walczyłam o podwyżkę. Tak od kwietnia. Uczyłam się w tym czasie asertywności, narastał we mnie wqrw i bunt, oraz przekonanie, że beze mnie ten burdel nie pojedzie dalej. Pewnie by pojechał, bo co tam ja. Ale na jedynce, a nawet na wstecznym przez długi czas.
I tak sobie artykułowałam swoje marzenia co do wysokości pensji, i tak zaniżone według ludzi z branży, ale coś tam działo się w mojej głowie.
Przy okazji odpowiedzialność rosła, obowiązki kumulowały się w zawrotnym tempie i tak naprawdę kierownikiem to ja jestem od stycznia. Tylko teraz oficjalnie mogę komuś wydać polecenie służbowe. Oraz tupnąć nogą.
No i nastały dni (!), kiedy to rozmowy nasiliły się, a ja uskuteczniłam ofensywę. Ja przeciwko trzem osobom. Szefom znaczy.
No i wyglądało to tak, mniej więcej, żeby nie nudzić:
- dowiedziałam się, że co z tego, że mam 5 razy więcej obowiązków, skoro dalej pracuję 8 godzin,
- popełniam błędy, ale jesteśmy ludźmi. chciałam się już poprzepychać na to kto, ile i jak kosztownych popełnił, ale odpuściłam, po rejteradzie jednego z szefów z pola dyskusji,
- a poza tym o co mi chodzi, bo przecież oni starają się, żeby była dobra atmosfera w pracy.
To była jedna rozmowa. Bo w końcu udało mi się dorwać całą trójcę razem i posadzić w konferencyjnej.
Kolejne dwie to było: myśleliśmy, że się ucieszysz z propozycji (byłoby na waciki, ale jestem niewdzięczna i wybredna), oraz: nie, nasza propozycja jest ostateczna.
Na to dictum powiedziałam, że moja także, więc przyniosę jutro wypowiedzenie.
I przyniosłam.
Dodam tylko, że to wszystko działo się w normalnym zwyczajnym trybie mojej pracy. Wszystko toczyło się jak gdyby nigdy nic.
Po złożeniu wypowiedzenia wróciłam do pracy, ale nastąpiła rozmowa. Pierwszy raz tupnęła nogą jedna z trójcy, której klonem zawodowym jestem, że się tak wyrażę. chyba zadziałała wyobraźnia i dotarło, że to co ja robię, jedynie ona będzie w stanie ogarnąć. Ale doba musiałaby mieć jakieś 72 godziny. Powiedziała jednak swoje i usłyszałam, że nikt nie lubi być stawiany pod ścianą. Przyznałam jej rację mówiąc, że owszem, byś olewanym i niedocenianym też nie.
I tak. Dostałam podwyżkę. Czyli zaczęłam zarabiać normalnie. Kolejny krok ku stabilizacji.
I jeszcze Wam powiem, że bez żalu widziałam się na kasie w lidlu, albo biedrze.
Ale żeby nie było, na drugi dzień stała się katastrofa..
O tym jednak w następnym odcinku.


Na dziś:
Theory - RX



niedziela, 17 września 2017

[350]. AGD

Żeby nie było, że tylko narzekam. Mam w końcu pracę, mam co jeść, jakoś daję radę. Nie jest źle.
Grzybków suszonych już troszkę mam. Kani ciut się najadłam. Jeszcze czuję niedosyt, ale mam nadzieję, że jeszcze nie koniec sezonu. Bo znalazłam genialną radę i przepis na kanie. Schabowe to swoją drogą, ale jeszcze jako dodatek do sosów. Właśnie obczaiłam młynek do kawy, bo potrzebny do tego.
A jeśli już o AGD chodzi, to mam z tym ostatnio dużo zamieszania.
Bo najpierw padła pralka. Urwały się sworznie, coś się zmieliło i koniec. Kupiłam używaną, od koleżanki. Jestem nią zachwycona, tą pralką.
Teraz padł odkurzacz. W sumie jego czas już był, bo miał jakieś 25 lat. Swoje fanaberie też miał, ale dzielnie straszył koty, a i na końcu ulicy wiedzieli, że odkurzam. Trudno, nastała cisza. I miotła. Co nie jest dobrym rozwiązaniem na dłuższą metę, bo rozpoczynamy odczulanie Młodego na roztocza. Także ten. Więc zanabyłam w necie kolejnego zelmera. Elfa tą razą, może ciut cichszy będzie.
Po odkurzaczu zaczyna odwalać suszarce. Mutację przechodzi i ma jakąś niestrawność. Znaczy coś się jej pali, ale jeszcze nie wiem co.
No i na koniec trzeba dodać, że komputer zaczyna żyć własnym życiem, a raczej nie żyć czasami.
I wiecie co?
Wcale mnie to nie skłania do lamentów: co jeszcze? czemu ja?
Ot, zwykła wytrzymałość rzeczy. I tak długo służyły.
I teraz po jednym szalonym tygodniu zaczynają się następne. Wywiadówki, spotkania organizacyjne, zebrania. Muszę w to wsadzić jeszcze siłownię i basen. I czas na odpoczynek. I rozrywkę.

Tak więc idę robić gołąbki, a Was zostawiam z moim ulubieńcem, który zagra mi za tydzień w Łodzi.

Na dziś:
Sully Erna - Don't comfort me


sobota, 9 września 2017

[349]. Plany

Zawsze sobie powtarzam, że jak coś planuję i chcę, żeby się udało, to nie mogę nikomu zdradzić czego chcę.
No i roztrąbiłam te Bieszczady, już witałam się z gąską i...doopa.
Na Bieszczady, po skrupulatnym przeliczeniu budżetu nie starczyło kasy. A to temu, że alimenty wpływają jak chcą, a w sierpniu tak bardzo nie chciały, że nie mam ich do teraz. Obeszłam się więc smakiem, wmawiając sobie, że nawet jak posiedzę w domu to będzie fajnie. Pojechałam jednak do Sis, tam se posiedziałam. I było fajnie.

Mebli ciąg dalszy nastąpił.
Zostałam zrobiona w jajo, żeby nie powiedzieć dosadniej, i jest to trzeci raz w do trzech razy sztuka.
Podjęłam dość karkołomną decyzję w związku z tym, ale o tym za chwilę.
Kolega nie wywiązał się, więc zrobiłam co mogłam: rozpisałam sobie mebelki na czynniki pierwsze, gdyż mój młody bez biurka został. Chciałam całość zrealizować z tak zwanych odpadów, choć to są ogromne kawały płyty meblowej, które są wywalane.
Szef, który już dwa razy zrobił mnie na szaro, nie zgodził się na te odpady tymi słowy: nie będziesz rzeźbić z resztek, prześlij mi to, zrobię ci te meble.
Jak rzekł tak zrobiłam.
Po czym dwa dni temu dowiedziałam się, że on myślał (miał rozpiskę i rysunki!), że tego jest mniej i że...muszę zapłacić za materiał. Bagatelka. 4 cyfry. Na raty, premią, chooj wie jak, dowiem się 29 września.
Ale ponieważ mało mnie szlag nie trafił z okazji swojej naiwności, postanowiłam zagrać vabank. I tego 29 będzie jatka.
Dołożył się do tego drugi szef, który mnie załamał kompletnie wczoraj. Zadał mi pytanie czy umiem dobierać urządzenia. Spojrzałam na niego z miną, która mówiła: co ty do mnie mówisz?? I zapytałam: Serio? Pan mnie pyta czy ja to umiem? Mnie? Niech mnie pan nie załamuje... A co ja robię od dwóch lat?? To jakiś żart jest???
Mina jego bezcenna. Wydaje mi się, że on nie miał zielonego pojęcia co ja w tej firmie robię...
Coś we mnie pękło. To skłoniło mnie do przemyślenia sprawy i podjęłam decyzję, że na 29 będę miała już propozycje pracy gdzie indziej. I postawię im ultimatum. Może to bezczelne, ale nie ryzykuję niczym. I mam w końcu nadzieję, że spełnią się kilka miesięcy temu złożone obietnice. A jak nie, to cóż, zmienię branżę.
Bo nie chcę się martwić, że alimenty mi znowu nie wpłynęły...


Na dzisiaj:
Amnezja i Natalia Sikora - Stany



wtorek, 8 sierpnia 2017

[348]. Urlop

Nadszedł ten czas. Jutro ostatni przedurlopowy dzień w pracy. Trochę się boję, bo zostawiam wszystko na długie osiem dni roboczych. Tylko i aż tyle.

Jeśli ktoś jeszcze pamięta, zdobyłam pracę mozolnym wydeptywaniem ścieżki. Były momenty, kiedy bałam się, że ją stracę. Ale po kolei.
Ostatnie moje posty były z początków stażu.
Firma maleńka, trzy osoby. Plus ja.
Szybko ogarnęłam o co chodzi, nauczyłam się sporo, ale nie spełniałam oczekiwań: nie chciałam być telemarketerem, bo w tej branży to bezsens. A jeździć do klientów nie miałam odwagi ze względu na zbyt małą wiedzę. Dopiero dzisiaj mogłabym to robić.
No więc działałam, robiłam, wprowadzałam nowe rozwiązania, ułatwienia i skróty. Staż powoli się kończył i tu zawisła pierwsza groźba. Okazało się jednak, że firma kupiła firmę i ja się do tej drugiej idealnie nadawałam. Ale i tak nie było różowo. Dwa razy zostałam, można powiedzieć, oszukana. Nie dostałam należnej, obiecanej premii. Świat się zachwiał, ale kto jak nie ja.
Firma rosła w siłę, zmieniła siedzibę, mój dział również się wzmocnił. Ale wystawałam poza. Zatrudniono kuzynkę-ciotki-wujka-brata stryjecznego-matki-po kądzieli i znów się bałam.
To było rok temu.
W styczniu zostałam przeniesiona. Zostawiłam mój sklep, pracę bezproblemową i prostą, na rzecz dużych projektów. Fajnie. Skoro dawałam radę to dowalono mi etat fakturzystki-księgowej. No i? Dałam radę. Ale że projekty to duża sprawa, wiele się rozjechało w czasie, nerwach i moim ogólnym stresie z powodu niewiedzy o realizacji, zaczęłam ubiegać się o..koordynatora. Miałam wizję, że ktoś, kto wie, czyli ja, będzie miał pieczę nad całością. Prosiłam się o to pół roku. Aż projekt wagi ciężkiej rozjechał się bardziej, bo szczerze mówiąc, skoro wszyscy mieli na to wywalone, to czemu ja mam się denerwować.. W międzyczasie prowadziłam rozmowy o podwyżkę, które były i...były.
W końcu w lipcu zaczęłam być dodatkowo koordynatorem projektów. Oraz magazynierem, ponieważ jedyna równa mi wiedzą i umiejętnością racjonalnego myślenia osoba, tak samo jak ja ogarniająca ten burdel zwany moją pracą, nieważne, że w wieku mojej córki, zwolniła się po kilku numerach "góry". Zostałam więc na czterech stanowiskach. Bo zapomniałam dodać, że kuzynka-ciotki-wujka-brata stryjecznego-matki-po kądzieli po roku pracy na moim wcześniejszym stanowisku, gdzie rzetelnej, solidnej roboty, przy naprawdę mocnym postanowieniu, że slow, zajmowała mi pół godziny dziennie, w porywach do godziny, nawet przy największym sezonie zamówieniowym...nie ogarnia. Nie umie. Nie rozumie. Ciągle przychodzi i pyta co ma zrobić. Lubię babkę, jest świetnym opowiadaczem anegdot, ma gadane, jest spoko. Ale jest tępa dzida. No jest. Mówię do niej, ona na mnie patrzy i..nie wiem czy mnie w ogóle słyszy. Doszło do tego, że macham jej przed oczami ręką sprawdzając kontakt z rzeczywistością. I serio, nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że tak można. Bo nawet moje koty, jak do nich gadam to patrzą na mnie z jakimś uczuciem, choćby olewatorsko, ale jednak. Tu nie ma nic. Jest pustka.
Ponieważ moja osoba tak naprawdę potrafi poprowadzić tę firmę sama, i wiem, że jeśli się zwolnię to będą mieli duży problem i oni też o tym wiedzą, rozmowy o podwyżce trwały i trwają.
W końcu zatrudniono ..kołcza. Pani przychodzi, daje ankiety, zgarnia kasę, a ja dostałam obietnicę, że zostanę kierownikiem, na dniach. I podwyżkę, bo tak im wyszło z rozmów z panią kołcz.
Czekam więc niecierpliwie.
Na razie na mój zasłużony urlop. Nawet jeśli będę po nim sprzątać przez miesiąc...
Tak więc jutro rzucam wszystko i wyjeżdżam w Bieszczady.

Na dziś:
Sully Erna - My light

Czekam niecierpliwie na koncert. Będzie we wrześniu, ale nie wiem, nie wiem...





wtorek, 1 sierpnia 2017

[347]. Inaczej się nie da

Gorąco jest jak diabli. Ktoś ma długi ogon i nie zamknął bramy.
Do piekła.
Będę po stokroć powtarzać, że nienawidzę gorąca! Że zima górą! Że może napitalać lodem!
I nawet nie wiecie jak bardzo tęsknię za śniegiem i zimnem.
Ale niech Wam będzie! Cieszcie się! Zima już niedługo!

A mnie taka naszła refleksja. Niejedna oczywiście, ale chyba najważniejsza.
Wściekłam się ostatnio tak, że nie pytajcie. Tak, że para z uszu, błyskawice z oczu i w ogóle.
Bujam się z kolegą, który zadeklarował zrobić mi meble. U Młodego w pokoju trzeba było trochę zmienić, a i mi potrzeba stołu. Sam się zadeklarował, sam obiecał i...wiezie mi te meble codziennie, od trzech tygodni. Ja się obawiam, że on wcale ich nie zrobił. Że komody, biurko, dwa stoły to abstrakcja jest. Nie wspomnę o moim zakupionym realnie blacie do kuchni, który miał przy okazji przywieźć...I o butach, które też zabrał do samochodu, bo przecież nie będę wieźć przez całe miasto...
A refleksja jest następująca: karma wraca. Sama zrobiłam podobnie, prawda? Jest mi wstyd i przykro, bo nie wywiązałam się z obietnicy. Nie chcę się tłumaczyć i wyjaśniać, bo to będą tylko tłumaczenia. Nie wywiązałam się i już. Co przeszłam to moje. Nikomu nie życzę.
Nie mam siły wściekać się już więcej na gościa. Mam nauczkę.
I wielkie postanowienie, żeby nigdy więcej nie być takim chujem.

A nawet największy upał nie zmusi mnie do zmiany planów.
Jutro jadę się wytaplać w błocie, napić piwa ze strefy Lecha, ogłuchnąć od głośnej muzyki i spotkać z ludźmi. I bawić się najlepiej na najfajniejszym festiwalu świata.
Woodstock!!! Nadciągam!!!

To teraz trzeba się spakować. Nie wiecie gdzie jest mój śpiwór?

Na dziś: Linkin Park - From The Inside

Niestety, nie mogłam być na ich niedawnym koncercie w Polsce.
Żałuję, bo już nigdy nie usłyszę na żywo tego i innych utworów. Żegnaj..



wtorek, 18 lipca 2017

[346.2] Krótko

Gdzie to ja skończyłam...
A. Dwa lata temu z haczykiem.
Zmieniło się od tego czasu sporo. I niewiele.
Ze stażystki stałam się pracownikiem multi-kompetentnym, ale o tym kiedy indziej. Bo to bynajmniej nie jest powód do dumy.
Dzieci urosły.
Przybyły mi trzy koty. Tak. Mi. Trzy. Też w to nie wierzyłam. A teraz nie mogę bez nich żyć.
Urosły mi włosy. Mogę jeździć na koncerty metalowe i machać grzywą. Co zresztą czynię, kiedy mogę.
Walczę z tym i owym. Lekko nie jest, bo hashimoto ma swoje zdanie na niektóre aspekty mego życia.
I tak mija dzień za dniem.
Odliczam czas do pierwszego urlopu od dawna. Rzucę wtedy to wszystko i wyjadę w Bieszczady.
To będzie mega budżetowy wyjazd. Coś jak promocja z Biedronki.
Namiot, plecak, góry i ja. Potrzebuję tego.

No to witam się z Wami znów. Zmieniona-niezmieniona.

Na dziś:
Shinedown - Beyond the Sun