Zaczął mi się ładnym wschodem słońca. I, niestety, nie mogłam się podelektować widokiem.
Musiałam zerwać się tym pomarańczowym świtem, i lecieć, załatwiać, wystać swoje...
Najpierw spółdzielnia, potem druga siedziba, potem jeden urząd, gdzie udało mi się z uśmiechem załatwić niemożliwe. Potem kolejny urząd, dwa budynki, w jednym nie załatwiłam zasiłku rodzinnego, mimo, że pani była miła sympatyczna i co nieco podpowiedziała. W drugim złożyłam wniosek o dodatek mieszkaniowy. Czułam się jak na przesłuchaniu. Nie zapytali mnie chyba tylko o rozmiar buta i kolor majtek.
Ale swoim zwyczajem, z uśmiechem, załatwiłam co trzeba. Uzupełnienie dokumentów, bo kto by pomyślał, że muszę mieć pieczątkę z jakiegoś miejsca w którym nigdy jeszcze nie byłam? No dobra, załatwię sobie.Tę pieczątkę. Pani mi powiedziała, że oficjalnie mam 7 dni na załatwienie dokumentów, ale cicho powiedziała mi, że czekają dłużej. Ja się zmieszczę w tych 7. Co mi tam.
Wróciłam po 13. Ale zmachana jak koń po wyścigach. Nalatałam się po schodach i po mieście. Ale jestem zadowolona. Bo w sumie, czemu nie? Ja się uśmiechałam, panie się uśmiechały, i dobrze.
Ale tak w ogóle to chciałam napisać o czymś innym.
Wracając siedziałam na przystanku. Czekałam sobie na autobus. Jak to zwykle bywa, zaczęłam korespondencję smsową z moją przyjaciółką. Jestem posiadaczką smartfona. Opisywałam jej coś i pisałam lewą ręką. Jak się domyślacie, szło mi rewelacyjnie do momentu, kiedy miałam napisać październik. Jestem zwolenniczką ogonków, więc to tym bardziej trudne. Prawą ręką opanowałam, chociaż czasami nie chce mi się tych ogonków wstawiać. Wracając do tematu. W końcu stwierdziłam, że po drugiej stronie siedzi moja ukochana baba, która zrozumie :) Mamy taki gryps, jak piszemy z błędami :> To z naszej koleżanki wynikło. Napisała kiedyś: nie zwracajcie uwagi na błędy, dla mnie to nieistotne, po prostu piszę szybko. To też znalazło się w smsie o oszczednpsci i prezemcie. W tym miejscu trudno mi było ukryć rozbawienie. Już się zaczynałam trząść. Ale najlepsze nastąpiło chwilę później...Kiedy doszłam do owego października.
Napisałam :piźdź..Najpierw poprawiłam. Znaczy usiłowałam, ręce mi się trzęsły, ja się trzęsłam ze śmiechu, ale ciągle kryłam się w kurtce. W końcu napisałam i wysłałam.
cytuję dosłownie "(...) w pazdzooiermilu"
Jak kliknęłam wyślij to ryknęłam śmiechem. Dosłownie. Nie mogłam dłużej się powstrzymywać. Zaśmiałam się na głos, mocno i szczerze. Najpierw pan obok uśmiechnął się. Potem trząsł się ze mną. Też chyba nie mógł się powstrzymać. A potem dziewczyna w autobusie śmiała się do mnie ciągle. A jak już spotkały się nasze ..wzroki(?) (że tak Julianem królem pojadę)* obie chichrałysmy się przez pół autobusu.
I niech ktoś mi powie, że dzisiaj było szaro, nudno, nieciekawie. A tam!
Życzę Wam takiego śmiechu z głębi. Takiego totalnego luzu. Zero wstydu, że się śmiejecie. To bardzo, ale to bardzo poprawia humor.
Na dziś:
Pogodno - Uśmiech się
Hmmm, mam szczególny sentyment do zespołu. Szczególnie dlatego, że wokalista to mój kumpel :)))))