czwartek, 30 maja 2013

[185] I jak tu normalnym być

Nie wiem jaki macie obraz mnie.
Nie będę wnikać jaki. Chociaż nie. Właśnie że chciałabym uzyskać od Was moją charakterystykę.
To jaka jestem?

Bo ja już wątpię sama.
Wczoraj wykazałam się brakiem opanowania częściowym. Ja wiem, że to PMS, kiedy to hormony zalewają rozum i oczy. Tak, wiem.
Ale dzisiaj przeszłam samą siebie. Gdyby chciało mi się okno otworzyć, albo gdybym miała możliwość telepatycznego ściągania do domu wybyłej Kudłatej, bądź coś ciężkiego pod ręką (aż dziw, że nie chwyciłam czegoś z biurka, bo dużo tam ciężkich rzeczy), to coś by oberwało. A tak tylko poklęłam. Nawyzywałam wszystkich na czym świat stoi, odsądziłam od czci i wiary, rzucałam groźby, karalne też, a w szczególności trzasnęłam się w biurko. To mnie trochę ochłodziło i dotarło do mnie skąd dźwięk, gdyż od walnięcia otwartą dłonią w blat rozjaśniło mi się w głowie. Taki związek przyczynowo-skutkowy. Chyba stworzę sobie tarczę na ścianie z napisem: w razie czego tu strzelać baranka!
No więc było tak. Przychodzę do domu. Siadam do kompa, bo maila wysłać trzeba. A przede mną siedziała Kudłata. I se poszła. Więc ręka nie-sprawiedliwości jej nie dorwała.
Włączam więc ustrojstwo, a ono mi się wyłącza. I tak w kółko Macieju. Przy 20-tym razie chyba, zawrzało. Sklęłam wszystko do trzeciego pokolenia wstecz.
Olśnienie przyszło po omówionym czynie siłowym. Dotarło do mnie, że znam ten dziwny dźwięk.
Że nie tak dawno gdzieś słyszałam. Że to tak jakby niedaleko...
Enter na klawiaturze numerycznej się zablokował......


Na dziś:
Ania Dąbrowska - Zostań




środa, 29 maja 2013

[184] Porządki

Koniec samowolki. Zdrowy rozsądek dobry jest, ale czasem przesadza. Wtyka nos w nie swoje sprawy i rządzi się tam, gdzie na żywioł trza iść. Czasem łatwiej mi sercem niż rozumem ogarniać świat. Może i nie wychodzę na tym za dobrze, ale przynajmniej mam co wspominać. Jak znajdować plusy, to we wszystkim.
Czasem życie kopnie w dupę. Czasem przytuli i pogłaszcze. Zawsze jest jakoś.
O to 'jakoś' walczę od jakiegoś czasu. O to, by 'jakoś' było lepsze.
Najpierw zawalczyłam o siebie. O tą schowaną gdzieś za wygładzony obrazek prawdziwą mnie. Trochę rogatą, trochę przeciwko ładowi i składowi, trochę za grzeczną, ciągle roześmianą, ciągle z nadzieją, ciągle mnie. Kobietę, która miała hasło: no problem! Taka zawsze byłam. I jestem. Czasem ze zdumieniem odkrywam w rozmowie ze znajomymi "z tamtych lat", jak byłam postrzegana. Wyraziście. A mnie wydawało się, że mdło i nijako i że za mało awangardowo, albo raczej za mało alternatywnie.
W tym wszystkim, w każdym moim kroku, wyborze, do pewnego czasu towarzyszył mi zdrowy rozsądek. Tyle, że kiedyś się zmęczył. I pozwolił na jeden zasadniczy błąd. Który efektem domina zawalił cały misternie budowany plan. I świat.
Wiecie jak trudno jest przebić się znów na powierzchnię? Odzyskać siebie po latach? Odkopać pamiątki, skrzętnie ukrywane po kątach pamięci? Dać rozwinąć się skrzydłom, które kiedyś ktoś upierniczył, bo były za kolorowe? Jak trudno się dopasować do rzeczywistości. Ale dzisiaj wiem, że to rzeczywistość trzeba dopasować do mnie.
Chciałoby się nadrobić stracony czas i dokończyć, co nieskończone. Albo kontynuować. Ale nie da się.
Bo, klasyką pojadę, już nie ma dzikich plaż...Czas mija i nie wraca. Nie czeka. Nie daje drugiej szansy. Nie pozwala naprawiać, ulepszać, ani zmieniać.
A ja się z czasem kumpluję. Negocjuję warunki. Stawiam je.
W końcu zaczynam żyć. Po swojemu. Według własnego planu i zamysłu.
Mam wypisane w punktach, na kartce, co chcę osiągnąć, czego się nauczyć, co zrobić. Swoje marzenia rozkładam na czynniki pierwsze. I będę je pomalutku realizować. Już to robię. Ale teraz, z różnych przyczyn, mam ochotę rzucić się w wir działania. Złapać kilka spraw za ogon i poprowadzić je do do końca. Bez rozdrabniania i rozmyślania. Bez analizowania i brnięcia w temat. Zająć głowę tylko pracą. Tym co lubię.
A potem odhaczyć na liście.
A może nie warto?
Może lepiej nie walczyć?
Może dalej przyjmować baty od życia i ludzi?
I uśmiechać się głupkowato, bo cóż mi pozostało...


Na dziś:
Bon Jovi - What About Now?
Tekst z przesłaniem...
Szkoda, że nie mogę pojechać na ich koncert.




wtorek, 28 maja 2013

[183] Nie-do-powiedzenia

Nie lubię niedopowiedzeń.
I milczenia.
Obiecanek-cacanek.
Nie lubię niepewności.
Domysłów.
Ciszy.

Lubię jasne sytuacje, bo mogę iść dalej.

Wystarczy słowo.


Na dziś:
Shinedown - 45



[182] Nigdy więcej!

Weź się człowieku ożeń/wyjdź za mąż.
Nie ma, że zaraz wracam. Jest pod górę, po schodach, bez windy. To wracanie znaczy.
Oczywiście, każdy przypadek inny, każdy, kto w tym uczestniczył ma swoje przejścia, swojego sędziego, swoje terminy. Oraz nie każdy zaraz wraca.
Jechałam z nadzieją, że to ostateczny termin, że usłyszę w końcu: jest pani wolna.
Ale nie. Sędzia szczególarz, musi wszystko wiedzieć, analizować, sprawdzać, mimo, że dowodów ma w pip. Zeznania moje, moich świadków, poprzednie papiery rozwodowe..
Wymiar sprawiedliwości (skąd taka nieadekwatna nazwa dla tej instytucji?) ma CZAS. Czasu w ch...dużo czasu. Ma długie ruchy. Niby dla dobra, tylko kogo? Dzieci? Nie sądzę. Ofiar? Nie wydaje mi się (ofiarą mimo wszystko nie czuję się wcale).
Co prawda nie mam zamiaru wychodzić za mąż, więc nie mam parcia na szybkie zakończenie sprawy, ale zaczyna mnie to irytować.
Pierwsze przesłuchanie było tak se. Teraz dopiero było takie do protokołu. Po ki grzyb? Po co ta polka? Że może zmienią się fakty? Nie zmienią.
Nie pojmuję tej drogi i nie ogarniam po co to wszystko.
Poza tym żadnych nowości. Przeżyłam mały szoczek pod salą, kiedy to usłyszałam cześć. Potem głos mu się łamał, kiedy próbował zadawać pytania na rozprawie. Byłoby to może rozczulające, gdyby te pytania nie tyczyły się pieniędzy...
Żenujące.
Jeśli ten człowiek nie zmądrzeje, dzieci będą miały szopkę z psychologami..


Poza tym, żeby nie było tak nudno, upiłam się czterema lampkami wina, po czym..a nie, bez szczegółów, bo to nic przyjemnego. Obejrzałam sobie mecz w ogródku piwnym. Jak już nie było co krzyczeć, bo Lewandowski się oklepał, co niektórzy darli się Legia piiiiiii i inne takie.
Wzbudzałam również spore zainteresowanie. Jeśli ktokolwiek z Was miał okazję poruszać się koleją w zeszły weekend, i widział przypadkiem dziwolonga (nie poprawiać!) z szydełkiem w ręku, to byłam ja.
Wszyscy patrzyli jak na okaz w zoo, bo prawie wszyscy: laptopy, tablety, smartfony, a ja.. Ale mi się to podobało :)
Ukłony :)


Na dziś:
Santana - Smooth
Taka dziś pogoda, że nic tylko zawinąć się w kocyk i przeczekać.



poniedziałek, 27 maja 2013

[181] Halooo!!! Jest tu kto??

Wróciłam.
Jak się ogarnę, to wywalę kawę na ławę. Opowiem co do przecinka, napiszę co myślę i wcale nie będę delikatna.
A teraz idę się ogarnąć...

czwartek, 23 maja 2013

[180] Koniec samowolki

Acha!!! To tak!
Jak tylko wrócę to się rozprawię z sabotażystą i zaprowadzę swój chaos na nowo.
A teraz do widzenia, znikam, będę za kilka dni.
Trzymajcie kciuki.
Życzcie powodzenia.
Udanego weekendu.
Szczęścia.
I wogle.

Będę tęsknić...trochę :)))

Zostawiam Was z odrobiną niepewności,

Muzykę zabieram ze sobą tym razem.



środa, 22 maja 2013

[179] Zaczęło się!

Mówi się, i to prawda, wypowiedz na głos życzenie, a wszechświat je spełni. I to działa.
Ona se tak te życzenia wypowiada i rzuca w przestrzeń. Prawie że efekt jest taki, że cuda zdarzają się od razu, a na niemożliwe trzeba poczekać. Jest kilka cudów, które już się zadziały, albo lada moment będą. Ale zdarzyła się też rzecz niemożliwa. Wczoraj.
Siedziała sobie wczoraj, dziubała te swoje rzeczy, dla odmiany wycinała kółeczka. Wyobraźcie sobie te wszystkie materiały w krateczki, kropeczki, paseczki, i nożyczki, szablon z kółkiem, ołóweczek 3B (bo 8B ktoś jej podwędził) i tak siedziała i rysowała, potem wycinała na przemian z szydełkowaniem. W międzyczasie, nie wiem jak to robi, pogadała na gg z taką jedną, i z drugą, i z trzecią, aż nagle okazało się, że spełniło się życzenie.
Telefon do Kudłatej z pytaniem czy ją przenocuje. Zapaliła się lampeczka. Przenocować, nieletnią w konflikcie z matką...Decyzję podjęła szybką. Niech przyjdzie. Pogadamy.
Czasu trochę było, sytuację zna, aczkolwiek dziewczę notorycznie kłamie i nie wiadomo, która wersja jest prawdziwa. Znaczy Kudłata nauczyła się wyciągać wnioski. Oraz rozegrała kluczową rolę we wczorajszym wydarzeniu.
Tu trzeba zaznaczyć, że moja podopieczna zrobiła myk, zabezpieczając tyły. Otóż zadzwoniła do matki tejże dziołchy, informując o sytuacji i zadając pytanie, czy zgodzi się na nocowanie. Po przewidywanym nie, powiedziała, że da jej w takim razie znak, kiedy sobie porozmawia z dziewczęciem.
Trzeba też zaznaczyć, że rzekomo matka wywaliła dziecko z domu, po czym wydzwaniała po wszystkich znajomych, łącznie z Kudłatą w poszukiwaniu córki, która wszystkich oszukała.
A ta siedziała nad kółeczkami i zastanawiała się w co się pakuje, bo zupełnie nie ma pojęcia co może podziałać na słuchaczkę monologu, gdyż nie przewidywała dialogu, co zresztą sprawdziło się co do kropki. Dziewczę oględnie wyjaśniło, że chodzi o dreda, którego Kudłata jej zrobiła, a matka obcięła, gdyż jako rasowy metal nie znosi takich rzeczy. Oczywiście dno, muł i bąbelki były w sferze udawania, że ich nie ma.
Ale zanim dziewczyna przyszła, ta se ułożyła w głowie z pięć pomysłów. A zaczęła od klasycznego: co się dzieje?
Przyszła po kilkunastu minutach niecierpliwa matka. Najpierw zdawało się, że za wcześnie. Ale szybko wyszło, że terapii potrzebują obie. Potrzebują usłyszeć od kogoś parę rzeczy. Matka patrzyła ze zdziwieniem na siedzącą w dresach kobiecinę (że niby moją podopieczną), a Kudłata zapodała herbatę.
Wyszły grubo po 1 w nocy. Na koniec widziała z jakim wielkim uśmiechem córka wyściskała się z matką, w klasycznym zbiorowym niedźwiadku. To był moment, ale mam nadzieję, że ziarenko się przyjmie. Ze coś z tego zostanie.
A Kudłata zaskoczyła mnie potężnie. Kiedy Koleżanka na pytania matki odpowiadała z pretensją i aroganckim wzruszeniem ramion, Kudłata mówiła: jeszcze rok temu ja też tak robiłam. A zobacz jak jest dzisiaj. I opowiedziała jej, jak wyglądały awantury, że pakowała się i chciała się wynosić, że miała w nosie to co matka mówi, że tak samo olewała i się buntowała. Ale że dotarło do niej, że więcej zyska na szczerości, prawdzie i wysłuchaniu. I że dzisiaj rozmawiamy, dyskutujemy, każda przedstawia swoje argumenty i jest porozumienie. Owszem, są i burze, ale tak krótkie jak te czerwcowe. Mijają szybciej niż się wydaje i można sobie spojrzeć w twarz, bez długotrwałego focha.
Matka Kudłatej siedziała oniemiała chwilami. Dumna i blada. Że coś w końcu wypracowała. I to jest właśnie ta niemożliwa rzecz.

Na dziś:
Marek Jackowski - Oprócz błękitnego nieba
W hołdzie wielkiemu człowiekowi. Masz już błękit nieba na własność...



wtorek, 21 maja 2013

[178] Beztalencie

Grzebię jej w głowie, sprawdzam wspomnienia.
Jedno się przypałętało. A ta siedzi i głupawkę ma. Z czego się cieszyć, to ja nie wiem.
Wczoraj Kudłata usilnie namawiała matkę, żeby ją obcięła. Przy czym do cięcia wzięła nożyczki do papieru..
Przemilczę fakt, bo chyba jaka matka taka córka w tym przypadku..
Tu się cieszę, bo nie chciała córki obciąć zasłaniając się przypadkiem sprzed lat.
A nawet dwoma.
Kiedyś, jeszcze w podstawówce była, obcięła koleżankę. Na jej własne życzenie. Z długich gęstych włosów miała być fryzura do ucha. I byłaby, ale wiecie jak jest, tu poprawić, tam wyrównać, a że na sucho ścinała to wyszło jak wyszło. Koleżanka, wielce przytomna istota, powiedziała pass i została z takimi krótkimi, ale nie dała już sobie "wyrównać", i z jednej strony wyszło nad ucho. Wymyśliła, że będzie sobie loka spinać i będzie ok. Na tym powinny zakończyć się przygody fryzjerskie. Ale nie. Wiara we własny talent popchnęła ją, żeby zrobić krzywdę rodzonej siostrze. Już nie pamięta jak to było, w każdym razie do aktu koszenia doszło, a biedna Sis przesiedziała pół dnia pod szarym wojskowym kocem, płacząc, lamentując i odgrażając się, że wyjdzie dopiero jak włosy odrosną. Nikt nie był w stanie jej namówić. Koledzy pielgrzymki urządzali, a ta wyła.
Dzisiaj Sis nie pamięta. Traumatyczne przeżycia wyrzuciła z pamięci, tak mówi. Dziwię się tylko, że pamięta starszą siostrę.
Tak więc, nawet w ramach oszczędności nie da się namówić na obcinanie kogokolwiek, chyba, że Młodego maszynką na rekruta. Inne wariacje nie wchodzą w grę.
A żeby już dopełnić obrazu nędzy i rozpaczy, wczoraj poszła sobie do fryzjera, poprawić fryz i w sumie może stawiać irokeza, może ciut mniejszego, ale teraz ma już do tego warunki.




 Na starość jej odbiło niechybnie. Ale kiedyś zrobi sobie. Może na Woodstock, o ile będzie jej dane w końcu dojechać....


Na dziś:
Houk - Transmission Into Your Heart
Kawał starej dobrej muzyki. Młodość jakby, czasy liceum...




poniedziałek, 20 maja 2013

[177] Punkt terapii mikro

Muszę Wam powiedzieć, że czasem nie ogarniam tego, co w jej głowie się kłębi.
Podam może kilka przykładów dla zobrazowania.
Miała okazję porozmawiać z mamą chłopca z klasy Młodego. Z opowiadań tych, co tu mieszkają dłużej, z opowieści Młodego i z opowieści tej mamy wynika, i potwierdza się, że to patologiczna rodzina. Dzieci mają problem z psychiką, dzięki tatusiowi, który już z nimi nie jest, ale różne wydarzenia z czasu kiedy był, zostawiły trwały, myślę, ślad. Mamusia przejawia postawę roszczeniową: należy mi się, dajcie, wymagam. Jednocześnie tłumaczy, że ona nie pije i że tak bardzo dba o dzieci, że nie pójdzie do pracy i po co wtrąca się kurator, pedagog, nauczyciele i policja. Ale nie o to chodzi.
Ona, znaczy ta pod moją opieką, walczy ze mną już jakiś czas, bo przyszło jej do głowy zbawić świat. Znaczy pomóc trochę temu koledze Młodego. Pokazać inne życie. Pokazać, że można się nie bać. A także nie denerwować, nie kląć, czytać, spokojnie się uczyć i rozmawiać.
Co mam zrobić, żeby się nie wtrącała? Bo jak znam życie to ona zacznie tę swoją krucjatę..
I druga sytuacja...A nawet kilka.
Kudłata, jak wiadomo powszechnie, znajomych ma mnóstwo. Dziwią aż słowa fryzjerki, przesympatycznej Ani, która pyta: i jak? Zaaklimatyzowałaś się w szkole? Oczywiście, ze tak. I nie tylko w szkole. Kudłata zaczyna nawijać tutejszą gwarą. Ale to szczegół. Wiecie też o tym, że znajomi Kudłatej z chęcią zostaliby zaadoptowani przez jej matkę, bądź też zamieniliby się z nią na matki. Kudłata stanowczo odmawia zamiany, aczkolwiek zastanawia się nad starszym rodzeństwem bardzo.
W każdym razie Kudłata uczestniczyła ostatni w Juwenaliach. Jako widz, słuchacz, tancerka (znaczy szła w pogo). No i drugiego dnia tej muzycznej rozpusty (matka się trochę wściekła, że nie może też) , wysłała matce smsa. Treści mniej więcej: Czy mogą u nas przenocować dwie osoby? Matka szybko w myślach ułożyła plan rozłożenia towarzystwa, przejrzała stan lodówki, po czym odpisała: nie ma co jeść i olaboga. Następny był telefon: będzie jeszcze kumpela.
I tak przenocowała trzy dodatkowe osoby, które nie chciały jeść, za to były w szoku, bo dostały ręczniki, pościel i miejsce do spania. W gratisie był królik, który chyba z wrażenia odpuścił nocne szaleństwa i nie gryzł klatki w melodyjny sposób, budząc pół domu.
Na drugi dzień była informacja, że oni chcą być adoptowani. Nic to. Dziewczyna, jak się okazało, ma problemy z matką. Nie wyobrażam sobie powiedzieć dziecku: możesz już nie wracać. A ona słyszała to nie raz i spała po kątach.
Co zrobiła ta, której pilnuję? Wymyśliła, że jeśli będzie dziewczę w takiej sytuacji, ma zjawić się u niej. O tak, myślała nad konsekwencjami. Ale woli, żeby miała bezpieczne miejsce. Jeszcze tego Kudłatej nie powiedziała, ale powie, jak znam życie.
To jeszcze nie koniec. Obserwuje od jakiegoś czasu sytuację między chłopakiem z gitarą, dziewczynami i matką jedną. Wszyscy psioczą na chłopaka. Że nieodpowiedzialny, że nic nie dociera, że olewa wszystko. Tłumaczyła Kudłatej trochę jak to jest. Kudłata przyznała rację po części.
A ta oczywiście wymyśliła, że może pogadałaby z chłopakiem. I z dziewczynami. Otworzy punkt otwierania oczu, otwierania dusz, czyszczenia złych emocji i terapii.
Może świat będzie lepszy? Ten mikro? Najbliższy?
I co ja mam robić z takimi pomysłami??

Na dziś:
Billy Joel - Leningrad
Bardzo, bardzo, bardzo nam się podoba.






sobota, 18 maja 2013

[176] Mleczyki

Stan roboczy bez zmian. Czas się kurczy, więc szalona się spręża. Często żałuje, że nie ma wielokrotności rąk. Kiedyś tak myślała przynosząc do domu zakupy, po które nikt nie wychodził. Mogła się na stojąco po piętach drapać. A nie, nie mogła. Łaskotki ma. Ale wtedy żałowała, że nie ma ze czterech rąk jeszcze. Bo w jednej Młody, niemobilny jeszcze, w drugiej ze trzy, albo cztery torby z zakupami. O tych na ramieniu zakupowych torbach nie wspominam. Taka z niej siłaczka, pożalsięboże. Ostatnio trochę zmądrzała. Nawet zastanawia się nad jakąś torbą na kółkach i ma w nosie opinię ulicy na ten temat. Będzie se terkotać. Za to kręgosłup ją pobłogosławi. Muszę tylko dopilnować, żeby zrealizowała plan, bo to nigdy nie wiadomo. Zapomni albo co.
A teraz w jej imieniu dziękuję tym, co się przejmują. Jesteście kochani. Nie będę wymieniać, Wy wiecie, że do Was to piszę. To miłe i fajne. I mimo, że jeszcze chwilami ma blokadę, wiecie, zaciśnięte zębiska, żołądek jak groszek, to już nie cieknie z oczu. Dzięki Wam. Piszecie, gadacie, pytacie. Wiara w drugiego człowieka nie gaśnie :)
Ostatnio siedziała na dworze z Młodym i się nudziła, bo wiało, nitek nie brała, ale wzięła aparat. A ponieważ zaparła się, że będzie zdjęcia robić i się uczyć i spełni marzenie swojego ojca, który nie mógł iść do technikum fotograficznego, bo miał taką samą alergię jak ona i jej Sis, to zaczęła przymiarki.


Mleczyki we własnej...osobie?



To samo miejsce z inną głębią ostrości:


 
Zabawa zabawą, zdjęcia nudne do bólu. Niech się pochwali, że obiektyw 70-300mm 1:4 5,6 APO i....
Kurna!!!!!! TEN OBIEKTYW MA MACRO!!!! Teraz zobaczyła. 
Wiecie co, no ona jest stuknięta. Nawet nie wie co ma...A wścieka się, że z 5-ciu metrów te zdjęcia. Na dworze to luz, ruszać tyłka z ławeczki nie trzeba, ale w domu.. No sami powiedzcie, że to trzeba się nazywać. I nie żadne Nocne Niebo, tylko Ciemna Masa!!! Mork massa!!! Nad o dwie kropeczki. Ciągle nie ustawiła sobie szwedzkiej klawiatury, więc wybaczcie. 
Ale chcę o mleczykach. 
Ostatnio jest na nie szał. I ona chce poddać się temu szału. I zrobić sobie syrop/miód z mleczyków. Muszę tylko przypilnować, żeby tych fotografowanych nie zebrała. Bo to przecież wszystkie osiedlowe psy i koty się tu spotykają. Podobno ten syrop/miód działa leczniczo i w ogóle. Wino z mleczyków kiedyś piła. Trzeba było dość szybko, bo było musujące i twórca zastanawiał się, czy to normalne i czy korek nie eksploduje. Ale było dobre.    
Zobaczymy co wymodzi z tym syropkiem....a taka zarobiona...

Na dziś:
Santana - Corazon Espinado
Ona lubi. Czasem muszę powstrzymywać, żeby tyłkiem nie kręciła na ulicy. Żeby nie śpiewać żuje gumę. Ale co zrobić z tyłkiem??



piątek, 17 maja 2013

[175] Donosik

Ciągle zarobiona. I dobrze. Niech sobie pracuje. I tak za to nic nie dostanie, przynajmniej na razie. Naiwniaczka. Ma za to oszczędzać. Tak usłyszała dzisiaj. Wzięła się i rozbeczała ze wściekłości i żalu. Pękła pierwszy raz od kilku lat. W końcu kiedyś każdy balon pęka. A ona już była napompowana, że hej. A teraz jeszcze ten tekst. Dziwny. Ale cóż. Przeżyje, bo twardy tyłek posiada.
Kiedy zeszło ciśnienie, coś tam się wyprostowało we łbie, podjęła kilka postanowień. Jedno, że zrobi twarożek ze szczypiorkiem, drugie, że herbatę. I jeszcze kilka, ale poprzestańmy na tych.
Wstawiła wodę, czajnik zagwizdał, zalała czarną siekierę i zabrała się za twarożek. Ciągle jeszcze kołatały jej się usłyszane słowa po głowie, jak echo w lesie, ale już zaczęła analizę i myślenie, łzy otarła (zabrakło jakiejś koszuli, żeby wsiąkły), i zaczęła dożynki. Znaczy ten szczypiorek już się chyba wyeksplowatował, taki jakiś. No i doszła do śmietany..
Wzięła na łyżkę i gdyby nie ja, pośmietaniłaby sobie herbatę! Gdyby nie moja silna wola to normalnie ani herbaty, ani śmietany! Ale udało się. Prawie znaczy. Śmietana wylądowała na blacie, a ta się śmieje. Rozumiecie coś z tego?
A poza tym ona taka asertywna inaczej jest. W snach. Pogoni mnie jak to przeczyta, ale co tam. I tak kiedyś  przejmie stery.
No więc śniło jej się, że była gdzieś, w jakimś mieszkaniu. I tam był jej jeszcze mąż. Chciała bardzo iść, ale on jej powiedział, że nie teraz jest wieczór i że niebezpiecznie jest. Wyszła więc na balkon, patrzy w górę a tam spadający w zwolnionym tempie helikopter. Wiadomo było, że walnie w ten balkon. Więc wróciła do środka, wzięła syna, żeby mu pokazać. Wrócili, niech se spada dalej. A tam teściowa. Z pyskiem na nią. No to się zebrała w sobie jak nigdy i zj...równała z ziemią teściową. Wszystkie żale jej wykrzyczała, każde słowo, bo przecież na jawie pamięta każdą akcję.
Nie mogła tak na żywca? Miała takie okazje! To nie! Podwijała ogon i z kretyńskim uśmieszkiem dawała po sobie jeździć.
Teraz za to twierdzi, że da radę! Phi, no ba. Mnie w końcu ma. I nie tylko :)

Na dziś:
Republika - Będzie plan





czwartek, 16 maja 2013

[174] Sabotaż

Korzystam z jej nieobecności. Ma tyle roboty, że nie ma czasu tu zaglądać. Chciała ustawić automatyczne dodawanie postów, ale ja się nie zgadzam. Sabotuję to! Bo o mnie nikt nie myśli! A przecież dossssskonale zastąpię właścicielkę tego przybytku i w końcu zaprowadzę tu swój porządek!
Odgrażała się, jakieś dwa tygodnie ma z głowy, pisać nie będzie, bo ręce zajęte, ale ja tam swoje wiem. I
przejmuję dowodzenie.
Powiem Wam co wczoraj robiła. Myśli, że w tajemnicy zachowa. Obudziła się prawie godzinę przed budzikiem. Może nie bladym świtem, bo o 4.30 słońce już wysoko, ale tak ma. Nie dosypia do budzika, szczególnie jak sobie wmówi, że ma wstać. Budzik to tylko profilaktycznie. No to wstała. Już nie będę mówić co zrobiła, bo miała ugotować dzień wcześniej zupę dzieciakom. W końcu wyjeżdżała. Ale nie! Zapomniała! O czymś tak prozaicznym jak obiad. No to wstała i przed wyjazdem ugotowała. Szurnięta jest, mówię Wam, ale pewnie już się zorientowaliście. Z tą sklerozą to się ukrywa skrzętnie, ale ja dobrze wiem, co na rzeczy jest.
Potem pojechała. Wszystko fajnie, tylko pomyliła kierunek. Nie nie, jechała do celu, ale pomyliła jeden zakręt, mówi, że nie ma problemu z lewo i prawo, ale chyba jednak ma, bo oczywiście wrąbała się w mega korek. I zamiast dojechać na luziku do takiej jednej, to wyklinała się w myślach, że czas marnuje. Na przyszłość będzie mądrzejsza. W co wątpię...Ale niech jej będzie.
Potem pęd od punktu do punktu, załatwianie, kupowanie, oglądanie..
Wiem już, że są dwa miejsca, do których nie można jej wpuszczać. Sklepy i hurtownie z materiałami biurowymi i sklepy i hurtownie pasmanteryjne..
Mówię Wam! Jakaś totalna masakra. Ślinotok, wariactwo totalne, wyciągnąć jej się nie da. Nigdy w życiu więcej z nią tam nie pójdę. Chociaż pomyślę, bo przydałby jej się zdrowy rozsądek.
A jeszcze chodzić nie umie. Niby na szpilkach nie umie, że na płaskim to wygodnie. Co z tego? Na płaskim szła. Karton przed sobą to już pod nogi nie patrzy. I co z tego, że był próg? Jak walnęła na kolana, to mówię Wam, huknęło tak, że świat się zatrzymał. I jeszcze zastanawiała się: ratować karton, czy siebie? W sumie zgniotła karton (jakie szczęście, że to miękkie było, a nie jakieś noże), stłukła kolana i dostała głupawki. Dobrze, że spodni nie podarła, ofiara jedna.
A teraz siedzi i dzierga. Jakaś mania ją opętała. Trzeba ją ratować!

Na dziś:
Queen - I Want It All



wtorek, 14 maja 2013

[173] Magiczny numer

Z numeru powyżej można ułożyć datę mojego urodzenia. Co prawda rok będzie skrótem, ale to nie ważne.
Ciekawa jestem, czy ktoś zgadnie :) Oczywiście jeśli komuś się wygadałam, a nie pamiętam, szczerze powiedziawszy, to niech zachowa dla siebie. Strzelajcie więc, bo ciekawa jestem ile będzie trafień :)
Nie jestem pewna, czy będę w stanie w najbliższych tygodniach prawie dwóch, napisać jakieś coś mądre, gdyż zaczynam czuć presję, bufor zadaniowy mi się z deka skraca. Jutro wybywam. Potem będzie tylko szybciej. Więcej. Później zobaczymy, bo atmosfera może zgęstnieć, czego sobie życzę.
Ale na razie jest dzisiaj.
Dzisiaj jest bardzo owocne. Bardzo konkretne. Bardzo uśmiechnięte. Z kilku powodów. Raz, że załatwiłam większość spraw na już, dwa, że gra mi pięknie muzyka, trzy, że wszystko się klaruje i każda rozmowa daje więcej, niż sobie mogłam wymarzyć.
W sumie chciałam napisać post o matkach.
Bo na 100% nie będzie mnie tutaj w ten piękny dzień. A ostatnio sporo o tym myślę. Nie mam żadnych wspomnień, które mogłabym podpisać: to z mamą robiłam, albo tego nauczyła mnie mama. Przykre to. Czuję się tak, jakbym żyła obok niej i sama musiała się nauczyć wszystkiego. Dlaczego pamiętam rozmowy z moim ojcem, w szczególności tę, kiedy dostałam pierwszą dwóję z geografii, a on mi zrobił wykład, okraszony jego historią? I wiem, że to dzięki niemu fascynacja geografią. I dążenie do wiedzy. Rywalizowałam z nim. Może chciałam coś udowodnić? A z mamą? To był raczej strach.
Ja do matkowania podchodzę inaczej. Owszem, mogłabym więcej chwalić Kudłatą. Ale przede wszystkim staram się z nią rozmawiać. Opowiada o innych matkach czasem i dziwię się, że są takie inne...
Kiedyś dzieciaki mnie podsumują po swojemu. Na to wpływu nie mam. Mam wpływ na to co dzisiaj.
A dzisiaj doszłyśmy do wniosku, że nie dojrzeję nigdy. Że metryka sobie, a ja sobie. A poszło o farbowanie. Powiedziała: poczekaj jakieś 10 lat i niech będą już naturalne. Na co ja: musiałabym dorosnąć najpierw. A Kudłata na to, przyglądając mi się z góry (bo wyższa): taaaak, to się nigdy nie stanie. To już lepiej się farbuj.
Fakt. nie wiem jak Wy, ale ja nie wyobrażam sobie siebie siwej (już jestem siwa) na koncercie, w glanach, itp.
Niech będzie jak jest.


Na dziś:
Proletaryat - Przemijanie
To chyba jeden z bardziej chwytających mnie za serce utworów o matce, jaki znam w rockowej części muzyki....




sobota, 11 maja 2013

[172] Krótki post o miłości

Kochać, jak to łatwo powiedzieć..A jednocześnie tak bardzo trudno.
Kiedy wiadomo, że to jest miłość? Kiedy nabieramy pewności? Czy ktoś nam może powiedzieć, że to nie to?
Nie wiem. Nie umiem na to odpowiedzieć. Czasem mam wrażenie, że to uczucie jest tak różnorodne i ma tyle odcieni, ile paleta Pantone. Albo i więcej. Czasem myślę sobie, że to tak naprawdę tylko momenty, kiedy można powiedzieć z całą pewnością, że się kocha. Zupełnie nieważne co lub kogo.
Czy można zakochać się w słowach?
Czy można kochać za słowa?
Czym jest miłość?
Czy jeszcze kiedyś powiem, że kocham?

Moja, już prawie ex teściowa, bez ogródek, w mojej obecności, kiedy byliśmy z jej synem parą, mówiła do niego: co ty wiesz o miłości. Ja to naprawdę kochałam i to nie twojego ojca. A ty znajdziesz sobie jeszcze i sto lepszych dziewczyn.
Może powinnam wtedy już wziąć nogi za pas? Ale wierzcie mi, to jedno z lżejszych przemówień. Po innym, nie widziałam się z nią 8 lat, a mieszkałam w tym samym mieście.
Teraz jestem mądrzejsza. Wtedy nie powiedziałam nic.

Ale co ja tak naprawdę wiem o miłości?
Że jest mylona z zauroczeniem. Że przyzwyczajenie i przywiązanie zastępuje prawdziwe uczucie. Że boli. Że jest cudowna. Że chcę jeszcze. Że podejmę ryzyko.
I że kocham. Naprawdę kocham. Bo można kochać dużo, wielu, wiele.
Kocham moje dzieciaki.
Kocham mojego przyjaciela.
Kocham burze.
Kocham książki.
Muzykę też kocham.
Kocham ludzi.
Kocham góry i morze. Kocham spokój. Hałas. Siebie. Swój bałagan. Tworzyć kocham. Słuchać. Gadać. Podróże.
Miłość niejedno ma imię.

Mam nadzieję, że nigdy nie powiem moim dzieciom: co Wy wiecie o miłości...

Na dziś:
Fatum - Błaganie
Tak jakby...




piątek, 10 maja 2013

[171] Globus

Nie było żadnych ostrzeżeń. Żadnych zapowiedzi, że weź usiądź, albo najlepiej idź spać. Jak mnie strzeliło, to w sekundzie, od razu z rozmachem. I trzymało przez 14 godzin. Oczywiście poradziłam sobie, łyknęłam prochy, w swej naiwności w mniejszej dawce i poszłam spać przekonana, że rano śladu nie będzie. A tu kicha. Moja pseudomigrena. Ale nic to. Funkcjonować trzeba było. Poszłam więc pozałatwiać ważne sprawy.
I tak sobie wędrowałam, do drukarni i stolarza i  w końcu znalazłam chwilę, żeby zrobić zdjęcie.



Zastanawiają mnie motywy nadania takiej nazwy :) Z tego co słyszałam, jest jeszcze jeden sklep z ciekawie brzmiącą nazwą. Ale następne ciekawostki kiedy indziej, bo muszę je udokumentować, a do tego potrzebna mi wyprawa do miasta.
To na dziś tyle, gdyż robota czeka, a obijać się nie można.

Na dziś:
Ania Dąbrowska - Suicide Is Painless
Ania. Ania jest świetna. Zawsze. Szczególnie.


środa, 8 maja 2013

[170] Nowy rozdział

Jest!
Mamy firmę!
Już wiecie, że ZUS zaskoczył mnie szybkością obsługi, jakością i okazało się, że mam nosa. Parkowanie płatne, wbiłam się na miejsce wyznaczone. Przyjaciółka przystąpiła do płacenia:
- wrzucę na 2 godziny, co?
- chyba oszalałaś, wrzucaj na pół, jakby co przyjdę i dorzucę.
Ciężko było ją przekonać ale zgodziła się. Wyszłyśmy po 5 minutach!
Urząd Miasta był pierwszy. Zaparkowanie graniczyło z cudem, ale co to dla mnie. Wbiłam się w taki zakątek, że panowie dziwnie patrzyli. Urząd też jakieś 15 minut z dotarciem z tego zakątka i powrotem. Ponieważ nie lubię jeździć tyłem, postanowiłam wykręcić. Zrobiłam to na kilka razy, ale znów intuicja mnie nie zawiodła. Gdybym jechała tyłem to albo cały parking, trzy głupie podwórkowe poziomy tyłem, albo wykręcanie pod sypiącą się górkę.
A później ten Urząd Skarbowy.... uzyskanie informacji wiązało się z wyjaśnieniem problemu sześciu osobom, w końcu trafiłyśmy do pokoju, gdzie siedziały cztery matrony. W miejscu gdzie stałam przy moim uchu wyło radio, a osoba, która nas zapytała o co chodzi siedziała na końcu, a przejść się tam nie dało. Spojrzałam na to radio wymownie, żeby albo zamilkło samo, albo je wyłączę, albo nie wiem co. Chyba zauważyła to jedna baba i kazała wyłączyć takiej smsującej stażystce. Natomiast przy najbliższym biurku siedziała baba, z twarzy jej źle patrzyło. Ale jak zobaczyłam, że wyciąga z szafki, na te papiery co je przed sobą miała, kanapkę i nóż, zrobiło mi się słabo. Oczywiście wszystkie piły kawkę, ze stoickim spokojem. Odpowiedź namąciła nam jeszcze bardziej i żeby ją wyjaśnić uruchomiłam swoje znajomości, bo jak na razie mamy trzy możliwości. A chcemy jedną.
I tak minął dzień. Zaliczyłyśmy wizytę u stolarza, bo potrzebne nam takie cóś, i chyba zapytam jeszcze gdzieś, ale pewnie zrobimy u tego najbliższego nam pana. Najbliższego miejscem pracy. Tak naprawdę on nie powinien nazywać się stolarz, tylko paździoch. Już wyjaśniam.
Znacie to uczucie, kiedy spodziewacie się, że, na ten przykład, otwieracie pudełko z czekoladkami, które już napoczęliście, a tu niespodzianka, ręka zawisa w połowie drogi, bo pudełko jest puste. Albo spodziewacie się, że drzwi otworzy Wam ukochany, a tu jego mamusia, albo brat. Zderzamy się ze ścianą znaczy.
I tak pan nam otwiera, ja tu nastawiona, bo słowo stolarz wywołało u mnie zapotrzebowanie na zapach drewna, żywiczny, uwielbiam po prostu. Powiem Wam, że mam stół od ponad 2 lat i ciągle pachnie.
No więc wchodzę, wciągam powietrze i...nic. Żadnego drewna. Żadnej sklejki nawet. Same paździerze. Zawiodłam się bardzo. Ale panu nie opłaca się robić z drewna, bo drogie. Poszukam jeszcze kogoś. Ale najchętniej to sama bym zrobiła. Naprawdę. I zastanawiam się czy nie zrobić...Takie stojaki nam potrzebne. Normalnie jak się uprę to zdobędę sprawność stolarza.
To tyle. Zaczął się nowy rozdział. Całkiem nowy. A mnie rozpiera chęć działania, nowe pomysły.
Ugotowałam się w samochodzie dokumentnie. Takie upały i duchota, że odstawię chyba taniec deszczu.
Jutro ciąg dalszy wędrówek.
A teraz obiecane fiołki.

Lewa, te, które dzielnie się rozrastały, prawa z korzonkami, ale jeszcze nie puściły szczepek


Lewa strona




A tu ten, co trzymał się ostatkiem sił, co widać, ale ciągle jędrny i ze szczepkami. Zakwalifikował się do lewej doniczki




Tak więc jestem ugotowana, nie skorzystam zatem z zaproszenia od TVN, żeby wziąć udział w Ugotowanych (dostałam maila z zaproszeniem), słońce dało mi popalić, bo zapomniałam o filtrze i swędzi mnie dekolt, mam jeszcze trochę pracy na dziś. 

Na dziś:
Czerwone Gitary - Zachód słońca w stadninie koni
Nie wiecie ile dałabym, żeby znów pojeździć...wszystko w swoim czasie! A Krajewskiego bardzo lubię. I tę piosenkę. 














[169] Pędem

Powiało trochę smutkiem w poprzedniej notce, ale smutno wcale nie jest. Jest...ekscytująco.
Dzieje się sporo. Jestem zakręcona. Czas leci, termin się zbliża, a ja muszę to ogarnąć.
Nawet nie muszę. Ja chcę. Kiedyś już pisałam, że im więcej na głowie, tym sprawniej się w tym poruszam. I tak właśnie jest. Przy czym w przyszłym tygodniu sprawy nabiorą zawrotnego tempa. Doby może być mało.
I jak zwykle w tym szaleństwie znajdę na wszystko czas. I wszystko poukładam. Cieszy mnie to.
Poza tym właśnie skończyłam szukanie kodów PKD i mam głupawkę klasyczną. Musiałam wyłączyć komunikator, bo chyba zdenerwowałabym przyjaciółkę, która, biedna, męczy się z formularzami.
A ja, jak ten kat, nad nią stoję i szturcham, żeby już, teraz, zaraz. Do niedzieli mam jeszcze względny spokój. Potem będzie sajgon. 
Doszło do tego, że czasami nie mam czasu przysiąść i pogadać z kimś tutaj, w sieci. Książkę też czytam po kilka stron, w przerwie na kanapkę, albo dla odetchnięcia.
Dzisiaj posadziłam listki fiołków, bo stały w wodzie tak długo, że korzonki to mało! One puściły szczepki nawet! Wstyd, bo Młody regularnie pytał: kiedy w końcu wsadzisz te kwiatki? Najgorsze było dodawane na końcu: obiecujesz, że niedługo i co?
To wsadziłam. Ponieważ to na razie hodowla szczepek, to nie zaprzątałam sobie głowy doniczkami. Same listki stały w kubeczkach po serkach. A teraz wsadziłam je do..kartonów po mleku. To nie mój pomysł. Takie rozwiązanie znalazłam w sieci. Ale chciałam sprawdzić. To oryginał:


Moim zdaniem bardzo pomysłowe. Ostatnio recykling bardzo mi odpowiada. Małym kosztem można wyczarować fajne, użyteczne rzeczy. Swoim zdjęcia nie zrobiłam. Zrobię jutro. Pokażę Wam wolę przeżycia tych biednych listków. Sama jestem pod wrażeniem. 
To tyle. Trzeba iść spać. Jutro od rana "zwiedzanie" urzędów.

Na dziś:
QUEEN - Friends will be friends
Komentarz jest zbędny. To kawał mojego muzycznego serca. Pamiętam lekcję WOS w liceum, na której dowiedziałam się od przyjaciela o śmierci Freddy'ego. Rozpoczęliśmy dyskusję i wspominki, zupełnie olewając zastępcę dyrektora, prowadzącego lekcję. 











poniedziałek, 6 maja 2013

[168] Znów matura

To, że zdałam ją bez problemu już wiecie. Że się nie bałam też.
Ale nie wiecie, że nikt na mnie nie czekał. Nie było to żadne wielkie wydarzenie. Mój ojciec pewnie w tym czasie pił, matka w pracy, siostra miała 10 lat, więc pewnie co innego miała w głowie.
Z egzaminów wracałam z koleżankami i na nie też nikt nie czekał, bo tak wyszło. Oczywiście na wiele osób czekali roztrzęsieni ojcowie i matki, zapłakane, rozklekotane emocjonalnie.
Ja sama matury nie przeżywałam. W międzyczasie była zbiórka harcerska, jakieś wypady na ogniska, śmiechy-chichy ze starszymi kumplami., którzy kończyli już studia. To był fajny okres, mimo, że moje życie domowe waliło się w pył.
To był czas, kiedy mój ojciec żył już bardzo obok. Nie trzeźwiał i był raczej permanentnie nieprzytomny, z zaburzeniami pamięci. Każdy miał swoje sprawy, mama walkę z nim i swoje koleżanki, ja siostrę, maturę i egzaminy na studia. Pilnowanie, sprzątanie i marzenie, żeby się wyrwać w końcu stamtąd.
Matura poszła mi świetnie, pojechałam na egzaminy wstępne. Zdałam je równie spokojnie jak maturę, z egzaminu ustnego u jednej z większych kos (profesor, który później uczył mnie geologii) dostałam 4,5. Bo nie znając odpowiedzi na jedno pytanie...zagadałam profesora odpowiedzią na inne pytanie, przykładami i nazwami jaskiń tatrzańskich, które osobiście zwiedziłam rok wcześniej, podając szczegóły i opowiadając co wiem. Usłyszałam, że to najlepsze odpowiedzi ze wszystkich zdających. To było o mnie. Później wyszedł asystent, który podpowiadał ludziom i mówi, że tylko 4,5, bo ten gość więcej nie daje, bo na 5 to on umie i że mam być dumna. I byłam.
Zdałam wstępne, wróciłam do domu i zastałam obraz nędzy i rozpaczy. Wysłałam ojca na oddział odwykowy. Siłą. Prawie nakrzyczałam na lekarza wojskowego, że mają coś z nim zrobić, bo ja nie dam rady. Zabrali go na miesiąc. Wrócił odmieniony. Trzeźwy. Wtedy zapytał o maturę i dowiedział się, że dostałam się na studia, a geografię wybrałam, bo to on mnie zaraził miłością do tego przedmiotu. Znów rozmawialiśmy całymi wieczorami, po moim powrocie z pracy, graliśmy w kości, ulubioną grę ojca. Dostaliśmy od losu najfajniejsze 23 dni. Następnego dnia miał zawał. I nikogo nie było w domu. Znalazłam go jak wróciłam z pracy.
Kilka dni później wyjechałam z domu na zawsze. Przestałam tam mieszkać.
I ten stan trwa do dziś. To nie jest już mój dom.
Mój wyjazd połączył mnie, paradoksalnie, z moją siostrą. Zatęskniła w końcu za mną :) Do dziś mam jej listy.
Czy ja będę przeżywać maturę Kudłatej? Nie wiem. Pewnie nie. Do wszystkich jej egzaminów podchodzę spokojnie. Nie umiem bać się za nią. Ja po prostu wiem, że nie zdam ich za nią. Niczym jej nie pomogę. I ona też raczej emocji nie pokazuje. To taki sam luzak jak ja. Pewnie obruszyłaby się, gdybym jej powiedziała, że po nią przyjadę. Ale kto wie, kto wie..Może matura jednak nas obleci?


Na dziś:
Marylin Manson - Running to the Edge of the World





niedziela, 5 maja 2013

[167] Koniec.

Wszystko się kiedyś kończy. Dobra płyta. Chociaż płyty można słuchać w kółko. Włóczka się kończy. I tu już się nie da od początku, bo pruta jest niefajna. Babka ziemniaczana też się kończy. Chmurzasta pogoda. I deszcz. I zima. Herbata, kasa, mleko, papier toaletowy. Spokój, cisza i cierpliwość. A poza tym wszystkim kończy się długi weekend. Moje pisanie też się pewnie kiedyś skończy, ale na razie się nie zanosi, więc to nie o tym.
Skłamałam. Herbata to mi się nie skończy chyba nigdy. Zapasy mam takie, że z braku herbaty świat mi się nie zawali.
Kończy się długi weekend. I bardzo, że tak Wam powiem, dobrze. Cieszę się.
Cieszę się też, że dopiero dzisiaj ciepło jest. Nie musiałam nigdzie wychodzić. Raz, że nie miałam czasu, dwa, że mi się nie chciało.
Właściwie to nie chciałam o tym też.
Od jakiegoś czasu walczę z własnym poczuciem wartości. Ten weekend też był pełen przemyśleń i zastanowień. Doszłam do kilku wniosków. Myślę, że bardzo dla mnie ważnych. Zaczęłam zastanawiać się co jest ważniejsze w życiu. Wygląd? To jak mnie widzą inni? Wiadomo, pierwsze wrażenie jest pierwsze i nie da się go nadrobić drugim. Ale co na to pierwsze wrażenie się składa? Strój? Kiepsko. Dla mnie liczy się wygoda. Więc najczęściej zobaczycie mnie w dżinsach, trampkach i koszuli w kratkę lub t-shircie. Dla mnie najważniejsze jest, że jest wygodny i czysty. Zapach? Hm. Lubię pachnieć dyskretnie. Nie znoszę chmury zapachu, która unosi się za człowiekiem, czy to kobietą, czy mężczyzną. Odrzuca mnie od takich ludzi. I choćby to była najwyższa półka, te perfumy, czy wody kolońskie, to mało mnie to obchodzi. Zapach ma być tajemnicą, takim balansowaniem na granicy intymności. Niestety, dużo ludzi, obojga płci, uważa, że jeśli nie będą pachnieć z 20 metrów, to niedobrze. A mi się robi niedobrze zwyczajnie, jak czyjś przesadzony zapach mnie dogania, bądź wyprzedza kogoś, kogo będę mijać za 2 minuty. Tak więc po zapachu poznają mnie tylko ci, co podejdą blisko. Dodatki? Torebek chronicznie nie znoszę. Nie znoszę i już. Wolę plecaczki, plecaki i już. Ważna jest dla mnie wygoda, więc ręce muszę mieć wolne. Może szelki, jakiś pasek. Biżuteria? Tu prym wiodą kolczyki. Mam ich 5. Na razie każdy z innej parafii, ale to też mi pasuje. I jestem pierścionek - obrączka. Nie ta ślubna. Nie mam nawet zegarka, i to mnie trochę boli. Rzemyki. Plecione, kolorowe bransoletki.
Tyle o mnie. Jak widać nie wyróżniam się z tłumu raczej.
Ale nie to wszystko jest dla mnie ważne, kiedy patrzę na człowieka. Ważna jest jego twarz. I to nie jej fizyczność, zmarszczki, kolor oczu. Raczej to, czy się uśmiecha. Jak patrzy na świat. Czy słucha. Jak słucha. Co i jak mówi.
Niesamowicie irytują mnie ludzie, którzy nie słuchają innych. Zwykle wtedy przerywam w pół zdania. I już nie mówię nic. Wierzcie mi, większość z takich rozmówców nie orientuje się nawet, że przestałam mówić. Kiedyś takie zdarzenia wpędzały mnie w poczucie, że jestem nic nie warta, skoro nawet słuchać mnie nie chcą. Ale szybko przekonałam się, że jest mnóstwo ludzi, którzy słuchają. Rozmawiają, dyskutują, chcą rozmów ze mną. Próbowałam policzyć ile razy zdarzyła mi się taka nieprzyjemna sytuacja. Niewiele. Nieznacząco. Marginalnie. Każda była niemiła, ale to jakieś setne promila.
Owszem. Czyste ciuchy, minimalny zapach. Zadbanie, ogólnie mówiąc. To tak. To jest ważne, kiedy patrzę na drugiego człowieka. Ale przede wszystkim jego dusza. A tej nie poznam po wyglądzie. Nie powie mi o niej wzrost, waga, buty na obcasie, kapelusz, ani długie paznokcie.
Więc kiedy mnie spotkacie, będę się uśmiechać. Nie rozgadam się od razu. Nie umiem. Muszę pokonać najpierw dystans. Ale kiedy to się stanie, będę gadać.
Moje poczucie własnej wartości zaczęło nabierać znaczenia, kiedy odnalazłam siebie. I nie jest to posiadanie rzeczy. Nie jest to status materialny. Nie jest to idealna sylwetka, bo do niej mi dużo, bardzo dużo jeszcze brakuje. Nie są to markowe ciuchy, bo takie mnie nie interesują. To pewność, że realizuję siebie. Że dążę do poukładania mojego świata według własnego porządku. To dążenie do spełnienia.
A dzisiaj trafiłam na post o poczuciu wartości. Warto go przeczytać: poczucie własnej wartości. Ja plasuję się na wyższym poziomie hierarchii potrzeb. A Wy?


Na dziś:
Nazareth - Dream On
Kolejny wspominkowy zespół. Melodia, która towarzyszyła mi w młodości. W tej wczesnej, bo obecna młodość, ta dojrzewająca, trwa w najlepsze :))))


piątek, 3 maja 2013

[166] Look of love

Ciekawe kto zgadnie co teraz robię. Pewnie nikt. Słucham sobie LP3. Listy na trójce. A look of love w wykonaniu ABC jest motywem przewodnim.
Nastąpił wybuch wspomnień. Kiedy nagrywałam na kasetę 500 notowanie, smażyłam z ludźmi, którzy ze mną okupowali kuchnię, najbardziej przyjazne miejsce każdego mieszkania, w którym się spotykaliśmy, placki ziemniaczane. Bo my placki, frytki, albo pizzę robiliśmy. Ale placki robiłam ( i robię zresztą) rewelacyjne. Na wspomnienie placków, wybrałam wczoraj wersję trochę inną, upiekłam mianowicie babkę ziemniaczaną. To taki smak z dzieciństwa. Moja babcia taką piekła i moja mama. Mama to rzadziej, bo nikomu nie chciało się ucierać ziemniaków. Ale kiedy tata przywiózł z Niemiec dostawkę do miksera, poezja! Szybko, sprawnie i pysznie. Teraz to korzystam z robota który też to robi.
No więc babka wyszła przepyszna. Trochę pieprzna, ale to dobrze.



Słucham sobie listy i wspominam. Dzisiaj jest już 1631 notowanie. Wspomnieli 631 z kwietnia 1994 roku, 1000 notowań temu. Na drugim był Aerosmith i Amazing. A ja w  maju tamtego roku wybrałam się na ich koncert do Warszawy, na stadion Zawiszy. Pojechaliśmy we czwórkę. Było bosko. Jako support grała IRA i Extreme. To chyba najbardziej znany utwór:


Z tamtego dnia pamiętam koczowanie pod Empikiem, w celu uzyskania autografów, ale nie przeszłam weryfikacji ochroniarzy, gdyż wyławiali z tłumu tylko te osoby, które chcieli. Za to w nagraniu z relacji z całego wydarzenia, puszczanym w TVP, mignęła gdzieś moja wściekle czerwona kurtka, która była doskonale widoczna z daleka. Na koncercie na scenie z Tylerem była, obecnie,  Hanna Lis i tłumaczyła co też Steven mówi do nas. 
Mam do dzisiaj kasety, które kupiłam wtedy przed całą akcją w Empiku, zanim wyprosili wszystkich. A żeby mieć utwór Dream on, kupiłam ścieżkę dźwiękową do Last Action Hero. I pomyśleć, że ten utwór ma tyle lat co ja..






To ja w takim razie słucham dalej. I wspominam. I ...I w ogóle :)

Na dziś: 
Ania Dąbrowska - Trudno mi się przyznać
Ani kibicuję od jej pierwszej płyty. Bardzo lubię jej głos. Bardzo. Cieszę się, że pokazała, że można brać udział w komercyjnym Idolu, a potem pójść swoją drogą, nie dać się machinie firm fonograficznych, które, niestety, promują u nas kiepskie teksty i kiepskie melodie. 




NA PROŚBĘ FRAU BE
Przepis na babkę :)
Ostrzegam, to moje widzimisię.

2 kg ziemniaków - obrać i utrzeć, oraz odsączyć. Przez chwilę.
1 cebula - utrzeć i dodać do odsączonych ziemniaków, po uprzednim wrzuceniu ich do jakiejś miski. Ja odsączam na sicie.
2 jajka
2 ząbki czosnku - jak ktoś lubi, jak nie można bez. Ja dałam 3
4-5 łyżek mąki - czubate. Tak, żeby cała masa miała konsystencję jak ciasto do placków ziemniaczanych. Ja lubię dość mokre to ciasto, więc nie odsączam za bardzo. Trochę tylko.
można dodać: szynkę, kiełbasę, mięso jakieś, usmażone.
przyprawić czym się lubi. Ja solę, pieprzę, dodaję trochę przyprawy do ziemniaków.

Wszystko powyższe wymieszać razem.
Blachę, albo naczynie żaroodporne wysmarować i wysypać bułką tartą i wlać całą masę.
Piekarnik nastawić na 180-200 stopni i piec ok. 70-80 minut.

Reklamacji nie uwzględniam.
Kiedyś w przepisie na makowiec japoński zapomniałam podać ilości maku, więc wybaczcie :D


czwartek, 2 maja 2013

[165] Jest dobrze

Długi majowy weekend mija, jak większości rodaków, pracowicie. Nie nie, nie kopię w ogródku, nie remontuję domu, ani nie grilluję nawet. Ja sobie dziergam. A jak dziergam, mam mnóstwo czasu na rozmyślania. I to czasami wcale nie jest dobre. Bo czasami jak się człowiek za dużo zastanawia nad niektórymi sprawami, to wyciąga wnioski, wymyśla scenariusze i mimo woli popada w czarnowidztwo..
Ja się tak łatwo nie poddaję i dlatego umówiłam się na pogaduszki na skypie. Dzieci nie ma, chata wolna, można pogadać na głos i nie szyfrem.
Wczoraj miałam zajęte ręce i głowę. Oraz narząd mowy. Okupowałyśmy skype'a kilka godzin. Z jednej strony nerw, bo cholerstwo miało przeciążenie, gdyż 7/8 społeczeństwa postanowiło zawiesić się na łączach, a nas trafiał szlag niemały, gdyż powtarzać się trzeba było i komunikować na dwa sposoby, pisemnie też. Z drugiej strony fajnie, bo można robić coś w tym samym czasie i spędzać miło czas. A ja, taka sierotka, sama jedna jak palec, pilnuję kapiących rur u przyjaciółki, tęsknię, gadam do królika z nudów, i dzięki za technologię, bo dzięki temu mogłam się powyzewnętrzniać żywemu człowiekowi. W międzyczasie, gdyż podzielność uwagi mam wrodzoną, wydziergałam kilka rzeczy, wymyśliłam wzorek, obmyśliłam kolory i dzisiaj będę dalej szaleć. Zobaczymy co społeczeństwo na tę piękną iście wiosenną pogodę, czy znów sieć będzie odmawiać posłuszeństwa, czy może jednak pozwoli konwersować całymi zdaniami.
A ja się tak zastanawiam, skąd żeście wzięli wizerunek wiosny: słoneczny, cieplutki i idealny. Wiosna to przecież okres wzrostu wszelkiego rodzaju zielska i zieleniny, jadalnej i niejadalnej. A do tego potrzeba i deszczu i słońca i wszystkiego po trochu. Więc skąd to kręcenie nosem na deszczyk wiosenny? Na zimno, przymrozki? Przymrozki i na Zimną Zośkę są. Skąd to narzekanie u ludzi? Taki temat zastępczy, jak nie ma na co narzekać to ponarzekamy na pogodę? Pogoda jakby niezależna od nas. Nic nie poradzimy. Więc jeśli nie da się nic poradzić, zmienić (oprócz zmiany miejsca zamieszkania), to po co zaprzątamy sobie tym głowy? Kończąc temat meteorologiczny, powiem tylko, że czasem wiedza jest mecząca. Szczególnie jak chce się przekazać ją dalej, podaje się fakty, dowody, człowiek mówi, czego się nauczył, co wie i co nie jest przekazem z gazet lub telewizji, ani internetu, ale i tak wszyscy wiedzą lepiej...
Mi od narzekania jest ciężko. Dawno porzuciłam ten proceder. Dawno to znaczy jeszcze przed dinozaurami. W mojej młodości. Wcale nie jest fajniej jak się na coś narzeka, cokolwiek by to było. Mnie przytłaczają ludzie, którzy ciągle marudzą. Co by się nie działo w ich życiu. Staram się unikać takich relacji. Kiedy słyszę narzekania przykładam to do siebie. I wierzcie mi, często cieszę się, że mam tak dobrze. Ciężko, biednie, ale dobrze. Bo zamiast mówić wszystkim jak to jest mi źle, staram się coś z tym robić. Czasem mi się wyrwie, owszem, szczególnie, kiedy zaczynam kręcić się w kółko i nie wiem co dalej. Ale zaraz znajduję jakiś malutki punkt zaczepienia. I jest mi zwyczajnie wstyd, że powiedziałam komuś o swoich problemach.
Tak więc nie narzekajmy. Wcale nie z powodu, że inni mają gorzej. To nie jest żadnym pocieszeniem, ani też nie należy na takim założeniu poprawiać sobie humoru. Nie narzekajmy, a zmiany zacznijmy od siebie.
Ja przynajmniej tak robię.
Dobrze, koniec moralizatorskiego tonu, idę dziergać i obserwować królika, który zwiedza kąty. Tak profilaktycznie go poobserwuję, żeby zdążyć w razie czego uratować jakiś mebel, albo karton.

Na dziś:
Proletaryat - Jak ptak
Kolejny świetny głos na polskiej scenie rockowej, metalowej, punk-rockowej. Jakby ich nie zakwalifikować, teksty mają ponadczasowe.




środa, 1 maja 2013

[164] Odliczanie

Są takie rzeczy, które chciałabym opisać. Problem w tym, że ja je czuję, ale nazwać nie potrafię. Gdzieś tam wibrują na granicy nienazwanego. To same dobre rzeczy. Przeczucie, że zdarzy się coś fajnego.
Takie ameboidalne plamy w podświadomości. Nabierają kolorów i kształtu w procesie dojrzewania. Tak jakby doklejały się malutkie, fajne rzeczy do nich. Wyłania się całość. Ale opędzam się od precyzowania na siłę efektu końcowego. Czekam cierpliwie.
Trochę przypomina to mapę myśli.
Może nawet to jest moja mapa. Dopisuję do niej ciągle swoje obserwacje. A ponieważ jestem optymistką, proces ten dotyczy samych dobrych rzeczy. Zresztą, ja każdą rzecz zmieniam w taką, która przynosi mi jakiś plus. Nawet złą.
Wydaje mi się, że w taki sposób realizują się moje marzenia. Ale też rzeczy niesamowite, które spadły na mnie zupełnie nieoczekiwanie, ale przyjęte z wielką radością. Czasem trwają długo. Czasem są szybko realizowane. Czasem muszę poczekać, żeby dokładnie wiedzieć, na co czekam. A czekam na kilka spraw. Jedne już się dzieją i mimo tego potwornego czekania i odliczania już wywołują mój uśmiech. Inne składają się od zeszłego roku i już dałam się wciągnąć w końcowy proces tworzenia. Przejmuję pałeczkę, otworzył mi się umysł i mam ogromne plany i mnóstwo pomysłów. I wiem, po prostu wiem, że wszystko się uda.
Jest jeszcze jedna sprawa, która się zbliża.
Maj będzie bardzo obfity w realizację marzeń i zdarzeń.
W maju mam nadzieję skończy się ponad półtoraroczny proces rozwodowy.
W maju zacznie się wiele ciekawych projektów, które mam zamiar zrealizować.
W maju nie będę miała na nic czasu.
W maju będzie tak jak lubię.
W maju...
TO JUŻ!!!


Na dziś:
Europe - The Final Countdown
W tej wersji zakochałam się ostatnio (cierpliwie znieście początkowe gadanie Tempesta).  Oraz utwór adekwatny. Bo odliczam, bardzo odliczam, ciągle odliczam....