piątek, 18 maja 2018

[375]. -

To miał być spokojny dzień.
Wyspałam się do bólu. Takie mam skurcze w łydkach, że nie pytajcie. Na własne życzenie oczywiście, więc nie narzekam.
Wszystko było dobrze. Do czasu. Teraz muszę przemeblować sobie wszystko.
Czasem dostaje się kopa z kierunku, który klika dni wcześniej wydawał się raczej tym stabilnym i wspierającym. Bo wydawało się, że się zrozumienie, że wsparcie, zaufanie i takie tam. I że jakoś się do kupy wszystko składa, mimo, że nie jest i tak różowo, ale jednak jakoś jest.
Chciałoby się lepiej, bardziej, ale nie można. I wtedy ciach. No trudno. Nie takie rzeczy przetrwałam. Potraktuję to jako nauczkę, ale mam też nadzieję, że ktoś zrozumie, co to spalony most.
Że nie zawsze można lecieć z pyskiem i rzygać gównem. Nie zawsze to się opłaca.
I że emocje to sobie można wyładowywać gdzie indziej. Ja nie jestem dziewczynką do bicia.
Może nie zawsze mi się układało i nie wszystko zrobiłam tak jak powinnam. Może popełniłam milion błędów. Konsekwencje odczuwam i będę odczuwać, pewnie do samej śmierci.
Ale to nie powód, żeby tak mnie traktować.


środa, 16 maja 2018

[374]. Podryw

Właśnie wtryniam trufle.
Przypomniał mi się smak z dzieciństwa, kiedy to przyjeżdżała z wielkiego miasta (tej wsi, w której mieszkam, nie bójmy się użyć tego słowa, i nie o wieś wsiową, porządną mi chodzi) moja ciotka, chrzestna, i przywoziła trufle. Nie wiem czemu, ale pociągał mnie alkoholowy posmak rzeczonych. Może to jaki omen, skoro pracuję w monopolu. Dobrze, że nie wylądowałam jako degustator. Moja wątroba powiedziałaby stanowcze nie.
I tak sobie truflowo rozmyślam, co napisać.
Poza tym, że wczoraj byłam w pracy jakieś 16 godzin, a na nogach jakieś 20. I nawet nie było tak źle. Ale jakoś o pracy pisać mi się nie chce, bo tam nuda. Ciągle jakieś propozycje matrymonialne. Od coraz młodszych facetów. Ja myślę, że to jest zależne od stopnia nawalenia. Nie mojego, rzecz jasna.
Dzisiaj za to napiszę o Kudłatej.
Kudłata stara już jest. Nie bójmy się nazwać rzeczy po imieniu. Przeżyłam kilku jej facetów, co jeden to lepszy, ale ogólnie nuda.
Za to teraz trafił się egzemplarz bardzo nietypowy. Wręcz anomalia.
Otóż.
Człowiek ten odwiedza miejsce, w którym spotykają się same pomioty szatana (w tym czasem ja, o Kudłatej nie wspomnę i nie opowiem, bo to jest już cała anegdota i w mieście gadają), gdyż leci tam muzyka iście nieanielska, przeważa czerń koszulek, dżinsy, rozwiany włos, ale ludziska miłe i sympatyczne. Za to wyróżnia się z tłumu jako ten ostatni przyjazny dom w Rivendell. Widać go z daleka w tej masie ogrów, choć nie napiszę dlaczego.
No i ten gość zaczął się uśmiechać. Znaczy pewnie to robił wcześniej, choć zmarszczek chyba nie ma, ale to rozpoczęcie uśmiechania ma o tyle znaczenie, że oznacza zainteresowanie moją córką.
Na co po kilku spotkaniach Kudłata dała mu lekkiego kosza typu: poznajmy się lepiej.
Więc nastąpiło wycofanie.
Znaczy właściwie, jakby to ująć..nie poszło do przodu.
I tak, na przykład, Kudłata dostała kocyk, jak na pytanie o to czy jej ciepło odpowiedziała, że zimno.
Film oglądali, tak z metr od siebie.
Kudłatą nosi. Facet zagadka. Ostoja spokoju. Zero spontanu. Powaga prezesa jednoosobowej spółki.
Przy takim nie przeklniesz, nie napyskujesz, nie zrobisz z siebie idiotki, nie będziesz go cisnąć dla beki.
Jak żyć?
Na początek Kudłata odgraża się, że weźmie ze sobą miarkę i będzie przeprowadzać badania na temat zmniejszania dystansu.
Może poskutkuje.
Zupełnie nie mam pomysłu jak rozruszać faceta. Znaczy jak Kudłata ma to zrobić. Podpowiecie coś?



środa, 9 maja 2018

[373]. Koncertowa idiotka

Mam ja w domu piec dwufunkcyjny, który obecnie służy jedynie do grzania wody bieżącej.
Ten piec grzał wodę tak, że nie można było włożyć pod strumień ręki, bo parzyło, a ciśnienie było takie, że wow, łeb mogło urwać. Całkiem serio to mówię.
Ale nadszedł czas, po kilku latach, że ustawienie go na 3 (to wystarczająco gorące, ale w miarę oszczędne) przestało wystarczać. Dziad jeden przestał grzać wodę, nawet piątka nie gwarantowała, że łeb mi nie zamarznie przy myciu. Od razu przypomniało mi się schronisko w Dolinie Pięciu Stawów, kiedy to wskoczyłam pod prysznic, a on kryształkami lodu prawie dawał.
No więc piec nie grzał mi wody, męczyłam się jakiś miesiąc.
Postanowiłam więc wezwać fachowca.
No i przyjeżdża panów dwóch.
Wykładam problem najbardziej zrozumiale, jak potrafię. Było - nie ma. Chcę, żeby było.
Odkręcam wodę.
I co?
Leci gorąca. Na trójce.
Po kilku próbach nie chce być inaczej.
Już mi się odechciało tłumaczyć, bo pan powiedział, że gorętsza być nie mogła, mimo że ja wiem, że była.Minę miał przy tym mówiącą wiele o tytule tego posta.
Piec działa.
Pan pojechał.
Złotówki nie wziął.
Jestem wkurzona.
Idę spać.

PS: Normalnie wzrokiem go chyba naprawił.

wtorek, 8 maja 2018

[372]. Perypetie i talerze

No dobrze już dobrze. Mieszkam w domu dwurodzinnym. Na dole sąsiedzi, ja na górze. Całe szczęście muza u nich leci rzadko i właściwie tylko w weekendy. Bo tak to oni już o 21 kładą się spać. Już tak nie krzyczcie :)
Gorsze jest to, że wkręciła mi się jedna cholerna piosenka z monopolu i dzisiaj nawet na widok Ukraińców mi się nuciła.
Bo muszę Wam powiedzieć, że pracuje ze mną pięciu. i zawsze na ich widok, albo dźwięk wymowy, włączają mi się Biełyje Rozy. No tak mam. A dzisiaj ni chu chu.
W monopolu ostatnio było ok. Żadnych ekscesów, poza zbitymi dwiema butelkami piwa i koniecznym w tym wypadku myciem podłogi, ale nie takim zwyczajnym. Piwo wlało się pod butelki z wodą ustawione na podłodze, więc każdą musiałam umyć. W moim małym, ciasnym sklepiku to było równoznaczne z ekwilibrystyką.
Sama praca w monopolu nie jest taka zła. Mam głośniczek, podłączam do telefonu i jestem na koncercie.
Najgorsze jest jednak rozpoznawanie na ulicy mojej klienteli i przez klientelę. a praca w śródmieściu i poruszanie się po nim, niestety powoduje, że prawdopodobieństwo spotkania jest wyższe niż wygrana w lotka.
I tak: schodzę z nocki, idę tunelem na tramwaj, a tam Marianek. Dobrze, że są dwie nitki tunelu, więc zwiałam, bo pewnie chciałby mnie do domu odwieźć.
Dzisiaj idę se na zmywak, a tam kolejny dziad. Rozpoznał mnie, a ja udałam, że go nie widzę. Całe szczęście milczał.
Poszłam na pocztę, a tam pan, co puszcza u mnie lotka. Powiedziałam mu dzień dobry, bo nie kupuje alkoholu, no i mnie poznał.
Ale najlepszy był Mietek.
Mietek to ten co mi płakał i przypominał mojego ojca.
Mietek mnie, delikatnie mówiąc wkur...denerwuje. Poruszył coś czego nie chciałam. Z czym się pogodziłam i co wybaczyłam. A teraz po kilku dniach znajduję coraz więcej podobieństw z tatą. I coraz bardziej się na to buntuję.
Ale Mietek sprawił, że chciałam stać się niewidzialna. Wsiadł do mojego autobusu. Siadł na siedzeniach obok. Ja w okularach przeciwsłonecznych, siadłam bokiem i udawałam czytanie w telefonie. Zaczepił panią co siedziała koło niego. Jak ja zaklinałam rzeczywistość, żeby mnie nie rozpoznał!!
Praca w monopolu to straszna praca. Zaczynam podnosić głos.
Szykuję dla Was drugi cykl opowieści. tym razem o talerzach, tylko muszę poskładać go trochę. Będzie przezabawnie, chociaż nie jest tak wesoło. Ale co się będziemy smucić :)

czwartek, 3 maja 2018

[371]. Perypetie w monopolu #3

Dzisiaj będzie zupełnie inaczej.
Zeszłam z dwunastki i już nie śpię, bo obudziła mnie... Miłość w Zakopanem, w mordę kopana jegomać. Moi sąsiedzi są kochani, bo ratują zostawione na gazie czajniki, budzą mi syna i karmią koty jak jestem na Woodstocku, ale kurde, gustu muzycznego za grosz. Jak nie techno i basy kruszą mi ściany, to disco polo. nie wojuję z tym, bo serio są spoko.
Ale ta mała dygresja dotyczy monopola.
Jest tam pudełko magiczne, które gra. Gra pewną stacją, której nazwy nie wymienię, bo szacunku do niej nie mam od kilkunastu lat, ponieważ w kółko leciała Patrycja Markowska, której nie cierpię.
No i zniosłam jedną noc. Jakoś zajęłam się robotą i zeszło.
Drugą  noc poświęciłam na kombinowanie jak to dziadostwo ściszyć. Udało się. Ale no cóż, jestem taką istotą, że muszę mieć coś grane w tle, bo inaczej tradżik.
No i chcąc nie chcąc słuchałam tych piosenek. po drugiej nocy już wiedziałam jaka jest kolejność, bo co noc leci to samo.
I nastało załamanie. Warstwę muzyczną zostawiam bez słowa. Za to słowo mnie wstrząsnęło i zmieszało.
Oto próbka:
- (...) rozumiesz moje ciapy i złote zęby. (...)
- (...) I nawet kiedy ciebie nie chcę i nawet kiedy już nie mogę (...)
- Ona nie ma majtek, ale nie krzycz, na jednej ma dziarę, na drugiej pieprzyk ( to akurat leciało na zmywaku, reszty nawet nie zacytuję, o cyckach i innych - polski rap)
- Na przeciw wyjdę ci, otworzę każde drzwi, wybaczę wszystko ci, nieważne ja czy ty...
Może coś przeinaczyłam, nie wiem, notowałam szybko, żeby nie zapomnieć.
Naprawdę tak nisko upada to pokolenie? Naprawdę ambitniejsze teksty są ponad siły twórców?
To tylko wyrwane kawałki, ale zapewniam, że całość jest tak miałka i jałowa, że aż boli. Nie wymagam rozprawy naukowej i wzniosłych tekstów dwunastozgłoskowcem, ale do cholery jasnej! Jakaś TREŚĆ. PRZEKAZ.
Wczoraj nie wytrzymałam. Leciał od rana Polski Top Wszechczasów na trójce. Słuchałam i cieszyło mnie obcowanie z MUZYKĄ i TEKSTEM. Postanowiłam zabrać ze sobą głośnik do mojego telefonu. Puściłam radio. Tamto pudło wyłączyłam. Błogość nastała.
A najlepsze, że wszyscy nasłuchiwali co leci. Żule skomentowali Republikę i Lombard. A potem już tylko rock do rana. Balsam dla duszy!
Ale nie samą muzyką człowiek żyje.
Kolejny pijak mnie uraczył życiową historią. Płakał chwilami.
Dla mnie nastąpił powrót do przeszłości.
Przypominał mi mojego ojca. Dokładnie tak zachowywał się tata, kiedy pił. I wyglądał podobnie. Oni wszyscy wyglądają podobnie.
To ciężkie wspomnienie. Jeszcze mam ochotę zbawiać świat. Ale wiem, że nie dam rady.