czwartek, 26 grudnia 2019

[421]. Co tu się wyprawia?

Tyle czasu mnie tu nie było! Wstyd!
W takim razie, zapewne, między barszczem a rybą, macie chwilkę na me zwierzenia.
No to tak.
Praca jak praca. Długa przerwa, prawie 3 tygodnie. Ale w międzyczasie poszłam do innej na ten czas. A właściwie na część. Bo na tydzień.
Pakuję zamówienia w telezakupach. Co ciekawe biżuterię. Którą ludzie kupują za grubą kasę czasami. Nadziwić się nie mogę. Chociaż, w Polsce pewnie to samo.
Pakowanie, fajna sprawa. Tu też widzę mnóstwo leserów i udawaczy. Wkurza mnie to, ale cóż poradzić. Ja uchodzę za naiwniaczkę, bo pracuję szybko i bez kombinowania.
Mam też u siebie Młodego. Na razie ciągle tylko w odwiedzinach, ale grzecznie czekam na termin apelacji..Nie wspomnę co mi się ciśnie na usta, kiedy mowa o sądach i sędziach. Tam naprawdę trzeba zmiany. Nie takiej, jaką szykuje władza, ale prawdziwej zmiany funkcjonowania tego systemu. Bo to jest masakra.
Ale najlepsze co chciałam opowiedzieć, to moja wyprawa po Młodego
No to wymyśliłam...
Przelot tam i z powrotem. W jeden dzień. A było to tak...
Wstałam w piątek o 4.45, bo praca.
O 14.00 koniec, do domu. Coś zjadłam, posprzątałam i wyjazd pociągiem do  dużego miasta.
Z tego miasta pociągiem miałam dostać się na Luton. Bilet kupiony wcześniej, ale dopiero dzień przed wyjazdem zerknęłam co jest. A były dwie przesiadki. Myślałam w swej naiwności, że z pociągu na pociąg. Jakże się zdziwiłam.
Wysiadam w Londyn Euston i...
Pierwszy szok. Za chwilę zamykają dworzec. Jest blisko północy, więc trybiki zapieprzają, bo co ja mam zrobić. Szukam tego pociągu, jak opętana, a tu nic. No to pytam.
- Windą na dół, bo po co schodami, a tam metro.
Jakie kurna metro?? Ale jadę. Wysiadam w tunelu, z którego jest mnóstwo przejść. Czytam tablice, ale z lotnisk znalazłam tylko Heathrow, a to nie ten kierunek.
Pytam pań z walizkami. Dowiaduję się, że jeden przystanek, na Pankraca, a potem przesiadka na pociąg.
Dobra, szukam tunelu z opisem, że tam dojadę, ale nie ma.
Znowu obsługa.
- schodami na drugi poziom.
Jadę, nie oglądam się za siebie, bo schody jadą na jakieś drugie piętro, a ja mam lęk wysokości.
Znalazłam tunel, ale najpierw znalazłam myszki. Pewnie się ludzie, wracający z imprez, podchmieleni, na gołe nogi, krótkie rękawy i bez czapek, bardzo zdziwili, jak usłyszeli:
- oooo, a co ty tu robisz?
Do myszy.
Nic to, czas leci, ale do odlotu mam 1/4 doby, więc luzik.
Wysiadam na tym Pankracu. I znów niespodzianka. Zero opisów. Ale brnę. Idę. Znów obsługa. Pokazuję już tylko bilet i idę za machnięciem ręki.
Na końcu dwa terminale. B jest mój.
Odetchnęłam z ulgą. Czekania godzina.
Zimno mi, z niewyspania, chłodu, bo jest tak ze 3 stopnie ogólnie. Boję się, że się rozłożę, ale stwierdziłam, że mogę dopiero po powrocie.
Czytam. Obserwuję ukradkiem kolejne tłumy imprezowiczów. Podziwiam za negliż, bo mi na sam widok zimniej.
W końcu jadę na Luton, przekonana, że wysiądę przy samym lotnisku. O naiwności!
Wysiadam na dworcu Luton Airport, ale do lotniska jeszcze jakaś mila trzydzieści. Niby, z podsłuchanej rozmowy, jeżdżą autobusy, ale nocą rzadziej. Widok zaparkowanych jak w zajezdni nie nastraja mnie optymistycznie i rozważam piechotę. Powstrzymują mnie dwie rzeczy: zimno, bo nie śpię już prawie dobę i te 3,5 godziny do lotu.
Czekam, bijąc się z myślami, bo niepotrzebnie obejrzałam schemat autobusowy i wyszło mi, że tylko jeden z nich jeździ na lotnisko.
Przyjechał jednak. Upewniam się, że nim dojadę. Patrzę za okno jadąc te 5 minut i dziękuję sobie, że jednak nie wybrałam się w podróż na nogach. Na lotnisku śpię i czytam na zmianę, potem lecę i podsypiam ciut.
W Poznaniu niespodzianka. Nie przyjechał autobus. Próbuję złapać taksówkę, a tu się okazało, że nie istnieją już korporacje taksówkowe, których numery mam. Że w tak dużym mieście są może trzy, a reszta zniknęła. Jadę w końcu autobusem. Cały dzień coś robię. Po południu przejmuję Młodego i uberem wracamy na lotnisko i lecimy. W domu jesteśmy po północy.
Nie rozłożyłam się. Byłam nieziemsko zmęczona, ale wszystko się udało.
No i jesteśmy sobie do stycznia razem.


środa, 23 października 2019

[420].Lecz się, a jakże!

Powiem Wam, że te deszcze i wszechobecna wilgoć to jakieś mity są. Nie pada, a jak już, to bardzo rzadko. W domu mam sucho i nie muszę łazić do pralni, żeby w suszarce wysuszyć pranie.
Gdzie ta angielska pogoda??? Ja się pytam!!!
A tak na poważnie, to poważnie deszczu jak na lekarstwo.
A propos lekarstw.
Moja rejestracja w przychodni i tutejszym enefzecie, czyli NHS już prawie na mecie. Mam numery, mam wszystko, ale jeszcze spotkanie z moim GP czyli, jak mniemam, lekarzem pierwszego kontaktu.
Jutro się umówię. I dostanę karteczkę z informacjami kiedy, gdzie, z kim, o której i numerami telefonów, emailami i wszystkim co potrzebne. A potem dostanę takiego samego smsa z przypomnieniem.
No i oczywiście w tak zwanym międzyczasie, w równoległej rzeczywistości, dopadł mnie mój głupi kaszelek. I wysypało mi twarz, jak to się dzieje zwykle co któryś cykl. Norma. Ale pokończyły mi się medykamenty odpowiedzialne za podtrzymywanie w jako takim stanie. Udałam się więc do apteki. Ale, żeby nie ładować się tak jakoś z buta samej, najpierw wysłałam kolegę, który leczy się już miesiąc i wyleczyć nie może. Bo tak naprawdę to się nie leczy, tylko leży w domu w cyklu: tydzień z chorobą w pracy, tydzień w domu, podleczony do pracy, dwa tygodnie i znów chory.
Kazałam mu kupić aspirynę. Bajerancką. 500mg.
Okazało się, że y-y, nie ma 500, bo nie jest taka dawka dopuszczona do sprzedaży w tym pięknym kraju. Jest bajer, ale 100, ale nie mają, więc mają inną, największa dawka 300.
Kolega leży się leczy, ale mnie też była potrzebna, więc poszłam. Dostałam tę 300 (bardziej jak polopiryna c, czyli aspiryna z dodatkami), ale na syfki jakiejś maści cynkowej, czy czegoś, to absolutnie nie. Mam se iść do lekarza on mi zleci. Powiem szczerze, że mnie zatkało, przyzwyczajona jestem, że farmaceuta doradzi, zamieni i że przede wszystkim sprzeda.
A tu taki dziki kraj.
Przygód mych z urzędami dalszy ciąg nastąpi, aczkolwiek na razie się oswajam.

A tu macie wiewióry.





czwartek, 10 października 2019

[419]. Turbo urlop

Mega-hiper-turbo. Tylu kilometrów to ja nie zrobiłam już dawno w trzy dni.
Natt tam i z powrotem.
Zaliczyłam wszystko co chciałam, prawie. Załatwiłam urząd, szkołę, dwa miasta, remonty na torach i korki. Spotkałam się tak szybko, że aż nie wiem, czy naprawdę.
W urzędzie dostałam zaświadczenie, które załatwiłam...online. Czaicie? ON-kurna-LINE.
Z poprawkami w międzyczasie. Byłam w szoku, ale Pani Urzędniczka to kolejna dobra dusza na mojej drodze. Załatwiłam z nią mniej więcej tak:
- bo ja ląduję we wtorek o 16.50, macie do 18 to może zdążę.
- to ja wyślę pani wniosek, pani mi prześle skan, a ja zrobię zaświadczenie, a pani mi oryginał przywiezie.
-wysłałam
-ale wie pani, ta data, to ją przesuńmy o miesiąc, bo będzie dla pani korzystniej.
- to ja poprawię wniosek i wyślę jeszcze raz.
I wszystko układało się najlepiej pod słońcem, chociaż padało.
Samolot przyleciał PÓŁ GODZINY WCZEŚNIEJ.
Pan taksówkarz z lotniska zawiózł mnie w 10 minut do urzędu, a jechał takimi uliczkami, że martwiłam się o rachunek, a tu...20 zł.
Pani do mnie wyszła, więc nie czekałam w kolejce.
Wyszłam szczęśliwa i...
I się popsuło.
Wymyśliłam, mając przed sobą puste ulice, że zdążę w godzinę na dworzec i pojadę dzień wcześniej do dziecka. Ale zapomniałam, że to miasto jest rozkopane do poziomu minus trzy. I tak zakwitłam w korku, zmokłam, zmarzłam i w końcu nie pojechałam.
Ale pojechałam do mojej przyjaciółki, na noc, odebrałam paczkę z portkami z paczkomatu, a w domu czekał na mnie ON:


Ukoiło to ciut moje nerwy i smutek, naładowałam to cudo i zaczęliśmy się przyzwyczajać do siebie.
Na drugi dzień o świcie zrywka i gnanie na pociąg i zaczęły się schody. Bo opóźnienia pociągów, bo jeden tor, bo czekają, a ja z przesiadkami. Ale dałam radę.
W międzyczasie załatwiłam kolejną gównianą sprawę. Bo moja Adwokacina wkurzyła mnie na maksa. Zagotowałam się tydzień temu. Zadzwoniłam sobie do sądu, bo od niej zero informacji. W sądzie mi powiedziano, że mają pół roku na wyznaczenie terminu, ale mam pisać prośbę o przyspieszenie. I tu się zagotowałam po raz pierwszy, bo o takie pismo już prosiłam tę dzidę w lipcu.
Napisałam do niej, bo już nie odbiera ode mnie, że ma to pismo wysłać.
I tu stan wrzenia taki, że ciśnienie mi skoczyło. Potrzebne jest moje pełnomocnictwo!!!
Mimo, że jedno było na prowadzenie sprawy.
Więc poprosiłam w piątek o pismo na maila, bo muszę wydrukować, podpisać i wysłać. I piszę kiedy będę i że potrzebuję. Od piątku do środy prosiłam się o to pismo. W środę napisałam, że to jest niepoważne, bo od trzech miesięcy pytam ciągle o apelację i ani słowa o pełnomocnictwie, a tu nagle strzał, że potrzebne. I że ma mi wysłać. Bo mam godzinę na wydrukowanie i wysłanie. I ciul, że wpadło do spamu, a ja opierdoliłam ją za to, bo mam już dość niekompetencji.
Wydrukowała mi moja przyjaciółka, bo ja stałam w pociągu, czekając na wolny tor. Złota kobieta.
Wysłane. Teraz będę pilnować każdego dnia.
Wyściskałam syna, koty mnie olały, spotkałam się z wychowawczynią i koleżanką ze studiów i pojechałam. A dzisiaj już przyleciałam do domu.
Niestety, ciągle sama.

środa, 2 października 2019

[418]. Niechwała

Co sprawia, że tak strasznie przeklinamy będąc tutaj?
Bo muszę się przyznać do czegoś.
Na początku irytowało mnie, że od razu słyszę gdzie są rodacy. I na przykład takie ewenementy: przyszedł, mówi po angielskiemu co się stało, ale co trzecie słowo kurwa. Na początku myślałam, że się przesłyszałam. Irytowało mnie strasznie, kiedy słyszałam wózkowców, drących się na pół hali, w soczystych słowach.
Aż nastał ten dzień.
Kiedy trafiłam na zmianę, której nie lubię. Ludzi znaczy niektórych nie lubię. Tak się składa, że Pakistańczyków, ale nie przykładam jakby nielubienia do narodowości.
Ludzie ci są leniwi (mowa o trzech jeźdźcach apokalipsy, trzech muszkieterach, albo trzech trąbach jerychońskich, jak to wczoraj wymyśliłyśmy z koleżanką), niesympatyczni, wredni i nie lubię ich za to bardzo. Wcześniej pracowałam na drugiej zmianie i w wolnych chwilach szykowało się rzeczy, które będą potrzebne kolejnej zmianie. Zwyczajnie - masz chwilę - robisz. Kiedy przeszłam na tę, na której jestem, okazało się, że oni nie robią dla drugiej zmiany, bo nie. I faktycznie, kiedy przychodziliśmy, wszystko było puste, nieprzygotowane.
Ale to nie wszystko. Nie masz ani grama pomocy od tych trzech, kiedy robisz w ciągu i nie masz czasu zwyczajnie przygotować czegoś. Moja Sue, albo Linda z daleka śledziły co masz, czego nie i dokładały, przynosiły, pomagały. Oni nie. Ani razu.
I tak zaczęłam przeklinać.
Oni rozumieją podstawowe przekleństwa, więc stosuję bardziej wyrafinowane wiązanki językowe. Oraz miny mówiące nie zbliżaj się, jeśli chcesz pożyć do końca zmiany.
Czemu jeźdźcy apokalipsy i muszkieterowie? Małe kurduple. Niskie dziady, o szczurowatym wyglądzie, mendowate spojrzenia i wredne osoby. Rzadko kogoś oceniam, ale pluję jadem na samą myśl, a już na widok to mam skręt organów wewnętrznych.
I co robię ja? Na złość tym pomiotom przygotowuję w przestojach wszystko, co się przyda drugiej zmianie. Bo liczę na to, że tam wrócę. Bo lubię tamtych ludzi. Bo są sympatyczni, rozmawiają ze mną, przytulają się jak się widzimy i są pomocni. Marzę więc o dniu, kiedy będę z nimi pracować znów.

A z innych wieści to zapisałam się do biblioteki, zapisałam się (prawie) do przychodni - jutro dokończę, bo muszę nasikać i zanieść, ale papiery już wypełniłam.
Oraz kupiłam czytnik, czekam na dostawę, a na razie maltretuję książki na telefonie i jestem zakochana. Dojrzałam do czytnika, w końcu. Dojrzewałam długo, bo lubię papierowe książki. Ale kiedy moja koleżanka, zagorzała książkoholiczka i polonistka, oraz mój kolega, maniakalny mol książkowy pochwalili się czytnikami, stwierdziłam, że to czas. Te pozycje, które uznam za ważne i wartościowe kupię w wersji klasycznej. A tak mogę odsiać to co warte przeczytania tylko raz.
No i za nieograniczony dostęp do książek bez limitu płacę tyle co za 1,5 książki papierowej. I nie muszę czekać, aż mi ją przyślą!
Ha!
Rozpoczęłam też sezon grzewczy, bo okazało się, że kilka razy niepotrzebnie zmarzłam, bo wystarczyło odkręcić jeden zawór w moim centrum składowania, a ciepło popłynie po domu.
No to zostawiam Was tu samych, ja idę poczytać, a potem do pracy.

sobota, 21 września 2019

[417]. Koordynaty

Wracając dzisiaj z pracy zobaczyłam, gdzie jest mój syn. Pod Wielkim Wozem jest. Wspaniałe uczucie wiedzieć gdzie patrzeć. Żeby nie było, Kudłata jest na lewo lewo od Wielkiego, więc mam jakby co punkty orientacyjne. Wielki Wóz wisi nad moim domem rodzinnym.
A ja nie mogę się doczekać.
Nadałam dzisiaj imię bojownikowi. Trup. Tak się od dzisiaj nazywa. Bo wracając wczoraj z pracy myślałam, że zdechł. A on spał. Obudziłam gada, ale co przeżyłam to moje.
No i tęsknię za kotami.
Tak patrząc na to miasto to mam wrażenie, że tu są tylko ulice i drzewa i krzaki.
Taki urok, że domy są oddzielone od dróg gęstwinami. Za to jak się przez te gęstwiny przejdzie to są domy, mnóstwo domów. I mnóstwo zieleni.
I tak chodząc do pracy przez te zielone korytarze doszłam do wniosku, że ludzie to wyłażą z krzaków idąc do pracy i włażą, a czasem wjeżdżają rowerami w krzaki wracając z pracy. Tak to wygląda codziennie.
Ogólnie nuda, praca, praca, praca, dom, dom, dom. Nic się nie dzieje. Ale to w sumie też dobrze.
To ja idę spać.

niedziela, 8 września 2019

[416].Czas leci

To dobrze. I niedobrze jednocześnie.
Dobrze, bo szybciej minie do orzeczenia apelacji.
Źle, bo szybko mija.
Jak tu z tym żyć.
Długo mnie nie było, ale w sumie taki odpoczynek, bo internty mi się skończyły, był bardzo fajny.
Trochę na początku brakowało, bo to jednak kontakt, ale potem się przyzwyczaiłam. A ile książek przeczytałam w tym czasie!
Teraz internet mam.
W końcu dzisiaj posłuchałam sobie mojej ukochanej muzyki. Rychło w czas, bo dopadło mnie coś, co mogło przerodzić się w jakieś płacze i smutki. A tak, muzyka uleczyła moją duszę.
Już jesień. Chłodno. Więcej chmur. Ja się cieszę.
Pracuję.
Mieszkam. Zadomawiam się.
Ubezpieczenie już mam.
Jest dobrze.
No bo jak ma być.
I tak sobie myślę i układam plany na zaś. Wymyślam różne takie, na przykład wycieczki, zwiedzania, szwendania, oglądania i słuchania. Wymyślam też co będę robić i już mnie rączki świerzbią.
W wymyślaniu jestem najlepsza.
Za to nie mam zielonego pojęcia jak ustawić regały i biurko co je sama skręciłam i komody odziedziczone po Kudłatej. Taki ze mnie planer jest.
No i mam, kurde lokatora, co się nie dokłada do czynszu. A nawet dwóch.
Jeden to bojownik, ale nie wiem jakie imię mu nadać. Też odziedziczony. Zupełnie świadomie.
Drugi to takie bydlę, które robi buuuu! jak wchodzę do łazienki. Podglądacz o rozpiętości nóżek ok. 5 cm.Na samą myśl mnie swędzi wszystko i dzisiaj nie idę się myć.


Rozumiecie mnie, prawda?
Poczekam do poniedziałku* i poproszę kolegę o zamordowanie Manfreda.
Tak. On ma imię.
Dlaczego Manfred? Bo Wojciech było za mało wyraziste do wielkości tego potwora.


*umyję się jutro, w świetle dnia. Do pracy pójdę czysta, bez obaw.

środa, 7 sierpnia 2019

[415]. Z ostatniej chwili.

Poza pracą mam już mieszkanie. Tak z 10 minut drogi od pracy. Nie jest docelowe, ale w tym momencie jest idealne.
Mam też konto w banku, które sobie założyłam. Sama. Znaczy z panią Bankierką.
Mam też takie dni, że do przerwy nie rozumiem ni w ząb co do mnie mówią. A po przerwie jest pstryk, coś zaskakuje i przynajmniej wiadomo o co chodzi.
Albo sobie mnie wysyłają w kosmos, a ja stoję w tym kosmosie i czekam, a potem przypominam sobie co mam powiedzieć, i najważniejsze - jak! A na koniec zaś okazuje się, że to była zmyła i troll, do którego miałam zanieść garniec ze złotem stał akurat kilka metrów ode mnie, kiedy mnie wysyłali w misję.. Bo on serio wygląda jak troll. 
Jutro natomiast wybieram się w misję i załatwiam najważniejsze - numer ubezpieczenia.
I na razie to koniec trudnych zadań.
Miałam też przewiane plecy.
Ponieważ to nie jest kraj dla płaskoziemców, mamy tu pod górkę i z górki. A że chodzenie zalicza się do sportu, a ja ciągle chcę schudnąć i nabrać formy, a przynajmniej pozbyć się zadyszki, i do tego nie umiem powoli, to się zgrzałam. W domu zdjęłam plecak i trach. Jak mnie złapało lumbago, jak mnie wygło, to myślałam, że skamienieję w jednej niebolącej pozycji i będę udawać ogrodową rzeźbę.
No to był strzał, z fajerwerkami. Ratując się tabletkami i rozgrzewaniem, jakoś dotrwałam do poniedziałku, a tu w poniedziałek do pracy. 
Przeżyłam. Jeszcze czuję czasem jak mnie rwie, ale teraz to już pikuś. Muszę tylko uzupełnić zapas tabsów. Na wszelki.

środa, 31 lipca 2019

[414]. Koniec wakacji.

Mogę już napisać: mam pracę!
Wydeptywanie ścieżek, łażenie, gadanie łamaną angielszczyzną i codzienne wizyty wszędzie przyniosły oczekiwany efekt.
Ale nie było tak łatwo.
Otóż.
Powiem Wam dlaczego nie lubię grać w tysiąca.
Kiedy zbierasz meldunek, to musisz przewidzieć, którą kartę wywalić, a na co czekasz. Tak samo w remiku (w którego zagrywam się z Młodym i, niestety, on mnie ogrywa).
Często ten wybór jest nietrafiony.
Miałam takiego tysiąca i remika.
Jednego dnia dostałam trzy propozycje pracy. Jedną, na którą polowałam i dwie słabe, ale miałabym pracę od tego poniedziałku.
Oczywiście, jak to w tysiącu, wywaliłam blotki, czyli te słabe dwie. Tylko że "as" w rękawie przeciwnika miał napisane: dwa tygodnie przerwy. Ale skąd mogłam wiedzieć? Nikt mi nie powiedział. Więc testy zdałam, wzięto moje wymiary na służbowe ciuchy i...
I tyle. Czekałam na telefon. A tu dupa. W końcu poszłam w poniedziałek i prawie się rozryczałam.
Żeby było śmieszniej to nie jedyny mój problem obecnie, a jak jest kumulacja to wiecie.
Wczoraj udało mi się załatwić jeden z nich, ale załamałam się totalnie. Udało się ogarnąć moje koty, jutro wędrują do mojej mamy i kamień spadł mi z serca. Ale brakowało jeszcze pracy.
Tak myślę, że dzisiaj wylazło dla mnie słoneczko.
Teraz już będzie tylko lepiej.

środa, 24 lipca 2019

[413]. W toku

Powinnam już napisać, że mam pracę, i w ogóle. No to jeszcze nie mam. Ale już blisko, tak myślę.
Łażę codziennie po agencjach, znam już wszystkie rodaczki tam pracujące. Chodzę codziennie, bo trzeba wydeptać ścieżki, pokazać się i przypomnieć, że ja to ja i że czekam w blokach startowych.
Wydawałoby się, że z dnia na dzień będę więcej rozumiała tych okrągłych wyrazów i posiekanym akcentem, ale chyba jest zupełnie odwrotnie. Rozumiem coraz mniej. Chociaż to też nie tak. Zauważyłam, że skupiam wszystkie zmysły na osobie, która do mnie mówi i jest ok. Ale nauczyłam się prosić o powtórzenie i mówienie wolno. Za to ja, jak się nie zatnę, to mówię ładnie (w moim mniemaniu oczywiście) i zrozumiale. Czasem rozmowa wygląda tak, jak przez internet przy kiepskim połączeniu: ktoś mówi, leeeeeeci to do mnie światłowooooodemmmmmm, odbieram, przetrawiam i odpowiadam. Trwa to o dwie sekundy za długo, ale działa.
Gorzej, jeśli to są staruszki na przystanku.
Jedna opowiedziała mi pół swojego życia w 10 minut, druga najpierw wyhaczyła mnie w drodze na przystanek prosząc o sprawdzenie czy zamknęła drzwi. No ja mam na czole coś pewnie takiego, że wszyscy mnie zagadują na przystankach. Albo wyglądam jak autochton, bo w Birmingham kobieta pytała mnie o drogę.
Także robię furorę.
No ale cóż. Chciałam, to mam.
Przychodzą jednak chwile zwątpienia.


niedziela, 14 lipca 2019

[412]. Nie dzieje się nic.

Dni mijają. Jest tak, jak lubię. Nie za ciepło, więcej chłodu.
Na przykład teraz się opatulam kocykiem i jest super.
Pogoda jak pogoda, chmury, szaro, a potem słoneczko. Trochę powieje. Trochę pomżawkuje. Jest fajnie.
To był tydzień aklimatyzacji. Pozwiedzaliśmy miasto pieszo i autobusami.
W piątek poszłam do agencji, bo już dość nicnierobienia.
Pogadałam z panią, powiedziałam czego chcę, popytała o mnie, pracę, co robiłam, gdzie uczyłam się angielskiego. I o ile pani z grzeczności wszystkim nie mówi, że english good, to pochwaliła mnie kiedy powiedziałam, że uczyłam się sama.
Na koniec powiedziała całkiem po polsku: w takim razie do zobaczenia w poniedziałek na rozmowie.
Zonk :)
Tak, to była Polka.

piątek, 12 lipca 2019

[411]. Krótka opowieść o tym co się działo.

Pakowanie i żegnanie się z niektórymi rzeczami to koszmar.
Ale jak mus to mus. I tak wysłałam mnóstwo rzeczy, a drugie mnóstwo czeka na potem.
Niektóre paczki przeszły potrójną selekcję, czyli zapakowałam, odczekałam trochę chodząc obok, po czym stwierdzałam, że nie, za dużo i robiłam ponowne pakowanie. I tak z pięciu kartonów robiły się trzy.
Dałam radę. Jakoś.
Potem był dzień wylotu.
To był jeszcze dzień ostatecznego przeglądu i pakowania. Na ostatnią chwilę, bo przecież to ja.
Dziwne było pożegnanie przy furtce, gdzie u nas zmieniło się na u was. Jeszcze mówię czasem, porównując coś, że u nas to tak i tak, a potem poprawiam się, że w Polsce. Bo to już nie u mnie.
A potem wędrówka przez miasto z bagażami, spotykanie znajomych ze szkoły, pożegnania i w końcu lot.
Pierwszy lot młodego, zachwycony był widokami.
Powiedział mi, że sam wyjazd nie robi na nim wrażenia, nie przejmuje się tym, że to inny kraj. Podoba mu się tutaj.
A teraz lecę do agencji. Trzymać kciuki!

poniedziałek, 1 lipca 2019

[410]. Nie wytrzymam

Przychodzę do Was, bo mam dużo roboty.
To nie takie hop-siup jakby się wydawało. Mnożę ilość worków do wywalenia, wydałam spory bagażnik gratów i ciągle mam wrażenie, że jestem w punkcie wyjścia. Nie wspomnę o pięciu worach papier-metal-plastik, które przed chwilą wywieźli.
No masakracja jakaś.
Godzina zero zbliża się wielkimi krokami.
Czuję już oddech przewoźnika na plecach.
Ale ja mam przecież czas!
No i musiałam zadzwonić do sądu, zapytać i spier*olić sobie humor.
Okazuje się, że żadne tam 3 tygodnie na uprawomocnienie. Teraz wychodzi że dostali aż 6 na odwołanie. Bo przecież sąd ma luz i uzasadnienie wyroku wysyła po 3 tygodniach. I idzie sobie ono tydzień. A od odbioru z poczty są jeszcze dwa tygodnie na odwołanie.
Wiecie co, ja się zagotowałam.
Mimo, że dzisiaj miły chłodek, chmury i trochę deszczu.
Zagotowałam się tak, że białko mi się ścina, para idzie uszami i mam już serdecznie dość.
Tu nic nie może być normalne.
Dlaczego nie ma obligatoryjnego obowiązku uczestniczenia w publikacji wyroku?
Szlag mnie zaraz trafi.
Już teraz rozumiem termin wolne sądy.
krówa mać.

piątek, 28 czerwca 2019

[409]. Dziwny dzień

Ostatni dzień w pracy był bardzo dziwny.
Mało się działo, trochę się nudziłam.
Dostałam bukiet róż, butelkę wina, zostałam wyściskana przez wszystkich, wycałowana i autentycznie było im smutno, że już z nimi nie będę pracować.
Mi też było smutno. A raczej tak dziwnie. bo to taki moment, w którym już wdrożyłam się mocno, nauczyłam wielu rzeczy i ...koniec.
Szefowie do ostatniej chwili zwracali się do mnie tak, jakbym miała pracować dalej. Zresztą usłyszałam tyle rzeczy od nich, że w innej sytuacji rozważyłabym pozostanie w firmie.
Na przykład to, że bardzo się cieszą, że mogli ze mną pracować, bo wniosłam tam wiele dobrego. Albo to, że zżyli się ze mną tak bardzo, że czują jakbym pracowała z nimi od samego początku.
Od koleżanek usłyszałam, że dobrze, że byłam, że będą tęsknić i że im smutno, więc we wtorek idziemy w miasto, żeby sobie pogadać.
No i mam ich odwiedzać, a jakby co, mam wracać do nich.
Kocham ich wszystkich.

czwartek, 27 czerwca 2019

[408]. Trudność

Cała trudność polega na tym, że trzeba każdą rzecz wziąć do ręki i powiedzieć: mam cię w nosie. Wtedy rzecz strzeli focha, a mi nie będzie żal rozstać się z nią tu i teraz.
I tak robię.
Cierpię.
Bo dopiero teraz widzę jak dużo rzeczy gromadzi się zupełnie bez sensu. Upycha się po kątach, gdzie nic nie widać i udaje, że tam nic nie ma. Jestem straszną zbieraczką.
Bo muszę zostawić kawał mojego zbieractwa.
Bo zostawiam także ludzi, którym wiele zawdzięczam i którzy są po mojej stronie.
Bo najchętniej to spakowałabym podręczną walizkę i wyjechała tak jak stoję.
Ale wiem, że lot trwa dwie godziny.
Że są komunikatory różnej maści.
Że nowe przede mną i mogę zacząć od nowa.
Tym się pocieszam.
I wywalam, wywalam, wywalam...


poniedziałek, 24 czerwca 2019

[407]. Gwoli wyjaśnienia

Tak mnie natchło było, że właściwie, to należą się jakieś wyjaśnienia, chociaż wszystko powiedziane zostało.
Tak, poszłam na żywioł. Kupiłam bilety w przypływie impulsu. Oczywiście co zrobiła Natt? Tak jest! Nie-do-czy-tała. I kupiła bilety na milion bagaży.Będzie więc urywać ręce sobie i dzieciakowi, bo jakoś to trzeba będzie dowieźć. Do autobusu, z autobusu na autobus, potem na jeszcze jeden autobus i na lotnisko. Potem..
Potem to będzie trzeba te bagaże upchnąć w czerwonej dryndzie. Która bagażnik (eufemizm) ma wielkości kosmetyczki.
Ale kto jak nie ja!
Zaczęłam przygotowania.
Sprzedałam dwie szafy i komodę.
Jutro reszta, a ja już mam dość. Bo muszę pożegnać się z wieloma rzeczami.

czwartek, 20 czerwca 2019

[406]. Będzie gorzej

Niż było. Znaczy się będzie goręcej, piekielniej, nie do życia.
I ja Was serio rozumiem, że lubicie takie piekło. Ale ja nie lubię. nie funkcjonuję w takich warunkach. A sytuacja, kiedy siedzę bez ruchu i leje się ze mnie, jakbym siedziała przy otwartych drzwiach pieca matenowskiego, albo, inny przykład, wycieram się po chłodzącej (sic!) kąpieli i w momencie ukończenia wycierania nóg (na końcu) już jestem spocona u góry, nie jest normalna. Dojście po tym wszystkim do miejsca spoczynku wygląda tak, że marzę o kolejnym prysznicu.
A ma być gorzej...
Trudno, jakoś to zniosę.
Przed chwilą popadało, całe 5 minut. Miałam głupią nadzieję, że popada solidnie, że będzie czym oddychać, że odżyję.
Ale nie.
Siedzę w lekkich ciuchach, po kąpieli, nogi mnie bolą jak po.ebane, sączę sobie whisky z pepsi i tak sobie rozmyślam, oglądając jednocześnie serial.
Zdam więc małą relację z mojego stanu ducha.
Otóż.
Kończy mi się umowa.
Kupiłam bilety i lecę już niedługo.
Czekam na uprawomocnienie wyroku, albo potwierdzenie, że kiedyś tam wyszłam za bezmózgą amebę.Skłaniam się do tego drugiego. Dobrze, że już wróciłam.
W każdym razie rozpoczynam swoją przygodę.
Teraz tylko logistyka, pakowanie i priorytety.
Wszelkie problemy będę rozwiązywać na bieżąco.
Bo czemu nie?
A czemu bolą mnie nogi?
Bo dałam się namówić na jedne dzień w monopolu. Kierowniczka się pochorowała. Błagała o pomoc, a że jutro wolne to się zgodziłam. Dzięki temu spotkałam starych znajomych i adoratorów.
Już wtorkowy rekonesans pokazał mi, jak wielki popełniłam błąd. Tam był syf, który próbowałam trzymać w ryzach.
Teraz jest jeszcze większy syf. Syfisko. Straszne. Bałagan, bezład i bezskład.
Nie próbowałam sprzątać. Nie ze mną te numery.
Odpękałam swoje 12 godzin i zgarnęłam za to kasę.
Nigdy więcej.

wtorek, 11 czerwca 2019

[405]. Stopni. Celcjusza.

Rozpływam się.
A raczej puchnę.
Sama już nie wiem.
Od soboty zaczęło się czekanie na deszcz.
I na czekaniu się zakończyło.
Wczoraj rano otworzyłam oczy - szaro, zachmurzone, więc z nadzieją dopadłam prognozy. Tej jedynej, psia mać!, której wierzę.
Zobaczyłam jakieś 3 cm deszczu, ulewy itd.
Z radością wbiłam się w dżinsy, zabrałam kurtkę i poszłam. Już kilka kroków za furtką stwierdziłam, że coś się komuś poj...myliło.
Dzisiaj już nie dałam się nabrać.
Jutro też się nie dam.
I proszę mi nie mówić, że 38 w cieniu (gdzie zakres mojej tolerancji to 18, ostatecznie 20) jest ok.
Nikt mnie nie przekona|!
Tak naprawdę to ja od maja do końca września powinnam wpadać w stan hibernacji i przeczekiwać gdzieś, w jakiejś gawrze, ten głupi okres zwany upalnym latem.
Idę spróbować zasnąć.

sobota, 1 czerwca 2019

[404]. Error

Tak sobie pomyślałam, że się odezwę. Ostatnie dni i tygodnie stanowiły jeden wielki zamęt i musiałam to przetrzymać jakoś.
Wieści z mego życia przekazuję:
1. wygrałam sprawę. Mogę jechać, ale jeszcze pewnie będzie odwołanie, więc stracę czas. Ale już bliżej niż dalej.
2. Czytajcie regulaminy. Bo się wkopiecie jak ja. Ale że z niejednego chleba jadłam piec (czy jakoś tak), zahaczyłam o UOKIK i sprawa w toku. Może się uda odkręcić, co zamieszane.
3. Jestem rozwalona wyborami. Wyborami tak dużej ilości ludzi. Jestem Zażenowana reprezentantami w PE. Ale jak to mówią - piniondz nie śmierdzi. Aż żałuję, że nie zapisałam się do partii*.
4. Jestem zażenowana swoim osobistym wyborem te 29 lat temu. Co prawda kto się spodziewał. I w sumie nie żałuję, bo mam fajne, wkurzające dzieciaki. W każdym razie mój wybór to była totalna porażka. I mam dowody na to, że inteligencja i mądrość nijak się ma do wykształcenia musiałabym wtajemniczyć Was w niektóre sprawy, przytoczyć cytaty, pokazać zdjęcia, czego nie zrobię, bo szkoda mi czasu, energii, nerwów na grzebanie w tym, co zostawiłam daleko za sobą. Oszczędzę Was, ale wierzcie mi na słowo.
5. Wszystko płynie! Wszystko się zmienia!
I ja też. Od kilku miesięcy mam paznokcie. Skusiłam się będąc u Kudłatej na lekkie podrasowanie i...tak już zostało. Ale na więcej bym nie liczyła. To i tak dużo.



  A na koniec idę do kina, zachwycę się morderczym Keanu i wieczorem się upiję.

* mam nadzieję, że czujecie ten ociekający sarkazm.

wtorek, 14 maja 2019

[403]. Zmiana tematu

Mieliście kiedyś swój własny dzień świra?
Taki, że nie panujecie nad tym co mówicie, piszecie, nad swoim organizmem, że wszystko żyje własnym życiem.
Tylko nie wy.
Ja miałam dzisiaj. Miewam co jakiś czas, ale dzisiaj to już przeszłam samą siebie.
Zamiast Dzień dobry na początku maila napisałam Dziękuję.
Zamiast powiedzieć uszczelka powiedziałam wkrętak. Zamiast...już nawet nie pamiętam.
Zamiast śniadania najadłam się orzechów i było mi niedobrze.
Zamiast powagi, miałam głupawkę.
I gadałam do siebie. Koledze zaś powiedziałam, kiedy zapytał dlaczego mruczę pod nosem, że lubię czasem pogadać z kimś inteligentnym. W ogóle to z nim się ciągle naparzamy słownie. Niektórzy twierdzą, że się nie lubimy, a jest wręcz przeciwnie i vice versa. O, głupawka ma swój comeback.
Teraz siedzę w domu, staram się nie zwariować.
Wczoraj za to wzbudzałam sensację w komunikacji miejskiej i okolicach, bo wiozłam z pracy kontenerek do przewożenia zwierząt. Wypełniony rzeczami innymi niż kot i z widoczną folią bąbelkową, żeby się nie ruszało.
Ciekawość ludzka i wymyślanie jest inspirująca. Opcje były takie (zasłyszane):
- tam jest królik
- jest zimno to dlatego kot jest zakryty folią
- biedactwo
Osobiście chciałam powiedzieć, że nie, bo właściwie są tam zwłoki zwierza, padł z nudów, ale nawet ja nie byłam gotowa na taki czarny humor.
A, i jeszcze odebrałam dzisiaj paczkę. Załamałam się. Napisałam skargę paszkwila do dostawcy. Bo każda puszka wyglądała mniej więcej tak:


No szlag mnie jaśnisty trafił prawie. Zero zabezpieczenia w środku.
I tym jedzeniowym akcentem kończę na dzisiaj, bo czekają Wikingowie i moje sierściuchy domagają się organoleptycznego sprawdzenia zawartości paczki.

poniedziałek, 13 maja 2019

[402]. No mercy

Nie jestem miła. Ani sympatyczna. Nie jestem w stanie.
Nie mieszam też wiary z instytucją. Dla jasności. Bo to, co się dzieje w KK, to z wiarą nie ma nic wspólnego.
Oburzy się ktoś zaraz, że przecież to tylko ułamek, że każdy zna księdza, co to biedny i dobry.
W dupie to mam.
Powiecie, że nie można wszystkich do jednego wora.
Otóż można. A nawet trzeba. Do wora sprawiedliwości.
Czy kiedy widzisz, że kradną i możesz coś z tym zrobić, albo biją kogoś, a masz dużo siły, żeby pomóc, albo wiesz, kto zrobił coś złego i milczysz, to czyż nie jesteś współwinny?
Dlatego będę twierdzić, że KK jest winny. Wszyscy, którzy wiedzieli. Tuszowali. Przenosili. Zamykali usta innym. Czym? Nie wiem. Sądem bożym? Rozgrzeszeniem? Kasą? Udziałem w procederze?
Nie mam litości.
Nie umiem w sobie jej znaleźć.
Nie potrafię i nie chcę przebaczyć.
W dupie to mam.
Podniosły się głosy, że inne grupy zawodowe. Tak. Ale tamci pojedynczy ludzie (w sensie, że nie stoi za nimi mafijna korporacja), o ile udowodni im się winę, postawi w stan oskarżenia, bo ktoś zgłosi co robią - są sądzeni. Siedzą. Kiblują. Otrzymują karę. czy adekwatną - nie wiem. Ale są napiętnowani i odsunięci na margines. Najczęściej.
Nikt ich nie głaszcze, nie ukrywa, nie przenosi.
Ten film, o którym wszyscy wiemy, pokazuje nie tylko cierpienie ofiar. To jest uderzające i nie uspokaja. Bo nie ma tego robić.
Pokazuje mechanizm zrzucania winy na ofiary. Umniejszanie ich odczuć i cierpienia. I to jest bardzo złe.
Ale najgorsze jest to, że z minuty na minutę wyrasta monstrum, które rośnie i pożera wszystko, w co wierzysz. Pokazuje, że nie masz szans. Zostajesz sam. Cokolwiek powiesz, zrobisz, wykrzyczysz, nikt w to nie uwierzy.
Podpalają stos na którym siedzisz ze zdziwieniem, bo przecież to dobry człowiek był, bo przecież ksiądz. a ten stos podpala matka, ojciec, babka, społeczeństwo, które nie wierzy. Nie wierzy tobie. Wierzy natomiast, że ksiądz to bóg.
I ta pieprzona mafia wykorzystuje ludzi fizycznie, psychicznie seksualnie i finansowo.
I dopóki kościół będzie powiązany z państwem, nic się nie zmieni. Żaden Sekielski, Żaden Smarzowski, nikt nic nie zrobi nie zdziała.
Ludzie, obudźcie się. Nim będzie za późno.



środa, 1 maja 2019

[401]. Jak to szło?

Coś tam o chowaniu.
i Rzeczachpospolitych.
Życie pochłania mnie w całości. Próbuję zakląć rzeczywistość, żeby było jako-tako, ale są momenty, że ręce opadają.
Na przykład, kiedy nauczyciele strajkują.
Nie będę pisać o tym, co wiedzą wszyscy, że trzeba, że ważne, że wspieram.
Za to na język cisną mi się słowa, których dama używa tylko w ekstremalnych wypadkach.
Na przykład, kiedy rodzice pieprzą trzy po trzy o opiece nad dziećmi, bo strajk.
A co zrobili z nami rodzice, kiedy ogłoszono stan wojenny? Przecież przez kilka miesięcy nie chodziliśmy do szkoły.
Matury? W 1993 były przesunięte i jakoś nie stała się nikomu krzywda.
Jak słyszę głosy, że nauczyciele to darmozjady, to mi się coś robi takiego w środku, że nie chcecie, żeby to wyszło na wierzch. Sama też nie chcę.
Owszem, jest sporo nauczycieli z przypadku. Owszem, niektórzy się nie starają. Tak, niektórych osobiście wywiozłabym na taczkach. A niektórych publicznie nazwała po imieniu. Ale jest sporo takich, którzy robią co mogą, żeby nasze dzieciaki COŚ sobą reprezentowały, umiały, wiedziały i wyszły na ludzi.
Obserwuję ukradkiem, bo ze względu na swoje zdrowie psychiczne wolę nie, tę cholerną sytuację w naszym kraju i dochodzę do wniosku, że spełnia się najgorszy sen, jakiego nie śnił już nikt po 89 roku. Taki, który mrozi krew w żyłach. Taki, który powoduje, że budzisz się z krzykiem. Ale, niestety, nie budzisz się. Tkwisz w tym po czubek nosa.
Patrząc na to wszystko z przerażeniem, widzę, jak szybko cofa się zegar historii. Jak wraca to, z czego uciekaliśmy. Jak lekką ręką oddajemy wolność, którą tak ciężko odzyskaliśmy.
Mam wrażenie, że ktoś zrobił pstryk! i wyłączył ludziom funkcję w mózgach, odpowiedzialną za myślenie, logikę, kojarzenie faktów, pamięć o tym co było.
I jak widzę nagranie z tramwaju, kiedy tłusta świnia leje po twarzy staruszka, bo ten powiedział mu coś, czego nikt nie słyszał i ŻADEN pasażer nie wstanie i nie zmierzy się z chamem, to przewraca mi się wszystko w środku, mam ochotę wyjść z siebie, dorwać gnoja i w imię kodeksu Hammurabiego natrzaskać po tym napuchniętym zawiszowskim ryju. Tak, wiem, że przemoc rodzi przemoc i nic to nie da. Ale gdzie są LUDZIE?? Gdzie ktoś, oprócz pani, która coś tam powiedziała, kto stanie w obronie, da odpór, zatrzyma? I niech mi ktoś powie, że edukacja jest niepotrzebna. Jeśli boimy się reagować, to jutro przyjdą po nas.
Już nas częściowo pożarli. Pozwalają na takie coś. Na faszystów, oenery, międlary, race w Częstochowie. Im więcej nienawiści i głupoty, tym lepiej. Łatwosterowalne stado baranów pójdzie tam, gdzie chce ten, który trzyma wszystkie sznurki.
Nie unoś się Nat, nie unoś, bo to źle robi na wszystko....




niedziela, 7 kwietnia 2019

[400]. Żałuję

Że wróciłam.
Serio.
Dwa tygodnie w innym świecie.
Co prawda z niemałą dawką nerwów. Za to z nadzieją, że to już niedługo.

Te cztery linijki napisałam już jakiś czas temu. Nie miałam jednak pomysłu jak opisać całą resztę.
A do całej reszty dopisywały się kolejne sprawy i rzeczy. I zbierało się emocji i nerwów, stresów i nadziei.
Aż w końcu postanowiłam: napiszę.
Ładne miasteczko. Lubię angielską zabudowę. Podziwiam ruch lewostronny, nie wiem czy odważę się kiedyś siąść za kierownicą. Lubię tamtejszą zmienną pogodę. Codziennie miałam wiatr i deszcz (szczególnie jak pomyślałam, patrząc przez okno na słoneczną pogodę, że idę na spacer), a zdarzył się też grad i śnieg.
Jednak najciekawsze spotkało mnie któregoś dnia, kiedy zwiedzałam miasto jedną z linii autobusowych (już mnie kojarzyli niektórzy kierowcy :)), kiedy pojechałam do jednej z dzielnic. Odwróciłam w pewnym momencie głowę i ujrzałam skrzyżowanie i domy z mojego snu sprzed wielu lat, mniej więcej 18. Dokładnie tak wyglądało to w moim śnie, jak widok zza okna. Nie mogłam dojść do siebie przez dobrych kilkanaście minut.
Gdyby ktoś pytał, wiem już co zażyć na rozstrój jelit. Gdzie kupię moje ulubione czekoladki orange, a także polskie dżemy, mąkę i bułkę tartą. 
I chciałabym napisać o pełnym sukcesie, że już się pakuję, że załatwiam i wyjeżdżam, ale nie mogę.
Bo kolejny raz potwierdziło się moje przeczucie i prawie stuprocentowa pewność, że mam do czynienia z totalnym, mściwym, złym, pustym zerem, zwanym kiedyś moim mężem i ojcem moich dzieci. Ale wierzę, że karma wraca. Wiem, że wraca. I wróci.
Dlatego też odwleka się mój wyjazd. Niestety.
I tu kończy się mój pomysł na to co dalej napisać.
Muszę jeszcze jednak ochłonąć.


środa, 27 lutego 2019

[399]. W pracy na imieninach.

Dwa dni w domu, bynajmniej nie przeleżane brzuchem do góry. Między aspiryną, a piekarnikiem, między sufitem a termometrem.
Wróciłam do pracy.
Wszyscy pytali jak Młody, czy wszystko ok, bo może jeszcze nie powinnam wracać.
W pewnym momencie zamieszanie się zrobiło, ja z głową w papierach, a tu podchodzi Szef i mówi:
- Ty sobie nie myśl, że się jakimiś chorymi dziećmi będziesz zasłaniać, my nie odpuścimy.
.
.
.
I wszyscy, łącznie z drugim szefem w słuchawce odśpiewali mi gromkie sto lat, wręczyli bukiet tulipanów i butelkę wina, wyściskali i życzyli tyle fajności, że musi się udać. Każdy też dostał od Szefów po pysznej babeczce.
Chciałabym zobaczyć swoją minę, kiedy to się zaczęło, bo oni się śmiali ze mnie i sami byli zaskoczeni, że dałam się tak zaskoczyć.
Powiem Wam, że mam skarb.
Późniejsza rozmowa z szefem to wisienka na torcie, ale to już moja tajemnica.
W każdym razie wątkiem przewodnim jest:
- nie zostawiaj nas
- nie chcemy, żebyś odchodziła
Ale dzisiaj doszło do tego:
- jeśli coś pójdzie nie tak i wrócisz, to pamiętaj, że tu masz swoje miejsce zawsze i my cię chcemy jakby co.

Nie wierzę w to wszystko, a to się dzieje.

wtorek, 26 lutego 2019

[398]. Wieści z pola boju

Katastrofa.
Takie piękne słowo.
W sumie, po kilku dniach nerwów, domysłów, pomysłów, wycen, prucia sufitu, kąpieli u sąsiadki, prawie nastał pokój. Spokój. Ład i porządek.
Prawie.
Piekarnik, wyczyszczony przeze mnie na glanc, dostał nowe serce. Grzeje jak marzenie. Jutro zapiekanka.
Piec od wody jutro dostanie swój przeszczep. Mam nadzieję na długa gorącą kąpiel przy świecach z pianą i szampanem.
Żartowałam.
Wystarczy mi ciepły prysznic.
A kaloryfery, cóż. Też za kilka dni przestaną zalewać sąsiadkę.
Najlepsze jest to, że padły zawory. Bo w sumie nie powinnam zakręcać i odkręcać grzania.
Bo takie dziadostwo było, że w końcu padło.
Nie powiem Wam słowa o jakości remontów wykonywanych kuzynem, wujkiem, mężem kuzynki siostry wujka Zdzicha. O tym, że pic na wodę fotomontaż. O tym, że każdy może być budowlańcem.
Na ten przykład pan z ogłoszenia, który wyznał, że takie tam remonciki to jego artystyczne hobby.
Albo o tych, co kładli sufit. Że zapomnieli o porządnym wypełnieniu watą, a tam gdzie było za cienko poupychali kawałki styropianu, albo nie położyli folii izolacyjnej. Takie tam szczegóły.
Teraz, po tych kilku latach wychodzi wszystko, jak trup z ziemi. strach dotknąć się czegokolwiek.
No ale najlepsze jest to, że padł mi Młody.
Tak padł, że dwa dni spędziłam z nim w domu, praktycznie przy nim siedząc i sprawdzając czy oddycha i jaką ma gorączkę. Pierwszy raz był w takim stanie.
Ale już zaczyna kozaczyć, więc jutro wracam do pracy.
Znaczy: wszystko przemija. Katastrofy z wielkich stają się malutkie. Mega problemy robią się tycie.
A cała reszta jakoś daje radę.
I najlepsze w tym wszystkim jest to, że masz gdzieś obok świetnych ludzi. Sąsiadkę, która udostępni swoją łazienkę.
I szefa, który wiezie Cię przez miasto do domu, bo uważa, że nie możesz czekać na autobus, bo on stwierdził, że to za długo 20 minut. I pyta czy masz na taksówkę, którą jedziesz potem do lekarza.
Chyba nie jestem aż tak złym człowiekiem, skoro świat się do mnie tak uśmiecha.


czwartek, 21 lutego 2019

[397]. Seria niefortunna.

Od samego rana się zaczęło.
A właściwie nawet nie. To już kilka dni temu.
Przestał grzać bojler. Ten, przez który czułam się jak Koncertowa Idiotka. Tak tak. Ten sam, dziad jeden.
Odmówił grzania wody. Koniec. Szlus. Zimny wychów. Studnia. I takie tam.
Moje podejrzenia padły na: a) zakamieniałe rurki (wymienniki ciepła), b) zapchane dysze, c) spitolony czujnik. A może wszystko na raz. Okaże się to jednak dopiero w sobotę, bo fachowiec przyjedzie.
Ale to jeszcze nic.
Młody mi się rozleniwił. Bo szczepienia, bo katar, bo kontrola u chirurga. I tak raz w szkole był, raz nie. I dzisiaj nagle mi pisze: zaczytałem się i nie poszedłem. Ożesz ty dziadu jeden, furia we mnie wstąpiła. Nie mogłam się drzeć do słuchawki w pracy, więc pisałam soczyście, ale ostrzegłam koleżanki, że jak będą wiadomości z ostatniej chwili, to będę ja i mogę nie przyjść jutro do roboty.
Poszedł do szkoły.
Ale to jeszcze nic.
Chwilę później dostaję smsa: czy u Ciebie coś się rozlało w salonie? Mam mokry sufit.
No jasna cholera!
Widzę oczami wewnętrznymi zalaną łazienkę, kuchnię, bo tam mi się zapycha i może coś lecieć, Młody nie zakręcił, zepsuł. Ale w salonie??
Sprawdzone. U mnie sucho.
Ale przypomniało mi się, że rury od kaloryferów idą pod panelami. Znaczy tak mi się wydawało.
Wizja wynoszonych gratów z pokoju, rozbieranej podłogi i wymiana rur, bądź ich uszczelnianie przyprawiła mnie o ból wszystkiego.
Jechałam do domu zrezygnowana, bo wszystko zrobiło konkursowe jeb w jednym momencie prawie.
Ale okazało się, że moje rury od moich kalafiorów idą pod sufitem sąsiadów. Czyli pod regipsem i uszczelnieniem i wygłuszeniem.
Wiecie co?
Ja chcę stąd uciec. Już dość. Już nie chcę.
Boję się.
A o piekarniku wspominałam? Że przypala papier do pieczenia po 10 minutach? Nie? to pewnie przez moją sklerozę.
A o sterowniku do pieca? Że pewnej pięknej niedzieli odmówił współpracy z całym światem i strzelił focha na czarno? Dobrze, że w zanadrzu był stary, świrnięty, ale działający. Bo byśmy pomarzli. Mielibyśmy takie kilka dni z życia jaskiniowców. Można by było porzucać w dinozaury. Ekogroszkiem.
Tak więc nie zadaję odwiecznego pytania, które następuje w nagromadzeniu takich niefortunnych przeciwności.
Bo wiem, że świat odpowie:
A masz!

wtorek, 19 lutego 2019

[396]. O matko! Jak ten czas leci!

Dopiero co był styczeń.
Już połowa lutego. Bliżej niż dalej. Bardzo bliżej nawet.
Niedługo sprawa. Niedługo podróże, małe i duże.
Niedługo.
Na razie skończyły się moje trwające dwa miesiące ferie. Przechorowałam jeden weekend i kilka dni tygodnia.
Ciągle nie mogę wyjść z podziwu, że istnieją tacy ludzie jak moi szefowie. Jak moi Szefowie.
Dlatego postanowiłam, że rozstanie będzie zapamiętane.
Co prawda ciągle namawiają mnie na pozostanie i że bardzo by chcieli, żebym została, ale życzą mi powodzenia i spełnienia marzeń. Naprawdę.
A ja..
Walczę z tarczycą, lenistwem, wagą, samopoczuciem, nerwami.
Układam sobie powoli plany, robię porządki i cierpliwie czekam.


środa, 16 stycznia 2019

[395]. To już

Mało co wyprowadza mnie z równowagi.
Czasem jakiś drobiazg, czasem coś większego, ale pokotłuje się i znika.
Czasem mam focha przez kilka dni i ledwo ze sobą wytrzymuję.
Ale od niedzieli coś się zmieniło.
Nie poznaję siebie.
Jestem tak bardzo wkurwiona, że przechodzi to ludzkie pojęcie.
Sama jestem tym zdziwiona.
Czepiam się ludzi, drobiazgów, zajebanych przez sąsiadów worków na segregowane śmieci. Wkurwia mnie wspomnienie jebanych hukowych petard z sylwestra, które ten jebany sąsiad od zajebanych worków rozpierdalał pod moim oknem, a moje dwa koty z trzech nie wiedziały gdzie uciekać. Trzeci miał wyjebane.
Wkurwia mnie to co czytam.
Wkurwiają mnie moje przypuszczenia.
Wkurwia mnie niemoc i moc.
Wkurwia mnie wszystko co się wylewa zewsząd. Z wiadomości, mediów, ludzkich głów i spod mojej wanny.
Wkurwia mnie to, że nie liczy się nic, co dobre.
Jestem zła do szpiku kości na to wszystko.
Ryczałam.
Ze strachu, niemocy, bólu.
Od kilku dni klnę jak szewc. Nawet w snach.
Nie mogę pojąć.
Nie obejmuję rozumem tej abstrakcji, która się dzieje.
Ja, dla której liczą się fakty i twarde dowody. Widzę co się dzieje i nie rozumiem.

To znaczy rozumiem.
Nic się nie zmieniło.
Szambo wybija, jak wybijało.
Ostentacja i chamska bezkarność.
Ale wierzę, że to się skończy.
Ta cała pierdolona beznadziejna sytuacja.



 

wtorek, 1 stycznia 2019

[394]. Na ten Nowy Rok

Koniec roku to taki moment przejścia.
Niby nic się nie zmienia, ale jednak. Dla mnie to taka winda do kolejnego stycznia i powolne opadanie w kolejnym roku, aż do kolejnego grudnia. Taki slalom od miesiąca do miesiąca.
Nie wiem, czy chce mi się rozmyślać o tym co było, bo przecież niczego nie zmienię. Ale czasem taka analiza przydaje się przy weryfikacji planów.
I tak:
rok temu straciłam pracę, którą lubiłam. Dopadł mnie stres, który zjadł trochę mojego zdrowia i przez kilka miesięcy uwalniałam się od niego.
Pracowałam w kilku miejscach, czasem po 18 godzin. na dobę. Zajechałam się psychicznie i fizycznie.
Ale. 
To był fantastyczny koncertowy rok. Mimo, że nie wszędzie mogłam być, to i tak zobaczyłam i posłuchałam na żywo dużą część moich faworytów. Ciągle mi mało.
Podjęłam najważniejszą decyzję w swoim życiu i zaczęłam je przemeblowywać konsekwentnie. Paszport już jest do odebrania. Na najważniejsze muszę poczekać. I poczekam cierpliwie.
Dzisiaj tradycyjnie słucham Trójki i wspominam. delektuję się setką fajnych utworów, które poruszają coś w środku, bo przypominają mi kawałki mojego życia.
Przy większości ryczę jak bóbr, bo muzyka gra we mnie od zawsze, a kiedy puszczam ją tak głośno jak dzisiaj, to czuję ją wszędzie. Przy niektórych dostaję takiego przypływu energii, że chce mi się skakać. Za to kocham muzykę i nie mogę bez niej żyć.
Plany na ten rok?
Są jakieś. Więcej tego, mniej tamtego, szczypta niepewności, garść doświadczenia, odrobina starego, mnóstwo nowego.
Nie robię postanowień. Wiem czego chcę, a ścieżki ułożą się same.
Wiem, że będzie dobrze.
I tego samego życzę Wam wszystkim.