Nie przeszkadza mi to. Bardzo mi to pasuje. Szczególnie dlatego, że mogę być taka, jaka jestem, bez udawania.
Kiedyś było inaczej. Wiązały mnie konwenanse, powinności, muszenie i trzebowanie. Dzisiaj, jeśli czegoś nie chcę, mogę o tym jasno powiedzieć. Bez strachu, że kogoś skrzywdzę. Zresztą, jeśli chcę to również mogę.
Uczę się tego. Ktoś powie, że to egoizm. Liczenie się tylko ze swoim chceniem. Owszem. Zdrowy egoizm, który nie robi nic złego innym. Ale to zrozumieją tylko ci, którzy są świadomi wolności.
Myślenie o sobie i swoich uczuciach nie jest niczym złym. Nie będę rozwodzić się nad tym, że nie wszyscy rozumieją poprawnie słowo wolność. Czym innym jest, błędnie interpretowane moim zdaniem, bezstresowe wychowanie, a co za tym idzie posiadanie w głębokim poważaniu innych, a czym innym uczucie wolności i dokonywanie wyborów w perspektywie siebie samego.
O bezstresowym wychowaniu jeszcze napiszę, niebawem.
Dokonywanie wyborów, świadomość swego ja (nie mylić z egocentryzmem), szanowanie swoich uczuć prowadzi do wyznaczania granic. Oraz do pilnowania swojej strefy prywatności.
Nie zdawałam sobie sprawy, jaka ważna dla mnie, czasem przecież introwertyczki, jest moja przestrzeń prywatna. Dopiero świadomość siebie, zadawane sobie pytania o to, co mi zgrzyta w kontaktach z niektórymi ludźmi, dały mi odpowiedź: zadbaj o swoją przestrzeń.
Szczególnie dała mi do myślenia moja znajomość z opisywaną już tu kiedyś osobą.
Osoba ta ma zwyczaj rzucania się na szyję przy powitaniu, tulenia się na pożegnanie, dotykania, łapania za rękę, ramię. Bardzo mnie to drażniło. Odsuwałam się za każdym razem, bądź pilnowałam dystansu. Często słyszałam, że jest ona kinestetykiem i musi mieć kontakt cielesny, dotykać, przytulać. W wielu opowiadaniach o jakichś zdarzeniach, z oburzeniem mówiła o tym, że ktoś miał jej za złe, że dotyka i tuli na powitanie różne osoby, w tym duchownych. Słowo kinestetyk powinno, jej zdaniem, załatwiać wszystko.
Nie załatwia. Nie przekonuje mnie, że ktoś musi naruszyć moją przestrzeń, bo tak i już. Rozumiem jej potrzebę, ale dlaczego ona nie chce zrozumieć mojej niechęci do tego? Nie tylko zresztą mojej.
I tak zaczęłam zmieniać swoje podejście do siebie.
Wyznaczam granice.
Zaznaczam swoją strefę. Moje terytorium.
Dlatego nie wszystkim rzucę się na szyję, choć w wielu przypadkach oczywiście, że tak.
Nie z każdym będę rozmawiać otwarcie. A niektórzy z Was wiedzą, że lubię paplać na jednym wdechu długo i treściwie. Czasem może się zdarzyć, że będę milczeć i pomrukiwać, albo zwyczajnie się nie odezwę (do nowo poznanych). Zaczęłam ufać instynktowi. Zawsze wyczuwałam ludzi, ale nie zawsze tego słuchałam.
Ciągle się uczę. Ciągle ktoś narusza moją przestrzeń, albo musi mnie całować na powitanie i pożegnanie. Ale przestaję odczuwać dyskomfort, kiedy rozmowa zawiśnie na kołku, bo nie mam o czym mówić. Przyjmuję to jako głos instynktu. Dzisiaj nie muszę podtrzymywać każdej rozmowy, bo tak wypada. Dzisiaj gadam z tymi, z którymi chcę. I o czym chcę. Często w towarzystwie siedzę i nic nie mówię. Nie znaczy to, że się nudzę, albo że jestem obrażona.
Czasem lubię posłuchać. I powyciągać wnioski.
Na dziś:
Chłopcy z Placu Broni - Kocham Wolność