środa, 30 kwietnia 2014

[273] Gówniany post

Moje przemyślenia na ten tydzień.

Z wiekiem i bagażem doświadczeń człowiek rozumie więcej.

Wydawałoby się. A czasem mam wrażenie, że niektórzy zatrzymali się na etapie piaskownicy, gdzie w kupie siła i można skopać dupę Jasiowi, bo jest obsmarkany, albo obrobić tę samą część ciała Zośce, bo ma inne zdanie, niż ogół. Bo chciała robić babki-kwiatki, a inni woleli budować zamek. Tylko ogół nie wydaje się być zaznajomiony z jedną taką prawdą (choć prawda jest jak dupa - każdy ma swoją), a mianowicie:

Jeśli większość jest o czymś przekonana, to wcale nie znaczy, iż ma rację.

Wracając do przedszkola. Dzieci na ogół nie bardzo wiedzą co to empatia. Na ogół, bo znajdą się i takie, które mają ją wpisaną w DNA. Ale tych nieposiadających jest więcej. Empatii uczą się od innych, ale są osobniki, które nigdy, przenigdy nie pochylą się nad problemem, nie przemyślą swego bezsensownego kłapania gębą, tudzież klepania po klawiaturze. A że są w kupie, a wiadomo, w kupie raźniej i cieplej, i miliony much mylić się nie mogą (taka mała dygresja do owczego pędu za przewodnikiem stada), kłapią dalej i kłapać będą. Bo myślenie trochę jednak boli, a i przyznać komuś rację, ponieść porażkę trudno bardzo jest.
Dlatego pozostają w przedszkolu. Mimo wszystko.

Róbmy swoje.

Głupie, nie? Róbta co chceta, róbmy swoje. Totalny odlot. Można sobie poegzystować bez myślenia o innych. Można robić co się chce. Obrażać innych.
Zastanawia mnie, dlaczego ludzie nie myślą. Dlaczego tak literalnie traktują słowa. Dlaczego kontekst jest nieosiągalny dla niektórych. Czyżby tytuły magisterskie, dyplomy doktorskie, a nawet zwykła matura, nie upoważniały do myślenia? Ba! Nie zmuszają nawet! 
Ale to kolejna prawda - wykształcenie nie idzie w parze z inteligencją. 

Krycha ma gruby tyłek.

Dochodzimy do wyśmiewania. 
Dlaczego obrabia się dupę komuś za plecami? Dlaczego nie powie się prosto w twarz co się myśli?
Ze strachu. Lepiej pośmiać się w wyżej wymienionej kupie. Przyklasnąć sobie nawzajem i dostać rozgrzeszenie. 
Strach. Bardzo brzydkie uczucie. Bo mówi nam o nieczystym sumieniu. O tym, że jednak przyznajemy rację osobie obrabianej, ale boimy się przyznać, że jednak robimy to z zemsty. Za to, że się boimy. 
Cóż, bardzo niska pobudka, ale czasem trzeba podnieść swoją wartość, a jak nie w kupie, to gdzie? Kupa przyzna nam rację, bo przecież w kupie wszyscy jednakowo umazani są. Niczym się nie różnią. Nie ma miejsca na
Indywidualność i własne zdanie

Bo te dwie cechy dane są tylko wojownikom. Osobom odważnym. Choć może wcale tego nie widać. 
Własne zdanie jest szczególnie niewskazane. Szczególnie w kupie. 

I jeszcze jedno.
Ciągłe mielenie tematu, poniżanie, ujmowanie wywołuje odruch wymiotny.

Zostawiam Was na jakiś czas. 
Może jeszcze będzie przepięknie.

Na dziś:
Godsmack - Voodoo
Uwielbiam.






niedziela, 27 kwietnia 2014

[272] Gorączka sobotniej nocy

Wyglądam dziś jak...zmora.
Ciemne smugi pod oczami. Rozczochrane włosy. I do tego wszystko mnie boli.
Ale po kolei.
Od kilku dni czułam się fatalnie. Wiadomo, choróbsko, antybiotyk (jeszcze przez 2 dni), wszystko to spowodowało spadek formy. Dodatkowo rozjechana tarczyca, i inne dolegliwości. Ale cóż. Jedyne co pozostaje to wziąć się w garść. I nie poddawać.
Lekko nie było, bo zwykłe przejście z domu na przykład po zakupy sprawiało, że czułam się jak po maratonie. Zdyszana, spocona i marząca tylko o tym, żeby usiąść, albo najlepiej położyć się i spać.
Na tarczycę dostałam inne dawki leków, na cukier też, wściekłam się na wszystkie efekty uboczne i...
No i tak zastała mnie sobota.
Najpierw spotkanie z dziewczynami, na które jechałam z dziatwą. Wykruszyło się towarzystwo, ale to nie przeszkadzało zrobić grilla i trochę popracować. Młody zrobił się na bóstwo, bo akurat trwały prace podwórkowo-ogrodowe, polegające na rozsypywaniu ziemi, więc dzieci...tarzały się z górki  czarnej ziemi. Możecie sobie wyobrazić co to było... Nie wspomnę nawet o nowych butach. Po takim chrzcie, to one długo będą mu służyć. O ile nie rozkleją się po praniu.
W każdym razie, zmęczona na maksa siedziałam i tworzyłam i powiem Wam, że to pierwszorzędna terapia. Pogaduchy, ploteczki i jedzonko świetnie się udało i nastał czas powrotu. Czas ograniczony, bo przecież czekał mnie jeszcze dojazd na koncert.
Idąc z przystanku do mnie czułam, jak opadam ze wszystkich sił. Przed oczami miałam tłum i młyn na koncercie, hałas w uszach i już na samą myśl męczyłam się bardziej. Ale jak to zwykle bywa, szybka mobilizacja, ocena tuszu do rzęs (tragedia!), ograbienie Kudłatej z ciuchów i...pojechałyśmy. Bo Kudłata znów mnie odwiozła. Tym razem nie dałam się prowadzać jej ścieżkami. Szłyśmy z koleżanką jak dwie staruszki, powolutku, bo ona też zaliczyła jakąś niemoc, był nawet strach, że nie da rady iść na koncert. Ale cóż. Dochodząc do klubu stwierdziłyśmy jednogłośnie, że jesteśmy najmłodsze z całego towarzystwa, co bardzo podniosło nas na duchu. Kudłata udzieliła mi kilka stanowczych rad (zupełnie jakby była moja matką!): "zdejmij kolczyki, bo zerwą ci uszy! Natychmiast!" oraz chciała zaryzykować i powiedziała: "załóż się, której z nas odmówią sprzedaży piwa". Poprawiła mi humor nieziemsko. I tak naprawdę nie wiem kto by przegrał, a przy niepewnym wyniku to ja się nie zakładam :)
Sam koncert trudny do opisania. Ogromne emocje w drugim rzędzie pod sceną. Bliskość muzyków, cała ta atmosfera. Dudnienie w piersi, bo dźwięk odbiera się całym ciałem. Uwielbiam. Jednocześnie obrona przed bardziej rozhulaną publicznością, co skutkuje dzisiaj ogólnym bólem wszystkich mięśni, siniakami i fajnymi wspomnieniami. Wiem, że to paradoks, ale ja nigdy nie byłam konwencjonalna. Nawet, powiem Wam szczerze, miałam ochotę wdrapać się na scenę i skoczyć w tłum. Wiem, że nic by się nie stało, jednak wspomnienie jednego koncertu Illusion z 1992 roku, kiedy to jeden gość skakał ze sceny i tłum się rozstąpił, a skaczący wylądował na podłodze jakoś mnie ostudził w zapędach. Ale kto wie, kto wie :)
W każdym razie taka dawka adrenaliny, hałasu, emocji wyzwoliła siły. I o to mi chodziło.
Dzisiaj co prawda trochę wszystko boli, ale znaczy, że żyję.
Polowałyśmy nawet na autografy, ale z braku sprzętu (długopisu) i z powodu kąpieli muzyków nie udało się.
W każdym razie widziałam jak wygląda catering dla gwiazd :)
No dobrze, a teraz wracam do dnia dzisiejszego i idę polować na rabarbar. Bo wczoraj na spotkaniu jadłam rabarbarowe crumble i chcę jeszcze!!!
A wyglądam jak zmora, bo...tusz mi się posypał i niczym nie schodzi. Trzeba zainwestować w lepszy :) Włosy natomiast mam uroczo rozczochrane i nie mam zamiaru ich czesać. Żeby zawsze mi się tak układały!

Na dziś:
Biohazard - Tales From The Hard Side
No bo cóż innego mogłoby być. Panowie są w niesamowitej formie.


środa, 23 kwietnia 2014

[271] Na nogach glany dwa...

Dzisiaj będzie o Kudłatej.
Trochę jej obrobię ...tyły. A co, niech ma.
Dzień dzisiejszy odbił się szerokim stresem wśród rodziców i młodzieży. Nie echem, stresem właśnie. Drżą ludzie i się martwią. Trochę im tego zazdroszczę. A może raczej: chciałabym wiedzieć jak to jest.
Bo mnie brakuje genu stresu przedegzaminacyjnego. Nie mam. Nigdy nie miałam. I tę właściwość odziedziczyła po mnie Kudłata.
Że dziecko jest łapiące wiedzę w lot, to wiem. Że inteligentne - również. Ale nie sądziłam, że nie zajrzy do żadnej książki przed egzaminami. Ja tam zaglądałam, doczytywałam. Robiłam notatki. Ona nic.
Wczoraj miałyśmy głupawkowy wieczór, gdzieś tak do 2 w nocy.
Odgrzewane melodie, wspomnienia i rekordy w odprężającą grę 2048.
Po czym moje dziecię wstało, zrobiło sobie herbaty w termos, bo "przecież będzie przerwa, a ja nie będę pić..." czegośtam. Nie pamiętam, co ich wychowawczyni dla nich ma.
Zjadła śniadanie, odpicowała się i poszła.
Minęło trochę czasu i wróciła.
Od progu uśmiechnięta od ucha do ucha, z okrzykiem na ustach, że "prościzna!". Opowiedziała co było, jak napisała i...poszła sobie.
A, i wspomniała coś o tym, że mało nie spowodowała dwóch wypadków, bo...kierowcy się na nią gapili.
No bo kto na egzaminy idzie w ganach i krótkiej spódniczce?
Wyglądała trochę jak japońska uczennica, brakowało jej tylko kolanówek.

Na dziś:
Azyl P. - Mała Maggie
Na wspomnienie wczorajszych wariacji.


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

[270] Dreszczyki

Lubicie dreszczyk emocji?
Takie mrowienie, zamęt w głowie, nieopisane uczucie, które towarzyszy ważnemu wydarzeniu.
Takiemu, na które czekacie z niecierpliwością.
To ja tak mam. Czekam na sobotę.
Ale po kolei.
Pamiętacie moje przygody z szukaniem klubu, glanami i machaniem dynią.
No to teraz będzie powtórka. Z przytupem.
W sobotę gra zespół z mojej młodości. Znaczki wymalowywało się na piórnikach i okładkach. Na plecakach. Na spodniach, trampkach i nawet na kalendarzu ściennym, mówiącym o ... zdrowiu.
Panie i panowie, w ramach serii koncertów po Europie, pt.: REBELLION TOUR, zagrają Madball, BIOHAZARD, Wisdom In Chains, Devil In Me, Final Prayer.
I ja tam będę.
Zgodnie z dewizą Kudłatej: "Trzeba iść na koncert ***, bo to już stare dziadki są i nie wiadomo, czy będzie druga okazja".
O ile dziecko pożyczy mi glany ;) Bo opowiedziała mi scenkę:
znajomi pytają kto idzie na Biohazard. Na co Kudłata odpowiada: ja pilnuję brata, a mama kazała mi wyczyścić glany..
*** wstawiamy nazwę jakiegoś zespołu z młodości

Ale żeby nie było tak różowo, walczę właśnie z zatokami. Ja się nie poddaję, a one puszczają. W sumie wyjęta z życia byłam od środy do dzisiaj. Jutro idę po antybiotyk.
W międzyczasie straciłam głos dwa razy, miał być katar, ale sobie poszedł, bo też się nie poddałam. Dreszczyki też miałam.
Tak więc wychodzi na to, że mam alergię na święta. W grudniu też zdychałam.


Na dziś:
Disturbed - Stricken




czwartek, 10 kwietnia 2014

[269] Na drodze opadł kurz...

Czas płynie szybko, ale to nic nie szkodzi. Bo to zawsze bliżej do następnego spotkania.
Taka sprytna jestem. Uknułam plan. Przejadę wszystkie trasy polskim busem. Jak dobrze pójdzie zwiedzę i Berlin i Bratysławę. I Pragę, o której marzę, a którą widziałam z góry, wracając samochodem spod Pilzna.
Tydzień minął. A mnie tak jakoś tęskno. Bo lubię takie zamieszanie, poznawanie, rozmowy.
I nieważne ile wersji opowieści o spotkaniu było.
***
Zaraz będą dwa.
A ja piszę i piszę i skończyć nie mogę, rozwinąć tematów, opisać tego co mi chodzi po głowie. Taki jakiś zamęt.
Do tego stopnia, że..
Ale od początku.
Zapisałam się do endokrynologa w listopadzie. Wizyta umówiona na 8.04. Teraz już wiem, że na 8.
Ale od tego nieszczęsnego listopada po głowie mi chodziło, że 9.04.
Wiedząc, że już kiedyś miałam problem z datą, niejeden nawet, zadzwoniłam w zeszłym tygodniu upewnić się, czy aby na pewno dobrze pamiętam. Nawet sporządziłam notatkę klasyczną z tej rozmowy. Tak, 9.04.
No to jadę sobie dzisiaj. Oczywiście zwiał mi jeden tramwaj, a ja pełna rozpaczy, że się spóźnię (czytaj: miałam spory zapas i nawet ze zwianym tramwajem byłam pół godziny przed czasem...). Dojechawszy na miejsce, zostałam zaskoczona (ironia) przez kwiecień-plecień. A to dlatego, że wczoraj pozalewało piwnice, sypnęło gradem i śniegiem i były dwie burze, a dzisiaj ścigało się ze słońcem. Więc jadąc autobusem oglądałam promienny, słoneczny krajobraz, a wysiadając zostałam przywitana ulewą i czułam jak mi przemaka wszystko, oprócz butów, bo przezornie założyłam odpowiedni obuw. Doszłam do przychodni i znów wyszło słońce...
Ale wracając do tematu.
Podeszłam do pani w rejestracji. Z daleka słyszałam i widziałam ją w akcji. Strach w oczach normalnie. Ale jak to ja, promiennie i z uśmiechem..
- dzieńdobryjadoendokrynologa na 15.15
-...nie mam pani
- jak to?? (w oczach musiało mi się pojawić coś na kształt zgrozy, rozpaczy i przerażenia, bo pani poszła coś przeczytać)
- pani była na wczoraj. Proszę, była pani tu, pierwsza.
Ale ponieważ oprócz mnie nie przyszły dwie osoby po mnie, można było wywnioskować, że coś nie tak.
No to wytłumaczyłam, że dzwoniłam tydzień temu i dostałam potwierdzenie, że 9.04 i co ja mam teraz???
O dziwo. Pani założyła kartotekę, powiedziała, że widzi, że ktoś tu nie przyjdzie, po czym dała mi numer....1.
Chyba mam więcej szczęścia niż rozumu.