czwartek, 16 sierpnia 2012

[17] Nawiążę

do wpisu na blogu Karioki "Pod kloszem".
Bo to ważny temat.
Niejednokrotnie czułam się podle. Bo ktoś nie słuchał co mówię. Tylko gadał o sobie.
Prawda, że sama nauczyłam się nie mówić o sobie. Tak mnie wychowano, że nie jestem ważna. Że kogo obchodzą moje sprawy, problemy, przemyślenia. I tak sobie żyłam całe lata. Zresztą, tego wyplenić się nie da. Do dziś nie umiem ani wypłakiwać się ze swoimi ważnymi sprawami, ani też zwracać na siebie uwagę w stylu: a ja to bardziej, mocniej, lepiej.
Z jednej strony jestem jak najbardziej po stronie Karioki. Boli, kiedy ktoś nie słucha i nie pochyli się choć na chwilę nad nami. Kiedy epatuje swoim bólem/radością, wyimaginowanymi, bądź prawdziwymi. Boli, kiedy czegoś bardzo chcesz, albo wiesz jak ci ciężko, a ktoś inny, o kim wiesz, że ma i że lekko mu przyszło, narzeka. Kiedy słyszysz, z ust kogoś, kto ma aż nadmiar, że tobie i tak jest dobrze i nie masz co narzekać, a wiesz, że tak nie jest. A usłyszałam to niejednokrotnie. Czułam się zażenowana.
Ale z drugiej strony, może zbyt łatwo odpuszczam. Może nie umiem walczyć o swoje. Może powinnam tupnąć nogą i wykrzyczeć, że to nieprawda. Tylko po co? Za każdym razem, z bodajże dwóch, kiedy odważyłam się przegadać innych, czułam się groteskowo. Raz, że patrzono na mnie jak na kosmitę, bo przecież jak mogłam, z tym całym moim optymizmem, uśmiechem i radością, z jaką podchodzę do wszystkiego, mieć jakiekolwiek problemy? Dwa, że po wypowiedzeniu swojej kwestii było mi zwyczajnie głupio.
I zrozumiałam jedno. Niech sobie inni mają swoje gadane. Niech sobie narzekają, chwalą się, płaczą, cieszą, nawet, jeśli to nieprawdziwe, naciągane i bezsensowne. Ja nikomu nie narzucam swoich racji. Nie każę mnie żałować, bo mi to do niczego nie potrzebne. Nikt, kto naprawdę nie chce mnie wysłuchać, nie usłyszy ani krzyku, ani szeptu. Ten, kto chce i rozumie będzie umiał docenić mnie i moje uczucia.
Dlatego też nauczyłam się nazywać rzeczy po imieniu. Kiedy nie mam pieniędzy mówię, że ich nie mam. Kiedy boli dusza, mówię, że boli i gdzie. Kiedy coś mi nie pasuje - mówię o tym. Bo znajdą się tacy, którzy zrozumieją i pomogą, prawda?
Z innej strony możemy uważać na każde słowo, żeby kogoś nie urazić. I to chyba jest też kwestia wpojonych zasad. Trzeba wiedzieć komu, co i kiedy można powiedzieć. Ale do tego, trzeba znać człowieka, żeby wiedzieć co go zaboli. A w szczególności umieć przewidzieć skutki swojego działania. Czyli doszłam do empatii. Z tym, że za swoją empatię - umiejętność postawienia się w czyjejś sytuacji i uszanowania czyjejś godności i uczuć, niejednokrotnie dostałam od życia, a może tylko od tych ludzi, takie baty, że dziwię się, że jeszcze mi się chce skupiać się na innych, zamiast mieć wszystko w głębokim poważaniu i krzyczeć na każdym kroku: teraz JA. A ja dalej pochylam się nad każdym i dalej słucham, pocieszam, rozumiem. I dalej robić to będę. Bez względu na to ile jeszcze razy oberwę.
I na tym poprzestanę.
Dodam jeszcze, że kiedy nie słyszą nas ludzie postronni, pal licho, idziemy do domu i możemy zamknąć się w swoich czterech ścianach. Gorzej, jeśli nie słucha nas osoba, której oddaliśmy część siebie. Z którą żyjemy pod jednym dachem. Która powinna rozumieć, kochać i wspierać. To jest dopiero dramat. Bo potem trzeba wycinać. I czekać, aż się zagoi.

Na dziś:
Kontynuacja zachwytu nad Piotrem. Nie poradzę, no.
Bracia - Jutro zmienię wszystko



13 komentarzy:

  1. No i tak właśnie mam. Uodporniłam się. Zupełnie nie odczuwam potrzeby przekonywania kogoś, że jest tak lub inaczej, bo właściwie po co? Od tego, co kto myśli, moje życie nie zależy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie. Robię co chcę :) Nawet w tym przypadku. Moje życie zależy ode mnie. A że czasem fajnie jest zrzucić trochę gruzu z duszy, to inna sprawa. Wtedy pisze się blog :)

      Usuń
  2. Mieszkam z dala od bliskich i rodziny,otaczam się tylko powierzchownymi znajomymi do których nie trafiają moje problemy i z wzajemnością.Szczerze mówiąc o moich problemach mówie tylko na blogu,spotykam się tam z odzewem i empatią,mnie też łatwiej wczuć się w cudze życie jako anonimowa czytelniczka.Rozumiem cudze rozterki i współczuje problemów,choć wiem,że taki wirtualny świat tak naprawde nie może dac mi namacalnego wsparacia.Jednak dopóki tu mieszkam,jestem na to skazana...Swiat ogarneła znieczulica,mnie tez zaczyna obojętnieć :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko leży i zaczyna się w nas samych - i znieczulica i empatia. Powiem Ci z doświadczenia, że czasem świat wirtualny jest lepszy, w sensie zrozumienia i czasem przekłada się, z powodzeniem! też na świat realny. Mam wiele przyjaźni, które zaczęły się od kliknięcia.

      Usuń
    2. Podpisuję się obiema rękami pod tym, co napisała Natt :):)

      Usuń
  3. Świat wirtualny jest często bardziej dyspozycyjny, żeby nas wysłuchać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I słucha, choć nie zawsze się z nami zgadza. Ale zawsze znajdą się osoby z krwi i kości, które będą chciały pogadać, albo się spotkać. A może i napisać własnoręcznie list, zaadresować i wysłać. Czekam na kogoś takiego. I dziękuję za cmok :*

      Usuń
  4. Ja trochę nie na temat:( Dziś zagościłem tu pierwszy raz i pozwolisz, że zostanę na dłużej. Aha umieściłem Cię w mojej linkowni mam nadzieję, że nie masz nic przeciw:)? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam absolutnie nic i cieszę się, że jesteś. Witaj:)

      Usuń
  5. Się tylko odezwę w kwestii formalnej ;):) O linku odnośniku do postu mojego:
    http://blogkarioki.blogspot.com/2012/08/585-pod-kloszem.html
    O - jakby tak się dało go wkleić na początku Twojego wpisu, byłoby miło :):) Bo nie każdy, kto wejdzie do mnie, będzie przekopywał archiwum ;) A w końcu prawo autorskie obowiązuje, nie? :):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawione! Racja, zupełnie nie pomyślałam. Przepraszam :)

      Usuń
    2. Spoko Maroko :):) Każdemu się zdarza :):)

      Usuń

Jeśli zechcesz podzielić się swoim zdaniem - będę wdzięczna. Nie obrażaj nikogo, a Ciebie również nikt nie obrazi.