wtorek, 14 sierpnia 2012

[14] Nie masz tematu?

Zajrzyj na onet! Od razu znajdziesz! Możesz też od razu mieć od tego zawał serca, jeśli słabe ono. Z nerw.
No więc zajrzałam.
Przeczytałam o wypowiedzi prof. Pawłowicz. Pomijam użycie w wypowiedzi sprawy-klucza, a nawet dwóch, bo to nieistotne. Istotne dla mnie było jedno. Tradycyjna hierarchia wartości. W kontekście feminizmu, na którym nieznana mi prof. Pawłowicz (biję się w pierś, nie śledzę wszystkich posłów, ba! nie śledzę żadnego!) zawiesiła psy (przepraszam wszystkie psy!), ta hierarchia jawi mi się jako coś, czego przyjąć do wiadomości nie chcę. Jestem na nie. Stanowczo. Mimo, że nie okrzyknę się nigdy feministką.
Bo coś mi się widzi, że ta hierarchia, według rzeczonej pani prof. to baba przy garach, dzieciach, w chacie, znosząca humory i władczość pana, oczywiście z uśmiechem i radością.
A gdzie, ja się pytam, w tej hierarchii miejsce na spełnienie dla kobiety? Na jej pasje, zainteresowania, czas dla siebie? Czy to już feminizm? Że kobieta czasem w dupie ma obiad, za to chętnie poleży z książką, albo spotka się z przyjaciółką, albo poświęci czas na kształcenie, zdobywanie wiedzy? Nie jestem feministką. Nawet przez myśl mi się tak nazywać. Jestem za to kobietą. Kobietą, która ma pasje. Która spełnia się w tym co lubi i która czasem nie chce. A czasem chce bardzo.
Nie wiem co pani miała na myśli, mówiąc o "filozofii totalnego wyluzowania", ale jestem wyluzowana. Jestem matką, dzieciaki nie mają źle, są mądre, zadbane, może czasem zamiast obiadu i porządku mają kanapki i bałagan, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Mam prawo być zmęczona. Mam prawo nie chcieć żyć w tradycyjnym modelu rodziny. Jeśli heteroseksualny facet za argument ma pięść to po kiego grzyba mi on? Jeśli zamiast argumentów wytacza poniżające porównania i potknięcia, które mi się przytrafiły, a nie są jakieś bardzo straszne, to lepiej? Jest lepszy niż jakby go nie było? Wolę go nie mieć. Wolę żyć sama. Wolę zniszczyć obraz tradycyjny na rzecz mojego spokoju, spokoju moich dzieci i radości z życia.
Nikt też nie powiedział, że się znów nie zakocham. A czy w mężczyźnie, czy kobiecie to już nie pani profesor sprawa.


Na dziś:
Guns'n'Roses - Don't cry
Raczej sentymentalnie, niż w związku z tematem. 
Za to utwór ten kojarzy mi się z niepowetowaną stratą..



6 komentarzy:

  1. Kurzodomowych nie czytam. I jestem do przodu - o brak wrzodów (na żołądku i na dupie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też omijam. Nie znoszę stagnacji, zasiedzenia i niemania własnych poglądów i pasji. Wrzody na żołądku mi niestraszne, bo mam iście optymistyczne nastawienie do świata, mam nadzieję, że czasami doświadczana irytacja nie ściągnie mi ich. Za te na dupie nie ręczę, bo nie lubię czytać na stojąco. A życiowe wrzody wiadomo.

      Usuń
    2. Oczywiście lubię się czasem ponudzić i ponicnierobić.

      Usuń
    3. Niemanie własnych poglądów i niezdolność do samodzielnego myślenia to najgorsza kurzodomowo-drobiowa przypadłość!

      Usuń
  2. Jeśli chodzi o TYCH panów to zdecydowanie wolę to :
    http://www.youtube.com/watch?v=o1tj2zJ2Wvg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej. Ale przecież nie wstawię za jednym razem wszystkiego :)

      Usuń

Jeśli zechcesz podzielić się swoim zdaniem - będę wdzięczna. Nie obrażaj nikogo, a Ciebie również nikt nie obrazi.