poniedziałek, 13 sierpnia 2012

[13] Nic ciekawego - o piórach. I długopisach też.

Jestem ich wielką miłośniczką. Zaczęło się od tego, że tata przywiózł jedno z ZSRR, gdzie był na poligonie. Dla siebie przywiózł. I leżało w takiej szafce ze skarbami, które uwielbiałam przeglądać. Jakieś medale, pamiątki, zdjęcia. I to pióro. Czarne, ze złotą skuwką. Złotą stalówką. W bibułce i w pudełeczku.
Kusiło mnie, zakochałam się w nim. Było takie na pompkę. Żadne inne takie nie było. Dopiero po latach, kiedy dostałam pierwszego Parkera znów miałam pióro na pompkę. Mam zresztą dalej.
Tamtego, tatowego nie ma. Gubiłam wszystkie długopisy, co doprowadzało ojca do szału, a zawsze dawał mi zenity. Bo solidne. Do dzisiaj lubię takie długopisy. To pióro też zgubiłam.
Pióro od taty wydębiłam, trochę sterroryzowana przez niego. Bo uważał, że brzydko piszę. Dawał mi do przepisywania gazetę. Trybunę Ludu. I jak dziś pamiętam jak siedziałam przy stole i przepisywałam. Treści nie pomnę, aczkolwiek nieistotna jest.
Potem uzbierałam sobie na swoje własne pióro. Byłam w ósmej klasie. Kupiłam sobie zielone chińskie pióro, które do dzisiaj mam do dzisiaj:


Przeszło remont, dostało złotą stalówkę, piszę nim do dzisiaj.
Mam też inne chińskie pióro, które udało mi się wydębić od koleżanki. Napisałam nim maturę. Też jest na chodzie do dzisiaj.
W międzyczasie miałam piór około 30 sztuk. I na naboje i klasyczne. Wymieniałam się  i gubiłam je. Miałam kilka kolorów atramentów, od chińskich, przez radzieckie, po watermany i pelikany. Swego czasu, kiedy o naboje było ciężko, miałam nawet igłę i strzykawkę i napełniałam je sama. Totalne szaleństwo. Miałam i mam do dzisiaj stalówki. I obsadki. Bardzo chciałam być jak Tosia z Plastusiowego pamiętnika. Nawet ulepiłam sobie coś z plasteliny, ale głowy urwać sobie nie dam czy choć trochę przypominało Plastusia. Ale miałam stalówki i martwiłam się, że nie umiem zrobić kleksa. Cierpiałam bardzo. Bo chciałam sobie przerobić lekturę w realu.
Mam też pióro ptasie, komu z tyłka wyrwane nie wiem. Kupione za ciężkie pieniądze z malutką buteleczką inkaustu, bibułką na przycisku i w drewnianym pudełku. Lekko kiczowate, aczkolwiek wyrzucić nie sposób. Chyba. Może mnie kiedyś najdzie i wyrzucę takie "trafione" prezenty wiadomo-od-kogo. Nie mówcie, że teraz jestem wredna. Ja po prostu lubię rzeczy użyteczne i jak mam wydać kasę to ma być to warte tych pieniędzy. I tyle. A że się jeszcze źle kojarzy. Cóż, taki los.
Wracając do tematu, mogłabym pracować w serwisie piór, umiem każde rozkręcić i skręcić. Wymienić, umyć i będzie działało.
Teraz nie ma już tych emocji. Już nie pisuję listów, bo i do kogo. Piórami raczej się bawię, niż używam, bo czym jest podpisywanie się na pismach, które są wydrukowane. Ubolewam nad brakiem kopertowej korespondencji.
Dziś, tych w zasięgu wzroku, bo ile mam poupychanych w torebkach pod podszewkami to nie wiem, mam cztery. Napełniam je atramentem, wypisuję, a raczej wybazgrowuję, bo rysuję esy-floresy. Od czasu do czasu myję i czyszczę. Takie małe zboczenie.
Co do długopisów, lubię takie, które piszą dość grubo. Nie lubię wkładów, które mażą. Lubię markę bic. I Parkery oczywiście. I nie lubię pisać czarnym kolorem. Tak jak kocham czerń, tak nie znoszę pisać czarnym. Ot, mała odchyłka.
Wracając do pisma. Uważam, że piszę ładnie, aczkolwiek teraz ręka odzwyczajona i Kudłata się nabija. Ale wcale nie tata jest autorem sukcesu, ani propaganda PRL-u, a moje koleżanki z klasy. Pamiętam, że bardzo podobało mi się pismo kilku z nich i nie mogłam się zdecydować, więc naśladowałam je, zależnie z którą siedziałam. Miałam więc fazę Agnieszkową, Ewkową, Agnieszkową II, Magdową. Wyszedł z tego niezły misz-masz. Moje pismo.




 Na dziś:
Z okazji wczorajszych urodzin Marka Knopflera
Dire Straits - Private Investigations















12 komentarzy:

  1. I proszę. Zupełnie jak w moim poście popełnionym w lutym:
    http://frau-be.blogspot.com/2012_02_01_archive.html
    Co i rusz, to jakąś bliźniaczkę znajduję! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A jeszcze nie dojechałam do lutego. Zaraz sprawdzam. Wiesz, ja się ciągle dziwię, że tyle podobnych mi ludzi po świecie łazi. A ja się miałam za taką indywidualistkę! O naiwności :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Frau Be to równa babka - ja się jej bałam na początku, bo myślałam, że to wredota jest ;):)

    Pióro mam jedno - nieużywane - z fanaberii zakupione w komplecie z długopisem - Parker - czarno-srebrne. Nie umiem pisać piórem, bo dziurawię papier - za mocno dociskam stalówkę - zawsze tak miałam ;) I bazgram jak kura pazurem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja uwielbiam tę lekkość pisania :)
    A Frau Be się nie boję. Może swój swego wyczuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ejże, ejże! Po pierwsze, nie jestem równa, tylko wypukła i to w kilku miejscach! Po drugie wredota jestem aż kipię - dla wszelkiej maści idiotów, oszołomów, upierdliwców, fanatyków, bezmózgów, chamów, analfabetów, debili zwyczajnych i nadzwyczajnych, kurzych móżdżków, pustostanów umysłowych i palpitujących paniuś w wieku postbalzacowskim.
    To tak na marginesie i tytułem wyjaśnienia, bo mnie Karioka od czci i wiary odsądziła, że niby to równa i niewredna jestem :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ależ jesteś, i my, znaczy na 100% ja, za Kariokę nie odpowiadam, bardzo lubię takie jak Ty.
    Co do strachu, to sama wiesz, że za najnormalniejszych mają się właśnie ci nienormalni, więc może stąd ten strach, że uznałabyś za tych wymienionych.
    A propos - ciekawe, że znów zaprotestować nie mogę co do listy wymienionej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy niewiarygodnie jednakowymi zjebami genetycznymi (jakby to powiedział mój brat). Przeleciałam się świńskim truchtem po Twoim blogu i wszystko jasne. Prawie.

      Usuń
    2. A cóż mam wyjaśnić, bądź naświetlić? Coby dopełnić obrazu zjeba genetycznego? :D

      Usuń
    3. Już wszystko jasne :)

      Usuń
  7. Ależ w tej kwestii możesz i za mnie odpowiadać :):) Wszak Frau Be już wie :):)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli zechcesz podzielić się swoim zdaniem - będę wdzięczna. Nie obrażaj nikogo, a Ciebie również nikt nie obrazi.