sobota, 31 maja 2014

[280] Finisz

No to jestem.
Prawie już.
Jeszcze tylko pojadę za dwa tygodnie wysłuchać najważniejszych słów, na które czekam od trzech lat.
Mogę nie jechać, przymusu nie ma, ale jestem z tych co muszą na własne uszy.
Dobra, przyznaję się, chcę sobie pojeździć polskim busem.
A teraz idę kichać. Na wszystko. W chusteczki najbardziej.


Na dziś:
George Michael - Freedom
:)





środa, 28 maja 2014

[279] ...

Wyjeżdżam. Dzisiaj. Za chwilę.
Wracam jutro.
Nie wiem w jakim stanie.
Jeszcze pewnie małżeńskim. Mam jednak nadzieję na rozwiązanie problemu w tym roku.
Cóż.


Na dziś.
Nie mam słuchawek i bardzo wkurza mnie ten stan. Wizja podróży bez muzyki....
Ma ktoś niepotrzebne?
Przygarnę.

sobota, 24 maja 2014

[278] Post malkontencki

Zaczęło się.
To, czego nie lubię najbardziej.
To, co będzie mnie wkurzało przez kilka miesięcy.
Gorąco. Słońce. I komary. O poceniu się nie wspomnę.
Epitety pominę.
W temperaturze powyżej 20 stopni przestaję funkcjonować.
Znaczy działam na podtrzymaniu, ale ogólnie jest do chrzanu.
I niech nikt nie próbuje mnie przekonywać, że się mylę!
Zmieniam tryb życia na nocny. W dzień postanowiłam spać. I budzić się około 20.00
Ale teraz idę spać.
Jutro mam spotkanie twórcze i nie mogę sobie pozwolić na ziewanie.

Oby do zimy! A przynajmniej do jesieni.
Dobranoc.



wtorek, 20 maja 2014

[277] A na co mi przepis

Wiem, że normalna to ja nie jestem.
Wiem, że to lubicie. PRAWDA??
No to macie.

Z wyprawy na południe, przywiozłam sobie w słoiczku zakwas. Od Emki. Bo jadłam u niej pyszny chlebek, który uparłam się upiec. No bo przecież jak nie potrafię, jak potrafię!
Przecież dostałam przepis. Pff!
No i nadeszła wiekopomna chwila.
Najpierw zbierałam produkty. Dwa dni kupowałam wodę gazowaną. Znaczy kudłata przyniosła mi ze sklepu..małą buteleczkę. Jakby nie mogła zapytać. Potem kupiłam keksówki.
Miała być mąka pszenna typ 550. Ale że jak? Ja chcę razowy! Więc w misce wylądowała pszenna razowa typ 1850.
Miała być woda gazowana 4,5 szklanki. Ale nie doczytałam tego ,5 i dałam 4.
Zamiast otrębów dałam szklankę ziaren orkiszowych.
Miała być sól i cukier, ale... No co! Jak się lata od kompa do kuchni (daleko nie mam, ale zawsze) to można zapomnieć? Nie przepisałam na kartkę, bo...nie chciało mi się.
Więc jak już wymieszałam wszystko z zakwasem to przypomniałam sobie o tej soli i dosypałam, po czym zagniotłam ciasto.
Resztę zrobiłam według przepisu.
Dzisiaj upiekłam.
Jest..... PYSZNY!
Co prawda dzieci nie tkną, więc cały mój, ale nic to.
Dam radę :)))

A oto i on, a nawet dwa :)






Dobra, solennie obiecuję następny zrobić dokładnie według przepisu. Żeby nie było.

Na dziś:
Hetman - Czarny chleb i czarna kawa



niedziela, 18 maja 2014

[276] Hello! Wróciłam!

Ale nie cieszcie się za bardzo, bo niebawem znów zniknę kilka razy.
W każdym razie teraz już wróciłam z Koszalina i okolic.
Było jak zwykle świetnie i z...przygodami. Czasem się zastanawiam, dlaczego ja nie potrafię tak jak hobbici (hobbitowy) ród. siedzieć w domu i nie wychodzić za próg, żeby te przygody mnie nie dopadały. Ale to chyba dlatego, że ja tak bardzo lubię przygody.
Ale od początku.
Wyruszyłam (i bardzo dobrze) z odpowiednim wyprzedzeniem czasowym (też bardzo dobrze), po wcześniejszym sprawdzeniu, gdzie ten piekielny (bo pośpieszny) autobus się zatrzymuje.
Dojechawszy na miejsce, a daleko to było od mojej gawry (co nie jest bez znaczenia, ale o tym za chwilę), okazało się, że y-y to nie tu. Podjechałam więc dalej. Tam również okazało się, że to nie to. W końcu trafiłam na odpowiedni przystanek. Ale coś mi nie grało. Rozpoczęłam więc akcję sprawdzającą gdzie, co i jak.
Dygresja:
- miałam kasy ciut więcej niż na bilety w jedną stronę. Ciut, to jest ciut i nic ponadto.
- Kudłatej nie było przy kompie, więc nie mogła sprawdzić.
- skończyło mi się doładowanie. Mogłam jeszcze po całej akcji wykonać kilka smsów. Dokładnie dwa.
- jechałam z Młodym.
- pamięć wzrokowa zgrzytała z rzeczywistością
- tak samo zgrzytało rozeznanie geograficzne, strony świata, kierunki tras wylotowych i inne.
Koniec dygresji.
Mama mi pomogła. Oddzwoniła po sygnale, wyjaśniłam o co kaman, z niejakimi trudnościami, ale się udało i uzyskałam taka oto odpowiedź: "to ten przystanek, po którym następny to Kaliskiego". o.O (to zdziwienie na maska, bo nie znam wszystkich przystanków, szczególnie w tamtej części miasta). Zapytałam tambylców i też nie wiedzieli. Nic to. W końcu minęła godzina przyjazdu autobusu, a ja trochę zła, bo czas skurczył się jak, nie przymierzając, dżinsy, które ustawi się na pranie w 90 stopniach.
W końcu wsiadłam do autobusu, wygarniając ostatnie klepaki z portfela na bilety komunikacji miejskiej, z solennym cichym zapewnieniem siebie, że jak się będę miała przesiadać, to mam w nosie kontrolerów. Okazało się jednak, że po przesiadce mogę jechać na ten sam bilet i ...to był pierwszy cud.
Przesiadłam się na tramwaj, jadę, a godzina odjazdu autobusu mijała z minuty na minutę. Tak sobie pomyślałam, bo nagle spadł na mnie spokój ogromny i stwierdziłam, że ...mógłby się spóźnić ten autobus.
Poszłam sobie z Młodym na peron i słyszę: "autobus z Warszawy opóźniony jest 30 minut".
Gdyby nie te tłumy ludzi, pewnie odtańczyłabym taniec radości.
Chwilę później podjechał wypasiony autobus, pachnący nowością, kupiłam bilety i zostało mi 30 groszy.
Nawet nie wiecie jaka to ulga.
W każdym razie, siedząc w autobusie przed odjazdem, mój wewnętrzny kompas z żyroskopem, na siłę skłaniali się do smutnej prawdy. Że. Tym autobusem. Będę jechała całkiem blisko mojej stałej trasy do miasta. Kilka przystanków od mojego domu. Wyśmiałam się sama, wyszydziłam, mało brakowało, a napisałabym sobie samokrytyczny post na facebook'u, ale postanowiłam nie tykać komputera w gościach. Zresztą czasu nie było nawet.
Tak więc po raz kolejny udało mi się przechytrzyć przeciwności losu. Zdążyć. I wszystko wyszło jak należy.
I tym optymistycznym akcentem kończę na dziś i idę spać, bo jutro zrywam się o 5 rano, żeby dojechać odpowiednio wcześnie do urzędu pracy i zapisać się na kurs. Jest tylko 30 miejsc na 3 tury kursu. Po 10 miejsc na jeden kurs.
Dam radę, prawda?

Na dziś:
Godsmack - I stand alone
No bo jakżeby inaczej.



czwartek, 15 maja 2014

[275] Pogłos

Miało być o najważniejszym, ostatnio, temacie. Mianowicie o Eurowizji. O facecie w sukience i z brodą. I o tym, że ja mam to w nosie. I że nie przeszkadza mi ŻADEN, powtarzam jasno i wyraźnie ŻADEN sceniczny wizerunek. Ani malowane Kiss, ani chłopcy z pudel-rocka, ani Army of Lovers, ani Conchita. Mam to zwyczajnie w nosie, kto jak wygląda na scenie i poza nią też. Dopóki nie robi krzywdy innym.
Chciałam nadmienić, że to żadna nowość tak poza tym i we Wrocławiu jest wykładowca akademicki języka angielskiego----> link, który na co dzień, a nie tylko na scenie, chodzi w sukienkach i w butach na obcasach oraz pończochach. Czy mi to przeszkadza? NIE.
Inną sprawą jest kwestia zarzutów o brak patriotyzmu, bo się nie głosowało. Otóż. Nigdy w życiu nie głosowałam i nie zagłosuję na żadnego wykonawcę w tak żenującym jarmarku, obciachowym i siłą rozpędu chyba organizowanym, jak Eurowizja. Nie jestem więc patriotką. Sorry Polsko.
Ale nie chce mi się o tym pisać.
I nie mam czasu!
A w ogóle to sobie jadę jutro do Koszalina!
Do widzenia.


Na dziś:
Northern Kings - Hello

Panowie też występowali na Eurowizji w 2009 roku :)








poniedziałek, 12 maja 2014

[274] Zwariowane melodie

Ostatni tydzień to było wariactwo. A tam tydzień, ostatnie dwa.
Najpierw miała być praca. Wszystko było zgrane od miesiąca, szykowałam się na godzinę zero. Próbowałam, testowałam, czytałam, jednym słowem, przygotowałam się na tyle, na ile na sucho można się przygotować. Bo praca, którą miałam wykonywać była bardzo ograniczona czasowo. Wręcz na już, na czas, z zegarkiem w ręku, bo trzeba byłoby się zgrać. Gdyby wszystko się udało. Minuta przed godziną zero przyszła do mnie informacja, że sory memory, będzie pracował ktoś inszy. Znajomy królika, tak zwany. Cóż, nie straciłam, bo nie miałam, ale mogłam mieć. I pozostał taki trudny do opisania stan. Zawieszenie między dam radę, bo jestem dobra, bardzo dobra, a może jednak nie. Nie zadawałam sobie pytań dlaczego. Bo nie miały sensu. Kopać się z nikim też nie miałam zamiaru, bo i o co. Ale. O ale napiszę za chwilę.
Potem nastał czas wyjazdu. Wpadłam w wir przygotowań, ale dałam radę załatwić wszystko. Pojechałyśmy sobie znów na południe. Do Emki. Nie chciałabym być patetyczna. Ale powiem Wam, że uwielbiam Ją. Jest jak moja kolejna siostra. Stanowczo za daleko mieszka i za krótko się widziałyśmy. Wrócę tam niebawem, na dłużej.
Powiem jeszcze tyle, że jazda po Śląsku to jest pikuś. Nawet rozkopane Katowice nie robią na mnie wrażenia i są przyjazne dla ludzia. Za to nastawiam się psychicznie na kolejne warszawskie przygody, już niebawem. Dlatego nie wybijam się z rytmu przygotowawczego.
Z wieści inszych, zaczyna być normalnie. Ktoś mnie docenił. Ktoś chce mojej pomocy i pomysłów. Zobaczymy.
W każdym razie w ramach nurtującego mnie problemu pracy, opisanego wyżej, zachciało mi się sprawdzić, czy słusznie odpadłam w przedbiegach. Namacalnie. Praca moja miała być niewidoczna. To znaczy, że kiedy jest wykonywana jak należy, to nic nie ma. Sprawdziłam. Nie jest wykonywana jak należy. Wręcz zapłakałam nad efektem. I z dziką satysfakcją poczułam ulgę, aczkolwiek pustą kieszeń mam i satysfakcją to ja se rachunków przysłowiowych nie popłacę i dziatwy nie nakarmię. Przyjdzie jeszcze kiedyś koza do woza.
A co do tytułowych melodii...
Jadąc samochodem lubię sobie słuchać muzyki. Mojej muzyki. Z naciskiem na mojej. Co prawda dostępny mi samochód ma okropne nagłośnienie, bo właściciel ma to w nosie, ale zawsze coś tam brzęczy. Postanowiłam więc, że tym razem nie dam sobie puścić Piaska (jeśli na sali są wielbicielki/le to przepraszam - nie trawię), albo innych smętów, typu Lipnicka/Porter (bo jak jego głos lubię, tak jej organicznie nie trawię), bo mimo, że jestem tolerancyjna, to jednak nie zniosę 7-9 godzin, zależy od porywów, z czymś, co mi uszy maltretuje. Zniosę godzinę. no góra dwie. Wobec tego wrzuciłam na pendrive'a 252 utwory, w miarę znośne i bez przegięcia w żadną stronę. Przemyciłam tam i przeboje młodości, jak i teraźniejsze dźwięki, wrzuciłam Irka Dudka i Krystynę Prońko, miejsce znalazł Godsmack i Abba, Metallica, G'n'R, Rezerwat, Sztywny Pal Azji, i Bob Marley, i Santana, i Kiss. I wiele, wiele innych. Nawet Czwarta nad ranem nam zagrała. Powiem tak. Do Katowic wystarczy mi 162 utwory.
Z tym optymistycznym akcentem kładę się za chwilę spać, a jutro będę zadawać niewygodne pytania doradcy zawodowemu w Urzędzie Pracy. W końcu mnie zaprosili na rozmowę.

Na dziś:
Godsmack - Whatever
No wkręciłam się. Koncert, koncert mi się marzy.