środa, 22 października 2014

[308] Ofiara recyklingu

Ogarniam się. Tak się ogarniam, że hej!
Zaczynam systematycznie odrabiać zaległości.
I tak. Młody w końcu został zaprowadzony do szkoły. Nie to, że mi się nie chciało, ale od piątku się leczył. Znaczy ja go leczyłam. Bo charczał i zaczynał się katar i w ogóle jakoś niewyraźnie wyglądał. Więc zastosowałam leczenie własne, wzięłam go na przetrzymanie: albo posłucha mnie i nie będzie chorował, albo wybierze choróbsko, a ja wtedy strzelę focha. Udało się. Aczkolwiek dzisiaj radośnie pobiegł w stronę szkoły z uśmiechem od ucha do ucha i okrzykiem: "przybywam po nowe choróbsko!" Dobrze, że odbiegł na bezpieczną odległość, bo zdzieliłabym go torbą połbie.
W każdym razie ta batalia wygrana.
No to po powrocie do domu, bo wolne od działań pozadomowych mam, z okazji hospitalizacji pewnej osoby, o której kiedyś będzie, zabrałam się za drobne porządki. Wiecie, kuchnia na pierwszy rzut.
Jako że mieszkam w obiekcie zwanym domem, obowiązuje mnie restrykcyjny recykling. Żółte wory, zielone, brązowe.. I wszystko jest super, do czasu sprawdzenia grafiku odbioru powyższych worków, z podziałem na kolory i dni. W bloku jest łatwiej. Masz kontener, to codziennie możesz sobie wywalić butelki, stare ziemniaki i podarte w szale pismo z durnego urzędu.
A tu nie.
Tu taki plastik-metal-papier-tworzywa sztuczne, choć są w jednym worze, muszą się kisić przez 3 tygodnie, zanim ktoś je odbierze. A wór z racji tego, że nie posiadam jeszcze sprytnego takiego czegoś (jak wymyślę jak to nazwać, to nazwę), stoi w domu, co prawda na dole w holu, ale nikt nie powiedział, że jak nie umyję takiej puszki po pasztecie to nie zacznie śmierdzieć. Albo butelki po mleku, na ten przykład.
No i zabrałam się za mycie puszki. Tak, wiem, że krawędzie są ostre, szczególnie w tych z otwieraczem. I tak, wiem, że należy myć to sposobem. I co z tego?


Puszka urżnęła mnie precyzyjnie. Zabolało, zakrwawiło, wyplułam kilka przekleństw, głównie w kierunku własnym, za głupotę i bezmyślność. Trudno.
Ale to, że idąc do kuchni po raz drugi nie trafiłam w wejście tylko zderzyłam się ramieniem z ościeżem, to już normalnie szczyt szczytów. I mimo, że to częsty przypadek, to za każdym razem zadziwia mnie moja autodestrukcja.
Tak więc nie dość, że paluszek (na wizytę u endokrynologa przykleję sobie Małą Mi), to jeszcze prawe ramię. To już naprawdę bolało.

Na dziś:
Celine Dion - Tous Les blues sont ecrit
Żeby było jasne - bardzo lubię Celine.


10 komentarzy:

  1. Pacz pani, a jak ja do córki mówiłam, to smarkula nie posłuchała i dzisiaj muszę ją na osłuchanie zabrać. Phi! Jakiś tam kaszel se wymyśliła, jęczy toto jak kociak jakiś. Że gardło, że nosek, że już męczy, że kaszel... nie rozumie toto, że życie to nie je bajka, co nie? I jeszcze sobie wymyśliła, że temperaturę sobie podniesie, phi! też mi coś.... Tak już tydzień jej każę ozdrowieć, a ta nic! Oporna na polecenia matki rodzicielki...

    OdpowiedzUsuń
  2. Taka pogoda, że zarazki mają raj na ziemi... Mnie jeszcze nie przeszło. Młody łapie chyba drugą turę na raty, bo kaszle i smarka, ale ani gorączki, ani osłabienia... Ech...
    Oraz... Fajnie macie z tym wywozem - masakra, zabijać się o własne śmieci, bo termin odleeeeeeegły.
    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety. Ale obmyśliłam sobie co zrobię. I zrobię. Ale to za jakiś czas. Najpierw się ogarnę :))

      Usuń
  3. opanuj się kobieto, bo nie wystarczy Ci plasterków :) ja też naklejam jakieś żyrafy i krokodyle. wtedy mniej boli :DDDD a na bark proponuję okłady z Paszczaka ;DDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to Paszczaka jeszcze nie mam. Mam jeszcze Złomka z Aut, ale nie wiem.... ;)

      Usuń
  4. o jacie! aleś poszalała... :))))
    apropos recyklingu zadzwoniła dziś do mnie popołudniem miła pani powiedziawszy że nie mam uregulowanych rachunków za wywóz... hmmmmm.... coś się porąbało kontu internetowemu memu i ustawione na cały rok, raz na kwartał przelewy co to miałam mieć z głowy poszły w kosmos... cóż... i tak dobrze że zadzwoniła miła pani bo gdybym się tak kiedyś obudziła z niewywiezionymi śmieciami to byłoby bardziej śmierdząco... takie to atrakcje jak się w domku mieszka ;)))
    Całusy zasyłam :*****

    OdpowiedzUsuń
  5. Natti, a może Ty z powodu utraty krwi tak się zataczałaś, że w te drzwi trafić nie mogłaś?... znaczy w otwór drzwiowy, bo w resztę trafiłaś... :)))))
    jak mój Młody zaczął kasłać i mieć katar (co równa się oczywiście perspektywie szybkiej śmierci..) to wysłałam go do apteki... w drodze powrotnej objawy zniknęły... :)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, z moim Młodym ten numer by nie przeszedł, do apteki trza sobie dojechać.
      A co do utraty krwi..może coś w tym jest. tylko, że ja tak potrafię i bez tej utraty, to jak to wytłumaczyć?

      Usuń

Jeśli zechcesz podzielić się swoim zdaniem - będę wdzięczna. Nie obrażaj nikogo, a Ciebie również nikt nie obrazi.