To jeśli tak mają wyglądać najgorsze dni w roku, to ja poproszę takie codziennie.
Zaczęłam od...wylania przygotowanej wody. Rano muszę na czczo, czyli przed jedzeniem połknąć takie jedno coś na tarczycę, więc najlepiej mieć szklankę z wodą na wyciągnięcie ręki. Ja mam na zrobienie pierwszego brzuszka tego dnia. Mam tam też radio, które nie gra, ale wyświetla godzinę, i telefon. Oraz mnóstwo innych, mniej lub bardziej przydatnych rzeczy. No i tę szklankę z odrobiną wody. Więc dzisiaj sobie tę wodę wylałam na kołdrę i nogi.
Potem, budząc się drugi raz, bo mam kilka budzików ustawionych, sięgnęłam po termometr dla Kudłatej, bo miała zawrotną temperaturę 36 i 6. Tak, to już jest stopień więcej niż nasza norma przewiduje. Przy okazji wygrzebania termometru zrzuciłam radio. I sama z siebie zaczęłam się śmiać, bo powiedziałam w pół śnie: ups, chyba zleciałam radio.
Potem już było jak zwykle, czyli pobudka i inne, jazda do szkoły i droga ze szkoły do urzędu. Po drodze sms proszalny, o kciuki. Bo jechałam załatwić staż. Nie wiem czemu dostałam smsa zwrotnego, żebym nie załatwiała straży, bo się za to idzie do więzienia. Oraz deklarację przysyłania cytryn. Mam tylko nadzieję, że nogi całe.*
A potem już urząd, w którym spędziłam całe 4 minuty od wejścia do wyjścia. Z załatwionym, proszę ja Was, stażem. Tak więc do połowy lutego spijam rum z cytryn*, załatwiając wszelkie ważne i ważniejsze sprawy, żeby potem nic nie zaprzątało mi głowy.
Dodatkowo, w ten jakże obrzydliwy inaczej poniedziałek, z brakiem śladów jakiejkolwiek depresji, poszłam do pani optyczki, umówić Młodego na wykonanie patrzałek. Pani optyczka jest mi znana z zamierzchłych czasów, ale o tym w następnym poście. W każdym razie nie rozpoznała mnie, a enigmatyczne: jestem siostrzenicą siostry cioci, lekko wprowadziło panią w zakłopotanie i usilne procesy myślowe. Ale w czwartek się wyjaśni. Mam panieńskie nazwisko i nie zawaham się go użyć, aczkolwiek na żadną zniżkę liczyć nie mogę, niestety. Może tylko na lepsze traktowanie, przez samą szefową zakładu. Dobre i to.
Tak więc jaki tam blue monday. Dla mnie bardzo fajny, wesoły i dość mroźny, ale z tego cieszę się bardzo.
* bo po trzy stopnie popierdzielała i cytryny nasączone rumem :)
Na dziś:
Bob Geldof & The Boomtown Rats - I don't like mondays
Trochę przewrotnie.
:D nic nie powiem, bo mam ferie ;***
OdpowiedzUsuńbędę milczeć i za miesiąc ;****
UsuńHaha, kryjesz mnie :D
Usuńzrozumiałam tylko o stażu (chyba dobrze..) więc gratuluje... oraz nie wiem, o co chodzi z tymi cytrynami i rumem, ale przeżyję bez tej wiedzy ... :)
OdpowiedzUsuńbuźka Nat :*******
Nic takiego. Więzienie-cytryny-kontrabanda (rum).
UsuńHihihi :***
He,he... Ja się dowiedziałam, że jakiś blue m. dopiero wieczorem i... się baaaardzo zdziwiłam, oraz także poproszę więcej takich dni :)))
OdpowiedzUsuńGratuluję stażu :)
Na mnie nie działają piątki 13, depresyjne dni czy inne przesilenia. Żyję i to wystarczający powód do radości 24 na dobę :))
Usuńa ja liczę, że moja ostatnia wizyta w urzędzie też będzie trwała tylko 4 min. bleeeee nie cierpię tego
OdpowiedzUsuńBłąd! Zmień podejście :)
UsuńMój mondej był nieco bluu i senny, wtorek zapowiedział się kiepsko, ale znaki widziałam :P i generalnie optymizmu we mnie obecnie sporo :D
OdpowiedzUsuńZnaczy miałaś zwidy :) Też dobrze. Lepsze to niż nic :)
UsuńJa Ci mówię, będzie dobrze :)
jeżeli TEN dzień był depresyjnym , to ja się pytam jak mam nazwać dzień poprzedni ?
OdpowiedzUsuńwieczorowo - Gryzmo
yyyyyyy....nie wiem. Ja nie miewam depresyjnych dni :D
Usuń