poniedziałek, 30 kwietnia 2018

[370]. Perypetie w monopolu #2

Cały dzień w pracy. Niedziela.
Rano (skoroświt) mało przytomna wparowałam zmienić dziewczę i od razu same kłopoty. Przywitało mnie rozwalone do końca krzesło, więc tyłek mogłam posadzić tylko na skrzynkach (wygodniejsze niż to krzesło, bo nie lubię siedzieć na wysokich stołkach), potem kasa nie chciała ze mną współpracować, wbijając jakieś dziwne rzeczy, których ja na oczy nie widziałam. Resztką przytomności umysłu (bo spałam tylko 3 godziny, po ciężkiej zmianie na zmywaku) wyłapywałam te dziwności i po kilku soczystych kurwach (nie bójmy się tego słowa, bo ono czasem ratuje i prostuje niektóre rzeczy) wszystko się uspokoiło. Mając w tyle głowy poprzednie manko pilnowałam się okrutnie, bo sorki, nie pracuję po to, żeby spłacać jakieś pomyłki. Manko, jak się dzisiejszego ranka okazało, było urojone, to znaczy wsadziłam kasę nie tam gdzie trzeba, znaczy więcej niż trzeba, więc wszystko jest gitarra i gra i trąbi.
Ale do sedna.
- sprzedałam córkę za 4 miliony
- idę na szampana
- idę na obiad do Sowy
- znam historie 1/3 żuli oraz sąsiadów

Córka poszła za 4 bańki, ale pod warunkiem, że Ukrainiec, który wziął zakład lotka wygra te bańki. Wtedy, o ile moja córka jest tak fajna i ładna jak ja, jedziemy wszyscy na Majorkę i do Hiszpanii. Także ten.
Na szampana idę ze starszym panem, który w zeszłym roku miał wygraną piątkę, a ponieważ życzyłam mu wygranej, powiedział, że jak jestem wolna to on mnie zabierze na szampana, jak wygra oczywiście, i będzie częściej przychodził.
Na obiad do Sowy zaprosił mnie Marianek, który sięga ciut głową ponad ladę, czyli mi tak mniej więcej pod ramię. Marianek to taki żul z zasadami, w miarę kulturalny, czysty i bojowy. Pilnuje tam nas jak kogut kurnika. Jest codziennie sprawdzić czy wszystko ok. W Sowie zna menedżera, który go dokarmia i daje mu kasę czasem, za coś co zrobił Marianek, ale nie wiem za co. Także wiecie.
Jeden żul lubi tylko zarośnięte baby, niegolone. Więc odpadam raczej.
Zaczynam rozpoznawać stałych klientów i wiem co który pije.
Dostałam grafik na maj. Poprzeplatałam go ze zmywakiem i powiem Wam, że jak to przeżyję to będę miszcz.
A przeżyję. Bo jak nie ja to kto.
To tyle.

niedziela, 29 kwietnia 2018

[369]. Wszystko się może zdarzyć.

Dzisiejszy post zacznę tak:

Nika! Ty wiedźmo!!

Szłam ja sobie z nocki, ciut podłamana, bo wyszło manko. Takie do przeżycia, ale jednak.
Szłam ja se więc i tak sobie pomyślałam. Wszechświecie! Ja chcę już żyć normalnie! Ja chcę pracę normalną. I chcę nie mieć już problemów z kasą!

I tak se poszłam do domu, szybko spać, bo musiałam wstać 3 godziny później, żeby z Młodym podążyć na odczulanie (na ostatnią chwilę zdążyliśmy). A potem szłam do drugiej pracy, żeby wiadomo, mieć ten hajs, co to musi się zgadzać w końcu. (Dorabiam sobie w mało chlubnym a tak potrzebnym zawodzie. W sumie mogłabym jechać na Wyspy jako profesjonalny pracownik sekcji czyszcząco-odkażającej statki, o tym też napiszę, a co. Lubię się dzielić swoją głupawką i doświadczeniem).
No więc wstaję po tych 3 godzinach ( nie uważacie, że robię za długie dygresje?). 
Sprawdzam telefon.
1 połączenie.

I ciąg dalszy nastąpi.

Na dziś:
Linkin Park - Talking to myself


środa, 25 kwietnia 2018

[368]. Perypetie w monopolu #1

Pierwsza nocka, ba! pierwsza samodzielna zmiana za mną. Nocka spokojna, bez ekscesów.
Obraz społeczeństwa z dzielni:
- 1 rozstanie
- nie mogę spać i tak spaceruję - 1
- ja tu pracuję naprzeciwko co noc - 1
- kilkanaście zakupów standard
- kilka zakupów niestandardowych.

Obserwacje poczynione już wcześniej nie napawają optymistycznie. Wycinek ludzkości odwiedzający mój sklep przejawia tendencje do upadku, staczania się po równi pochyłej w tempie przyspieszonym.
Przerażają kobiety, naprute od rana, ledwo stojące na nogach, udające, że to dla koleżanki.
Przerażają starsze panie, które każdą znalezioną butelkę zwrotną myją i przynoszą, bo emerytury nie starcza.
Przerażają robotnicy, którzy na śniadanie kupują flaszkę i popitkę. 
Przerażają wstydliwi panowie, jeszcze eleganccy, ale chowający pośpiesznie w aktówkę mini flaszkę, lub dwie.
Nie żebym tego nie wiedziała wcześniej. Wiedziałam. Ale dopiero styczność z tym osobista daje emocjonalnego kopa.
Na przykład taki pan, który kupuje piwo, żeby zagłuszyć niemiłe uczucie po gastroskopii. "Bo ja mam rozwaloną wątrobę, to się przyczepili i mnie z każdej strony teraz badają". Wyniki gastro mi pokazał. Nie wygląda dobrze, ale ja się nie znam. Pan trafił na SOR i od tego czasu jest badany na wszystkie możliwe sposoby. Prawie na cito. Nie czeka pół roku, czy dwa na rezonans. Bo ten typ nie pamiętałby za tydzień, że ma gdzieś iść na badania. Sprawiedliwość? Hm. Powiedział, że nie powinien pić i zaśmiał się diabelsko.

Rozstanie zaznaczyło się piwem, które dziewczę nosiło w kieszeniach. Przyszło dwa razy, "bo wie pani, koleżanka się rozstała, a ja tylko donoszę". Na pytanie, które chyba było już za trudne, czy na smutno czy na wesoło się rozstała, dostałam odpowiedź, że na pijano. W sumie logiczne. 

Zakupy niestandardowe to kubuś malinowy i czekolada, gdzieś tak o drugiej w nocy.

Ale też żeby nie było tak niefajnie: mam adoratora!
Zrobił zakupy i mówi, że w sumie to chciałby jeszcze coś. Ja, zupełnie nieświadoma, wiecie, już północ minęła, pytam co jeszcze podać. A ten: numer telefonu. Zatkało mnie, zaczęłam się śmiać i mówię, że się zastanowię (sic!). Powiedział, że cierpliwie poczeka, bo on tu przychodzi co noc i pracuje po drugiej stronie. Tak jakby strzał w kolano.
Niestety, zakupy pana nie napawały optymistycznie co do jego przyszłości i zarazem mojej, więc raczej nie stanie w konkury. Poczekam na innego księcia z bajki.

To tyle z pola boju. 
Dzisiaj powtórka z rozrywki.
Trzymajta kciuki.


sobota, 21 kwietnia 2018

[367]. Opowiem Wam bajkę...

O tej ogromnej ilości miejsc do pracy i o tym, że pracodawcy prześcigają się w ofertach dla pracowników.
To wszystko to bajka. Bujda na kółkach.
Wysłałam całe tony cv, na stanowiska różnorakie, zgodne z moim wykształceniem, wiedzą, doświadczeniem, wiekiem, umiejętnościami, poniżej powyższych, a nawet dla beki powyżej. A może nie dla beki, a z rozpaczy.
W końcu rzutem na taśmę, poszłam z żółtą teczką w miasto. Jak nie chcą mnie tam gdzie ja chcę, to pójdę, gdzie mnie zechcą.
I tak spacerowałam ulicami, wypatrując na szybach ogłoszeń. Nie jestem spawaczem, operatorem cnc, koparki, ani walca, nie jestem murarzem, tynkarzem i akrobatą. W końcu trafiłam na monopolowy. I nie żebym z rozpaczy poszła po flaszkę, ja nie zapijam smutków. Było ogłoszenie.
Żeby było śmieszniej, moje cv w tej firmie już leżało od dobrego miesiąca.
Zadzwoniłam pod wskazany numer. Po półgodzinie kobieta oddzwoniła i na drugi dzień już byłam w centrum działań, czyli w mikro monopolu, obsługiwałam towarzystwo i cóż. Mam pracę.
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Także na dzielni, od poniedziałku rządzę ja.
A na nocnej zmianie dużo czasu na naukę języków. Taki mam plan.

A to moja ferajna, dzieło własnoręczne, stworzone nie tak dawno na pierwszych ever zajęciach z ceramiki.
To, jak zauważyliście zapewne, kolorystyczna niewiadoma, czyli, szkliwimy, ale właściwie efekt będzie nieznany, bo nawet jak powiedzą, że turkus, to nie wierzcie. Poza tym będą z tego magnesy na lodówkę może, albo nie wiem jeszcze co.
A, i wibrys się zaplątał i też możecie sobie obejrzeć :) Po prostu moje koty mówią: nic o nas bez nas!



wtorek, 17 kwietnia 2018

[366]. How can I speak??

Jak nauczyć się gadać, żeby się nie wstydzić popełnić błędu?
Jak wydukać zdanie, nie półsłówkami, tylko normalnie, nawet jak szyk jest poprzestawiany, ale w końcu Kali zrozumieć?
Co z tego, że we łbie wsio perfekt. Rozumiem, wiem co chcę powiedzieć, a nie wydalam z siebie zdań.
Kiedy mam odpowiedzieć na pytanie - w czaszce pusto. Nawet mózg mi się chowa.
Odpowiadam pojedynczymi słowami, bo mam taką blokadę, że bania mała.
Już było lepiej, ale się skiepściło.
Bo Młody śpiewa po angielsku bez problemu! Bo gada! Bo rozumie! Bo nawet się nie uczy!
Ja go kurna nie widziałam nad słówkami. Nad nauką języka. On go po prostu umie. ma same piątki i czwórki.
Wyśpiewuje mi tu punk-rockowe szlagiery w języku Szekspira i nie ma z tym problemu.
Ja owszem, wyśpiewuję - w myślach.
Ratujcie!
Jak to zmienić?
Zrozpaczona
Dane do wiadomości redakcji.

Fluff it!

PS: Przyszła koza do woza.

Na dziś:
Creed - My sacrifice
A tak mi zagrało.


sobota, 14 kwietnia 2018

[365]. A było tak pięknie..

Było i się zmyło.
Dzisiejszy dzień to porażka na całej linii. Właściwie to jego końcówka jest dla mnie okropna.
Czasem byle drobiazg potrafi doprowadzić do szału. I tak też się stało. Drobiazg.
A właściwie nie. Kurwa mać, nie drobiazg. Własnie, że nie.
Staram się wychować tę bandę gówniarzy na normalnych ludzi. Staram się i zwyczajnie mi nie wychodzi. Opcje są takie: a) nie nadaję się na matkę, b) gówniarze nie nadają się na moje dzieci, c) to nie moje dzieci.
Wszystkie moje pogawędki i ustalenia działają chwilę. Może tydzień. Wtedy jest jak być powinno.
Potem znów jedno wielkie gówno, ja rzucam kur..zaklęciami na prawo i lewo, robię czego nie powinnam, aż znów wybucham.
I właśnie jest znów.
Ale ja już mam serdecznie dość. Naprawdę. Mam ochotę spakować towarzystwo i wysłać w pakiecie ojcu. Niestety, jedno jest pełnoletnie i ma to w dupie, a drugie nie chce.

Niech mnie ktoś przytuli!!

środa, 11 kwietnia 2018

[364]. Popierdółki

Jako widnieje na pasku po prawej, tako mnie ogarnęło. Już mówię jak to było.
Jestem chomikiem. Albo nie. Jestem oszczędna i przewidująca. Albo nie. Jestem gromadzącą graty, bo się przyda się.
Mam tego .. dużo. Teraz stanowczo mniej, niż nie tak dawno, ale jeszcze sporo.
Kiedyś w ferworze zmian, chęci ogarnięcia chaosu oraz odstresowania po pracy, zakupiłam zestaw dwóch książek. Jedna to Magia sprzątania, a druga Tokimeki. Zapewne ta druga jest o układaniu, ale jeszcze nie wiem, bo nie dotarłam jeszcze do końca tej pierwszej.
Zabrałam się za lekturę ochoczo, oczekując niejako, że z kart książki wyjdzie sama autorka i mi zrobi porządek. No może nie do końca tak było, ale spodziewałam się piorunującego efektu, blasku zwycięstwa i wieńca laurowego.
Nic z tych rzeczy.
Po pierwsze, najpierw książka mnie znużyła.
Po drugie przestałam się z nią zgadzać natychmiast.
Po trzecie obraziłam się za brak efektów.
Odkładałam i wracałam. Czytałam po kilka stron i znów rzucałam w kąt.
Zrobiłam porządek w ciuchach. Fakt. I w schowku, w którym czort by nogi połamał, bo nie dość, że tam są schody (nie tak monumentalne jak splagiatowany pomnik, ale zawsze), to jeszcze sufit jest prawie na wysokości kolan. Schowek służył do tego, żeby chować tam wszystko, co akurat zalega, niepotrzebne i nie ma na to miejsca w domu. Jest tam też okropny, toporny regał na przetwory, i z niego jestem zadowolona. Schowek ma też tę zaletę, że zimą tam zimno, i wadę, że w lato tam gorąco. Bo jest tuż pod dachem. Zupełnie jak pokój Kopciuszka.
Ostatnio jednak dojrzałam ciut. Przeczytałam książkę prawie do końca. I zaczęłam sukcesywne żegnanie się z przyda-się-kiedyś. Jest to proces długotrwały i bolesny. Bo ja się boję, że będzie jak zwykle: wyrzucę, a potem się okaże, że potrzebuję.
W każdym razie walka z materią idzie mi nieźle. Ze schowka wytrzaskałam dwa wory słoików.
Z moich skarbów kilka worów różności.
I postanowiłam, że pozbędę się wszystkich popierdółek, które mi zalegają, a ja nawet nie wiem gdzie. Ba! ja nawet czasem nie wiem, że je mam!
I żadna czekolada więcej mi się nie przeterminuje na półce!



czwartek, 5 kwietnia 2018

[363]. Walczę

Nie nie, zbroja wisi na kołku, miecz leży w schowku i rdzewieje.
Wróciła ta zaraza, która już sobie poszła i dała mi spokój. Nie wiem kto mi tak źle życzył, ale po tygodniu swobodnego oddychania, spania i życia musiałam odwiedzić mojego ulubionego lekarza w celu uzyskania recepty, osłuchania i określenia co to za menda nie daje mi spokoju.
Więc. Jak leżę na lewym (!) boku, to mi bulgocze. W oskrzelach. Myślałam, że to dziura po sercu, bo przecież nie mam serca, albo może dziura w płucach, ale nie. Kaszel od poniedziałku jest taki, że umarlaka by obudził, dlatego nie udzielam się na cmentarzach, bo byłby Świt Zombie. Jak nic.
Umarlaka, jak umarlaka. Ja zasnąć nie mogłam! Dopiero wczoraj, jak wytargałam wszystkie poduszki wolnego stanu i ułożyłam w stos, wypróbowałam różne pozycje. Z poduszkami łatwiej, tu podłożysz, tam niżej. No i wyszło: jedynie na wznak. Na boku lewym bulgocze i nie można złapać tchu, na prawym lepiej, ale po minucie jest już tyle do odkaszlnięcia, że najpierw lecą ...rwy, a potem kaszlę. I tak przespałam prawie całą noc. Ja myslę sobie, że poduszki to jedno, ale mleko z czosnkiem i miodem to drugie. A trzecie to sinupret, o którym za chwilę.
Poszłam się poskarżyć panu doktorowi. Bo tak naprawdę to tym razem to co innego. Leciało mi z zatok takie żrące coś. Podrażniało gardło. I kaszel. No i tak się baktery zagnieździły w oskrzelach, gdzie słychać coś na wydechu. nie wiem jak on to słyszał, ten mój doktor, bo wdech - kaszel, wydech - kaszel.  Żeby nie było: głowa nie boała mnie nawet przez chwilę, nie wspominając o uciskach, zatkanym nosie i innych objawach. Jak wyczułam to lecące wczoraj, to wygrzebałam z czeluści reklamówki przeznaczonej do zwrotu w aptece ten sinupret. Sprawdziłam datę i powiem szczerze, że albo jeszcze rok jest ważny, albo od 3 miesięcy już nie. Pomógł, bo mi się nic nie klei do gardła, a zażyłam na własną odpowiedzialność. Nie krzyczeć.
Diagnoza: atypowe zapalenie oskrzeli.
Antybiotyk. 
No to dogorywam w domu, ale już mnie nosić zaczyna.
Na to wszystko Kudłata:
- Ty nie możesz normalnie jak każdy?? Nawet zapalenie oskrzeli musisz mieć nienormalne??
Także ten.

A wędlinka wyszła taka pyszna, że mamy dzisiaj czwartek, w poniedziałek zdjęłam ją z haka i...jest mały ogarek. Zeżarli. A miałam taką nadzieję, że nie lubią.
Poprawka: nie ma. To własnie prawie wydarłam dziecku z gardła, żeby strzelić fotkę..