czwartek, 18 czerwca 2020

[440]. CDN - przypisy

To pędzę z wyjaśnieniem, cobyście się nie denerwowali.
Wszyscy żyją, zdrowi, po egzaminach, luz.
Ale rypło się najważniejsze. Miałam zjawić się w kraju, zabrać co moje i wracać. Loty zapłacone, samochód wynajęty, termin nadciąga... i jeeeeeeeeb z samego rana, że takiego wała, lotu nie będzie. Żadnego lotu.
A ja muszę. MUSZĘ. Bardzo MUSZĘ.
No to domyślić się można, że kto jak kto, ale plan awaryjny to ja już mam. No nie?
Trochę tylko mnie przeraża. Tak ciut. Ociupinkę. I oby teraz nic na mej drodze nie stanęło, bo jak się zeźlę, to ...
No ale tak jak napisałam - CDN...

środa, 17 czerwca 2020

[439]. CDN

Wiecie co.
Ja nie mogę normalnie.
To znaczy ja mogę, ale życie swoje, bez ostrzeżenia i czymanki.
Tak, dokładnie to chciałam napisać.
Nie ma to jak przy śniadaniu, udławić się wiadomością z kraju oraz patrzeć jak misternie zbudowany ciąg przyczynowo-skutkowy rozsypuje się niczym szkło z bocznej szyby samochodu w trakcie wypadku (wiem co mówię). Niby nic ci się nie stanie, ale za cholerę nie złożysz już z tego okna.
I tak właśnie..




No to, że tak powiem, ciąg dalszy nastąpi...

poniedziałek, 15 czerwca 2020

[438]. Domyśl się

Z natury lubię wiedzieć lepiej. 
Jak czegoś nie wiem, to muszę sobie doszukać, doczytać, albo nie zajmuję się tematem.
I tak na przykład moja, nierówna jak na razie, walka z angielskim to takie pasemko zwycięstw i porażek. Nie w sensie, że palnęłam coś głupiego, chociaż to też, ale tego nie kontroluję, znaczy nie zwracam uwagi. Znaczy jak palnę, to wiem, że palnęłam i zaraz się tłumaczę. Znaczy dookreślam o co mi chodzi.
Ale najgorsze jest wtedy, kiedy w krótkim czasie mam nagromadzenie akcentów, wymowy, cierpliwości i niecierpliwości rozmówców. 
No to opowieść!
Zmierzały do końca moje tabletki na tarczycę. Zostało mi kilka, więc zadzwoniłam do przychodni, gdyż zamknięte i nie wpuszczają. Pani nr 1 kazała wysłać maila z zapotrzebowaniem.
Co też uczyniłam skwapliwie. To był poniedziałek.
Ale jakieś 3 dni później, a raczej noce, kiedy się nagle przebudziłam, doznałam olśnienia, że na końcu przed małpą ma być s!
Wstałam rano i wysłałam ponownie maila z s na końcu. To był czwartek. 4.
W poniedziałek zadzwoniłam do przychodni, gdyż ani be ani me, ani nic. 
Pani nr 2 kazała mi sprawdzać skrzynkę pocztową. Znaczy tak ją zrozumiałam, bo była niemiła i zirytowana. 
Dzisiaj. 15. Dzwonię. Że nie dostałam, wysłałam, od 6 dni nie mam tabsów, martwię się, ratunku.
A tam moja ulubiona Pani nr 3, która już na moje nazwisko reaguje tak: AaaaaLllllEeeeee. WwwwYyyyySsssŁłłłłłAaaaaLllllIiiiiiiŚśśśśMmmmmYyyyyyy. 
To wiedziałam przecież!
Dooooooooo AaaaaPpppppTtttttEeeeeeKkkkkkkIiiiiiii.
Parsknęłam śmiechem. 
Czyli spełnił się scenariusz, który sobie wydumałam stojąc dzisiaj na linii, że może oni do tej apteki wysłali, ale jak oni mnie tam rozpoznają, co muszę mieć, żeby potwierdzić, że to ja, a w ogóle to czemu ja o tym nie wiem?
Leki leżały tam od piątku, 5.
Niestety, nigdzie ta procedura nie była opisana, a stronę przychodni obejrzałam i przeczytałam wzdłuż i wszerz. 
Teraz wiem.
Szkoda, że nie powiedziano mi tego jak pytałam o receptę. Ale to nie była moja Pani nr 3.
A za leki zapłaciłam równe zero.

PS: musiałam włączyć moderowanie komentarzy, bo spamu mam tyle, że bania mała. A nie chce mi się siedzieć i kasować. :)

czwartek, 4 czerwca 2020

[437]. Światełko w tunelu.

I to nie jest lokomotywa drodzy Państwo!
To jest najjaśniejsze światełko od półtora roku. Szansa, że to już, za chwilę! W końcu!
Ale o tym później. Tak bliżej terminu. Czyli zaniedługo.

A u mnie co.
No to, że wróciłam do pracy, i był to powrót z tych bolesnych. Fizycznie bolesnych.
Dziękuję też sobie codziennie w lustrze, że jednak ruszyłam tyłek z krzesła i ćwiczyłam, bo bez tego zapewne wracałabym do domu czołgając się, albo pełzając. A tak droga, która normalnie zajmowała mi 10-12 minut, zajmuje mi obecnie TYLKO pół godziny!
Okazuje się bowiem, że ćwiczyłam, owszem, ale nie te mięśnie co trzeba! Znaczy tamte też trzeba, tylko nie przewidziałam, że jednak pozycja stojąca wymaga wzmocnienia zupełnie innych, niż te do  wyrabiania kształtnych pośladków, wykroków i deski. Chociaż te do deski jakoś odruchowo spinam, kiedy targam rzeczy w pracy. W każdym razie schemat wyglądał tak:
- poniedziałek: umarłam, ale postanowiłam dostać się do domu i tam już nie wstać. Przynajmniej do rana. Nogi odmówiły posłuszeństwa i każdy krok wymagał ode mnie koncentrowania wszystkich sił i mocy na stawianiu stóp jedna przed drugą. I tak dotarłam do domu.
- wtorek: umarłam mniej. Nogi w dalszym ciągu krzyczały, że chyba oszalałaś, ale udało się doczłapać szybciej do domu. O jakieś dwie minuty.
- środa: nogi już sobie dały spokój, bolą jak cholera, ale już nie krzyczą. Dojście do domu zajęło 25 minut, za to odezwały się plecy, które powiedziały, że nie, one mają w dupie. Dosłownie.
- czwartek: kapitulacja nóg. Odzywają się tylko stopy, stawy skokowe i chyba jakieś mięśnie na piszczelach, nawet nie wiedziałam, że tam coś oprócz skóry i nerwów jest (o nerwach wiedziałam aż za dobrze, szczególnie jak znajdowałam tą częścią nogi jakąś szafkę, czy inny przedmiot). Plecy w ofensywie. Mówią, że mają w dupie jeszcze bardziej. A ja mam lordozę nabytą. Przeprost pleców. Uj wi co, w każdym razie lekko nie jest.
- piątek: a nie, piątek będzie jutro, to może nie będzie tak tragicznie.
W każdym razie jakoś się muszę na nowo przyzwyczaić. Do treningów wrócę lada dzień, chociaż powiem szczerze, że próbuję chociaż trochę, chociaż rozciągnąć, jakieś przysiady, skłony i inne. Najbardziej się cieszę, że to nie korzonki, żadne bóle nerwowe, tylko zwyczajna mięśniowa masakra.
Strach pomyśleć co by było, gdybym się nie ruszała.
I tak o.
A w pracy zmiany, ścieżki jednokierunkowe i labirynty. Weź się udaj do toalety na szybko. Ha ha, powodzenia! Dlatego wycieczkę takową planuję z wyprzedzeniem. Nawet tylko po to, żeby się przejść, ściągnąć maseczkę, umyć spocony dziób, odetchnąć pełną piersią. Zresztą kumpel, który nas zastępuje w takich przypadkach sam nas wygania mówiąc: sio, na spacer!
Bałam się tych maseczek, bo ja nie mogę mieć zakrytej twarzy, żeby oddychać. Nie ma mowy, żebym zakryła się kołdrą cała, albo kocem. Żadne takie. Ja się duszę nawet jak ktoś leży za blisko mnie. A już nie ma mowy o wtulaniu się w czyjąś koszulę. Takam romantyczna.
Ale o dziwo, po pierwszym ataku paniki, zaparowaniu okularów, odparowaniu, dopasowaniu drucika do nosa poszło jakoś sprawnie.
Wiem już od dawna, że nie mogłabym  być chirurgiem. Bo w rękawiczkach nie umiem. A teraz jeszcze ryjówka, która zasłania mi pole widzenia. No way!
I tak sobie żyję.
O całej reszcie polityczno-społeczno-epidemiczno-edukacyjno-kulturalno-społecznej nie gadam.
Ciśnienie mam w normie, nie będę sobie go podnosić. Po co.