sobota, 20 lutego 2021

[458]. Weekendowe rozkminki

Siedząc w ciepłym domku i chrupiąc własnej roboty pseudonachosy na zakwasie (dobra, chrupiące się skończyły, zostały te miętkie z pierwszego rzutu, bo były na dnie miski, a piekłam je za krótko), rozmyślam.
Dzisiaj sobota, upiekłam chleby. Wczoraj upiekłam ciasta. Ogólnie jakoś to pieczenie mi się podoba. Była u mnie fryzjerka, w konspiracji, bo zarosłam już od sierpnia bardzo. Szybko mi te kudły rosną. Odbyłam walkę na słowa z Młodym, bo to przecież lockdown, bo obostrzenia, bo bez maseczek, bo coś i on się nie zgadza. Poszedł sfochowany do sklepu, a w międzyczasie przybyła mistrzyni nożyczek i grzecznie, obie w maseczkach, przystąpiłyśmy do dzieła. Na co wchodzi Młody i strzela kolejnego focha, że jednak nie wyszło na jego. Oj oj. 
No i to czas się przygotować mentalnie na nadchodzący tydzień. Więc sączę drinka i rozmyślam.
I tak to nastawiam się na 12-to godzinne dni pracy, bo się znów zgodziłam, niepomna zmęczenia i obiecywania sobie, że nigdy przenigdy więcej. Prawie już gotowa jestem stawić temu czoła. 
Jednocześnie drinkiem owym opijam sukcesy tygodnia mijającego.
No bo nikogo nie zabiłam, a mogłam. A już na pewno mogłam się pobić z dziarskim młodzieńcem z Rumunii, któremu drugiego dnia w pracy nie spodobało się moje któreśtam kilkudziesiętne tłumaczenie dlaczego ma coś robić tak jak mu mówię (uczył się). Po czym pomna ułomności językowej mojej zwróciłam się do szkolącego (nota bene - olewającego przyczynowość i skutkowość ciągłości pracy - tak, Angole mają wyebane, a ten szczególnie), żeby wytłumaczył dlaczego rzeczony Rumun ma robić to, co mówię. Nie zdążył. Za to cud, że stał między nami, bo pewnie młody wojownik rzuciłby mi się do gardła. I nie wiem czemu krzyczał: Masz problem ze mną?? Z nim? Nie. Z jego pracą. Ale chyba mu w końcu wytłumaczyli, bo od tygodnia, pokornie robi co należy. I, kurcze! umie w dziękuję i proszę oraz czy możesz.  
Bo dostałam moje angielskie prawo jazdy. 
Bo podoba mi się mój domek. A raczej mieszkanie. Mam swoje nowe meble, mam tak jak chciałam, mam prawie wszystko, co do szczęścia mi potrzebne.
Bo w końcu muszę się nacieszyć tym miejscem, bliskością do pracy (3 minutki). Bo niebawem to się skończy.


czwartek, 11 lutego 2021

[457]. Norma.

Ale że co, zapytacie.
No jak to co, wkurw.
Już zupełnie inny. Nowszy. I na inny temat.
Trochę wytłumaczę.
Test negatywny był, do pracy wróciłam po tygodniu, nie otłukłam gęby, bo ja tam nie taka chętna do bitki.
Chociaż czasami mam ochotę się odwinąć i przywalić niektórym ludziom.
W każdym razie jest spoko, żyję, daję żyć innym, nawet. 
Za mną ogólnie prawie dwa ciężkie tygodnie. Ciężkie jakieś emocjonalnie i fizycznie. Nerwowe takie i jakieś, zupełnie nie jak moje. Ktoś się ze mną zamienił na nie chyba, bez mojej wiedzy.
Dzisiaj to już tylko naprawczymi kurwami rzucałam, całkiem na głos, pierdoleniem i chujami. Tak, taka jestem zła i podła (dobra no, niewiele osób słyszało, raczej odczytywali z intonacji, że coś jest nie halo i byli grzeczni). Przyznaję się bez bicia. Inaczej się nie dało. Dociągnęłam do końca zmiany i na pełnej k..., no dobra, mocno zdenerwowana wróciłam do domu. Trafiłam na zajęcia medialne i posłuchałam se o Sherlocku, podpowiadałam odpowiedzi i trochę zeszło mi ciśnienie. Tak, o serialu BBC z Benedictem. Lekcja. 
Potem poczytałam trochę komentarzy i stwierdzam, że chyba znów czas na przegląd polubień, obserwacji i tym podobnych rzeczy. Męczy mnie już wiele rzeczy. Nie chce mi się upychać w głowie dodatkowych problemów i ich roztrząsań. Waham się pomiędzy zupełnym chillem i wyjebaniem na wszystko a jednak zerkaniem na ten świat i kraj. Obserwuję pyskówki, czepianie się słów, oburzenia święte i nieświęte i mam chwilami dość. I błędy, mnóstwo błędów. Ortograficzne, literówki, składnia. Łeb mi się gotuje, ale zazwyczaj mielę w ustach zaklęcia, żeby nie czepiać się ludzi. A jeszcze do tego cała ta chora sytuacja. 
Ja nie wiem czy to jakieś skrzywienie, jakaś skrajna niedoróba z moim mózgiem, uszkodzenie, albo kij wie co. Że ogarniam rzeczy, widzę je całościowo, wyciągam wnioski i widzę jak się to wszystko toczy. Widzę wiele wątków, potrafię je połączyć ze sobą i przewidzieć, jaki efekt przyniosą działania. Czuję się czasem jak Kassandra, Mówię co się stanie, ale nikt mnie nie słucha i nie wierzy. Przeokropne uczucie. A jeszcze mało kto jest w stanie zrozumieć o co mi chodzi, bo widzi tylko wycinek całości. I czasem trudno mi przekazać co myślę. 
Dlatego się mało odzywam. Bo po co.
Mówię Wam. Strasznie  być mną.