Mogę. I chcę.
W morzu tego cholernego nieszczęścia dzieją się rzeczy. Pomagają jakoś stać w pionie i pomagają.
W weekend zrobiłam sobie wycieczkę. Rozpoznawczo-krajoznawczo-turystyczną. Inspekcję taką.
Pojechałam do Kudłatej. Ot, takie tam 222 mile.
To był test dla samochodu, dla mnie i odskocznia.
Więc w piątek, tuż po egzaminie, dopakowaliśmy naszą ciężarówkę i w drogę. Korki koło Birmingham, ale co tam. Jechaliśmy już nocą, ale widok konturów gór na tle czarnego nieba był nieziemski. Już wtedy mi się spodobało.
Na drugi dzień pojechałam z Kudłatą nad jeziora. No powiem Wam, że to przerosło moje oczekiwania, marzenia i napchałam się tymi widokami do rozpuku. Tam będę mieszkać. Po studiach. A co.
Wąskie drogi to pikuś, serio. Zakręty, kamienne mostki, kamienne murki, wszędzie offce, nawet na drogach czasem.
Miałam ochotę wyjść z samochodu i powiedzieć: JAK TU, KURWA, PIĘKNIE! Tak po polskiemu.
Ale jedyne co wydusiłam z siebie wysiadając, to JA PIERDOLE, ŁEB MI URWIE! Mój piękny prawie i nie czarny już. Taka mała zmiana.
No i dlaczego to piszę?
Bo najważniejszym niusem weekendu nie jest moje wzdychanie do gór i jezior.
Najważniejsze jest to, że czekamy na ukraińską parę. Możemy realnie komuś podać dłoń i pomóc. Niestety, ja nie mam warunków, żeby kogoś wziąć do siebie, ale Kudłata właśnie szykuje pokój, robimy listę potrzebnych rzeczy i czekamy, aż wizowe młyny zmielą podanie i J i N będą mogli przylecieć. Włączam się w to. Gdybym miała jeden pokój więcej, to ja też przyjęłabym kogoś do siebie. Niestety, miejsca nie ma.