Bo mi się numery wzięli i pomieszali.
Ale moje cząstkowe spektrum nie pozwala tego olać. Niestety.
Żeby nie było mi za nudno, to znów nawiedzam Cumbrię (w tomacie) i Szkocję. Kilka dni, może we wtorek, lub środę rano wrócę do domowych pieleszy. Na razie Towarzyszy mi ofczarek Kudłatej, któren to włazi mi na głowę, zupełnie jak wnuczki babciom. Wczoraj uwalił się na mnie i chrapał mi do ucha. Tego dzbana nie przegonisz, choćby nie wiem co. Wrócę do domu i będzie rozpacz, bo moja owca będzie wąchać i robić mi wyrzuty. Znów nie będzie jadł i pił, aż mu minie. Ale przeżyjemy.
Świąt nie było u mnie klasycznie. Była.. wyżerka.
Też nie jakaś spektakularna, bo z roku na rok moje przemyślenia w tej kwestii zmieniają cały schemat.
Więc w wigilię był barszcz z uszkami. Uszka zrobiłam w gotowym cieście z koreańskiego sklepu, czyli gotowe kwadraty do wontonów. No rewelacja. Ugotowałam na parze i wyszły genialnie.
W pierwszy dzień świąt zjedliśmy rybę po grecku i sałatkę warzywną. Chleb upiekłam sama. A wieczorem wstawiłam do pieczenia łopatkę na szarpaną wieprzowinę. Ale nie byłabym sobą, żadne tam soki jabłkowe, czy standardowe marynaty. W misce wylądował ketchup, pasta gojugang, miód, sól, pieprz, papryka słodka. Mięsko wyszło za..przepyszne. Dość powiedzieć, że Młody wtrynił te 1.5kg z sosem w ciągu dnia.
Tak to sobie spędziliśmy ten czas.
I wyjechałam wczoraj. Tak więc znów na wygnaniu.
Ale wrócę i napiszę więcej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli zechcesz podzielić się swoim zdaniem - będę wdzięczna. Nie obrażaj nikogo, a Ciebie również nikt nie obrazi.