Mam taki feler, że jak mi ktoś coś poleca, na przykład książkę, film, serial, to ja wtedy nie. Nic co jest na topie. Szczególnie z książkami tak mam. Już chyba o tym kiedyś pisałam, że na punkcie Whartona odbiło mi parę lat po fali licealnego zachwytu moich kolegów nad Ptaśkiem (był jeden egzemplarz i chyba wszystkie klasy z mojego rocznika sobie go pożyczały. Oprócz mnie). Którego przeczytałam jakoś na końcu, bo najpierw byli Spóźnieni kochankowie, a potem Niezawinione śmierci, w którym to egzemplarzu miałam autograf, wystany chyba z dwie godziny w kolejce do księgarni, a który to egzemplarz został stracony. Nienawidzę pożyczać książek!! To już ze 30 lat temu, a ja ciągle mam tę zadrę w sercu, bo cała kolekcja zaginęła. Tak, napisałam o tym znów, bo mi się żółć wylewa uszami jak sobie pomyślę. Dość powiedzieć, że to była rodzina, a ja dyplomatycznie nie nawiązuję kontaktu. W zamian moje dziecko nie oddało serii Heńka Portiera. Może to dlatego nie przeczytałam i nie daję się namówić, żeby przeczytać? Nieważne.
W każdym razie nie. Jestem jakimś oszołomem i nie lubię takich akcji. Mam wewnętrzny bunt.
No i tak było z Kudłatą, która namawiała mnie, żebym obejrzała fajny serial. How to get away with murder. Odkładałam jakiś czas, ale w końcu się skusiłam. No coś pięknego. W sensie to był początek miłości do kryminalnych seriali, lepszych niż Gliniarz i Prokurator i Dempsey and Makepeace na tropie.
No i nastał zeszły rok. A nawet chyba wcześniej. Kudłata zaczęła mi anonsować koreańskie dramy, kryminalno - prawniczo - socjologiczno - obyczajowe. No jak to ja, opierałam się chyba z pół roku, mówiąc tak tak, obejrzę, kiedyś.
Nastał jednak taki moment, pewnie jakieś zaliczenia były, albo inne raporty i asesmenty, że zasiadłam przed netfliksem, bo znudziły mi się Przyjaciółki na polsacie. I obejrzałam moje pierwsze trzy dramy.
Powiedzieć, że to dobre dramy, to nic nie powiedzieć. Spodobało mi się wszystko. I scenariusze - zagmatwane i tak pokręcone, że od pierwszego do ostatniego odcinka siedzi się i trzęsie kolankiem w napięciu, i aktorstwo - powiem tyle, że można się zakochać, i plenery - Seul znam już jak własną kieszeń. I to, że jak jedzą makaron to siorbią, jak mają beknąć, to bekają, pierdzą, żartują i to wychodzi naturalnie.
No i po obejrzeniu tych kilku dram wpadłam po uszy. Oglądam i stare i nowe dramy, mam ukochanych aktorów i aktorki, łykam jak pelikan wszystko. Nie trafiłam jeszcze na jakiegoś gniota. Serio. Nie przeszkadza mi, że w tych samych domach kręcą dwadzieścia dram, każda inna. Serio. U nas jak w filmie grają zestawy aktorskie to jest do porzygu: Karolak, Adamczyk i ferajna. Tu nawet jak się powtarzają aktorzy, to nie przeszkadza. A potrafią w jednej grać cudowną matkę, ojca, dyrektora, córkę, a w drugiej wredną sukę teściową, albo przestępcę, czy słodką idiotkę.
No więc mi odbiło kompletnie.
Obejrzałam: 176 dram, zwykle odcinek trwa godzinę. Odcinków średnio jest 16.
Myślałam, że mi się znudzi, ale nie. Kolejkę mam długaśną, dwie platformy koreańskie i mnóstwo książek do nauki języka. Tak. Taki jest plan.
PS: Jak coś to chętnie polecę.
Dramy do oglądania.
I do Seulu.
a polecaj, bo ja na razie kijem nie tknęłam a wręcz omijam ;-)
OdpowiedzUsuńI owszem polecane oglądam i najczęściej się nie rozczarowuje. Czasem muszę jednak dojrzeć, tak było z Cormoran strike.
Tak jak Ty, to miałam z Grą o tron. Że jak już zasiedliśmy z Naczelnikiem, to do rana, po całości i zarywaniem nocek :-)))
książek nie pożyczam już w ogóle. Doszłam do takiej asertywności ekstremalnej. po różnych akcjach i niekompletnych aktualnie zestawach. kurewa. mam dwa tomy Sapkowskiego Trylogii husyckiej...a jednego nie mam. no nie lubię tak.
Ooo, za książki jestem w stanie ścigać do upadłego. Też nie pożyczam. Traumę mam. Co do koreańskich dram, to też omijałam. Bo wydawało mi się, że to takie '"chińskie bollywood". A jednak nie. Mów jaki gatunek Cię interesuje, a ja znajdę dobrą dramę. PS: Gry o tron nie tknęłam nawet kijem, mimo, że grał tam mój kolega z liceum :)
Usuń