Zbieram się i zbieram.. Piszę i kasuję. Nie mogę uformować myśli w zdania. A jak już, to mam nadprodukcję. Milion wątków pobocznych, tematów dodatkowych i dygresji. I ta podła chęć wyjaśniania co mam na myśli.
Aż mi się chce napisać: domyśl się!
Joanna Kołaczkowska.
Ozzy.
Hulk.
Chuck Mangione.
Świat traci Mistrzów. W kolei rzeczy. I bez kolejki.
Czy mi smutno? Bardzo. Z każdym takim odejściem robi się pustka. Taka dziura w materiale. W takim, którego nie zacerujesz i żadna łatka jej nie przykryje.
I zdaję sobie sprawę, że teraz biorą z moich lat młodości, kiedy kształtował się mój gust muzyczny, charakter i osobowość. I to powoduje, że ta strata jest jeszcze większa.
W międzyczasie moje własne zmagania. Z temperaturami. Z niemocą. Ucieczką przed wykonaniem rzeczy wymagających pilnego wykonania.
Ból jajników jakby skumulowany za te wszystkie bezbolesne miesiączki z mojego życia. Odkryłam dobroć estriolu i widzę jak bardzo, ale to bardzo powoli zmieniają się skutki menopauzy. Pocieszające. Ciut.
Chcąc nie chcąc wiadomości z kraju do mnie docierają. [A propos, rozwala mnie moja matka, która myśli chyba jak dziecko, że jak kogoś nie widać, to ten ktoś siedzi jak lalka i nie rusza się, nie wie nic. Zabawne.] Rząd się rozpada. Nawrocki zbiera śmieci do swojej kancelarii. Z dnia na dzień przeraża mnie bardziej wizja tego, co się stanie za chwilę. Bodnar odchodzi. Debil ułaskawia. Rozliczeń nie ma. I nie będzie. Współczuję bardzo.
Z rzeczy ciekawszych, dostałam dzisiaj pismo z sądu, i to jest bardzo dobra wiadomość, ale napiszę obszerniej jak się zbiorę. Na razie gotuje się we mnie i gwizdek co jakiś czas puszcza parę. Szczególnie jak trzeba zrobić zakupy, albo przemieścić się w przeciwległy kraniec miasta. A bryka stoi pod oknem i czeka. Wkurw nieziemski mnie trzęsie, ale co zrobić.
No i cierpię na przewlekłe uzależnienie od k-dram. I na bezsenność. Tryb mi się przestawił. Ja serio powinnam mieszkać w Korei. Tam teraz jest 10 rano.
Opłakuję Kołaczkowską, naprawdę. Jakoś mnie to uderzyło jak otwarte drzwi w przeciągu. A Koreanię też mogłabym polubić, szczególnie za moją wnuczką, która twierdzi, że ma magiczne moce, mówi po swojemu i każe mi udawać kota-lekarza. Też czuję, że ktoś mi powoli wypruwa podszewkę z tych młodzieńczych lat. Że niby jeszcze się trzymam, ale wszystko cieniej, bardziej przeźroczyście. O estriolu czytam z zainteresowaniem, ja póki co jadę na kawie i rozmowach z różami. Chociaż muszę przyznać, że menopauza to nie jest żadna przygoda duchowa, tylko logistyka emocjonalno-termiczna z elementami absurdu. K-dramy to może jedyna forma empatii, która działa jeszcze bezpośrednio na układ nerwowy. Trochę się z nimi śmieję, trochę oddycham. A że teraz 10 rano w Seulu, to może właśnie się tam rodzę jako spokojniejsza wersja siebie. Co do kraju, nie potrafię już tego komentować. Może kiedyś o tym napiszę bajkę dla dorosłych. Z kluczem, ale zgubionym.
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię bardzo.
Chciałabym, żeby to była przygoda duchowa, na razie to zderzenie lokomotywy ze ścianą. Tylko nie wiem za bardzo, czy czuję się lokomotywą, czy ścianą. K-dramy dają mi śmiech, dawno się tak nie śmiałam jak ostatnio, i łzy. Wylewam je bez wstydu, ryczę jak durna i rozmyślam. A oglądając Koreę z daleka, czuję, że mogłabym się tam odnaleźć. Może w następnym wcieleniu.
UsuńKołaczkowska zostawiła nas wszystkich z rozdziawionymi paszczami i pytaniem: jakże to..