Pakowanie i żegnanie się z niektórymi rzeczami to koszmar.
Ale jak mus to mus. I tak wysłałam mnóstwo rzeczy, a drugie mnóstwo czeka na potem.
Niektóre paczki przeszły potrójną selekcję, czyli zapakowałam, odczekałam trochę chodząc obok, po czym stwierdzałam, że nie, za dużo i robiłam ponowne pakowanie. I tak z pięciu kartonów robiły się trzy.
Dałam radę. Jakoś.
Potem był dzień wylotu.
To był jeszcze dzień ostatecznego przeglądu i pakowania. Na ostatnią chwilę, bo przecież to ja.
Dziwne było pożegnanie przy furtce, gdzie u nas zmieniło się na u was. Jeszcze mówię czasem, porównując coś, że u nas to tak i tak, a potem poprawiam się, że w Polsce. Bo to już nie u mnie.
A potem wędrówka przez miasto z bagażami, spotykanie znajomych ze szkoły, pożegnania i w końcu lot.
Pierwszy lot młodego, zachwycony był widokami.
Powiedział mi, że sam wyjazd nie robi na nim wrażenia, nie przejmuje się tym, że to inny kraj. Podoba mu się tutaj.
A teraz lecę do agencji. Trzymać kciuki!
Trzymam przecież... za Młodego też, bo on jeszcze nie wie, że będzie ciężko. Ale niech nie wie, to może będzie mu lżej.
OdpowiedzUsuńBędzie ciężko. Ale właśnie poszedł na plac zabaw, bo stwierdził, że chce znaleźć kumpli :) Także ten.
UsuńZaraz zacznie gadać lepiej niż Ty 😁
UsuńOn już sto lat temu gadał lepiej niż ja. Ja odpadam w przedbiegach. Serio serio.
UsuńOch jak cudownie, naprawdę zazdroszczę ci. Trzymam kciuki za Was i wiem, że będzie dobrze, kochana BĘDZIE. Pisz koniecznie.
OdpowiedzUsuń:*
Usuń