Katastrofa.
Takie piękne słowo.
W sumie, po kilku dniach nerwów, domysłów, pomysłów, wycen, prucia sufitu, kąpieli u sąsiadki, prawie nastał pokój. Spokój. Ład i porządek.
Prawie.
Piekarnik, wyczyszczony przeze mnie na glanc, dostał nowe serce. Grzeje jak marzenie. Jutro zapiekanka.
Piec od wody jutro dostanie swój przeszczep. Mam nadzieję na długa gorącą kąpiel przy świecach z pianą i szampanem.
Żartowałam.
Wystarczy mi ciepły prysznic.
A kaloryfery, cóż. Też za kilka dni przestaną zalewać sąsiadkę.
Najlepsze jest to, że padły zawory. Bo w sumie nie powinnam zakręcać i odkręcać grzania.
Bo takie dziadostwo było, że w końcu padło.
Nie powiem Wam słowa o jakości remontów wykonywanych kuzynem, wujkiem, mężem kuzynki siostry wujka Zdzicha. O tym, że pic na wodę fotomontaż. O tym, że każdy może być budowlańcem.
Na ten przykład pan z ogłoszenia, który wyznał, że takie tam remonciki to jego artystyczne hobby.
Albo o tych, co kładli sufit. Że zapomnieli o porządnym wypełnieniu watą, a tam gdzie było za cienko poupychali kawałki styropianu, albo nie położyli folii izolacyjnej. Takie tam szczegóły.
Teraz, po tych kilku latach wychodzi wszystko, jak trup z ziemi. strach dotknąć się czegokolwiek.
No ale najlepsze jest to, że padł mi Młody.
Tak padł, że dwa dni spędziłam z nim w domu, praktycznie przy nim siedząc i sprawdzając czy oddycha i jaką ma gorączkę. Pierwszy raz był w takim stanie.
Ale już zaczyna kozaczyć, więc jutro wracam do pracy.
Znaczy: wszystko przemija. Katastrofy z wielkich stają się malutkie. Mega problemy robią się tycie.
A cała reszta jakoś daje radę.
I najlepsze w tym wszystkim jest to, że masz gdzieś obok świetnych ludzi. Sąsiadkę, która udostępni swoją łazienkę.
I szefa, który wiezie Cię przez miasto do domu, bo uważa, że nie możesz czekać na autobus, bo on stwierdził, że to za długo 20 minut. I pyta czy masz na taksówkę, którą jedziesz potem do lekarza.
Chyba nie jestem aż tak złym człowiekiem, skoro świat się do mnie tak uśmiecha.
No faktycznie - jeszcze Młody zachorzał. Choroba dziecia też dobija, ale już wychodzisz na prostą :)
OdpowiedzUsuńWirus go dopadł. Ale już pyskuje, więc żyć będzie.
UsuńTak, każda katastrofa mija i czegoś nas uczy. Chociażby spojrzenia na innych ludzi. A im więcej mamy tych katastrof w życiu, tym bardziej zwiększa się nasz dystans do codzienności. Pozdrawiam cieplutko :)
OdpowiedzUsuńMnie one uczą przede wszystkim siebie. I to najlepsza lekcja, jaką mogę dostać. dystansu nie mam za grosz. Jak zawsze. A i naiwność prawie nienaruszona :) Ściskam ;)
UsuńJesteś zaje... fajnym Człowiekiem. Never give up 💕
OdpowiedzUsuńNever! Nie ja. I dziękuję <3
Usuń