Oczywiście możecie się ze mną nie zgodzić, przedstawiam swoje osobiste zdanie, i prowadzi do niego wieloletnia obserwacja. Oraz wiadomości z kraju i ze świata.
Może będzie trochę zawiłe to co opiszę.
Na obiad dzisiaj zrobiłam spagetti. Nie żadne tam bolognese, napoli, czy inne wymyślne. Jest moje. Dlaczego? Bo robię je po wielu latach eksperymentów, prób, błędów też. Stworzyłam je z kilkunastu przepisów. A tak naprawdę zwyczajnie dojrzałam do tego, żeby nie mieć żadnego przepisu i ugotować coś, co lubią moje dzieciaki. I za każdym razem (chyba, że przesolę, przepieprzę, przepapryczę, niepotrzebne skreślić) słyszę głosy zachwytu.
A droga do dnia dzisiejszego wyglądała mniej więcej tak.
Najpierw szukałam przepisów. Wrrrrróć. Zacznę od jeszcze wcześniejszych doświadczeń.
Najpierw byłam towarzyszką działań kuchennych. Od najmłodszych lat patrzyłam jak gotuje moja babcia (z babcia kojarzy mi się zapach lubczyku, który uwielbiam dodawać do wszystkiego), potem mama, ta to mnie wykorzystywała do najgorszych rzeczy -obierania warzyw, mieszania w garach i robienia zakupów, oraz sprzątania. Nie mam żalu, bo nauczyło mnie to pokory, planowania, oraz zmywania garów w trakcie gotowania, co w końcowym efekcie jest rewelacyjne, gdyż ponieważ nigdy nie mam sterty garów w zlewie, czasem zdarzy się ostatnia łyżeczka.
Tak więc Towarzyszyłam w kuchni, ale nikt mi nie mówił o przyprawach, o tym dlaczego coś się dodaje, dlaczego się podgrzewa, miesza, żeby nie zagotowało, dlaczego ciasto rośnie, kasza pęcznieje, a mleko kipi.
Potem zostałam zostawiona ze składnikami na zupę, mama wyjechała, Sis miała z 5 lat, i miałam ugotować...grochówkę. Ja, taką zupę, kiedy nie miałam zielonego pojęcia jak to jest, kiedy do wody wrzuca się to wszystko i z tego robi się zupa. Naprawdę moja wyobraźnia nie podsuwała mi nic. Jakim cudem z kawałka koci warzyw i wszystkiego co tam potrzebne wyjdzie zupa??
Wyszła. Najpyszniejsza w świecie grochówka. Ojciec zjadł ją i brał dokładki. Od tamtej pory kuchnia przestała mieć przede mną tajemnice, a to dlatego, że przestałam się bać gotować. Biorę przepis i często z lenistwa, albo z już nabytej wiedzy potrafię zrobić coś po swojemu.
Teraz gotuję, nie muszę mieć przepisu tylko wystarczą mi składniki, a ja zrobię coś z nich.
I to moje spagetti też takie jest. Zawsze smakuje podobnie, ale trochę inaczej. a to więcej cebuli, a to jest na oliwie, a to mięso jest inne, przyprawy mi się "sypną", albo jest ich mniej. To jest już jako takie doświadczenie. To jest zapas wiedzy, która na przestrzeni lat utrwalała mi się. Taka wypadkowa wszystkich kulinarnych doświadczeń. Teraz mogę bez strachu wziąć się za gotowanie trudniejszych potraw, do których przygotowania brakłoby mi wiedzy i doświadczenia lata temu.
Tak samo jest w życiu.
Zaczynamy od zera. Terminujemy. Zbieramy do kieszeni różne doświadczenia i wiedzę. Uczymy się żyć i rozumieć świat. Tylko konstrukcja jest do niczego. Zakładamy rodziny, łączymy się w pary, idziemy na studia, idziemy do pracy, często bez konkretnej wiedzy na swój temat. Nie do końca wiemy czego chcemy, co umiemy, czy nam się to podoba, czy też nie, nie znamy ludzi, nie umiemy rozpoznać dobra i zła, mamy dzieci sami często potrzebując opieki. Nie jesteśmy gotowi na to wszystko.
Wydaje mi się, że przyczyną frustracji bywa najczęściej fakt znalezienia odpowiedzi na pytania, które z czasem sobie zaczynamy zadawać. Zaczynamy otwierać oczy na męczącą nas rzeczywistość, ale najczęściej boimy się zmienić coś w niej. Jak w przepisie. Nie zmienimy składnika, bo nie wiemy, czy potrawa będzie smakowała dobrze, albo czy w ogóle wyjdzie. Dopiero doświadczenie nas czegoś uczy. I kiedy wiemy czego chcemy, najczęściej pozostaje machnąć ręką i powiedzieć: echhhh, jakie to teraz ma znaczenie...
Dlatego konstrukcja naszego życia jest do chrzanu. Może powinno być tak, że najpierw zdobywamy doświadczenie, uczymy się życia, poznajemy siebie i świat, idziemy do pracy - w okolicach 20 lat, dopiero potem idziemy na studia, wiedząc już co nas interesuje i w czym się spełniamy - około 30-40. W tym czasie zwiedzamy świat, bawimy się, spełniamy marzenia, a dopiero potem rodzimy dzieci, żeby móc im przekazać swoje doświadczenie - w okolicach 50. Jesteśmy świadomi siebie, świata, możemy zająć się rodziną i jeszcze z nią pobyć. Możemy używać naszej wiedzy i doświadczenia, żeby kolejni ludzie mogli wystartować w życie.
A tak? Rzucamy się w związki, męczymy w nich, narzekamy, pracodawcy narzekają na to, że mamy dzieci, my, że mamy dzieci i się nie spełniamy, potem nas olśniewa, że trzeba było się uczyć czego innego, bo akurat nie interesuje nas tak naprawdę prawo, a astronomia, nie zwiedziliśmy jeszcze południa Europy, nie mówiąc o Ameryce i Biegunie Południowym, na którym mamy marzenie stanąć, ale przecież dzieci są, chciałoby się zrobić coś ze sobą, ale nie ma czasu. I tak wszystko od dupy strony.
A ja dalej eksperymentuję ze swoim spagetti. Dzisiaj jest mocno bazyliowe...
Na dziś:
One Republic - Apologize
Rajuśku...ale Ty mądra jesteś Nathhi:)
OdpowiedzUsuńI fakt świat urządzony jest na odwyrtkę. Błądzimy kiedy spotyka nas coś czego nie jesteśmy jeszcze gotowi przyjąć, ocenić i docenić. Oraz dlatego, że boimy się zmian jak diabeł wody święconej:)
Nieznane wciąż częściej budzi strach, nie ekscytację i ciekawość:)
mła:)
Pokręcona jestem :))
UsuńPrzestaję się też bać :))
mła:*
Żebym to ja lubiła gotować...
OdpowiedzUsuńDanusia
Jak się nie lubi to nie ma co się zmuszać :)) To też rodzi frustrację :))
UsuńPozdrawiam :)
Ale nie jest ze mną tak źle. Nie przypalam wody na herbatę ;) i jajka potrafię usmażyć i ugotować.
UsuńNo to przeżyć się da. :)))
UsuńTaaak... Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości. Trafne spostrzeżenia. Co do gotowania... Eksperymentuję ostrożnie, nawet chyba za bardzo...
OdpowiedzUsuńA marzy mi się machnąć ręką, kurczowo jednak trzymam przepis w dłoni i zerkam... zbyt nerwowo.
Buziaki! :)
Spoko, z czasem machniesz:)
UsuńBuziak:*
Krzysiek tak umiał. Tego trochę, tamtego trochę i wychodziło niamniuśne. Zdążyłam troszku się przy nim nauczyć, ale za mało. Gdyby z życiem tak można było, ale nie, nie można. Poza tym, mądra z Ciebie dziewczynka. :) :*
OdpowiedzUsuńNo niestety nie można...ale przynajmniej można próbować żyć po swojemu :) I starać się nie bać podejmować trudnych decyzji.
UsuńDziękuję :****
Ojoj... niedobrze. Natt złapała niż. Po mojemu to jest tak, że życie jest pasjonujące, a nie od dupy strony itp., ale nie należy leżącego kopać, tylko pokrzepiać. Ale czym by ją tu...?
OdpowiedzUsuńAle jaki niż? Gdzie Ty się niżu dopatrzyłaś? Bo ja jakoś go nie widzę :) Kiepski psycholog z Ciebie :)
UsuńI owszem, życie jest pasjonujące. Tylko poukładane ma w kalendarzu nie tak:)
UsuńPo pierwsze, nigdy nie twierdziłam, że jestem psychologiem ani nawet nie miałam takich zapędów. Po drugie, jeśli ktoś pisze o frustracjach, męczącej rzeczywistości i świecie skonstruowanym od dupy strony, to ani chybi nie jest to wyż.
UsuńMyślę zresztą, że ten świat jest najpiękniejszy i najlepszy z możliwych. To tylko ludzie są do dupy, ale to już siła wyższa.
UsuńNie zgadzam się z twierdzeniem, że ludzie są do dupy. Chociaż w pewnym sensie są..:>
UsuńŚwiat jest taki jaki jest, dla jednych piękny, dla innych okropny, ale innego nie będzie. Mi nie chodzi o żadne wartościowanie tego, co mamy, a o to, że biologia poukładała to inaczej. A co za tym idzie i społeczeństwo.
A do poprzedniego komentarza: ja nie mówię nigdzie, że jestem sfrustrowana, za to na początku postu napisałam, że to refleksja po obserwacjach i wiadomościach z kraju i ze świata :)
UsuńI nie, nie mam dołka, niżu, depresji, nawet jeśli patrzeć na moją sytuację. To, że ledwo wiążę koniec z końcem nie wywołuje u mnie stanu sfrustrowania, ani żadnego innego, raczej daje kopa do walki o lepsze, szukania i drążenia wszelkich możliwości poprawy. Co też czynię z niezachwianą determinacją i nadzieją i wiarą, że będzie dobrze.
Wcale nie pomyślałam ani przez chwilę o Twojej sytuacji.
UsuńA ludzie są do dupy, jak najbardziej - w przytłaczającej większości. Wszystko, co parszywe na tym pięknym świecie, pochodzi od człowieka. W oceanie badziewia są jednak perły i ja je sobie skrupulatnie odławiam :)
A ja dalej kocham ludzi. Omijam tylko tych niewartych mojej uwagi.
UsuńTo chyba chodzisz jak pijana :)))
UsuńNie jest źle, daję radę :)
UsuńJa też ,znaczy teraz 20 lat po ślubie potrafię zrobić w kuchni i nie tylko -coś z niczego.Ale kiedyś bałam się takich rozwiązań, a moja córka straciła 2lata studiów i teraz nareszcie wybrała kierunek .Masz rację że wszystko w życiu od dupy strony:)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo jest, nie da się ukryć :)
UsuńPozdrawiam.
Swietna ta teoria,tylko szkoda,że czas jest liczony od zera wzwyż...gdyby tak się rodzić 70,80-latkiem,co....? Za mną już połowa życia ( optymistyczne równanie)i wciąż nie czuje się gotowa na nic...
OdpowiedzUsuńWidze,że jednak przegapiłam licznik...Apologize uwielbiam!Właśnie..it's too late :(
Niiiieeeeee, nie chciałabym głupieć!
UsuńCzas niech sobie biegnie jak biegnie, byle odwrotnie cała reszta szła.
A może o docenianie tu chodzi, popełnianie błędów, wyciąganie wniosków i modyfikowanie przepisu na życie?
OdpowiedzUsuń:*
Zupełnie nie o to mi chodzi. Raczej myślę o nierealnym, a mianowicie o tym, że biologia, a co za tym idzie społeczny schemat życia powinien być odwrócony. Dzieci później, najpierw doświadczenia, praca, "używanie życia" w sensie zwiedzanie świata, praca, bez zmartwień o to z kim zostawić chore dziecko, a potem dopiero dzieci, na spokojnie, kiedy już wie się kim się jest. Z pełną świadomością i doświadczeniem. Takie moje małe science-fiction :)
UsuńTo nie jest post o niezadowoleniu z życia i z mojej sytuacji:)
:*
Był już podobny film:
Usuńhttp://www.filmweb.pl/film/Ciekawy+przypadek+Benjamina+Buttona-2008-123383
Nie, to zupełnie nie to. Button młodniał, a mnie chodzi tylko o kolejność: najpierw zdobywamy doświadczenie, znajdujemy sens naszego życia, poznajemy świat, potem dopiero zakładamy rodziny, rodzimy dzieci i osiadamy na miejscu. Prawie na starość:) Poznajemy świat po to, żeby wiedzieć czego chcemy tak naprawdę. Nie mam na myśli młodnienia.
UsuńNie wiem czy mnie rozumiesz:)
plan doskonały!!! tak właśnie być powinno, zgadzam się))
Usuńtak prawie żyłam, popełniałam błędy, podróżowałam i dalej to robię, tylko teraz kiedy mam wreszcie kogo kochać i się osadziłam(chyba?)) to z rodziną mi nie wyszło)) na strość ;-)
tym razem ja, zgodzam się po stokroć;-) a Apologize tłukłam ze 3 lata na mojej komórce, teraz Avril Lavigne i Innocence;-)
OdpowiedzUsuńmuzykę na komórce mam różną, ale dzwonki mam dwa, stałe, w każdym swoim telefonie je ustawiam. The Cult - Rain i na pobudkę Luka - Suzanne Vega :) Próbowałam zmienić, ale się nie da :) Tak się przyzwyczaiłam :)))
UsuńThe Cult, Vega stare, dobre ehhh
UsuńHa... ciekawe, ciekawe.... nawet bardzo ciekawe spojrzenie na życie! Szkoda,że nie można wypróbować, jak przepis.
OdpowiedzUsuńWłaśnie, szkoda:)
UsuńSpójrz na życie tak:
OdpowiedzUsuńGdyby czas płynął w druga stronę czyż nie byłoby to piękne...
Zaczyna się od tego, że kilku gości przynosi ciebie w skrzyneczce
i od razu trafiasz na imprezę.
Żyjesz sobie spokojnie jako starzec w domku. Stajesz się coraz młodszy.
Pewnego dnia dostajesz odprawę w postaci grubszej gotówki i
idziesz do pracy.
Hę! Pracujesz jakieś 40 lat i poznajesz uroki życia.
Zaczynasz pić coraz więcej, coraz częściej chodzisz na imprezy no i
coraz częściej uprawiasz seks. Jak już masz to opanowane, jesteś gotów
żeby trafić na studia.
Potem idziesz do szkoły. Coraz mniej od ciebie wymagają, masz
coraz więcej czasu na zabawę. Robisz się coraz mniejszy, aż trafiasz do...
hmm, gdzie pływasz sobie przez 9 miesięcy wsłuchując się w uspokajający rytm pracy serca.
A potem nagle.............
Twoje życie kończy się orgazmem.
Pozdrawiam
Prawie prawie, tyle, że ja nie chcę młodnieć, ale kolejność prawie taka:)
UsuńTwoja teoria jest absolutnie przekonująca. Jedyne co trzeba do niej dodać, że w pełni zdrowia i sił powinniśmy żyć do 100 lat przynajmniej. Chociażby po to by poczuć sens tego wszystkiego, zobaczyć skuteczność swoich działań, a nade wszystko zdążyć nauczyć swoje dzieci co to znaczy mieć babcię i dziadka
OdpowiedzUsuńno tak, dokładnie tak:) Mieć czas na wykorzystanie wiedzy i umiejętności:)
UsuńPowzdychali, powymądrzali się? A teraz do życia! ;o)))
OdpowiedzUsuńNo tak:) A ja mam dzisiaj zakręcony dzień...Od wczoraj. Ciągle myślę, że jest 12, wtorek....
Usuńa ja myślę, że gdybyśmy zaczynali życie z tym doświadczeniem i tymi siłami, które mamy w wieku 40+, to ludzkość by wyginęła :))
OdpowiedzUsuńMłody jest w stanie przenosić góry - prawdopodobnie dlatego, że niewiele wie o życiu :))
Jestem jak zwykle optymistką i myślę, że po latach szaleństw przyszłaby refleksja o spokoju i rodzinie. Teraz wiele par najpierw szaleje, zwiedza, odkłada na potem i...jest za późno na dziecko. Własnie dlatego chciałabym, żeby było inaczej :)
Usuń