Wyszło słońce. Ale moja mroczna dusza wyszła wczoraj ze mnie jak, nie przymierzając, czarne duszyska z kanalizacji w "Uwierz w ducha" z cudownym Patrickiem Swayze.
Ta czarna dusza kazała mi się nabijać z kogoś, kto nawet o tym nie wie. Wyszydzać i kląć. Wymyślać niestworzone rzeczy i pisać je do drugiej czarnej duszy, siedzącej na jednym z końców pajęczej sieci internetu (tak tak! O Tobie mówię! Nie chowaj się!). Samo zło. I chodzi o kogoś innego niż dotychczas.
Ale wcale mi nie jest wstyd.
Zawsze wydawało mi się, że odrobina samokrytycyzmu nie zaszkodzi w życiu. Uczę się też, żeby ten samokrytycyzm nie przeważał nad wiarą w siebie. Co nie jest łatwe, zwłaszcza kiedy całe lata był jedynym odczuciem w stosunku do siebie. I ta biedna osoba, na której wczoraj nie zostawiłam suchej nitki jest przykładem wręcz odwrotnego zjawiska. Może jestem niesprawiedliwa. Może nie wiem wszystkiego. Może powinnam dziób w ciup. Może najpierw siebie powinnam obsmarować. Jednak znam pewne granice, których nie ośmielę się przekroczyć nigdy, choćbym nie wiem jak wysokie mniemanie o sobie miała. Granice przyzwoitości i dobrego smaku. W tym konkretnym przypadku, którego nie przytoczę i nie pokażę, granica ta została przekroczona wielkim skokiem. Dałam sobie prawo do wylewu gnojówki. Jednoosobowo, z pełnym zrozumieniem drugostronnym.
Przypomina mi to jeden z odcinków Pingwinów z Madagaskaru, nota bene świetnej kreskówki, gdzie występują szerszenie ('a żądłem chcesz?') i Mort, który nie czuł bólu.
Osoba na widelcu nie czuje bólu. Bólu oglądających.
Samokrytycyzm również nie jest silną stroną osoby, o której jednak co niektórzy pomyśleli na wstępie. Po rozmowie z Kudłatą dochodzę do wniosku, że jednak jestem z innej planety, jestem patologiczną matką i niewychowawczą. Bo mam swoje zdanie, umiem przyznać rację dzieckom i staram się z dzieckami rozmawiać, nie krzycząc i uznając ich racje. Nie idę w zaparte, nawet kiedy szlag mnie jasny trafia. Dlaczego? Bo to też ludzie. Bo się uczę na swoich błędach i nie chcę ich popełnić w stosunku do nich. Bo widzę co złego im zrobiłam dotychczas i że można było tego uniknąć. Samokrytycyzm pozwala mi rozmawiać z Kudłatą tak, żeby mnie słuchała. Obie się uczymy.
Ufff. Kudłata kluczyki znalazła. Nie musiała przeorywać dna jeziora. Obejdzie się bez mowy umoralniającej..WRÓĆ!!! Obejdzie się bez mieszania jej z błotem, wyzywania i odsądzania od posiadania mózgu. Mowa umoralniająca, o ile piśnie słówko, że zapodziała na chwilę, będzie. I to jeszcze jaka!
Nie chcecie tego wiedzieć.
Mieszanie też będzie.
Zaraz do niej napiszę, że ma słowem nie pisnąć. Po co będzie sobie psuć wakacje.
Na dzisiaj:
Pearl Jam - Jeremy
Kudłata właśnie odkryła ten zespół. Uwielbiam jej konsternację, kiedy próbuje mnie zagiąć, a ja mówię, że w kartonie mam kasetę.
Dlaczego będąc tak młodą masz tak stare dziecko?
OdpowiedzUsuńStare? Gdyby mi wyszedł pierwszy numer miałaby 21 lat :) Ale nie wyszedł i ma 14. Prawie.
OdpowiedzUsuńSądziłam, że Twoje dziecko to Kudłata, a skoro przebywa bez Ciebie nad jeziorem i gubi kluczyki od samochodu, to co najmniej pełnoletnia. Najwyraźniej się rąbnęłam.
UsuńP. S. Z pierwszym dzieckiem też mi nie wyszło. Moja matka też kłamie!
Tak, Kudłata to moje dziecko, 14 lat zaraz, a nad jeziorem z wrzodem jest. Kluczyki w przechowaniu, bo się spławiał, z Młodym (lat 6), moim drugim dzieckiem :)
Usuń