wtorek, 9 grudnia 2025

[523]. Doom

Nie wiem, co poszło nie tak. 
Ja wiem, że umiem ściągać nieszczęścia i przewidywać, śnić prorocze sny i mieć przeczucia.
Ale muszę się do czegoś przyznać.
Stworzyłam Chodzącą Zagładę.
Kij wie, jakie geny się skumulowały, albo jakie eliksiry zażywałam, że wyszło to to takie.
No to lecimy z tą opowieścią.
Ja, osobiście, doprowadziłam swoją obecnością do upadku ze trzy firmy. Jeśli nie więcej. Po moim odejściu podupadały, aż kończyły żywot. I to wcale bez mojego rzucania zaklęć.
Jedno zaklęcie podziałało i śmieję się z tego do dzisiaj i będę śmiała dalej. Byłam w ciąży z tą Zagładą, z terminem na już, a ten o którym nie lubię wspominać pojechał se na integrację. Wiadomiks, weekendzik zabaw i uciech. To żem się wkurzyła, spięła i wypowiedziałam w głos, brzemienne, nomen-omen, słowa "obyś ty przez cały wyjazd z kibla nie zszedł". No i stało się. Gnojek się struł i rzygał na przemian ze sraczką cały wyjazd. Jaką ja poczułam wtedy moc! I może wtedy uformowała się Zagłada.
Przez lata był spokój. Aż to dziecko wydoroślało.
Jest skuteczniejsza w unicestwianiu pracodawców, niż ja. Ale to pikuś.
Powiedziała, że szykują się na wycieczkę do Ukrainy. Jeb - wybuchła wojna.
Powiedziała, że planuje zwiedzić Europę autem. Włochy. Jeb - zalało to miejsce.
Była ostatnio w delegacji. Jeb - TRZĘSIENIE ZIEMI zaraz po jej wyjeździe.
Ale powiedziałam jej, że lecę do Korei. Wprosiła się i już zaczęłyśmy planować. JEB - najpierw poleciał prezydent. Mobilizacja. Spadł samolot. Potem pożary. Potem zarwana ziemia. Co chwilę jakieś wiadomości.
Powiedziałam, że nie ma bata, lecę SAMA! I niech ona nawet nie myśli o tym, żeby zawitać do Seulu.
Boję się zdradzić jej jakieś plany, bo na bank coś się stanie. 
Tylko jedno nie wyszło. Akurat trafia nie tam, gdzie powinna. A przydałoby się doprecyzować cele...

sobota, 6 grudnia 2025

[522]. Taczka.

No i paczajpan(i) to już grudzień. Kiedy to zleciało, to ja nie wiem. Mrugnęłam i jest. 
A tak serio, to nie mam bladego pojęcia kiedy i jak. No i mam w głowie milion pomysłów i tematów i nie wiem którym Was uraczyć. Czyli jest ich tak dużo, że nie ma kiedy taczki załadować, takam rozedrgana i rozmyślona. 
Czyli znów będzie o pierdołach. W takim rozkojarzeniu to ja nie mogę podejmować poważnych tematów. Bo nic z tego nie wyjdzie, jeno groch z kapustą. 
Co u mnie. Męskie decyzje. 
Jednak poddałam ten trzeci rok. Nie że zupełnie, ale z powodu zamieszania. I to właściwie nie mojego. Czas mijał, dostępu do zajęć niet, za to tylko do jednych i to zupełnie innych niż wcześniej, a tu już dedlajny zaświtały, więc się lekko wkurzyłam. Foch zaowocował rezygnacją czasową. 
Trudno. I tak się cieszę z tego, co już osiągnęłam.
Menomenda nie odpuszcza. Siłujemy się na możliwości. Jak tylko zyskuję kawałeczek pola, to dostaję fpierdol z innej strony. Na przykład znów, po pół roku, okresem, który pewnie jak w kwietniu potrwa miesiąc. Bo już trzeci tydzień mnie szczela wiadomoco.
Z drugiej strony zaczęłam się więcej ruszać, więc moja mobilność w końcu się budzi. Aczkolwiek czasem boleśnie daje o sobie znać ten menoet (nie mylić z menuetem) pierdzielony. Bolą na przykład mięśnie. Albo śmierdzę. Tak, zmienia się zapach. To jest tak wkurzające, że płakać się chce. Albo czuję wokół siebie smród petów. A nikt nie pali w moim pokoju przecież. To też oznaka mendy. 
ADHD ma się dobrze, a nawet lepiej. Korzysta z mojego mózgu, który przerabia na parówki.
I w tym szaleństwie próbuję się ogarnąć. Jest grudzień, więc...zaczęłam używać kalendarza na 2025 rok. Co nie? Rychło w czas. 
Zapisałam się do grupy kobiet z mojego miasta. I odkryłam, że jest tu spory potencjał i w końcu wyjdę do ludzi. Być może. Na razie się wszystkie badamy.
A w związku z tą grupą wpadłam na milion nowych zachciewajek. Aż się boję.
Bo jak zwykle znów coś zacznę i zostawię. 
Wiecie co mi się marzy? Wykorzystać mój słuch muzyczny i zacząć grać. Tylko mam dylemat na czym. Gitara, perkusja, klawisze, saksofon? Najlepiej na wszystkim. Dałabym radę, ale. Czy wytrwam?
Śpiewać się raczej nie odważę, ale kto wie. Koreańskie karaoke 노래방, czyli noraebang czeka. Zamknę się tam sama i będę wyć. I nikt mi nie powie, że nie mogę.
A no i koreański też mnie rajcuje. Książki już mam, czekam na znak-sygnał z centrum dowodzenia (o ile wcześniej nie wyjdą z niego parówki), że się bierzemy. Co prawda trochę hangula opatrzyłam i na przykład niektóre słowa umiem rozpoznać, ale jeszcze nie podejmę się pisania i czytania. 
To na przykład rozpoznaję z daleka. Ono idealnie oddaje mój stan.

(shibal - coś w stylu ja pierdolę).

***
Sytuacja zdaje się być chujowa, ale stabilna. 
Ciąg dalszy nastąpi weźmie wkrótce. 


wtorek, 25 listopada 2025

[521]. Jak nie my to kto.

Mrozy. Pffffffffffff.
Jakie mrozy ja się pytam, skoro na plusie jest 6.
Listopadzik niczego sobie. Tylko rok rocznie w listopadzie wszystko się jebie. Trzeba ogarnąć i przetrwać. Ale moje nielubienie w problemy i zapętlenia powoduje, że stresik trochę mam.
Nic to. Nie taaaaaaki listopad za nami. Przeżyjem.
A że my tu jesteśmy gwardią narodową, OSP i osiedlowym monitoringiem, oraz sześdziesioną, to i teraz nam się weekend trafił społeczny.
Ale po kolei. Wydarzenia rozwleczone w czasie na przestrzeni 3 lat.
Pierwszy raz dzwoniliśmy do straży, bo wróciliśmy z Północy i wył alarm na klatce. Sąsiedzi mieli to w pompce, nawet nie wiem jak długo to trwało. W każdym razie strażacy zjawili się w 3 minuty. Zajrzeli pod dach, w każdą dziurę i okazało się, że to błąd systemu, a może jakiś dzban palił w pobliżu czujnika. 
Drugi raz dzwoniłam na alarmowy, bo. W kuchni przy zlewie mam okno. I jak coś działam, gotuję, myję naczynia to gapię się czasem przez te szyby, konstatując, że może by tak umyć, wezwać myjącego, co z zewnątrz ogarnie,  o! pajączek je biedronkę, a czasem zwyczajnie rozmyślając o milionie rzeczy, kołaczących się po zwojach.
I tak sobie coś wtedy robiłam, a tu widzę, że podjechał van, wysiadło kilku siłaczy, weszli do budynku i zaczął wyć alarm. Wynosili jakieś rzeczy, alarm wył, więc..zadzwoniłam. Przyjechała policja popatrzyli, i pojechali.
Wracałam razu pewnego do domu i jechałam takim zakrętasem. Było lato, sucho jak na Saharze, słońce lampa masakryczna. Przy drodze panowie kosili trawę, ogarniali krzaje i akurat mieli przerwę. Na papieroska. Związek przyczynowo-skutkowy: ze dwa metry od nich, od strony mojego ślimaka słup dymu i ogień. Panowie nie widzieli. Oczami wyobraźni zobaczyłam jak ta sucha, wysoka trawa szybko się zajmuje. A miałam tamtędy wracać! Więc zadzwoniłam do straży. Nigdzie nie było wiadomości o pożarze, więc się udało.
Znów okno kuchenne, gotowałam sobie coś. Mój dom stoi na końcu ulicy, przejazdu nie ma. Więc każde auto, które przyjeżdża, i nie jest autem sąsiadów, wzbudza ciekawość. I tak kątem oka dostrzegłam człowieka, który podchodzi do każdych drzwi garażowych i próbuje je otworzyć. Po czym wchodzi do klatki, do garażu i wynosi jakieś coś. Zrobiłam zdjęcia. Zrobiłam zdjęcie auta, rejestracji i zadzwoniliśmy na policję. Złapali. Cyganie. Tacy z taboru. Bardzo często tu bywają. 




No i dochodzimy do weekendu. Młody z piesełem zapuszcza się w gąszcze naszej przydomowej Amazonii. I trafił raz na miejsce, gdzie kanał przepustem idzie pod drogą. Zapchany ten odpływ był listowiem, gałęziami. No trudno. 



Ale. Nadszedł november rain. Amazonia znów płynie. 
Młody poszedł na wędrówkę nocną i dzwoni. Że zaraz zaleje domy naprzeciwko nas, bo one niżej stoją. A kanał już jest przy samym brzegu. Od razu skojarzyłam, że odpływu nie ma. 
Zrobił kilka zdjęć i wrócił do domu. 


Tu po prawej są domy. niżej niż mostek. Więc ogródki im zalało jak nic.




Dodzwonił się w końcu gdzieś, wyjaśnił, że prognozy są na deszcz, że woda już sięga mostku, i że zaleje domy. Floodline wysyłało do councilu. Council nie odbierał. Straż powiedziała, że nie jest od tego i jak zaleje to mamy dzwonić, wtedy to ich zadanie. W końcu odebrał dyżurny telefon w urzędzie. I pani dyskutowała, że ona ma prognozy z met office i nie będzie padać. No ja mam z Norwegii. I oczywiście padało.
Ale chyba ktoś się przejął. Bo jak wyszłam rano z futrzastą krewetką (jak leży to się zwija jak kreweta) to kanały wyglądały już normalnie. 



W nocy woda sięgała poza kadr.

Tak więc jesteśmy strażnikami z teksasu. Tylko nie jeździmy pickupem, a od dzisiaj cytryną. C4 wita na pokładzie. 

piątek, 21 listopada 2025

[520]. Bez-senność.

Uwielbiam śnić. Raczej nie zdarzają mi się koszmary. Chociaż nie wiem czy mojego ojca z nożem wbitym w serce, który nagle wstał ze stołu można nazwać koszmarem. To było tak irracjonalne, że do dziś pamiętam. I się wcale nie boję, żeby nie było.
Ale ostatnio przytrafiło mi się coś nowego.
Jako że mam zaburzony mocno tryb snu i nocami nie śpię (menopauza jak złoto weszła na pełnej), to zdarza mi się zasnąć z laptopem na kolanach i przespać tak odcinek, albo dwa. 
Ostatnio oglądałam coś na yt. I oko się zamkło wzięło. Zwykle oglądam wszystko w słuchawkach, więc zasnęłam z nimi na łbie, na siedząco. Że mi laptop nie spadł to cud. Ale do brzegu.
Przyśniło mi się, że pojechałam na wycieczkę do Japonii. Busem. Z grupą emerytów. Wysiedliśmy na podwórku jakiegoś gospodarstwa, które wyglądało mniej więcej jak zwykłe polskie, na wsi. Weszliśmy grupą do domu, który w środku okazał się domem kultury z jakąś wystawą. I nasz przewodnik zaczął mówić o ... emeryturach w Japonii. 
Średnio mnie to obchodziło, zaczęłam łazić po tym lokalu. Charakterystycznie skrzypiała podłoga parkietowa. Może niektórzy z was też to kojarzą. Parkiet w jodełkę, rzędy krzeseł, scena, kino i welurowa, bądź aksamitna kurtyna. Ten parkiet był taki jedyny w swoim rodzaju. No ale chodzę znudzona i nagle spotykam gościa, który prowadzi sieć warsztatów samochodowych w Polsce i ma na yt kanał M4K Garage. Lubię go oglądać na serio, mnóstwo wiedzy na temat samochodów, a do tego gościu jest sympatyczny. No i on w tym moim śnie sobie był, gadał z ludźmi o samochodach, opowiadał o tym jak można się naciąć przy kupowaniu auta (temat mi znany dogłębnie), więc chciałam z nim pogadać. No i próbowałam mu opowiedzieć o mojej mazdzie. Ale nie dał mi wejść w słowo. Ignorował mnie, bezczel jeden. A sam ciągle mówił, że jeśli mamy jakieś pytania to on chętnie odpowie. Obudziłam się zaraz po tym jak powiedział że napiszcie w komentarzach i się pożegnał. 
Otworzyłam oczy. W słuchawkach cisza. Na yt właśnie zmieniał się filmik na kolejny, ale ułamek sekundy wystarczył, żebym skojarzyła. 
Tak. Ostatni filmik był o przekrętach w auto handlu. Wszystko co mówił znalazło się w moim śnie.
Śmiałam się sama z siebie. Poszłam do kuchni i przypomniały mi się emerytury.
Poleciałam do laptopa i...wcześniejszy filmik był o emeryturach w Japonii. 
Także no. Dobrze, że to nie był podcast Renaty z Worka Kości. Chociaż to mogłoby być ciekawe.


środa, 19 listopada 2025

[519]. Mniej niż 0.

Zima idzie wielkimi krokami. Szkocja i północ Anglii doświadcza śniegu. Na przemian z deszczem. 
U mnie też już bliżej poszukiwania czapki i rękawiczek. I tak, cały czas to lubię, mimo marznięcia i chrupania trawy przy porannym siku ofcy w wilczej skórze. Nie będę pokazywać jak sika, chociaż serię zdjęć posiadam (miałyśmy z Kudłatą akcję wymiany porannych akcji "sikam sobie na przednie łapska").
Za to pokażę jego facjatę. Jak się skupi to potrafi wyglądać. Ale niech Was nie zwiedzie ta inteligencja. Zdjęcie wygenerowane za pomocą piłeczki. Bez piłeczki ani rusz.      
                                                                                                                                                                            
                             

A wracając do zimy, zaskoczonych drogowców i tym podobnych akcji.
Tutaj jak już się zbliżają mrozy i może się pojawić szklanka, sypią solą wcześniej. W mojej karierze kierowcy tutejszego nie zdarzyło mi się, żeby autostrada była oblodzona. Ale to też mało ważne, bo chciałam się tylko podzielić czymś przecudownym, o czym wiem już dawno, ale jakoś nie wpadłam na to, żeby Wam pokazać. 
Otóż.
Szkockie piaskarki, solniczki, i pługi drogowe mają swoje imiona. Ale żeby było jeszcze fajniej, można je śledzić w necie. Jak klikniecie w obrazek, powinno przenieść na stronę.




Tak więc szykujemy się na mrozy.
***
Siedzę w dalszym ciągu w dramatowni. I ciągle jestem zachwycona tym, jak wiele można w serialu przekazać. Ciągle targają mną skrajne uczucia - raz czuję się wspaniale, a za chwilę poniewiera mnie temat. 
Głośno jest o filmie "Dom dobry". Jeszcze nie widziałam, ale wiem o czym jest. Obejrzę, bo to po części znany mi temat. Ale właśnie skończyłam serial "As you stood by", dostępny na Netfliksie. Ta sama tematyka. Przemoc domowa. Odwracanie głowy. Brak reakcji. Granice wytrzymałości. W końcu morderstwo. 
Inny serial, "Trigger", o tym, jak działają tłumione emocje, przemoc, jak ofiara staje się oprawcą i jak można nie przekroczyć tej granicy.
"Crime puzzle" o sekcie, władzy, szaleństwie.
To na razie tyle polecajek. Ale będą następne.

środa, 29 października 2025

[518]. Dobry pretekst nie jest zły.

Dwa dni temu doprowadziłam do katastrofy.
Przygotowałam zasadzkę na Młodego.
Nieświadomie, żeby nie było. Już opowiadam.
Nie pamiętam czy wspominałam tutaj o tym, że często mam takie przebłyski intuicji/jasnowidzenia/przewidywania, jak zwał tak zwał. One się zdarzają na brzegu myśli, na samym skraju. Zauważam, ale od ciągu dalszego zależy, czy się zdarzy, czy nie. 
Jeśli zauważam i kolejna myśl jest rozwinięciem związku przyczynowo - skutkowego, to zapobiegam. Jeśli natomiast nie pochylę się nad tym błyskiem i jest on sobie w szufladce 'widzę i co z tego', to następuje to czego można było uniknąć. To tak pokrótce.
No i wracamy do katastrofy.
Jako kochana mamusia, a raczej z powodu tego, że nie śpię rano, bo wychodzę z moim ofczarkiem, to zaczęłam robić Młodemu śniadania, czasem kanapki, które zabiera na uczelnię i herbatę w kubki termiczne. Swoją drogą polecam sprawdzone przeze mnie Contigo. Nie dość, że mają cudne kolory, to są fajnie skonstruowane. Zamknięcia itd. Łatwo to wszystko umyć w środku, z czym miałam zawsze problem w tych klikanych. Ale do brzegu.
Ponieważ są dni, kiedy Młody siedzi 7h na uni, to robię mu dwa. Oszczędny jak to poznaniak. Nie będzie kupował i już. Zrobiłam więc dwa kubki herbaty, ale kiedy je zakręciłam, zostawiłam otwarte, bo chciałam, żeby troszkę ostygło. I fajnie. Tylko że zanim Młody wstał, ja zdążyłam zasnąć i nie powiedzieć mu. A muszę dodać, że najpierw zamknęłam, potem otworzyłam i na tym skraju myśli pojawiło się: powiedzieć mu o tym, bo się rozleje.
Obudził mnie szał kurew, chujów i innych epitetów. Wyszłam na korytarz, a tam podłoga zalana herbatą. Wszystko mokre. Bo Młody swoim zwyczajem wrzucił kubki do plecaka. Wrzucił, bo nie ma w nim kieszeni, przegród, bo to zwykły plecak do łażenia po górach, czy innych wycieczkach. I te herbaty mu się wylały na zeszyt, piórnik, kurtkę...
Dałam mu mój plecak, kupiłam termos z Thermos (nie żeby to nie był dobry pretekst, bo od kiedy Kudłata zarekomendowała, to chciałam kupić) i grzecznie pozmywałam podłogi, wypłukałam kurtkę i poszłam się użalać nad kubkami, bo miały iść w odstawkę, przecież same się otwierają.
Ale dzisiaj robiłam coś w kuchni i pomyślałam sobie, że zobaczę, bo przecież te zamknięcia to nie tak lekko się otwierają. No i zrobiłam pstryk i...mi się przypomniało wzięło. Że zamknęłam do sprawdzenia szczelności i otworzyłam, żeby wyparowało..
Przyznałam się Młodemu przed chwilą. I już sapie, że kupiłam termos, bo po co.
Powiem Wam, że z nim gorzej, niż jakbym miała męża i musiała ukrywać wydatki.
Teraz nie mogłam powiedzieć: Aaaaa to już dawno kupiłam, tylko leżało schowane.





sobota, 25 października 2025

[517]. KO

I nie, to nie partia. 
To mój obronny, groźny, wielki, czterokopytny, z połową szarej komórki w czaszce, gdzie wiatr hula i mózgojady pozdychały, bo nie ma czego jeść.
Jak ktoś się zastanawia nad germanem szepardem vel piątą kolumną vel ofczarkiem vel pięknym Romanem to polecam. Z naciskiem na ale.
Zostałam znokautowana elegancko po raz trzeci. Złamanego paluszka nie liczę.
We własnym domu proszęjawas.
Otóż przyszedł pan do kontroli pieca. Bojlera znaczy. No więc musiałam zamknąć to moje szczęście w pokoju, ale mało drzwi nie wyrwał. Więc pan gazownik do mnie, że jak nie ugryzie to mu nie przeszkadza. No nie ugryzie, ale jest głośny. Więc wzięłam dziada, że psa nie gazownika, za obrożę i idę. Napęd na cztery mu się włączył w terenie i trafił na wcześniejsze miejsce zbrodni, otóż tam, gdzie wąsko w przejściu i paluszek. W tym momencie wykonał coś w stylu cofnięcia do tyłu, wydarcia do przodu, podcięcia i wpakowania mnie w ramę łóżka. Widzicie to na slowmotion? przód - tył - przód - bęc. A właściwie to nie bęc. Ja z całym rozmachem przyjebczyłam w tę ramę ramieniem, lewym, bo czemu nie (trzeci raz lewym), a to dlatego, że materac mi się zsunął ciut i tę ramę odkrył. 
No więc przypodłogowiłam z hukiem. 
I teraz przewijamy sekundę do tyłu. 
W locie puściłam obrożę. 20 cm dalej są już drzwi do kuchni, a tam był gazmen. A mój wielce hałaśliwy, obronny - zaznaczam! groźny baran nagle zamilkł, ale poleciał do gościa, przywitał się, sprawdził zawartość plecaka jak rasowy gliniarz z narkotykowego i asystował przy przeglądzie jak, nie przymierzając, pięciolatek, tylko nie zadawał pytań.
I tak oto wydało się, że on tylko udaje czubka. 
A oto dokumentacja medyczna: