środa, 20 sierpnia 2025

[506]. KIA. No-KIA.

Mam - jeszcze - KIA Sportage. Bardzo fajny samochód pod względem komfortu jazdy, wielkości, no bajeczka. Mówię, że to pierwsze auto, do którego wsiadłam i pasuje mi idealnie. Jakby szyte na miarę.
Cieszyłam się nim aż 2,5 miesiąca. A bujam się z całą akcją półtora roku.
Okazało się, że znika olej. Nie cieknie, nie ma dymu za furą, nic się nie dzieje. Ale uporczywie włącza się kontrolka od niskiego poziomu oleju. Dodatkowo auto wpada w tryb awaryjny i 2000 obrotów i ani drgnie. Nie przyspiesza, mimo gazu w podłodze. 
Cały proces gwarancji, 30 dni od zakupu, utrzymałam. Przepis mówi, że w ciągu 30 dni od zakupu mam prawo zwrotu auta i kasy bez dodatkowych kosztów, jeśli wyjdzie jakaś wada ukryta. O przepisie jeszcze później. Ale sprzedawca okazał się chujem i zaczęła się wojna nerwów.
Najpierw zgłosiłam, że kontrolka się świeci. Kazali przyjechać. Przyjechałam, ale nawet nie zajrzeli pod maskę. Nie ma błędów, lampka zgasła, jeździć obserwować. Kilka dni później zaświeciła się znów, więc odstawiłam auto do sprzedawcy, bo stwierdzili, że to pewnie jedna część, zawór PVC. Ale że nie umówiłam się na odstawienie auta, tylko przyjechałam, chłopcy stwierdzili, że mnie wezmą na nerwy. Przetrzymali mi auto miesiąc, twierdząc, że część tak długo idzie. Chyba piechotą.
Wymienili. Odbieram auto, a tam przejechana mila. Nawet niecała. Spod warsztatu na parking. Nie sprawdzili auta po wymianie. No to odebrałam, ale zaczęłam sprawdzać olej przed każdym wyjazdem i robić zdjęcia. Po jakichś 2 tygodniach olej zniknął. Więc znów do sprzedawcy. Przysłali mi mechanika pod dom. Z dnia na dzień. Z częścią, oryginalną tym razem. Wymienił mi to na parkingu, wlał olej i pojechał. Po 400 milach 5 litrów oleju zniknęło. Bagnet suchutki. 
I tu zaczyna się taniec.
Walka o zwrot pieniędzy. 
Poruszyłam Citizen Advice, gdzie dowiedziałam się ciekawych rzeczy o tym przepisie. Otóż, jeśli zgłoszę problem w terminie, to wystarczy jedna próba naprawy usterki, jeśli skończy się niepowodzeniem, mam prawo zwrotu. Ja dałam im dwie szanse. I co najlepsze, jeśli zgłoszenie jest w terminie, w ciągu pół roku mogę się o ten zwrot ubiegać.
Potem AA Cars, które sygnuje swoim autorytetem komisy. Negocjacje nie przyniosły efektu, ponieważ uznałam, że nie powinni mi odliczać za przejechane mile. A auto już stało nie jeżdżone, bo nie chciałam nabijać licznika. 
W końcu poszłam z tym do sądu. Z mojej głupoty, ale jednak szczęścia nie doszło do wysłuchania stron. Po prostu nikt się nie spodziewał, że opłata sądowa jest podzielona na court fee i hearing fee. To drugie poznałam po fakcie, kiedy odrzucono pozew. 
Po rozmowie z sądem złożyłam drugi raz dokładnie taki sam pozew. Ale nie odebrano listu. Ponieważ adres się zgadzał, sąd uznał za doręczony. I poinformowano mnie o tym, że mogę złożyć wniosek o nakaz zapłaty. 
Który złożyłam.
Właśnie mija miesiąc od wydania nakazu. Jeśli do jutra nie dostanę kasy, firma będzie w rejestrze z obciążeniem, przez 6 lat, a ja naliczę odsetki.
Czy mi przykro? Wcale. Może tylko z powodu braku auta, które oglądam przez okno. 
Zobaczymy co dalej. 
A wracając do usterki. Okazuje się, że nie jestem jedyna. Jest jakaś wada silnika i żre olej na potęgę. No ale nie uśmiecha mi się dolewać co tydzień 5 litrów oleju. Bo to drożej niż paliwo wyjdzie.
I tym sposobem boję się kupić kolejną KIA. 
I ciągle się waham co tym razem wybrać.


wtorek, 19 sierpnia 2025

[505]. Czasem.

Ostatnio co się budzę to jest czwartek. Gdyby nie organizer do leków to bym zupełnie nie wiedziała jaki mamy dzień. 
Przespałam szóstą rocznicę. O miesiąc. Tak sobie uzmysławiam, że nie jestem tu od zawsze, ale jakby jednak. Przeczytałam dziś u Moniki, że ona już osiem i to mnie popchnęło do policzenia i osadzenia w czasoprzestrzeni. 
W ogóle jakoś lubię takie kamienie milowe z datami. Na przykład to już jedenaście lat od rozwodu. Trzydzieści trzy od matury. I śmierci taty. Trzydzieści pięć od początku związku. Dwadzieścia siedem od ślubu. I mogłabym tak w kółko. I wcale nie to, że liczę czas. Raczej zadziwiam się wielkością liczb.

...

A czas zapierdziela niezmiennie. Jeszcze nie tak dawno oglądałam Modę na sukces, karmiąc Pierworodną. Osiem lat później Młodego. Zdziwiona, że rzeczona Moda dalej leci. 
Aż tu nagle mam w domu Studenta. 

...

Niech ktoś mi wytłumaczy ten fenomen. 
Wszyscy znamy miejskie baśnie na temat angielskiej pogody.
Mgła, wilgoć, nieustanny deszcz. No nie ma lata, warunków do życia i ogólnie dno.
To ja się zapytam: gdzie? 
Ostatnie miesiące, ba! lata to susza. Padało kilka razy. Na palcach jednej ręki policzę. 
I tak, wcale mi się nie podoba ten ukrop piekielny. Gdybym go potrzebowała to wyniosłabym się na południe Europy!

A to dowód. 
     
                      

Zdjęcia mniej więcej z tego samego miejsca. To taki kawałek fosy, za trzcinami jest wysepka. Wyschło to to w miesiąc może. 
Rozpaczam. 

czwartek, 31 lipca 2025

[504]. No more tears

Zbieram się i zbieram.. Piszę i kasuję. Nie mogę uformować myśli w zdania. A jak już, to mam nadprodukcję. Milion wątków pobocznych, tematów dodatkowych i dygresji. I ta podła chęć wyjaśniania co mam na myśli.
Aż mi się chce napisać: domyśl się!

Joanna Kołaczkowska.
Ozzy.
Hulk.
Chuck Mangione.

Świat traci Mistrzów. W kolei rzeczy. I bez kolejki. 
Czy mi smutno? Bardzo. Z każdym takim odejściem robi się pustka. Taka dziura w materiale. W takim, którego nie zacerujesz i żadna łatka jej nie przykryje.
I zdaję sobie sprawę, że teraz biorą z moich lat młodości, kiedy kształtował się mój gust muzyczny, charakter i osobowość. I to powoduje, że ta strata jest jeszcze większa.

W międzyczasie moje własne zmagania. Z temperaturami. Z niemocą. Ucieczką przed wykonaniem rzeczy wymagających pilnego wykonania.

Ból jajników jakby skumulowany za te wszystkie bezbolesne miesiączki z mojego życia. Odkryłam dobroć estriolu i widzę jak bardzo, ale to bardzo powoli zmieniają się skutki menopauzy. Pocieszające. Ciut.

Chcąc nie chcąc wiadomości z kraju do mnie docierają. [A propos, rozwala mnie moja matka, która myśli chyba jak dziecko, że jak kogoś nie widać, to ten ktoś siedzi jak lalka i nie rusza się, nie wie nic. Zabawne.] Rząd się rozpada. Nawrocki zbiera śmieci do swojej kancelarii. Z dnia na dzień przeraża mnie bardziej wizja tego, co się stanie za chwilę. Bodnar odchodzi. Debil ułaskawia. Rozliczeń nie ma. I nie będzie. Współczuję bardzo. 

Z rzeczy ciekawszych, dostałam dzisiaj pismo z sądu, i to jest bardzo dobra wiadomość, ale napiszę obszerniej jak się zbiorę. Na razie gotuje się we mnie i gwizdek co jakiś czas puszcza parę. Szczególnie jak trzeba zrobić zakupy, albo przemieścić się w przeciwległy kraniec miasta. A bryka stoi pod oknem i czeka. Wkurw nieziemski mnie trzęsie, ale co zrobić.

No i cierpię na przewlekłe uzależnienie od k-dram. I na bezsenność. Tryb mi się przestawił. Ja serio powinnam mieszkać w Korei. Tam teraz jest 10 rano.



sobota, 28 czerwca 2025

[503]. Jak mi odbiło.

Mam taki feler, że jak mi ktoś coś poleca, na przykład książkę, film, serial, to ja wtedy nie. Nic co jest na topie. Szczególnie z książkami tak mam. Już chyba o tym kiedyś pisałam, że na punkcie Whartona odbiło mi parę lat po fali licealnego zachwytu moich kolegów nad Ptaśkiem (był jeden egzemplarz i chyba wszystkie klasy z mojego rocznika sobie go pożyczały. Oprócz mnie). Którego przeczytałam jakoś na końcu, bo najpierw byli Spóźnieni kochankowie, a potem Niezawinione śmierci, w którym to egzemplarzu miałam autograf, wystany chyba z dwie godziny w kolejce do księgarni, a który to egzemplarz został stracony. Nienawidzę pożyczać książek!! To już ze 30 lat temu, a ja ciągle mam tę zadrę w sercu, bo cała kolekcja zaginęła. Tak, napisałam o tym znów, bo mi się żółć wylewa uszami jak sobie pomyślę. Dość powiedzieć, że to była rodzina, a ja dyplomatycznie nie nawiązuję kontaktu. W zamian moje dziecko nie oddało serii Heńka Portiera. Może to dlatego nie przeczytałam i nie daję się namówić, żeby przeczytać? Nieważne.
W każdym razie nie. Jestem jakimś oszołomem i nie lubię takich akcji. Mam wewnętrzny bunt. 
No i tak było z Kudłatą, która namawiała mnie, żebym obejrzała fajny serial. How to get away with murder. Odkładałam jakiś czas, ale w końcu się skusiłam. No coś pięknego. W sensie to był początek miłości do kryminalnych seriali, lepszych niż Gliniarz i Prokurator i Dempsey and Makepeace na tropie. 
No i nastał zeszły rok. A nawet chyba wcześniej. Kudłata zaczęła mi anonsować koreańskie dramy, kryminalno - prawniczo - socjologiczno - obyczajowe. No jak to ja, opierałam się chyba z pół roku, mówiąc tak tak, obejrzę, kiedyś.
Nastał jednak taki moment, pewnie jakieś zaliczenia były, albo inne raporty i asesmenty, że zasiadłam przed netfliksem, bo znudziły mi się Przyjaciółki na polsacie. I obejrzałam moje pierwsze trzy dramy. 
Powiedzieć, że to dobre dramy, to nic nie powiedzieć. Spodobało mi się wszystko. I scenariusze - zagmatwane i tak pokręcone, że od pierwszego do ostatniego odcinka siedzi się i trzęsie kolankiem w napięciu, i aktorstwo - powiem tyle, że można się zakochać, i plenery - Seul znam już jak własną kieszeń. I to, że jak jedzą makaron to siorbią, jak mają beknąć, to bekają, pierdzą, żartują i to wychodzi naturalnie. 
No i po obejrzeniu tych kilku dram wpadłam po uszy. Oglądam i stare i nowe dramy, mam ukochanych aktorów i aktorki, łykam jak pelikan wszystko. Nie trafiłam jeszcze na jakiegoś gniota. Serio. Nie przeszkadza mi, że w tych samych domach kręcą dwadzieścia dram, każda inna. Serio. U nas jak w filmie grają zestawy aktorskie to jest do porzygu: Karolak, Adamczyk i ferajna. Tu nawet jak się powtarzają aktorzy, to nie przeszkadza. A potrafią w jednej grać cudowną matkę, ojca, dyrektora, córkę, a w drugiej wredną sukę teściową, albo przestępcę, czy słodką idiotkę. 
No więc mi odbiło kompletnie.
Obejrzałam: 176 dram, zwykle odcinek trwa godzinę. Odcinków średnio jest 16. 
Myślałam, że mi się znudzi, ale nie. Kolejkę mam długaśną, dwie platformy koreańskie i mnóstwo książek do nauki języka. Tak. Taki jest plan. 
PS: Jak coś to chętnie polecę. 
Dramy do oglądania.
I do Seulu. 

niedziela, 22 czerwca 2025

[502]. Lato wybuchło.

I zmiotło mnie z planszy. 30 stopni na zegarze to nie na moje nerwy. Zastygłam więc przyklejona do fotela. I czasem do smyczy. Funkcjonuję w nocy, w dzień śpię. Inaczej się nie da. Muszę się jednak przestawić, bo robi mi się z życia bigos. 
Z każdym dniem widzę, jak z chaosu hormonów i informacji wyłania się diagnoza adhd. Czy gdyby człowiek wiedział wcześniej byłoby lepiej? Zapewne. Poukładałabym sobie to wszystko znacznie bardziej i nauczyła się żyć. A teraz przez tą cholerną kumulację zapadłam się jak w ruchomych piaskach. Oczywiście, że się wydrapię z tego, ale czeka mnie ciężka orka. Trudno.
Zacznę ogarniać. Od jutra.




piątek, 6 czerwca 2025

[499]. Trafiłam do piekieł.

Na parę dni straciłam dostęp do googla i bloga. Blog znikł dokumentnie. A ja się  wkurzyłam niemiłosiernie. No ale to moja wina, niczyja inna. Bo mam jedną ułomność.
Nie mogę zapamiętać hasła do googla. no nie i koniec. A jestem taka mądra inaczej, że nie zapisuję jak zmieniam. No bo przecież będę pamiętać, do jasnej anielki!
Tym razem najadłam się strachu.
Otóż zmieniłam laptopa. Stary ma rozwalone gniazdo do ładowania, więc już ledwo zipie, czas był kupić nowy. Kupiłam. Ale nie spodziewałam się, że uraczą mnie windowsem 11. Znaczy spodziewałam, nie że nie. No i uraczyli. Nosz powiem wam, że nerw mnie złapał. Nic znaleźć, nic zmienić, ciągle coś mi tu niespodziankowo działało, i wcale to nie były dobre niespodzianki. Przez to uruchamianie tego dziada zajęło mi trzy dni. Bo co włączyłam, to mi się odechciewało. Jak ze sprzątaniem.
I tak mnie po wszystkim naszło, że może by już w końcu odpalić blog i napisać słów parę. I tu niespodziewanka kolejna. Bo adres majlowy pomocniczy to już go starożytni rzymianie nie pamiętają, hasło jedną wielką niewiadomą i weź się teraz zaloguj.
I super, pierwszy post poszedł, ale.. Dostałam info, że zauważono nietypowe działania na koncie i mi je zablokowano. Próbuję wejść na blog i.. Nie ma. Wiecie co czułam, nie?
Próby przypomnienia sobie hasła spowodowały zimne poty. Żadna próba się nie udała. Ale jakimś dziwnym trafem udało mi się zmienić najpierw adres pomocniczy, o czym nie wiedziałam i dodać telefon. Odpuściłam te cholerne frustrujące próby logowania na dwa dni. W tym czasie nauczyłam się robić dalgonę. Kawę po koreańsku. No powiem  Wam, że pychota. I w końcu, zrezygnowana, wczoraj, ponownie próbowałam. I. Udało. Się! Wróciłam do żywych. A już byłam gotowa zaczynać od nowa.
Tak więc strach minął, hasło jeszcze pamiętam chyba. Ale to czas, żeby założyć sobie notesik. 
Tak mi się zdaje.


dalgona


dalgona z wczoraj


odzwierciedlająca moje nastawienie


i tu też.

Kubki przyjechały z Polski właśnie dzisiaj. No uwielbiam.