piątek, 18 kwietnia 2025

[495]. Autoodyseja.

Wszyscy pewnie już ogarniają jajka, a że ja mam stosunek do tego, mówiąc lekko, odwrotnie proporcjonalny, pozawracam Wam głowy czym innym, niż mycie okien. 
Jak mi brakuje auta!!!
No okrutnie mi brakuje.
Nie żeby pod domem nie stało, najlepsze z najlepszych, ale od początku.
Miałam forda Cmax. Miałam Mazdę CX7. Miałam Citroena Picasso C3.
Mam okrutnego pecha do aut. O fordzie pisałam. Mazda, okazało się, została sprzedana mi przez handlarzyka, który ukrył różne wady, np to, że silnik to tak nie ten. Mazda odeszła po 10 miesiącach, nie pytajcie jak, będziecie mnie przypalać na rożnie, a nie powiem. Nauczyło mnie to tylko tego, żeby jeszcze dalej trzymać się od rodaków, a już tych handlujących autami najdalej.
Kupiłam więc cytrynka. Cytrynek, jak to francuzik, delikatne zawieszenie, a moja praca to jednak nabijała mi mile po drogach i bezdrożach, więc co chwilę coś. Co miesiąc coś się działo. A to w styczniu wpadłam w dziurę, bo ktoś zajumał kratkę od kanalizacji. I pękła opona, ale nawet wezwany mechanik nie dał rady odkręcić śrub, ani autochton posiadający na podwórku prawdziwą terenówkę. 
W lutym padło wspomaganie. W marcu akumulator. W kwietniu wydech. W maju sprzęgło. W czerwcu końcówka drążka. W lipcu druga. Bo mechanik dzban wymienił jedną, zamiast obie. Nic to. Wymieniłam. Potem jeszcze coś, ale już nie pamiętam. W każdym razie na wiadomym już parkingu, cytrus stracił życie. 
Podstawiono mi auto zastępcze. A że byłam u Kudłatej, bo się mną teoretycznie opiekowali, to podstawili na północ. I normalnie oniemiałam. Dostałam nówkę funkiel KIA Sportage. Kilka miesięcy, malutki przebieg. Zestrachałam się, bo takie nowe, wyświetlacze, full wypas i wogle. Ale wystarczyło mi, że wsiadłam. I wpadłam po wieki.
Do żadnego z moich wcześniejszych aut nie pałałam taką miłością.
Zacznę od tego, że to było pierwsze w mojej karierze kierowcy, które mi idealnie pasuje. Pierwszy raz czułam, że wszystko mam pod ręką i wszystko jest logiczne i idealne. Tak bardzo, że kiedy już oddałam ten skarb, kupiłam sobie swoją własną KIA. Tyle, że starszą. Nie ma to jednak znaczenia, bo starsza też mi pasuje. Z małym wyjątkiem.
Ta jest "hybrydą". Po połowie wpierdala paliwo i olej silnikowy. Nie cieknie, nie dymi, nikt nie wie o co chodzi. Ale byłam sprytna, prawo jest po mojej stronie, poczytałam i sprawa jest w sądzie, bo chcę zwrotu kasy. I od czerwca zeszłego roku moja ukochana KIA stoi pod domem i się kurzy. Jutro ją umyję, bo deszcz nie pada. 
Rozprawa jest w maju.
W międzyczasie miałam okazję pojeździć różnymi wynalazkami z wypożyczalni, bo była potrzeba i na ten przykład byłam zajarana VW Tiguanem, ale po jeździe TRockiem stwierdzam, że VW zszedł na psy. Renaulty i cytryny mi nie pasują. Ale jeszcze będę myśleć czy nie Hyundai. Albo Honda. Zobaczysię. Bo ja muszę mieć auto. Tańsze w utrzymaniu, niż jazda pociągami. Serio.
I wcale nie chodzi o to, że to koreańskie auto! 

8 komentarzy:

  1. Nat, nie jaram sie jajcami ani świętem, ani autami :-))) lubię mieć, maiłam kilka ale sa mi potrzebne do przemieszczania sie i nie dbam o nie. No ale od kilku miesięcy mam Julka i też go lubię, Nissan Juke. ma kilka lat. ja z zasady nie kupuję aut z salonu, gdyż jest to dla mnie strata kasy na dzień dobry, a nie lubię. no więc o Julka dbam. jest nadal czysto w środku, dziś sobie odkurzę. a po świętach pojadę go wymyć, i pachnie w środku :-)
    ale felg już podrapałam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto nigdy felg nie podrapał, życia nie zna. Dla mnie też auto z salonu to strata kasy, kupuję używane. Najmłodsze jakimi jeździłam, to te z wypożyczalni i zastępcze. Juke miała Kudłata i jechałam nim, ale zmęczona byłam, bo wracaliśmy z Niemiec i nie mogę ocenić, czy mi pasował. Ja cenię przede wszystkim wygodę i bezpieczeństwo, a jedno bez drugiego nie istnieje. No i lubuję się w SUV-ach, bo lubię duże auta. No i ogólnie uwielbiam swobodę jaką daje samochód.

      Usuń
  2. Od dwóch lat jeździmy Tiguanem 2, jest dobry, mocny, bezawaryjny i następny przegląd, ze względu na jego stan, mamy za 2 lata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tutaj to co rok przegląd, dla aut już nie nowych. Ale to nie problem. Problemem jest kupić auto w dobrym stanie. Jeszcze się waham, zobaczymy co znajdę na rynku.

      Usuń
  3. Skoro zachecasz do podzielenia sie swym zdaniem, to sie podziele, co mi tam ;-)

    Myslalam swego czasu o tej KIA Sportage dosc intensywnie, ale stanelo na Nissanie Qashqai. W 2018 mielismy pierwszego, przez piec lat, w 2023 wzielismy nowsza wersje, e-power. I pomimo tego, ze ma troche wiecej gadzetow (przeszklony dach, duzy wyswietlacz i takie tam pierdy), to zlapalismy sie na tym, ze ten z 2018 byl jakis taki… przytulniejszy ;-) Mam wrazenie, ze lepiej wykonczony, solidniejszy, no jakis taki bardziej :-) I tym pierwszym zrobilismy jedynie ok. 30K mil przez piec lat, a tym nowym juz w pierwszym roku strzelilo nam ponad 10K, to wyglada na to, ze Nissan dowozi ;-)
    Ja jakos lubie te marke, w sumie to juz chyba piaty Nissan jakiego mamy i poki co sa to najlepsze auta z tych co mielismy, a bylo tego sporo.

    PS. Tak sobie trafilam tu do Ciebie jakis czas temu i podczytuje. 🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie, zostań na dłużej :)
      Myślałam o Qashqai'u, ale słyszałam, że mają delikatne zawieszenia. A ja potrzebuję czołgu. 30k mil to ja robię w rok. A teraz będę jeszcze wywozić mojego potwora na jakieś pola, żeby polatał, do trenera, no i ogólnie. Na uni mam 100 mil dziennie, a w tym roku miałam zajęcia prawie codziennie. Nie kupuję nowych aut, bo mnie nie stać. A teraz skłaniam się do tych starszych, bo są mniej skomplikowane w naprawach, mniej mają elektroniki. Chociaż nie powiem, auto, które sugeruje przerwę na kawę zaskoczyło mnie bardzo. Właśnie KIA z 2023 roku. No nie wiem, ciągle się waham, ale chyba w przyszłym tygodniu przyjdzie mi kupić w końcu coś. Boję się, że znów trafię na jakiegoś dzbana, ale nigdzie nie ma gwarancji.

      Usuń
    2. Tak, 30K przez 5 lat to prawie tyle co nic, dlatego ktos kto trafil na nasze auto uwazam ze zle nie trafil.
      Fakt, zbyt wiele elektroniki czasem moze przyprawic o bol glowy. Masz wrazenie, ze maszyna reaguje za Ciebie, ze tracisz kontrole. Czasem zaczyna mi hamowac samo z siebie, bo wg auta pojawila sie przeszkoda, ktora wg mnie przeszkoda nie jest.
      My do dzis np. nie mozemy rozkminic tego, ze glosno gadamy, smiejemy sie i… nagle radio albo gps przelacza sie na telefon i chce dzwonic do kogos. Widocznie jest jakies rozpoznawanie glosowe, ale za cholere nie mozemy wylapac, jakie slowo to aktywuje 😂
      Bede zagladac, bo ciekawa jestem na co sie zdecydujesz :-))

      Usuń
    3. Chodzi mi raczej o to, że elektronika się psuje i jest to kosztowne, bo nie wymieni się drobnej części tak łatwo, tylko cały moduł. Musi pasować numerem, kodem i w ogóle. No i kosztuje. Miałam tak z cytrynkiem, a najmłodszy nie był. Co do rozpoznawania głosowego, to moja córa jak dzwoni do zięcia to nie brzmi to jak ICE [jego imię], ale jak zakupy spożywczo - biurowe ;)

      Usuń

Jeśli zechcesz podzielić się swoim zdaniem - będę wdzięczna. Nie obrażaj nikogo, a Ciebie również nikt nie obrazi.