niedziela, 22 czerwca 2025

[502]. Lato wybuchło.

I zmiotło mnie z planszy. 30 stopni na zegarze to nie na moje nerwy. Zastygłam więc przyklejona do fotela. I czasem do smyczy. Funkcjonuję w nocy, w dzień śpię. Inaczej się nie da. Muszę się jednak przestawić, bo robi mi się z życia bigos. 
Z każdym dniem widzę, jak z chaosu hormonów i informacji wyłania się diagnoza adhd. Czy gdyby człowiek wiedział wcześniej byłoby lepiej? Zapewne. Poukładałabym sobie to wszystko znacznie bardziej i nauczyła się żyć. A teraz przez tą cholerną kumulację zapadłam się jak w ruchomych piaskach. Oczywiście, że się wydrapię z tego, ale czeka mnie ciężka orka. Trudno.
Zacznę ogarniać. Od jutra.




piątek, 6 czerwca 2025

[499]. Trafiłam do piekieł.

Na parę dni straciłam dostęp do googla i bloga. Blog znikł dokumentnie. A ja się  wkurzyłam niemiłosiernie. No ale to moja wina, niczyja inna. Bo mam jedną ułomność.
Nie mogę zapamiętać hasła do googla. no nie i koniec. A jestem taka mądra inaczej, że nie zapisuję jak zmieniam. No bo przecież będę pamiętać, do jasnej anielki!
Tym razem najadłam się strachu.
Otóż zmieniłam laptopa. Stary ma rozwalone gniazdo do ładowania, więc już ledwo zipie, czas był kupić nowy. Kupiłam. Ale nie spodziewałam się, że uraczą mnie windowsem 11. Znaczy spodziewałam, nie że nie. No i uraczyli. Nosz powiem wam, że nerw mnie złapał. Nic znaleźć, nic zmienić, ciągle coś mi tu niespodziankowo działało, i wcale to nie były dobre niespodzianki. Przez to uruchamianie tego dziada zajęło mi trzy dni. Bo co włączyłam, to mi się odechciewało. Jak ze sprzątaniem.
I tak mnie po wszystkim naszło, że może by już w końcu odpalić blog i napisać słów parę. I tu niespodziewanka kolejna. Bo adres majlowy pomocniczy to już go starożytni rzymianie nie pamiętają, hasło jedną wielką niewiadomą i weź się teraz zaloguj.
I super, pierwszy post poszedł, ale.. Dostałam info, że zauważono nietypowe działania na koncie i mi je zablokowano. Próbuję wejść na blog i.. Nie ma. Wiecie co czułam, nie?
Próby przypomnienia sobie hasła spowodowały zimne poty. Żadna próba się nie udała. Ale jakimś dziwnym trafem udało mi się zmienić najpierw adres pomocniczy, o czym nie wiedziałam i dodać telefon. Odpuściłam te cholerne frustrujące próby logowania na dwa dni. W tym czasie nauczyłam się robić dalgonę. Kawę po koreańsku. No powiem  Wam, że pychota. I w końcu, zrezygnowana, wczoraj, ponownie próbowałam. I. Udało. Się! Wróciłam do żywych. A już byłam gotowa zaczynać od nowa.
Tak więc strach minął, hasło jeszcze pamiętam chyba. Ale to czas, żeby założyć sobie notesik. 
Tak mi się zdaje.


dalgona


dalgona z wczoraj


odzwierciedlająca moje nastawienie


i tu też.

Kubki przyjechały z Polski właśnie dzisiaj. No uwielbiam. 


wtorek, 3 czerwca 2025

[498]. Jak odkryłam literki.

D i ADHD.
Kiedyś dowiedziałam się, że jestem DDA. Już o tym pisałam w zamierzchłych czasach, więc nie będę powtarzać, ale nawiążę.
Myślałam wtedy, że pstryk i już wiem. Zrozumiałam wiele, wiele sobie wybaczyłam, wiele zmieniłam. I to działało. Wyszłam na prostą, chociaż wcale prosta nie była. Ale tak mi się wydawało.
Kiedy z perspektywy czasu rozmyślam nad sobą i tym co się ze mną działo i dlaczego, zaczynam w końcu tę układankę rozgryzać i wszystko trafia na swoje miejsce. W końcu widzę, że wszystko działa w systemie, a nie osobno. Jedno wynika i wpływa na drugie. Zrozumienie tego jest olśnieniem.
Depresję nazwałam imieniem dopiero rok temu. Przeszłam załamanie, z błahego powodu, ale nigdy nie zapomnę uczucia bezradności i bólu mentalnego, jaki mnie dopadł. 
Po wszystkim zastanawiam się co wpłynęło na taki obrót spraw. Wydaje mi się, że to hormonalne zmiany i menopauza. Bo tak analizując wszystko zawsze była jakaś część mojego umysłu pogrążona w takiej ciemnicy. Tylko dawałam sobie z tym radę. Bo nie mogłam nie dać. 
Kiedy już sobie ogarnęłam życie, zaczęłam znów bardziej grzebać we łbie. Trochę z okazji zmian menopauzalnych, które obserwuję i składam do kupy. No i tak odkryłam, że mam ADHD. 
Prokrastynacja to moje przekleństwo. Kiedyś uważałam, że działanie pod presją czasu daje lepsze rezultaty w moim przypadku i tak rzeczywiście było. Ale teraz zauważyłam schemat. Wiem już jak to działa i z czego wynika. 
Albo rozpraszanie się. Typowo: idę siku, ale przy okazji umyję umywalkę, wstawię pranie, umyję lustro. Ostatnio poszłam zamiast do łazienki to do kuchni i wstawiłam zmywarkę, umyłam blaty, duże garnki, posprzątałam...I przypomniało mi się, że to nie tu chciałam iść. 
Albo plan ogarnięcia chaosu i bałaganu. Mam zapał, już się przyszykuję i...jak widzę ile jest do zrobienia, to mi się odechciewa. 
Ale walczę. I mikrozwycięstwa zaliczam. Na przykład naprawiłam łóżko, zmywarkę i ogarnęłam chatę. Jeszcze muszę zmienić zamek w drzwiach i złożyć szafkę do łazienki, bo od miesiąca stoi na przedpokoju w kartonie, ale kiedyś się wezmę. 

Znów miałam lądowanie bez telemarka, za to z kołyską. Prawie zakryłam się nogami od tyłu. Tym razem lazłam po trawie, wdepnęłam w ukryty dołek i sruuuuuu. Dobrze, z jednej strony, że trawa nieskoszona, to i miękko było upaść na twarz. Z drugiej, gdyby była, dołek byłby widoczny. Nie dogodzisz. Pies tym razem nie zawinił. Ale średnio go obeszło, że ziemia się zatrzęsła.

Przez trzy dni z rzędu przelatywały nad nami Red Arrows. Grupa akrobacyjna Królewskich Sił Powietrznych. W tym roku nie dałam rady upolować fotek, ale pokażę Wam z zeszłego.





Wybory skomentuję kiedy indziej. Jeszcze nie jestem w stanie ogarnąć natłoku myśli.