Będzie klęte. Ostrzegam.
W styczniu mój kochany, niemiecki czołg (wiem jak to brzmi, ale nazywam go często piątą kolumną, albo BMW, bo ma czaszkę w kształcie płetwy rekina. Znaczy taki spłaszczony kawałek na czubku i to mi przypomina antenę z BMW), reagujący na wszystko co się rusza, zrobił mi psikusa i wyczuł skubaniec z daleka faceta z konkurencją, czyli psem. Więc postanowił się zaprzyjaźnić, nie zważając na to, że do drugiej strony smyczy jestem przytwierdzona ja, co prawda, wagi słusznej, ale zaskoczonej. I akurat byłam w trakcie podnoszenia się znad trawnika z woreczkiem, gdy czołg ruszył. W kaloszkach, z górki, po ciemku częściowo, z zaskoczenia, fizyka mnie nie wspomogła. Napęd na cztery był silniejszy, wykorzystał moment i pociągnął mnie na spotkanie z grawitacją.
Wszystko byłoby cacy, gdyby nie podłoże błotne i kaloszki.
Cóż, wyjebczyłam się spektakularnie, huknęło zapewne na kontynencie, za to ja wpadłam w ten woreczek, którego nie zdązyłam zawiązać, błoto i ta dzika bestia poleciała do kolegi. Za karę nosił kaganiec przez 3 miesiące.
W każdym razie pojedynczy tulup bez telemarka skończył się u mnie na lewym boku, skutkując, poza upierdoleniem w byłej karmie i błocie, stłuczeniem mięśni ramienia. Bardzo bolesnego, powodującego, że mogłam pomarzyć o podnoszeniu ręki. Ciągle są pozycje w których nie mogę, bo boli. O obitych kolanach nie wspomnę.To mi zostało, poza urażoną, zachwianą dumą.
Potem złamałam paluszek, ale o tym było. I to też przez piątą kolumnę.
A dzisiaj poszliśmy z piłką. porzucać, żeby ten szatan sobie pobiegał. No i cofałam się, żeby złapać.. Zahaczyłam o trawę butem i wypierdoliłam się na plecy. Równie spektakularnie i myślę, że jeszcze trzy razy i dopłyniemy do Islandii.
Teraz mam stłuczone udo. LEWE. Znów mięśnie. Więc siedzę jak połamaniec. Ledwo kuśtykam do łazienki.
Ten kudłaty potwór mnie wykończy.
Ale prędzej wykończy mnie menopauza. Okres trwał miesiąc. Cały, pieprzony miesiąc. Poszłam do lekarza i wyszło nam, że jak nie minie to mam wrócić po tabletki wstrzymujące. Zdarzył się jednak cud. Dzień po wizycie w przychodni magicznie wszystko się skończyło. Pstryk i nie ma.
Jednak my to mamy przewalone w tym życiu. Serio. Nie dość, że większość czasu męczymy się średnio co miesiąc, rodzimy, mamy pmsy, to jeszcze na zakończenie trzeba nam dowalić menopauzą, która może trwać i kilka lat. No bo czemu nie!
Kurwa! Ja pierdole!