Chciałam coś w końcu napisać, bo jak już zaczęłam na nowo, to ekscytuję się jak mrówka. Ta co miała okres. W sumie to własnie o tym będzie ten rozdział, więc jeśli ktoś nie lubi krwawych opowieści to może sobie zrobić pauzę. Pominąć ten post znaczy.
Zacznę od tego, że wszyscy wiedzą, że jest, przychodzi, ale niewiele z nas ma pojęcie co się zadzieje, kiedy już rozgości się na dobre. Ale od początku.
Z okresami bywa różnie. Ja miałam baaaardzo skomplikowane cykle, rozjechane na maksa, raz 2 tygodnie, raz 44 dni (witaj na świecie córeczko). Rozpoznanie dni płodnych i nie zupełnie nie wchodziło w grę, kalendarzyk to sobie można było wsadzić za przeproszeniem, ale nie o tym chciałam. W każdym razie było fatalnie. Bo i długo trwało, czasem i dwa tygodnie męczyłam się okrutnie, a czasem dwa dni.
Słyszałam: taki urok. Trudno. Tylko my, baby, rozumiemy ten ból. Chociaż ja postanowiłam wyedukować mojego syna, żeby wiedział.
Potem wyszło, że mam PCOS, insulinooporność i ogólnie do dupy.
No i tak sobie żyłam . Po dwóch ciązach został mi prezent, nietrzymanie moczu. Więc śmiać się i skakać to ja nie mogę. Ani kaszleć.
No ale przyszła ta menda.
Dwa lata temu się zaczęła. Na początku tylko co dwa miesiące był okres, ale żadnych innych bolączek.
Po pół roku dopadł mnie zawał. Trochę mi się wydaje, że może być coś na rzeczy, bo ta dziwna anemia dała mi do myślenia. A dostałam okres dzień przed zawałem. Co ciekawe, w momencie przyjęcia do szpitala, aż do następnego dnia wszystko się wstrzymało. Zawsze się zastanawiałam, co jeśli jakaś operacja, śpiączka, czy coś, co wtedy? No to wiem. Organizm zablokował. Za to na drugi dzień... Haha, dobrze, że Romuś lat 103, wzrok też miał słaby. Bo zalałam pół sali i zostawiłam krwawy ślad do łazienki. Dlatego też myślę, że wyszła ta anemia przez okres.
No dobrze.
Po wyjściu ze szpitala znów tryb 2 miesięczny, a po pół roku wydłuzył się do czterech. I wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że mam wrażenie, że tracę hektolitry krwi. Dzisiaj jest 11 dzień regularnego okresu, a obdzieliłabym stado wampirów.
Efekty? Zawroty głowy. Senność.
No ale nie samym okresem menopauza się objawia. Tyję, proszę ja Was. Fakt, że po zawale się zaczęło, bo trochę musiałam zwolnić, ale teraz to przesada. Okropne to strasznie i dołujące, ale już jestem umówiona na sesje z NHS, może pomogą.
Nie pomaga też to, że biorę leki pozawałowe. Ale jak mus, to mus.
Kolejny problem to działanie organizmu. Raz, że po szpitalu jakoś nie mógł wystartować i długo się męczyłam, dwa wszystko się rozregulowało. I mam wrażenie, że każdy organ działa sobie osobno. Nie wiem jak to opisać, ale czuję ogromne zmiany, szczególnie metaboliczne.
Zmieniła się skóra. Przypałętały się jakieś dziwne egzemy, łuszczenie skóry. Już opanowałam, ale to było straszne.
Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, a może dobrze, że dopadła mnie depresja. Przeszłam załamanie. Gdyby nie pies, to nie wiem co by się zadziało. Śmiem twierdzić, że uratował mi życie. Całe szczęście zadzwoniłam do przyjaciółki, a ta przyjechała do mnie.
To było straszne przeżycie, pierwszy raz w życiu, mam nadzieję, że ostatni czułam się tak źle.
Moja analiza mówi mi, że to wszystko zadziało się przez zmiany hormonalne. Po prostu organizm i mój mózg w końcu puścił. Emocje się wylały, pozwoliłam sobie na potężny smutek i niemoc. Pierwszy raz wyciągnęłam rękę po pomoc. Nigdy tego nie robiłam, bo tak mnie wychowano. Emocje, uczucia, potrzeby - moje są nieważne. Ale tego lata wszystko się zmieniło.
Jeszcze będę o tym pisać.
Na razie tyle.