wtorek, 7 sierpnia 2018

[382]. Jak co roku

Wsiadłam w pociąg.
Pojechałam w siną dal.
Zawiozłam Młodego do mojej Sis, którą wkręciłam, ale o tym za chwilę.
A po tym wyruszyłam w coroczną podróż do krainy, w której wolność, muzyka i, w tym roku, dużo za dużo słońca.
Pierwsza przesiadka w biegu, a tu pełno w pociągu. Połowa ludzi została na peronie, ale przecież nie ja! Wcisnęłam Młodego, wtarabaniłam dobytek i nawet posadziłam cztery litery na schodach. Dojechaliśmy jakimś cudem do kolejnej przesiadki.
Tradycyjny hot-dog na stacji. Popytałam o przechowalnię bagażu, bo za półtorej godziny miałam wrócić już bez Młodego. Dobrze czasem otworzyć paszczę, bo pani od hot-dogów schowała mój plecak i śpiwór do magazynu.
Żeby nie było łatwo, w mieście rodzinnym miałam cztery minuty na przesiadkę.
Ale żeby było jednak zabawnie, pociąg miał opóźnienie. Jadąc sobie niespokojnie, co sekundę wzrokiem zatrzymując zegar i analizując ile minut mamy spóźnienia, zagadałam do Młodego, że powiem cioci, że zgubiłam wszystko. A tak się złożyło, że zapomniałam zabrać utensyliów typu szczoteczka do szczęki i pasta oraz mokry papier toaletowy, więc poprosiłam Sis o zakup.
Jakoś mimochodem powiązało się to z "zagubieniem" bagażu.
Wjeżdżając na peron zobaczyłam, że mój powrotny już wjechał. Mała mieścina, więc na peronie stoi sekund pięć. Więc (taki zabieg pisarski) wyrwałam z ręki Sis reklamówkę i biegiem po znienawidzonych przeze mnie schodach na drugi peron.
Docierając na szczyt schodów usłyszałam gwizd na odjazd. Więc adrenalinka zaczęła przebierać nóżkami, dzięki czemu dogoniłam panią, której córka biegła za mną. I dzięki temu zdążyłam.
Po drodze zapomniałam i o bagażowej legendzie i o wszystkim, cieszyłam się chwilą, gdy wyrwał mnie z zadumy i durnowatych uśmieszków dźwięk telefonu.
Na początku nie zrozumiałam o co jej chodzi. Ona do mnie jakieś teksty, że nie wierzy, że jestem zakręcona, że oszołom, że ojaciepierdzielę. szybko zajarzyłam o co chodzi, zbyłam że trudno, ale mam szczoteczkę, dopowiedziałam bajkę, że zorientowałam się jak już dojechałam do drugiej przesiadki i że mam kartę przecież, a w lidlu na woodzie można wszystko od majtek po namiot, więc luz, a jak się rozłączyłam, to nie mogłam ze śmiechu wytrzymać.
Skonsultowałam z Młodym wersję wydarzeń i cała szczęśliwa pojechałam na 24 Woodstock. Wróć!! Na Pol'and'Rock Festiwal.
I było jak zawsze super. I gdyby nie to, że upał był nieziemski i odparzyłam i obtarłam stopy w kilku miejscach, bo tenisówki ciut za wąskie, błogość panowałaby cały czas. A tak musiałam wykombinować plasterki, kupić klapki i przemierzać te kilometry z motowioski, bo tam szalałam tym razem.

Zapomniałam dodać, że złożyłam wypowiedzenie tuż przed wyjazdem.
Dzisiaj rozpoczął się ostatni tydzień mojej mordęgi z idiotkami.
Nawet nie wiecie jaka ulga.

7 komentarzy:

  1. każdy ma swojego świta, swój teren bardzo prywatny, gdzie można wszystko a czas robi dobrze i towarzystwo ))))
    ech nie mam czasu w tym czasie ale raz bym zaszalała ...
    a z idiotkami nie ma co dłużej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda! Warto tam zaszaleć :)
      A idiotkom mówię stanowcze nie!

      Usuń
  2. I bardzo dobrze... to w kwestii 'przystanku', wypowiedzenia i klapek 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy w zamian z idiotki masz już coś na oku? Tylko nie mów, że bielmo... :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli zechcesz podzielić się swoim zdaniem - będę wdzięczna. Nie obrażaj nikogo, a Ciebie również nikt nie obrazi.