poniedziałek, 25 sierpnia 2014

[301] Póki wifirifi ma zasięg...

Tak tak. Zarobiona jestem popachi.
Kartonów, toreb i innych elementów związanych z przeprowadzkami będę miała dość na bardzo długo, tak więc mam zamiar zakotwiczyć w miejscu, w którym dzisiaj umowę podpisałam, a które piękne jest, no.
Nie da się ukryć.

taki widok z mego okna

Ale tak naprawdę to nie o tym chciałam.
Tydzień przed dniem dzisiejszym, kiedy to miałam w spokoju się pakować i takie tam, przy czym wiadomo wszem i wobec, że najlepiej wychodzi mi pakowanie na wczoraj, zamiast siedzieć grzecznie w domu i oddzielać co potrzebne co nie, ja zabawiłam się w Jasia Wędrowniczka. A raczej w Janinę.
Pojechałam w czwartek, wszyscy wiedzą gdzie, bo Frytka zdążyła już donieść. Ale napiszę dla jasności, gdyż może mi się pomieszać. Do Łodzi pojechałam. 
Zerwawszy się skoroświt, najpierw najechałam Toruń (jeńców nie brałam), a potem dopchałam się jakoś do wolnego miejsca w ulubionym mym środku transportu, w polskim busie. Najpierw skorzystałam z wifi, a potem wyciszyłam telefon w celu udania się na spoczynek. Znaczy odchyliwszy oparcie usiłowałam nie lecieć na panią, która siedziała obok. Po którymś tam opadzie głowy, tknęło mnie przeczucie, że ktoś dzwonił. I jakby się nie myliłam. Odpisałam krótko acz treściwie: Jadę i śpię. Zadzwonię później. Jakoś znów zaliczyłam niejasny scenariusz senny, po czym obudziłam się na wjeździe do Łodzi. Nuda, nie?
Ale na przystanku czekała na mnie Ewa. Po zrobieniu w konia parkomatu, znaczy on sam się zrobił, pojechałyśmy na pyszną owsiankę. Uwielbiam owsiankę. Nie wiem tylko dlaczego Ewa wymieniła ją tak nieśmiało na samym końcu menu. Zacząć od tego powinna. 
W każdym razie dzień zaczął się bardzo fajnie. Taki totalnie zakręcony dzień. Z reklamowaniem obiadu, darmowymi lodami, kawą, co nie miała być toffi, i innymi sprawami, na przykład takimi, że Kudłata ma sobowtóra, jeśli chodzi o zachowanie.
A potem była Frytka. Chciałyśmy jej przynieść kawę. Ale nie chciała. To padła propozycja, że mrożoną może jak zwykłej nie chce. Też nas olała. I w sumie dobrze. Bo ten przystanek, który obrałyśmy sobie za miejsce spotkania, był jakby lekko przewiewny. Co się objawiało tym, że Ewa chowała nogi. Których nikt nie zauważył, dopóki z Frytką nie zaczęłyśmy zasłaniać jej różnymi torebkami. Potem Frytka odjechała, tuż po szalonym szukaniu odjeżdżającego autobusu, a ja sobie potem w brodę plułam, że zwróciłam uwagę na te hieroglify przy rzekomym odjeżdżającym autobusie, bo tak to Frycia zostałaby z nami na przepysznej, w życiu nie jadłam tak dobrej, Adamowej pizzy własnej roboty i czerwonym winie. 
I tak wieczór się skończył. Zarządzono pójście spać. Udałam się i ja, bo co tak będę sama siedziała.
Razem ze mną na spoczynek udał się KOT. 
Kotów to ja...no własnie. Nie mogę napisać, że nie lubię, bo to nie tak. Może bardziej adekwatnym by było: nie chcę mieć. Zwierzęcia kota, bo tego drugiego to mam na pewno. 
Ale wracając do sedna. Nie wiem który to przyszedł do mnie, bo w nocy wszystkie koty są czarne. Wszedł z jednej strony łóżka, przeszedł mi nad głową i położył się na mojej komórce, którą sobie nastawiłam na budzenie. Chciałam zrobić sobie słitfocię z kotem, dla udowodnienia, że koty nie uciekają ode mnie, ale bałam się ruszyć, bo...kot pobierał energię z mojej komórki. Mruczał i mruczał, skrzypiał i skrzypiał, aż w końcu się naładował i zamilkł. A potem kumpel go zawołał i poszli na nocny obchód terenu. 
I tak skończyła się ta wyjazdowa przygoda, bo potem to tylko powrót do domu i mnóstwo roboty, która trwa do teraz i potrwa jeszcze kilka dni.
Tak więc udaję się do kartonów, pakować nie mieszkać.
Odezwę się jak już unormuje się wszystko, czyli jak już połączę się ze światem na nowym miejscu.

Dziękuję bardzo Ewie i Adamowi za gościnę, Frytce i Desperowi wiecie za co, oraz mam nadzieję, że takie spotkania, niekoniecznie na przystanku (chociaż może wtedy udałoby się zamontować tabliczkę pamiątkową), odbędą się jeszcze nie raz w takim, lub większym gronie.
Całusy!!




sobota, 16 sierpnia 2014

[300] Puzzle

Zabieram się do pisania tego postu któryś już raz w przeciągu tygodnia. No bo to numer taki okrąglutki, z moją ulubioną trójką, a to wypadałoby coś mądrego napisać, a może wręcz przeciwnie.
W takim razie będzie zupełnie zwyczajnie. Jak to u mnie.
Upały odeszły. Cieszę się z tego tak bardzo, że sobie nie zdajecie sprawy. Ten chłodek. Trochę deszczu, a nawet ulewy. Rewelacja! Jest czym oddychać. Jest tak jak lubię.
Ale najbardziej lubię, kiedy układanka układa się jak należy. Właściwie to ona zawsze się układa, tylko nie zawsze to widzimy.
Ale wracam do tego, co u mnie.
Więc się pakuję. Przeglądam wszystko i eliminuję co niepotrzebne. Chcę mieć z głowy przegląd i zbędny balast, kiedy padnie hasło: wyprowadzka. A padnie. Lada moment.
Dopinam ostatnie guziki.
Dzisiaj za to przyjechała do mnie koleżanka na wspólne tworzenie. Jutro przyjedzie znów, dokończyć. Połowę czasu przesiedziałyśmy i przegadałyśmy. Lubię ten czas. Lubię spontaniczne: jadę. Lubię po prostu życie bez spiny i udawania wyższości ścierania kurzu nad udanie i miło spędzonym czasem.
We wszystkim mamy wybór. Zawsze tych wyborów dokonujemy. Brak wyboru też jest wyborem. To jest bardzo oczywiste. Od nas tylko zależy, czy stoimy w miejscu, czy idziemy do przodu.
Mogłabym siedzieć i zastanawiać się za jakie grzechy mam pod górę. Dlaczego nic nie jest takie proste, jak pstryknięcie palcami. Czemu to czy tamto i kiedy się skończy.
Najczęściej kończy się u mnie zanim zdążę zadać sobie to pytanie.
Pod górę nie zawsze znaczy, że gorzej czy trudniej. Często zmusza mnie to do szukania innej drogi. Może to jest właśnie rozwiązanie? Może po to są te góry?
Niezależnie od wypukłości terenu mego życia, różne puzelki wskakują na swoje miejsca. To co jeszcze miesiąc, dwa temu wydawało się niemożliwe, dzisiaj nabiera kształtu.
Wszystko jest po coś. Nieprzewidziane rozmowy telefoniczne, takie zupełnie oderwane od rzeczywistości, a dające odpowiedź na kolejne pytanie i podpowiadające kolejny krok. Takich rozmów miałam kilka w ostatnim czasie. Niektóre bardzo znaczące. Z niektórych dowiedziałam się, że idę w dobrym kierunku. Niektóre popchnęły mnie trochę krok dalej. Lubię takie dzianie się.
Tak sobie wymyśliłam, że mam zawężone pole widzenia. To pole, które dotyczy czasu, a mianowicie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Znam przeszłość. Ale przestałam się jej przyglądać. Pamiętam i wiem, ale nie rozpamiętuję. Bo po co? Nie zmienię już nic. Nie pójdę inna drogą. Mogę tylko uważać, żeby nie popełnić tych samych błędów. Skupiam się na teraźniejszości. To teraz żyję. Teraz tworzę moją przyszłość. Kiedy będę na nią czekać, zmarnuję tylko czas.
A na razie zostawiam Was na trochę. Pracowity czas przede mną. Wyjazdowy.
Zmiany, zmiany, zmiany.
Najwyższy czas.


Na dziś:
Zakopower - Udomowieni
Lubię. Bardzo. Głos. No i wiadomo :)








czwartek, 7 sierpnia 2014

[299] Dlaczego jestem optymistką

To będzie post wielowątkowy. Może też okazać się nudny. Uprasza się o nieregulowanie odbiorników.

Wczorajszy dzień, od świtu, po głęboką noc, spędziłam w mieście, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. W Gdańsku. Spotkałam się tam z moją, i tu mam problem z określeniem tej relacji: przyjaciółką, koleżanką, znajomą...Dlaczego mam problem z określeniem? A to dlatego, że przyjaźń jest bardzo wyświechtanym pojęciem. Często mam wrażenie, że przyjaźń jest jarzmem. Bo na przyjaciela nakłada się obowiązki, bo jak nie, to już nie jest się przyjacielem. Często przyjaźń to twór, który musi trwać długo. Ale czy na pewno?
Dla mnie przyjaźń jest tak samo zmienna jak nasze życie. Na każdym jego etapie potrzebujemy innych rodzajów tego związku. Czym innym jest przyjaźń z przedszkola, szkoły, a inna w życiu dorosłym. Skoro my ewoluujemy, to dlaczego ma nie zmieniać się przyjaźń?
I nie jest to złe. Bynajmniej. Z przyjaźnią trzeba umieć się pożegnać. Pogodzić z jej przemijaniem. Wtedy, paradoksalnie, zostaje na dłużej.
Ile powinien taki związek trwać, żeby można było nazwać go przyjaźnią? Dla mnie? Może trwać bardzo krótko. Ważniejsze dla mnie jest nadawanie na tej samej fali. Zrozumienie.
Piszę o tym, bo wydarzyło się kilka rzeczy, które nadały nowego znaczenia przyjaźni.
Rozstałam się z "pracą" na dobre. Nie zostawiłam żadnego marginesu. Bo dojrzałam do tego, żeby powiedzieć nie. W samą porę. Kiedy usłyszałam, że nie dzielę się emocjami, i jest to problemem dla drugiej strony, zrozumiałam w czym rzecz. Ja po prostu nie mogłam zostać jej przyjaciółką. Zupełny brak synchronizacji nadawania i odbioru. Z tym, że ja rozszyfrowałam problem.
Dowiedziałam się też kilku innych ciekawych rzeczy, np. takich, że się nie angażowałam w tworzenie firmy i jej rozwój. Kiedy zripostowałam to stwierdzenie, zobaczyłam ogromne zdziwienie.
Odcięłam się zupełnie. To wszystko już mnie nie dotyczy. Ale konkluzja jest taka, że choćbyśmy nie wiem jak chcieli, na siłę nie stworzymy przyjaźni.
Z drugiej strony, dla kontrastu, sytuacja obecna. Kurs trwał 10 dni. Mam z tego kilka znajomości. Dwie bardzo znaczące. Co się zadziało? To, że obie te osoby zaangażowały się w znajomość ze mną bez zbędnych podchodów. To, że nadawanie i odbieranie odbywa się na tej samej częstotliwości, bezkolizyjnie. To, że czas, długość "znania", nie ma żadnego znaczenia. Zostałam obdarzona zaufaniem, jestem w tych relacjach tak, jakbym znała się z nimi od bardzo dawna. Może nie jest to przyjaźń, ale coś więcej niż zwykła znajomość.
Tak samo z tą moją, jednak, przyjaciółką z Gdańska. Mijają lata, a my mamy doskonały kontakt, który objawia się w różnych sytuacjach i jest, trwa.
Są też inne przyjaźnie. Takie, że chwytam telefon i mogę rozmawiać godzinami (prawda? :)). I mogę powiedzieć wszystko, bez obawy, że nie zostanę zrozumiana. I to nawet osobie, którą widziałam tylko na zdjęciu.
To bardzo ważne, żeby we wzajemnych relacjach nadawanie i odbiór nie rozjechały się.
Mam też ostatnio wyostrzony zmysł spostrzegania. Można to nazwać znaki, sygnały, powiązania, punkty, jakkolwiek. Może to mało znaczące, tak naprawdę. Ale mnie intryguje niezmiennie.
Czytałam ostatnio Oko Jelenia Pilipiuka. Ot, taka sobie seria, lekka fantastyka, z deka infantylna, co nie znaczy, że nie czytałam z zaciekawieniem. Bo i owszem. No i, poza samą fabułą, opisany tam był ..Gdańsk. Z czasów średniowiecza. Hanza, Dwór Artusa, Wyspa Spichlerzy, Żuraw. I niesamowicie było iść ulicami i słuchać opowieści przyjaciółki i wiązać fakty. A także Bergen, które również zwiedziłam swego czasu.
Albo czytałam książkę Krucha jak lód Jodi Picoult. Jeden mały szczegół, niewiele wnoszący do samej powieści. Nad którym oniemiałam. Zatkało mnie dokumentnie. Jedna data. Dokładnie TA data. Urodziny jednej z bohaterek i moje własne.
Takich przykładów mogłabym mnożyć i wyliczać.
No więc dlaczego jestem optymistką?
Dlatego, że jestem nią całą sobą.
Dzisiaj nawet przeczytałam o sobie, że jestem zawodową optymistką.

Na dziś:
Godsmack - What if