Sprytne urządzenie, które mierzy parametry życiowe oraz jest zintegrowane z defibrylatorem.
Ale do rzeczy.
Horror w trzech aktach (co najmniej)
Akt pierwszy.
Osoby: Kudata i ja.
Czas: start gdzieś koło 16:30
Miejsce: droga do bankomatu, na pocztę i po zakupy.
Pogoda: zimno, wilgotno, w sam raz na rześkie spacery. Nieistotne dla sprawy.
Kudłata zakomunikowała, że ją boli. Pod mostkiem. Znam ten ból, czasem też mnie tak chwyta. Więc rzekłam: minie.
Czas: od 20 wzwyż.
Boli. Ale dopada nas gupawka. (ja tak piszę, i tak mówię, nie poprawiać). Nie wiem dlaczego, im bardziej ktoś nie może się śmiać, tym bardziej żarty się mnie trzymają. Zresztą genetycznie przekazana skłonność dopadła i Kudłatej, gdyż zwijając się z bólu, chichrała się sama z siebie i ze mnie i w ogóle.
Godzina 23
Kumulacja bólu i śmiechu jednocześnie. Dzwoniąc po pogotowie bałam się, że zaśmieję się pani w słuchawkę. Ale starałam się wytrzymać.
Szybkie ogarnięcie terenu i dzwonek. Przyjechali ratownicy medyczni, z tytułowym lifepack'iem, z czego jeden potwierdził moje podejrzenia, a drugi jednak że może by zabrać. Zmierzyli ciśnienie i saturację. Defibrylator nie był potrzebny, ale mnie przypomniały się chyba wszystkie komedie, gdzie był wykorzystany. Obiekt rozważań ratowników, z czego jeden był przystojny, drugi niepewnie dociekliwy, siedział na kanapie, z miną zbolałą i dawał oczami sygnały, żebym się nie roześmiała, co powodowało, że jeszcze bardziej śmiać mi się chciało.
W końcu zapadła decyzja, że jedziemy do szpitala. Ja wiem, że ona chciała się przejechać karetką.
Akt drugi.
Miejsce: Karetka i szpital.
W karetce panowie mieli Hawaje. Nie żebym im żałowała. Na dworze było -5, wewnątrz 25, amplituda 30. Odczyt bezpośrednio z wyświetlacza panelu, gdyż ponieważ nie jechaliśmy na sygnale, więc nie było wzruszeń, za to rozglądałam się po okolicy, próbując jednocześnie zapamiętać drogę i ocenić gdzie nas wiozą. Nigdy nic nie wiadomo. Oglądało się horrory szpitalne i takie tam, gdzie karetka porywała ludzi. Rozumiecie zatem mą zapobiegliwość. Podróż minęła bez większych problemów poza jękami Kudłatej na wybojach.
No i dojechaliśmy. Drugi koniec miasta, żeby było śmiesznie. podjeżdżamy pod szpital i...zamknięte. Ratownik wali w drzwi. Nic. A my stoimy na mrozie, oczywiście półgębkiem nabijając się z sytuacji, po czym zauważam, że karetka ma łódzką rejestrację (starsi Rzymianie pamiętają pewnie aferę łowców skór). Dobrze, że miałam szalik, zasłoniłam się, niby to z zimna, ale skojarzenie pozostało. W końcu panowie połączyli się z centralą przez radio, bo telefon wykonywał tylko...POŁĄCZENIA ALARMOWE (się coś zepsuło - słyszałam później przez radio jak się tłumaczyli centrali). I panie nas wpuściły. Badania pominę, wszyscy mówią, że to niestrawność może, przy czym wszystko w porządku, natomiast ja obstawiam nerwoból międzyżebrowy. W każdym razie badania trwały, a ja wysłuchałam rozmowy pań z dyżurki z panami od karetki. Wyszło na to, że panie doskonale widziały na monitoringu (duży panel), że przez bramę wjechałam karetka. Przy okazji miały nasłuch na radio. Czemu więc nie wpuściły? Nie wiadomo.
Nic to. Kudłata dostała paracetamol, nie chciała zostać w szpitalu, rozpoczęła się nasza wędrówka...
Akt trzeci.
Godzina: przed 1 w nocy
Wyszłyśmy ze szpitala, humor Kudłatej się podniósł. Trzeba było znaleźć drogę do autobusu. Trochę pomyliłyśmy kierunki, ale w sumie, po odpytaniu pani w okienku nocnego, trafiłyśmy na odpowiedni szlak. Czyli wracałyśmy ze dwa kilometry. Nie sposób opisać śmiechów i chichów, które po drodze były. Gdyby nie było tak zimno miałabym włączony dyktafon. W każdym razie przeszłyśmy kilka kilometrów, ucieszyłam się z oświetlonych kolorowo mostów jak nigdy.
Na przystanku postałyśmy pół godziny. Oczywiście nie było nudno. Poskakałyśmy trochę, poopowiadałam jak to bywało, odjechała jedna partia autobusów, prawie wyglądało to jak taniec synchroniczny. Przy czym każdy z kierowców tych około ośmiu autobusów patrzył wymownie: ja odjeżdżam. Zaznaczam, że to centrum miasta. Poszłyśmy na stację benzynową, pomyślałam o czymś gorącym, ale nie. Stacja znanej ptasiej marki otwarta tylko od 6 do 22.
W każdym razie odczekałyśmy swoje. A potem do domku. Było po trzeciej..
Kurtyna.
Na dziś:
Avenged Sevenfold - So Far Away
Będą grać w Polsce...